Jarosław Gwizdak: Prawo człowieka. Do odłączenia się

Stworzenie iluzji wiecznej dostępności, domaganie się „wszystkiego, wszędzie, naraz” jest dla pracownika szkodliwe.

Publikacja: 04.09.2024 04:31

Jarosław Gwizdak: Prawo człowieka. Do odłączenia się

Foto: Adobe Stock

Wróciłem z wakacji. Podczas dwutygodniowego wypoczynku, poza odwiedzanymi miejscami, widokami oraz smakami, którymi się zachwycałem – korzystałem też z nowego prawa. A może inaczej – testowałem je na sobie i wynik testu wyszedł zdecydowanie pozytywnie.

Jakież to prawo – zapyta czytelnik. Ano właśnie, trudno mi je jednoznacznie zakwalifikować, ale najbliżej mu do jednego z praw pracowniczych. Zaryzykowałbym jednak nazwanie go prawem człowieka.

Czytaj więcej

Jarosław Gwizdak: Na festiwalu: prawnik i tłumacz

Zainteresowałem się bowiem i osobiście praktykowałem „prawo do odłączenia od elektronicznej komunikacji”, czyli polską wersję nazwanego zgrabniej po angielsku „right to disconnect”. Prawo to jest właściwie czymś intuicyjnym, zrozumiałym na pierwszy rzut oka. Niestety, nie dla wszystkich pracodawców czy zleceniodawców.

Urlop na godziny

Jakieś pięć lat temu moja znajoma – zajmująca wysokie stanowisko w jednej z potężnych międzynarodowych korporacji – oznajmiła mi, że bierze następnego dnia trzygodzinny urlop. „Odłączam się od systemu, bo idę na pogrzeb mamy przyjaciela” – zakomunikowała.

Dość trudno było mi to przyswoić, dlatego wytłumaczyła, że jednym z jej podstawowych obowiązków wobec globalnego pracodawcy była dostępność. W pewnym sensie nieprzerwana. Każde dłuższe odłączenie się od firmowej sieci w godzinach pracy traktowane było jako urlop – skrupulatnie rozliczany w godzinach. Kilka lat później cały rynek pracy i nasze relacje międzyludzkie zostały przeorane przez globalną pandemię. Zaczęliśmy pracować zdalnie, odbywać „zdzwonki”, „calle” czy nawet potężne globalne konferencje. Miejscami naszej pracy czy nauki naszych dzieci stały się nasze mieszkania i domy.

Praca zdalna początkowo uwodziła łatwością i dostępnością. Pojawił się nawet koncept „workation” (po polsku to ponoć „pracacje”), czyli łączenia pracy z wypoczynkiem przez nowy rodzaj pracowników –„cyfrowych nomadów”. Strojem roboczym nie musiał być garnitur czy garsonka – mogła nim być bluza, bermudy, a nawet piżama. Obowiązki można było wykonywać w dogodnym dla siebie czasie i miejscu.

Okazało się jednak, że to ciągłe połączenie ma swoje ciemne strony. Najtrudniejsze stało się oddzielanie czasu pracy od pozostałego czasu życia. Pracownik czy też zleceniobiorca (w końcu jesteśmy w Polsce) mógł być przecież dostępny przez okrągłą dobę. Regularne godziny pracy stały się fikcją.

Prawo nam pomoże?

Sąd Najwyższy we Francji już w 2004 r. miał orzec, że pracownik należycie wywiązuje się ze swoich obowiązków, nawet gdy nie odbiera telefonów od pracodawcy poza godzinami pracy. Ta linia orzecznicza została następnie rozwinięta w ustawodawstwach kilku państw przyjmujących prawo do odłączenia, m.in. Francji, Włoch, Niemiec, Tajwanu i Australii.

Uważam to za niezwykle ważne uregulowanie. Stworzenie iluzji wiecznej dostępności, domaganie się „wszystkiego, wszędzie, naraz” jest dla pracownika szkodliwe. Konieczne jest – zwłaszcza w czasach pracy hybrydowej – klarowne oddzielenie czasu pracy od czasu na wypoczynek i realizowanie innych aktywności.

Piszę o tym, opierając się na własnych doświadczeniach – przecież „czas pracy sędziego jest określony wymiarem jego zadań” – czyli bywał nieograniczony. Bywa, że sędziowie piszą uzasadnienia czy pracują nad sprawami często tylko z krótką przerwą na sen. Bez prawa do odłączenia.

W nowym życiu, zapewne jak każdemu, też zdarza mi się odbierać późnowieczorne i poranne zawodowe telefony, pisać maile „na wczoraj” i gonić terminy niemal do ich upływu o północy. Czy jestem z tego zadowolony? To przecież pytanie retoryczne. Marzę o prawie do odłączenia i o uczciwych zasadach gry w wykonywaniu obowiązków. Zwłaszcza po powrocie z urlopu. Pozwolą Państwo, że się teraz odłączę.

Autor jest adwokatem, członkiem zarządu Fundacji INPiS, obywatelskim Sędzią Roku 2015

Wróciłem z wakacji. Podczas dwutygodniowego wypoczynku, poza odwiedzanymi miejscami, widokami oraz smakami, którymi się zachwycałem – korzystałem też z nowego prawa. A może inaczej – testowałem je na sobie i wynik testu wyszedł zdecydowanie pozytywnie.

Jakież to prawo – zapyta czytelnik. Ano właśnie, trudno mi je jednoznacznie zakwalifikować, ale najbliżej mu do jednego z praw pracowniczych. Zaryzykowałbym jednak nazwanie go prawem człowieka.

Pozostało 89% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Jak u Hitchcocka
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Aborcja dozwolona nie znaczy dowolna
Rzecz o prawie
Marek Domagalski: Zbiórka na PiS wyrasta na obywatelską samoobronę
Rzecz o prawie
Gutowski, Kardas: Paradoksy polskiego sądownictwa
Rzecz o prawie
Maciej Zaborowski: Gdy pióro staje się bronią, czyli dziś każdy z nas jest dziennikarzem
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne