Wróciłem z wakacji. Podczas dwutygodniowego wypoczynku, poza odwiedzanymi miejscami, widokami oraz smakami, którymi się zachwycałem – korzystałem też z nowego prawa. A może inaczej – testowałem je na sobie i wynik testu wyszedł zdecydowanie pozytywnie.
Jakież to prawo – zapyta czytelnik. Ano właśnie, trudno mi je jednoznacznie zakwalifikować, ale najbliżej mu do jednego z praw pracowniczych. Zaryzykowałbym jednak nazwanie go prawem człowieka.
Czytaj więcej
Warto pomyśleć o przekazaniu podstaw języka migowego prawnikom. Milion Polaków skorzysta.
Zainteresowałem się bowiem i osobiście praktykowałem „prawo do odłączenia od elektronicznej komunikacji”, czyli polską wersję nazwanego zgrabniej po angielsku „right to disconnect”. Prawo to jest właściwie czymś intuicyjnym, zrozumiałym na pierwszy rzut oka. Niestety, nie dla wszystkich pracodawców czy zleceniodawców.
Urlop na godziny
Jakieś pięć lat temu moja znajoma – zajmująca wysokie stanowisko w jednej z potężnych międzynarodowych korporacji – oznajmiła mi, że bierze następnego dnia trzygodzinny urlop. „Odłączam się od systemu, bo idę na pogrzeb mamy przyjaciela” – zakomunikowała.