Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów

Premier ma tyle wspólnego z komuną i jej metodami co pani prezes Manowska z elegancją słowa.

Publikacja: 18.09.2024 04:31

prof. Małgorzata Manowska

prof. Małgorzata Manowska

Foto: materiały prasowe

Politycy od dawna przyzwyczaili nas, że forma prowadzonej przez nich debaty publicznej przestała przypominać Wersal. Sformułowania w stylu: komuchy, kanalie, sprzedawczyki to dzień powszedni politycznego dyskursu. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości stanowili na tym tle wzór do naśladowania. To się zaczęło zmieniać, gdy wymiar sprawiedliwości, który z natury swojej powinien być odrębny od polityki, znalazł się w jej epicentrum, zaś prawnicy stali się uczestnikami politycznego sporu.

Początkiem złych zwyczajów były ujawnione na grupie dyskusyjnej „antykasta” prawnicze konwersacje, które bardziej przypominały bazarową wymianę inwektyw niż dyskusję osób mających zajmować się sprawiedliwością.

Czytaj więcej

Mariusz Załucki: Czy w polskim sądownictwie będzie jeszcze normalnie?

Pani prezes mówi

Niestety te rozmowy nie stanowią jedynego ekscesu, a obecnie w taką retorykę wpisała się sędzia pełniąca funkcje pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Nawiązuję do wypowiedzi Małgorzaty Manowskiej, która po bezprawnej próbie przejęcia kontroli nad Izbą Pracy po upływie kadencji sędziego Piotra Prusinowskiego i oświadczeniu premiera, że o mających miejsce wydarzeniach zostanie zawiadomiona prokuratura, oświadczyła w wywiadzie: „ja patrzę na to, jak na szantaż rodem z komuny”.

Odwoływanie się do negatywnych wzorców z okresu państwa komunistycznego i konfrontowanie tamtych standardów z zachowaniami współczesnych polityków to dość powszechna narracja stosowana w polityce. Gdyby więc takie słowa zostały użyte przez polityka niepotrafiącego przekazywać w przestrzeni publicznej własnych mądrzejszych przemyśleń, to wypowiedź mogłaby jedynie świadczyć o ubogości intelektualnych skojarzeń osób zajmujących się działalnością publiczną. Jeśli jednak padają one z ust osoby wykonującej funkcję prezesa Sądu Najwyższego, dodatkowo posiadającej dorobek naukowy, mogą budzić zdziwienie.

Jak rozumiem, pani prezes chciała podważyć etyczność działań premiera, jednak do tego można użyć naprawdę wielu trafniejszych i ciekawszych porównań. Podpowiadając, pani prezes mogła chociażby powiedzieć, że premier w swoich metodach przejął sposoby postępowania władzy, z którą sam z zapałem w czasie swojej młodości walczył. Jeżeli pani prezes nie jest w stanie wymyślić ciekawej formuły, by w sposób godny swojego urzędu ripostować, to jest tylu wybitnych myślicieli, których słów po pewnej modyfikacji mogła użyć. Polecałbym słowa zawsze niezastąpionego Marka Twaina stwierdzającego, że „gdyby Chrystus żył w naszych czasach, na pewno nie chciałby być chrześcijaninem”, którym można było elegancko nadać nową formę, stwierdzając, że „gdyby w naszym kraju rządzili demokraci, na pewno nie chcieliby działać w taki sposób jak obecny premier”. Do tego jednak warto czas przeznaczony na zajmowanie się politykierstwem w Sądzie Najwyższym przeznaczyć na czytanie klasyków.

Wdzięcznym materiałem do naśladowania jest Talleyrand. Cytat z niego: „jaka szkoda, że tak wielki człowiek jest tak źle wychowany”, można było zamienić na oskarżenie: „jaka szkoda, że tak wielki demokrata rozmija się z zasadami, które głosi”. Naprawdę ludzi, których wypowiedzieli ciekawe słowa, jest wielu, a ponieważ przykład idzie z góry, pani prezes powinna jak oni epatować chwytami retorycznymi, a nie powodować, że „pospolitość skrzeczy”.

Zrzucona toga

Kwestia formy ma tu jednak drugorzędne znaczenie, bo słowa wypowiadane przez osobę pełniącą funkcję pierwszego prezesa powinny mieć przynajmniej jakiś kontakt z rzeczywistością, co w tym wypadku nawet przy użyciu mikroskopu wydaje się trudne do dostrzeżenia.

