Rozmawiamy, jak zmieniały się warunki debiutu, a jak to było w tym czasie z zainteresowaniami kolejnych pokoleń debiutantów?
Twórcy „Pokolenia 2000” opisywali codzienność transformacji: zjawiska, których jeszcze często nie dostrzegaliśmy. Na przykład Pieprzyca antycypował plagę przemocy w szkole. Były uwagi, że to historia zupełnie nieprawdopodobna. Dziś w Studiu Munka Jakub Radej zrobił trzydziestkę „Followers. Odpalaj lajwa” o dwóch chłopakach, którzy w liceum strzelają do swoich rówieśników. I to już nikogo nie dziwi.
Przed kilkoma laty szef Szkoły Wajdy Wojciech Marczewski mówił, że młodzi opowiadali głównie o sobie, swoich rodzinach, swoim życiu, własnych niepokojach. Odczuliście to w Munku?
W latach 2016–2020 rzeczywiście trafiała do nas duża liczba projektów o rodzinie. Wtedy powstał m.in. „Synek” Pawła Chorzępy. Zresztą takie projekty zawsze będą powstawać. W ubiegłym roku zrobiliśmy dokument Mariusza Rusińskiego „Moja siostra”, który do dziś zdobywa nagrody na festiwalach. Powstało też sporo bardzo osobistych animacji. Nawet kilka lat temu napisaliśmy rodzaj apelu do młodych twórców, by zwrócili uwagę na zjawiska społeczne. Przed kampanią prezydencką 2020 roku trwały strajki, marsze kobiet i środowisk LGBT. Policja biła demonstrantki i demonstrantów. I rzeczywiście dziś mamy więcej filmów, w których pokazana jest przemoc, homofobia, nietolerancja, agresja. Bardzo chcieliśmy odnowić nurt kina społecznego, zaangażowanego. Między innymi dlatego uruchomiliśmy program „60 minut”. Tak, powstały takie filmy, jak „Supernova” Bartosza Kruhlika o Polsce, polityce, moralności, uczuciach, „Chleb i sól” Damiana Kocura o nietolerancji dla inności czy świetna historia o współczesnej wsi „Tyle co nic” Grzegorza Dębowskiego. Ciekawie zadebiutowały za kamerą aktorki, jak Karolina Porcari, która razem z Katarzyną Figurą stworzyła w „Victorii” portret kobiety szukającej pełni życia po sześćdziesiątce. Wcześniej Olga Bołądź w „Alicji i Żabce” opowiedziała o 14-letniej dziewczynce, która zaszła w ciążę z kolegą rówieśnikiem. Matka jeździła z nią po całej Polsce, szukając miejsca, gdzie zgodzono by się dokonać aborcji. A walczyły o jej duszę organizacje katolickie i pro-life. Rzeczywistość zaczęła więc mocno wchodzić do kina debiutantów.
A jacy są ci najmłodsi, którzy teraz przychodzą?
Interesujący. Chętnie sięgają po kino gatunkowe. Emi Buchwald zaczyna właśnie zdjęcia do „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej”. Ma fantastyczny scenariusz, który rozwijała przez ostatnie pół roku. Czwórka bohaterów próbuje dopasować świat do swojej nadwrażliwości, pokonać własne traumy.
Mamy projekty dystopijne. Już „Eastern” Piotra Adamskiego był metaforą współczesnej, podzielonej Polski, a na premierę czeka „Królestwo” Michała Cichomskiego, 28-letniego absolwenta szkoły katowickiej. To z kolei opowieść o inwazji barbarzyńców na Polskę, gdzie w pustym już mieście grupa skrajnie nacjonalistycznych chłopaków broni ostatniego szańca, zdecydowana, by walczyć do śmierci.
A więc wpisujecie się w światowy trend.
Coś może wisi w powietrzu, trwają wojny w Ukrainie, w Strefie Gazy. Odbija się to nie tylko w dokumencie, ale i w fabule, gdzie pojawia się nastrój niepewności, obawy, strachu.
Badania socjologiczne wykazują, że pokolenie Z ma inne wartości niż wcześniejsze roczniki. Młodzi nie stawiają na pierwszym miejscu zawodu. Chcą pracować tylko po to, żeby zarabiać i dobrze żyć.
Nie bardzo wierzę w takie uogólnienia. Uważam, że 25–30-latków nie da się łatwo sklasyfikować. Jest cała grupa, dla których praca nie jest tak ważna, jak była dla naszej generacji. Oni potrafią żyć inaczej, minimalistycznie. Ale rzeczywistość im dokucza, więc ich poglądy też zaczynają się radykalizować.
Odnoszę wrażenie, że młodzi artyści chcą dziś opowiadać własne historie i w przeciwieństwie do poprzedników nie współpracują z pisarzami.
To prawda. Ale po olbrzymiej symbiozie ludzi kina i literatury w czasach szkoły polskiej potem też przez długi czas królowało kino autorskie, w którym reżyserzy sami pisali sobie projekty. Współpraca wybuchła z nową siłą na początku naszego wieku. Prozaicy znakomicie diagnozowali rzeczywistość. Młodzi reżyserzy sięgali więc po powieści Andrzeja Stasiuka, Stefana Chwina, Pawła Huelle, Jerzego Pilcha. Potem jednak współpraca filmowców z literatami się urwała. A szkoda, bo moim zdaniem to jest niewykorzystana szansa na ciekawe debiuty.
