Andrzej wykuł ją razem z dozorcą domu 4 września 1939 r., kiedy bano się nalotów niemieckich. Zrobili to za zgodą zakonu. Doktor Benedykt Ziemilski leczył zakonników i znał przeora, który zapewnił, że w razie alarmu rodzina będzie mogła się przecisnąć przez otwór i skorzystać z opieki twierdzy klasztornej.
Andrzej wszedł na schody zapukać do drzwi dawnego mieszkania. Było zajęte przez dwa niezależne biura, odwiedziny nie sprawiły ani ich pracownikom, ani Andrzejowi żadnego kłopotu.
***
Uprawiał ekstremalne sporty, a zmarł niespodziewanie, na zawał. Pogrzeb odbył się na małym katolickim cmentarzu w Laskach w 2003 r. Stefan Bratkowski we wspomnieniu pośmiertnym napisał o kręgu inteligencji żoliborskiej, „któremu dolegało poczucie niepotrzebności, w którym kultura, doświadczenie i poczucie odpowiedzialności za swoje czyny wykrystalizowały się w najpiękniejszą formację, dziś jakby wypchniętą ze społecznego krwiobiegu, niemodną i poza pasmem słyszalności”.
Mały cmentarz z trudem mieścił przybyłych. Z Zakopanego przyjechali Trebunie Tutki. Zagrali i zaśpiewali:
Hej Krywaniu, Krywaniu wysoki
Płyną, lecą nad tobą obłoki
Tak się tocy moja myśl jak łone
Myśli me, myśli me stracone
Postscriptum
W ponad pięć lat po śmierci Andrzeja Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska i jej synowie – Wojciech (wtedy 32) i Paweł (28) – postanawiają spędzić Boże Narodzenie w Jerozolimie i odwiedzić Betlejem. Tuż przed wyjazdem młodzi Ziemilscy przeglądają papiery rodzinne i w akcie małżeństwa zawartego w 1918 r. przez Benedykta Ziemilskiego z Olgą Askenase znajdują wiadomość, że ojcem ich dziadka był Bernhard Zimmels. Andrzej Ziemilski nigdy o tym nie wspominał. Jego matka także. Ale Małgorzata i synowie, obaj ochrzczeni, nie są zaskoczeni wątkiem żydowskim, chociaż do tej pory wiązali go tylko z pochodzeniem babki Olgi, też przemilczanym w rodzinie. Po wylądowaniu w Jerozolimie idą do Jad Waszem. Dotąd wiedzieli, że doktor Ziemilski urodzony w Ostrawie na Morawach zginął na Majdanku. W Jad Waszem znajdują go na liście ofiar Holokaustu, był więc Żydem.
Na dalsze badanie sprawy nie ma już czasu, wykupili miejsca w samolocie, muszą wracać do Polski.
W Pradze mają przesiadkę. Paweł podejmuje nagłą decyzję. Zostawia na lotnisku mamę i brata i wsiada do pociągu do Ostrawy. Miasto jest zaśnieżone, wymarłe, dworzec pusty, zimny, w jedynym otwartym okienku nudzi się kasjerka. Paweł tłumaczy jej, że jest Polakiem i że szuka wiadomości o Bernhardzie Zimmelsie z Ostrawy, być może jest jego prawnukiem. Dziwne zwierzenie przy kasie dworcowej. Być może działa magia sylwestrowego wieczoru, bo dziewczyna telefonuje do koleżanki, która pracuje w urzędzie miasta. A koleżanka nie tylko otwiera przed Pawłem paradne wrota urzędu, ale umawia go ze stałym bywalcem archiwum, sędziwym Michałem Salomonowicem, który przeżył Holokaust, ma żonę Polkę, zna sześć języków i wie wszystko o Żydach ostrawskich.