W omawianej sprawie pani Manowska, porzuciwszy sędziowską togę i zarzuciwszy szaty polityka, postanowiła z naruszeniem przepisów o Sądzie Najwyższym przejąć władzę nad Izbą Pracy SN, na co premier zareagował stwierdzeniem, że o powyższych zachowaniach powiadomiona zostanie prokuratura.

Wyobraziłem sobie, że podobna sytuacja dzieje się za czasów „komuny”, a pani Manowska próbuje wbrew woli partii przejąć władzę nad Sądem Najwyższym. Podejrzewam, że gdyby nie zdarzył jej się jakiś „nieszczęśliwy wypadek” na podobieństwo Grzegorza Przemyka, to w ciągu kilku minut znalazłaby się w areszcie z najcięższymi zarzutami czynów popełnionych przeciwko interesom Polski Ludowej, a wyroku, który zapadłby w tej sprawie, nie chcę nawet prognozować.

Dla przypomnienia, Adam Michnik, Jacek Kuroń czy Karol Modzelewski za samo wyrażenie protestu przeciwko działaniom władzy ludowej pokutowali kilkuletnim więzieniem. Co ma zatem wspólnego oświadczenie szefa rządu, że o naruszeniach prawa prezesa SN powiadomi prokuraturę – co jest społecznym obowiązkiem każdego obywatela wynikającym z kodeksu postępowania karnego, gdy ten poweźmie wiadomość o podejrzeniu popełnienia przestępstwa – z metodyką działań z „czasów komuny”? Trudno to zrozumieć. Słowa te brzmią dodatkowo jak kakofonia, bo akurat w życiorysie premiera można doszukać się wielkiego wkładu w odsunięcie owej „komuny” od władzy, o czym biografia pani prezes raczej milczy.

Wypowiadane słowa, jeżeli nie mają dyskwalifikować mówcy, powinny mieć przynajmniej jakiś element wiarygodności, a akurat premier ma tyle wspólnego z komuną i jej metodami co pani prezes z elegancją słowa.

Mnie natomiast w wypowiedzi pana premiera zastanowiło zupełnie coś innego niż wzburzyło panią prezes. Stanowisko rządu w sprawie władzy w Sądzie Najwyższym jest jasne: pani Manowska przy udziale niekonstytucyjnej KRS została nielegalnie nominowana na sędziego SN, a następnie wybrana jego pierwszą prezes, czyli swoją funkcję pełni niezgodnie z prawem. Jeśli zaś nie pełni legalnie określonej funkcji, to czy może przekroczyć uprawnienia z nią związane? Zastanawiam się zatem, czy zawiadomienie, które zapowiedział premier, miało dotyczyć przekroczenia uprawnień w związku z pełnioną funkcją czy bezprawnego przywłaszczenia funkcji publicznej, której w istocie – według zawiadamiającego – dana osoba nie pełni.

Niezależnie od tego, jaką konstrukcję prawną miał na myśli premier, wydaje się, że cztery obecnie prowadzone postępowania karne dotyczące działań pani prezes w związku ze sprawowaną przez nią funkcją to węzeł gordyjski dla wymiaru sprawiedliwości. Najprościej by było, gdyby na podobieństwo Aleksandra Macedońskiego pani prezes sama przecięła ten węzeł, podejmując jedną trafną decyzję.

Autor jest adwokatem, sędzią Trybunału Stanu

Politycy od dawna przyzwyczaili nas, że forma prowadzonej przez nich debaty publicznej przestała przypominać Wersal. Sformułowania w stylu: komuchy, kanalie, sprzedawczyki to dzień powszedni politycznego dyskursu. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości stanowili na tym tle wzór do naśladowania. To się zaczęło zmieniać, gdy wymiar sprawiedliwości, który z natury swojej powinien być odrębny od polityki, znalazł się w jej epicentrum, zaś prawnicy stali się uczestnikami politycznego sporu.

Początkiem złych zwyczajów były ujawnione na grupie dyskusyjnej „antykasta” prawnicze konwersacje, które bardziej przypominały bazarową wymianę inwektyw niż dyskusję osób mających zajmować się sprawiedliwością.

Pozostało 90% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?