Jakie scenariusze przynoszą więc najmłodsi filmowcy? Co ich łączy?
Każdy jest inny. Na przykład Elżbieta Benkowska zaproponowała dramatyczny film „Siła oporu”, którego akcja toczy się w stanie wojennym. Ale bohaterka – mimo że ślady prowadzą do młodej Jandy – jest bardzo współczesna. Mamy też debiut Agnieszki Elbanowskiej „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny” opisujący nieznany świat „terytorialsów”. Przygotowujemy fabularny debiut Filipa Bojarskiego „Czarna godzina”– historię dwóch młodych nauczycielek wspólnie wynajmujących mieszkania, z których muszą się ciągle wyprowadzać. Bojarski diagnozuje problemy swoich rówieśników: pauperyzację inteligencji, użeranie się z rzeczywistością, próby zachowania swojej tożsamości i wartości. Jest w tym filmie coś groteskowego, bardzo autoironicznego, ale też świeżego. Najmłodsi reżyserzy nie boją się obrazów odważnych stylistycznie, szukają nowego języka. Trochę na przekór naszemu kinu, które jest dość zachowawcze i mało w nim miejsca na eksperymenty.
Coraz więcej kobiet realizuje filmy. Głośno było niedawno o tym, że w łódzkiej szkole na pierwszy rok reżyserii dostały się same dziewczyny.
One już nawet składają u nas projekty „trzydziestek”. Za chwilę będę czytał scenariusze studentek z tego słynnego rocznika. Mam wrażenie, że wkrótce pojawi się fala reżyserek o mocnych osobowościach. Emi Buchwald, Ela Benkowska, Kasia Warzecha, Marysia Wider, Karolina Porcari – to bardzo ciekawe artystki. Ich filmy nie są feministyczne, ale ślady feminizmu w nich są. Bohaterkami są głównie kobiety, i to w różnym wieku. Młode reżyserki nie gubią z pola widzenia osób starszych. Nie ma mowy o kulcie młodości, jak w kinie komercyjnym. Przykłady? „Victoria” Porcari, ale też np. świetny dokument Marii Wider „Starsza pani szuka”, gdzie bohaterka chce prowadzić życie, jakie w potocznej świadomości zarezerwowane jest tylko dla młodych.
Justine Triet: Mało kto wierzył w sukces „Anatomii upadku”
Sandra, bohaterka „Anatomii upadku”, to nie ja. Jej życie jest inne od mojego, ale znam uczucia, które jej towarzyszą. W końcu zawsze piszemy i opowiadamy historie, które jakoś wypływają z naszego doświadczenia - mówi Justine Triet, reżyserka filmu "Anatomia upadku".
Tylko że sporo dziewczyn robi filmy krótkie, a ich pełnometrażowych debiutów jest jak na lekarstwo.
Reżyserki, o których mówimy, właśnie przygotowują filmy długometrażowe. Są gotowe do debiutu, a kinematografia powinna stworzyć dla nich zieloną linię. Dla chłopaków zresztą też. Studio Munka może wyprodukować tylko dwie, trzy niskobudżetowe fabuły rocznie, bo na kolejne produkcje już nie mamy pieniędzy.
Wprowadzone przez PISF mikrobudżety nie są szansą dla debiutantów?
W żadnym wypadku! Za 800 tys. nie da się dzisiaj zrobić profesjonalnego filmu. Tłumaczono to dyrektorowi PISF-u, którego na szczęście już nie ma. Powstało tam kilka ciekawych tytułów, ale producenci dokładali do nich ze swoich środków. My, robiąc „sześćdziesiątki”, wypracowaliśmy model minimalny: około 20 dni zdjęciowych, ale zawsze szukamy dodatkowych pieniędzy czy aportów. Dzięki temu, że Studio Munka działa przy Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, koszty własne nie wchodzą w budżet filmu. Prywatny producent musi to wszystko doliczyć do budżetu.
Skąd ma jednak kinematografia brać pieniądze na wszystkie projekty? I jak mają się do tych pieniędzy dobić młodzi?
A skąd brała dotąd? Między innymi na politykę historyczną, która poniosła totalne fiasko? Nie powstał dzięki niej ani jeden naprawdę ważny film, olbrzymie pieniądze zostały zmarnowane. Mam nadzieję, że nowa ministra kultury i nowe władze PISF takich błędów nie popełnią. Gdyby jeden budżet takiej patriotyczno--narodowej produkcji przeznaczyć na debiuty, sytuacja młodych filmowców zmieniłaby się diametralnie. Za 35 mln zł, które poszły na „Raport Pileckiego”, można wyprodukować 10 debiutów i zaproponować autorskie, ważne projekty, które staną się wizytówką polskiego kina. Punktem wyjścia do rozmowy o otaczającej nas rzeczywistości.
Jerzy Kapuściński
Producent filmowy. Absolwent Wydziału Polonistyki UW. Wieloletni pracownik (od 1991 roku) TVP, m.in. zastępca dyrektora ds. programowych TVP Kultura (2005–2008), dyrektor Programu II TVP (2011–2015). W latach 2008–2011 dyrektor Studia Filmowego Kadr. Od 2016 roku dyrektor artystyczny Studia Munka. Współwłaściciel i członek zarządu firmy producenckiej Naima Film. Członek Polskiej Akademii Filmowej i Europejskiej Akademii Filmowej.