Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Paradoksy polskiego sądownictwa

Niejeden prawnik, spoglądając na zdarzenia z ostatnich miesięcy, czuje się jak bohaterowie filmu „Seksmisja”. Widzi raczej ciemność.

Publikacja: 11.09.2024 04:32

Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Paradoksy polskiego sądownictwa

Foto: Adobe Stock

Odnalezienie się w aktualnej sytuacji polskiego sądownictwa nie jest łatwe. Tylko w ciągu ostatnich dni obserwowaliśmy kontrasygnatę premiera na postanowieniu prezydenta legitymizującą tzw. neosędziego do pełnienia funkcji przewodniczącego zgromadzenia Izby Cywilnej Sądu Najwyższego zwołanego w celu wyboru jej prezesa. Oświadczenie o pomyłkowo złożonym podpisie w formie kontrasygnaty przez premiera. Nie było chyba szczególnie przekonujące, skoro niemalże natychmiast nastąpiło przejęcie kierowania Izbą Pracy przez pierwszą prezes SN, sprytnie później „złagodzone” deklaracją o powierzeniu kierowania Izbą najstarszemu stażem przewodniczącemu.

Pamiętamy wyścigi o akta spraw politycznie znaczących. Orzeczenia wydawane w oparciu o dostarczone przez uczestnika postępowania kserokopie. Stanowiska stwierdzające nieistnienie dwóch, a być może więcej izb SN. Wyłączenia sędziów w znanej z polskiego parlamentaryzmu formule „poza procedurą”. Korekty sądu niższego rzędu dokonywane w wiążących z prawnego punktu widzenia rozstrzygnięciach sądu wyższej instancji. Administracyjne korygowanie wotum niektórych wadliwie powołanych sędziów, a z przeciwnej strony manipulowanie składami orzekającymi, inne przejawy wykorzystywania uzyskanych z politycznej nominacji funkcji administracyjnych w sądach, opresyjne wykorzystywanie dyscyplinarek, instrumentalne wykorzystywanie prokuratury i inne szykany.

Czytaj więcej

Ewa Szadkowska: Jak u Hitchcocka

Loteria zwana oceną skutków wadliwości powołania

Pełne napięć funkcjonowanie sędziów powołanych w wyniku rekomendacji tzw. neo-KRS oraz sędziów powołanych niewadliwie w SN i nieco bardziej zgodne w wielu sądach powszechnych. Całkowity chaos związany z oceną skutków wadliwości powołania na poziomie SN, który w składach niewadliwie powołanych raz uznaje konkretnych sędziów powołanych w wyniku rekomendacji tzw. neo-KRS za pozbawionych wotum orzeczniczego, innym razem stosując tzw. test zaczerpnięty z uchwały trzech Izb SN nie kwestionuje orzeczenia wydanego z ich udziałem. Stałą obecność sędziów reprezentujących wszystkie możliwe opcje praworządnościowe w mediach, prezentujących wzajemnie wykluczające się twierdzenia dotyczące aktualnego stanu polskiego sądownictwa. Zarzuty upolitycznienia sędziów i konstytuowanych przez nich sądów przedstawiane w każdej możliwej konfiguracji. Wszystko zawsze i konsekwentnie oparte na deklaracji działania w imieniu i na rzecz obywatelskiego prawa do właściwie rozumianego konstytucyjnego wymiaru sprawiedliwości oraz poszanowania wiążących RP orzeczeń sądów międzynarodowych. Zawsze respektujące stanowisko, iż niezawisłość i bezstronność to cechy, które mierzyć należy perspektywą zewnętrznego obserwatora.

Stan upolitycznienia debaty dotyczącej sądownictwa osiągnął chyba swoje apogeum. Dostrzec to można w każdej sprawie w jakimś chociażby stopniu powiązanej ze sporami politycznymi. Kwestia aresztu tymczasowego wobec jednego z posłów, pełniących w poprzedniej kadencji funkcję wiceministra sprawiedliwości nie może być rozstrzygana w składzie obejmującym tzw. neosędziów, bo przesądza to automatycznie o stronniczości i treści przyszłego orzeczenia. Czy może być rozstrzygana przez aktywnych publicznie sędziów powołanych w trybie konstytucyjnie niewadliwym? Czy i w tym przypadku wynik postępowania i brak bezstronności nie będzie przedmiotem zarzutów? Już teraz bezstronność polskich sądów kwestionowana jest w toczącym się w Wielkiej Brytanii postępowaniu ekstradycyjnym byłego dyrektora RARS, podejrzanego o defraudację gigantycznych środków w „covidowym” okresie.

Wszystko to podlane jest sosem rzekomo współczesnego paradygmatu wykładniczego, w którym zakres sędziowskiej dyskrecjonalności sięga arbitralności. Opacznym pojmowaniem sądowego stosowania konstytucji, w którym nakaz nasączania prawa wartościami i zasadami konstytucyjnymi, konwencyjnymi i unijnymi pozwala sędziom z ustawy wyczytać najrozmaitsze normy, najczęściej okraszone art. 2 lub inną równie ogólną normą konstytucyjną. Często przeciwstawne co do zawartości treściowej, w zależności od tego, kto dokonuje wykładni.

Z ust sędziów SN padają postulaty, by minister finansów nie uznał za nieistniejące orzeczenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, jeśli uchyliłaby ona rozstrzygnięcie Państwowej Komisji Wyborczej o pozbawieniu jednej z partii politycznych części dotacji (subwencji). Rzecz przedstawiana jest jako oczywista dla każdego bardziej zaawansowanego edukacyjnie studenta prawa. Być może rzeczywiście dla studenta prawa rozwiązanie węzłów gordyjskich w wymiarze sprawiedliwości to rzecz oczywista i zarazem prosta. Dla innych niestety nie.