Po godzinie Salamonowic wita Pawła z plikiem kserokopii – jest w nich między innymi zdjęcie pradziadka. Okazuje się, że Bernhard Zimmels był pierwszym rabinem w Ostrawie. Salamonowic opowiada o nim, jakby go znał. Wie, że skończył studia we Wrocławiu, zrobił doktorat ze średniowiecznej filozofii sefardyjskiej, był krótko rabinem w Wiedniu, a potem oddelegowano go do tworzenia wspólnoty w szybko rozwijającym się mieście Ostrawa. Umarł młodo na serce, miał 32 lata. Osierocił dwuletniego synka Barucha. Wdowa z dzieckiem wyjechała z Ostrawy i wyszła za mąż za właściciela lwowskiej apteki. Nie ma wątpliwości, że Baruch jest późniejszym Benedyktem Ziemilskim, dziadkiem Wojciecha i Pawła.
Jas Gawronski: Silvio Berlusconi miał genialne pomysły
Ciągłe szukanie aprobaty ludzi, rozbawianie ich, przekraczanie obyczajowych granic utrudniało Berlusconiemu prowadzenie poważnej polityki. Wolał śmiać się, niż rozumować. Nie wszyscy jego partnerzy brali go przez to na serio - mówi Jas Gawronski, były rzecznik Silvia Berlusconiego.
Michał Salomonowic, poruszony i szczęśliwy, pokazuje Pawłowi miasto, prowadzi go do centrum handlowego Prior. Umocowano tam tablicę z gwiazdą Dawida, która zaświadcza, że zanim Holokaust zmiótł tutejszą społeczność żydowską, w tym miejscu była synagoga. Paweł wraca do Warszawy, ale kontakt z Michałem Salomonowicem trwa. Z Ostrawy przychodzą e-mailem kopie dokumentów, które skłaniają Pawła do dalszych poszukiwań. Mamy więc kartę tytułową dzieła rabina Zimmelsa o życiu, pracy i naukach Leo Hebraeusa, XV-wiecznego filozofa żydowskiego, lekarza i poety, uchodźcy spod władzy hiszpańskiej wymuszającej na Żydach konwersję. Jest też zdjęcie macewy z grobu pradziadka w Brodach.
Paweł szuka w Warszawie starych lwowiaków, którzy mogli zetknąć się z dziadkiem. Erwin Axer, dawny znajomy rodziny Ziemilskich, mówi mu, że doktor nie trafił do obozu z łapanki ulicznej. Został wydany przez swego pacjenta.
Wiadomości o nieznanych dotąd przodkach sprawiają, że starszy syn Andrzeja Ziemilskiego robi badanie DNA; okazuje się, że jest w 48,6 proc. Żydem askenazyjskim, w 47,5 proc. Europejczykiem wschodnim, w reszcie – Europejczykiem północno-zachodnim. Młodszy brat już nie robi badania, przyjmuje ten wynik za swój.
Zapytałam, co to zmienia w ich życiu.
Paweł: – Ciągle mnie zdumiewa siła tej tajemnicy. Jak on sobie z nią radził. Był takim otwartym człowiekiem. Tak się wydawało. Widocznie uważał, że trzeba nas chronić. Trochę mnie to boli. Ale lubię tę historię, podoba mi się dawne nazwisko, lubię myśleć o tych moich przodkach. Będę szukał o nich wiadomości i będę o tym opowiadał córkom.
Wojciech: – Zrobiłem test DNA głównie z ciekawości, a nie by miał mnie na nowo określić. Wiem, że czeka mnie ta wielka opowieść, ale się do niej nie spieszę. Jestem wdzięczny ojcu za przekazanie mi szacunku dla kultury oświeceniowej, dla ducha protestantyzmu, dla myśli socjologicznej, dla muzyki, to przecież także tradycja żydowska. Ale przede wszystkim wpoił mi przekonanie, że ważne jest to, jak sami budujemy siebie, swój los.
Mój stosunek do niego trochę się jednak zmienił. Uważałem go za wzór szczerości, prawdomówności, a nie mówił nam całej prawdy. Ale człowiek może się składać z wielu warstw i trzeba to uszanować.