Już by pan się nie speszył, gdyby jakiś mężczyzna powiedział: „Andrzej, jakie masz fajne perfumy”?
Nie. Przeciwnie, powiedziałbym: „Ty też masz fajne perfumy, pozwól mi poczuć ich zapach” (śmiech).
Grubo, jak mawia młodzież.
Trzy lata temu mój chrześniak wieszał mój plakat w Końskich. Przechodziło obok niego kilku chłopaków i jeden powiedział: „Patrz, wieszają plakat tego pedała”. Dla mnie to jest komplement, bo oznacza, że jestem utożsamiany z progresywnym myśleniem o prawach ludzi. Ale uczyłem się tego przez pięć lat.
Dlaczego tak kiepsko poszły lewicy wybory w 2005 r.?
Nie wykorzystaliśmy naszych autów, m.in. wprowadzenia Polski do Unii Europejskiej. Tym trzeba było grać znacznie mocniej. Nie potrafiliśmy też wytłumaczyć Polakom, że przejęliśmy państwo po AWS z 18-proc. bezrobociem i dziurą w budżecie. Zamiast powiedzieć otwarcie, jaka jest sytuacja, i przestrzec, że gruszki tak od razu nie wyrosną na wierzbie, to bez oporów przyjęliśmy bagaż poprzedników, którzy rozpierzchli się po różnych partiach i nie było winnego kiepskiej sytuacji gospodarczej. Nawaliliśmy pod względem komunikacyjnym. Ludzie oczekiwali, że lewica w ciągu pierwszych dwóch miesięcy zmniejszy bezrobocie o połowę, a to nie było możliwe.
Druga poważna klęska SLD była w 2015 r., kiedy nie weszliście do parlamentu. Dlaczego tak się stało?
Popełniliśmy błąd matematyczny. Nie należało iść w koalicji, która wymagała zdobycia 8 proc. głosów, w sytuacji kiedy opozycja była podzielona i każdy chciał wyrwać coś dla siebie. Trzeba było iść na jednej liście i obniżyć próg wyborczy do 5 proc. Byliśmy wtedy atakowani w różny sposób przez inne ugrupowania, które chciały nam urwać, a to 1 proc. poparcia, a to 0,5 proc. Gdybyśmy mieli te 0,5 proc. więcej, to PiS nie miałoby samodzielnej większości w 2015 r. Żałuję, że nie podjąłem próby przekonania ówczesnego kierownictwa SLD z Leszkiem Millerem na czele, żeby nie zawiązywać formalnej koalicji z Twoim Ruchem Janusza Palikota, tylko startować z własnej listy. Te 7,5 proc. głosów, które wtedy zebraliśmy, w zupełności by nam wystarczyło. A tymczasem zadziałała psychologia wyborcza, ludzie w pewnym momencie zaczęli wierzyć, że przekroczenie progu 8 proc. głosów w skali kraju jest dla nas nieosiągalne. A ponieważ nie chcieli, żeby ich głos przepadł, dlatego zwracali się ku innej formacji. A gdybyśmy mieli próg 5 proc., to nikt by nie uwierzył, że go nie przekroczymy. To była bolesna nauczka, która zaowocowała jedną listą SLD z partią Razem i Wiosną w 2019 r.
Może w 2015 r. taka jedna lista po prostu nie była możliwa?
Zgadzam się. Z tamtymi liderami – Leszkiem Millerem i Januszem Palikotem – nie była możliwa. Oni po prostu nie myśleli strategicznie. Poszli w rozwiązania prawne – chcieli koalicji równorzędnych partii. A nie wzięli pod uwagę, że toczyła się walka o Polskę. Że jednak lewica musi być w parlamencie. Mało nam brakowało do przekroczenia progu, ale co z tego, skoro nie weszliśmy do Sejmu. Tamta decyzja doprowadziła do sytuacji, że Palikota w ogóle nie ma w polityce, a Miller jeszcze jest tylko dlatego, że ludzie go szanują za to, co zrobił 20 lat temu, a nie za to, co zrobił osiem lat temu.
Jan Rulewski: Europa musi pomóc Ukrainie
Przekonywaliśmy inne narody do wolności, zatem powinniśmy być odpowiedzialni do końca. Łatwo jest namawiać ludzi, żeby poszli na barykady, ale potem trzeba realnie ich wspierać - mówi Jan Rulewski, były działacz Solidarności i senator PO.
Mówi pan, że lewica musi być w parlamencie, a jednak przez cztery lata wyborcy się bez was obywali.
Reprezentantem lewego skrzydła w kadencji 2015–2019 miała być PO, ale jakoś lewicowe projekty nie pojawiały się w Sejmie. Platforma inaczej rozkłada akcenty niż my. Oni patrzą inaczej na kwestię praw pracowniczych, praw młodych, budownictwa mieszkaniowego, wieku emerytalnego. Są liberałami. Ja nie chcę być liberałem. Gdybym chciał, to wstąpiłbym do innej partii.
Ale większość postulatów socjalnych załatwił za was PiS.
Dobrze, my się nie będziemy licytować z PiS, które przed wyborami może przegłosować każdą ustawę i obiecać wszystko, nawet jeżeli ich pomysły będą prowadzić do bankructwa państwa. My będziemy proponować to, co jest realne, np. prawa kobiet, nakłady na edukację i zdrowie, budownictwo mieszkaniowe socjalne, pod wynajem, z niskimi czynszami. To można zrobić w ramach jednej kadencji rządu i to jesteśmy gotowi obiecać.