Brak konsekwencji

Nie tylko obywatel, adresat konstytucyjnego prawa do rozpoznania sprawy przez niezawisły i bezstronny sąd, ale także niejednej prawnik, spoglądając na zdarzenia ostatnich miesięcy, czuje się jak bohaterowie filmu „Seksmisja”. Widzi raczej ciemność. Analiza orzecznictwa ujmowanego systemowo bynajmniej sytuacji nie ułatwia. Wnioski o wyłączenie, testy bezstronności neosędziów nie działają spójnie. Również przez „starych” sędziów rozstrzygane są w sposób daleki od konsekwencji. Merytoryczna ocena szerokiego wachlarza orzeczeń też nie jest oczywista. Można odnaleźć przypadki merytorycznie poprawnych orzeczeń wydanych przez tzw. neosędziów i orzeczenia rażąco odbiegające od standardu wydawane przez sędziów powołanych niewadliwie. Spory o istnienie orzeczeń wydawanych przez tzw. neosędziów dotyczą zaś zasadniczo wąskiej kategorii spraw. Znaczących politycznie. Kontrowersyjna i zerojedynkowa reguła sententia non existens prezentowana jest zaś w dyskursie publicznym przy pomocy dużego kwantyfikatora. Pomysłu na systemowe uporządkowanie tej kwestii jednak zasadniczo brak.

Okopanie się na z góry upatrzonych pozycjach przez strony sporu o praworządność, emocjonalność wypowiedzi, które zasadniczo prawo traktują jako pretekst, powoduje, że z perspektywy społecznej, owego kluczowego zewnętrznego obserwatora, nic bynajmniej nie jest oczywiste. Przy czym chodzi tutaj nie tylko o kwestie zasadnicze, tj. pytanie, czy prawdziwe sądy mogą wydawać skuteczne i wiążące orzeczenia, czy postępowanie przed sądem będzie bezstronne, sędziowie niezawiśli, zaś orzeczenie oparte na prawie, nie zaś na osobistych przekonaniach o słuszności.

Przeprowadzane sondaże w grupie studentów prawa, do których odwołują się uczestnicy debaty, wskazują, że nie widzą oni możliwości stworzenia bezstronnego i niezawisłego składu, który miałby rozpoznawać sprawę osoby zaangażowanej w spory dotyczące praworządności, niezależnie od tego, kto miałby być podsądnym, a kto sędzią. W każdym możliwym układzie studenci wskazują, że warunek bezstronności nie byłby spełniony ani gdyby podsądnego z określonej opcji politycznej oceniali sędziowie prezentujący publicznie dla tej opcji sympatie, ani gdyby skład orzekający ukształtowany został z osób prezentujących sympatie dla opcji przeciwnej.

W przypadku sędziów związanych z trwającym osiem lat procesem destrukcji wymiaru sprawiedliwości zastrzeżenia co do braku bezstronności i niezawisłości są oczywiste. W przypadku sędziów prawidłowo powołanych opierają się na wykroczeniu poza ramy wypowiadania się poprzez orzeczenia i zajmowaniu jednoznacznych, politycznie uwikłanych stanowisk w publicznej debacie. Paradoksalnie ta transparentna forma „walki o praworządność”, którą należy docenić, spowodowała, że coraz trudniej znaleźć przestrzeń, w której skład sądu dowolnego rzędu spełniałby minimalne wymogi związane z bezstronnością i niezawisłością weryfikowane optyką zewnętrznego obserwatora.

Kompromis czy opcja „zero”

Rozwiązanie powyższych dylematów warto postrzegać w dwóch perspektywach. Krótkoterminowej, obejmującej decyzje wydawane w głośnych publicznie sprawach. Długoterminowej, rozumianej jako docelowe przywrócenie stabilnych zasad w sądownictwie właściwych dla demokracji konstytucyjnej.

Dziś raczej można spodziewać się krótkowzrocznego podejmowania działań zmierzających do ukształtowania sądowej rzeczywistości zgodnie z wynikiem politycznych preferencji. To rozwiązanie nietrwałe. Osiągnięcie stabilnego efektu w perspektywie długoterminowej wymaga koncepcji bardziej przemyślanych i politycznie znacznie mniej atrakcyjnych, ponieważ wymykających się oczekiwaniom własnego elektoratu. Sądownictwo powinno uwzględniać i rozumieć poglądy społeczeństwa, nie tylko wyborców zwycięskiej politycznej formacji. Nie da się „wyrzucić” wszystkich przeciwników. To podejście wymaga kompromisu i nie spodoba się elektoratowi. Opcja „zero” też jest ryzykowna. Nie zdecydowano się na nią nawet w latach transformacji ustrojowej. Zaniechanie zaś konserwuje, utrwala i potęguje patologie.

Z tych perspektyw chyba na dziś nie ma podstaw do szalonego optymizmu.

Autorzy są profesorami i adwokatami

Odnalezienie się w aktualnej sytuacji polskiego sądownictwa nie jest łatwe. Tylko w ciągu ostatnich dni obserwowaliśmy kontrasygnatę premiera na postanowieniu prezydenta legitymizującą tzw. neosędziego do pełnienia funkcji przewodniczącego zgromadzenia Izby Cywilnej Sądu Najwyższego zwołanego w celu wyboru jej prezesa. Oświadczenie o pomyłkowo złożonym podpisie w formie kontrasygnaty przez premiera. Nie było chyba szczególnie przekonujące, skoro niemalże natychmiast nastąpiło przejęcie kierowania Izbą Pracy przez pierwszą prezes SN, sprytnie później „złagodzone” deklaracją o powierzeniu kierowania Izbą najstarszemu stażem przewodniczącemu.

Pozostało 93% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?