Rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek zaapelował do minister klimatu i środowiska o zmianę przepisów prawa łowieckiego. Myśliwi wykonują bowiem zlecone im przez państwo zadanie – kontrolują wielkość populacji niektórych dziko żyjących zwierząt, przede wszystkim dzików, jeleni i saren. Ich redukcja jest konieczna, ponieważ tam, gdzie lasy nie są dzikimi puszczami, natura sama nie jest w stanie zapewnić utrzymanie tych populacji na poziomie odpowiednim z punktu widzenia potrzeb człowieka. Zaniechanie polowań na dziki w jednym tylko roku spowodowałoby trzykrotny wzrost ich liczebności. A to oznacza ogromny wzrost wyrządzanych przez nie szkód w lasach i uprawach rolnych, utrudnienie walki z afrykańskim pomorem świń, nie mówiąc już o intensyfikacji obserwowanej ostatnio inwazji tych zwierząt na obszary zurbanizowane.
Jak w Genewie?
Myślistwo jest jednym praktycznym sposobem na kontrolowanie populacji zwierząt dziko żyjących. Przede wszystkim dlatego, że zajmująca się tym grupa ludzi nie pobiera żadnego wynagrodzenia. Są wyposażeni w odpowiedni sprzęt, również na swój koszt. Większość z nich zna doskonale teren, na którym działają, co powoduje, że są skuteczni. Jeżeli myślistwo zostanie zakazane lub jego wykonywanie znacznie utrudnione, państwo będzie musiało znaleźć inny sposób na rozwiązanie tego problemu. Teoretycznie jest to możliwe. Można powierzyć to zadanie państwowej formacji zawodowych łowców.
Czytaj więcej
Rząd chce zobowiązać myśliwych do cyklicznych badań lekarskich oraz psychologicznych. Ci uważają, że byłby to niezasadny obowiązek i obawiają się kolejnych zmian, które ograniczyłyby polowania i zniechęcały do nich.
Jedynym miejscem w Europie, gdzie taki model wprowadzono, jest kanton genewski w Szwajcarii. Tyle tylko, że jest on bardzo mały, słabo zaludniony i górzysty, a więc zwierzyny nie ma dużo. Redukcją populacji zwierząt dziko żyjących zajmuje się zatrudniona przez władze grupa trzynastu zawodowych myśliwych. Jakiś czas temu Austriacy przeprowadzili symulację, jaki byłby koszt wprowadzenia takiego rozwiązania w ich kraju. Okazało się, że byłoby to kilkaset mln euro rocznie. Dodajmy, że powierzchnia tego kraju jest cztery razy mniejsza od powierzchni Polski.
Przy okazji należy rozwiać jeszcze jeden mit. Myśliwi nie grasują po lesie, strzelając do wszystkiego co im wejdzie po lufę. Wykonują działania zlecone przez państwo w sposób szczegółowo regulowany. Poczynając od tego, na jakie zwierzęta i kiedy mogą polować przez określenie dozwolonych sposobów polowania po szczegółowe określenie w rocznych i wieloletnich planach łowieckich liczby zwierząt danego gatunku (z rozbiciem na płeć i klasy wieku), które mają być pozyskane w danym obwodzie. Plany te są narzucane kołom łowieckim, które praktycznie nie mają na nie wpływu. Co więcej, ich niewykonanie powoduje kary. A dodatkowo koszt szkód wyrządzonych przez zwierzynę w lasach i na polach członkowie kół muszą pokrywać z własnych środków. A nie są to kwoty małe. W zeszłym roku wypłacono z tego tytułu ponad 75 mln zł.