Małgorzata Fuszara: Oczywisty nakaz ratowania życia kobiety przestał obowiązywać

Często nie ujawnia się pacjentce stanu płodu ani nawet nie podaje się informacji o jej stanie zdrowia, żeby uniknąć żądań jej oraz jej bliskich, bo lekarze obawiają się, że mogłyby z tego dla nich wyniknąć kłopoty - mówi prof. Małgorzata Fuszara, prawniczka, socjolożka.

Publikacja: 16.06.2023 10:00

Coraz częściej spotykam się z opiniami kobiet, które radzą córkom, że jeżeli chcą mieć dziecko, to p

Coraz częściej spotykam się z opiniami kobiet, które radzą córkom, że jeżeli chcą mieć dziecko, to powinny uzbierać pieniądze na prowadzenie ciąży i poród za granicą – mówi prof. Małgorzata Fuszara. Przewiduje, że jest możliwe, że młode kobiety będą w pewnym sensie strajkowały wobec państwa polskiego – skoro wy nie zapewniacie nam praw, my nie będziemy rodzić dzieci

Foto: Wojciech Olkusnik/East News

Plus Minus: Partie polityczne na wyścigi układają programy dla kobiet. Czy polityka dostrzega kobiety tylko przed wyborami?

Przed wyborami, kiedy się chwieją sondaże poparcia, albo gdy z badań wynika, że większość kobiet deklaruje, iż nie pójdzie na wybory, wtedy polityka bardziej skupia się na żeńskiej części elektoratu. Ale dzieje się tak również wtedy, gdy kobiety zaczynają się bardzo głośno dopominać o swoje prawa. Choć oczywiście bliskość wyborów jest kluczowa. Protesty kobiet z 2020 roku nie spotykały się z natychmiastowym odzewem, bo do wyborów było daleko.

A jeżeli chodzi o programy adresowane do kobiet, to organizacje kobiece w przeszłości o nie walczyły. Często w tym kontekście mówiło się o rynku pracy, który był ukształtowany według wzorca, że mężczyzna może spędzać w pracy nawet kilkanaście godzin dziennie, a kobieta zajmuje się rodziną. Z badań, które prowadziłam wśród osób rekrutujących pracowników, wynikało jednoznacznie, że ten wzorzec pracownika, który nie jest zaangażowany w sprawy rodziny, choć ją posiada, był preferowany. Niektórzy z rekruterów mówili otwarcie – odrzucamy kobiety, które mają małe dzieci, bo nie będą siedziały w pracy do wieczora.

Teraz to się chyba zmieniło?

Oczywiście. Przede wszystkim za sprawą niskiego bezrobocia i młodego pokolenia, które nie robi fetyszu z pracy. Ale też pojawiło się myślenie, że wszyscy żyjemy w rodzinach. Jeżeli nie mamy dzieci, to musimy się np. opiekować starszymi rodzicami. W Europie takie podejście zaczęło się pojawiać pod wpływem nacisku kobiet, które weszły do struktur europejskich. To kobiety naciskały na słynne godzenie pracy zawodowej z życiem domowym, czyli na work-life balance. I pod ich presją dokonała się zmiana myślenia. Przy czym nie chodziło tutaj wyłącznie o interes kobiet, ale także mężczyzn, którzy nie mieli możliwości realizowania innych potrzeb niż zarabianie pieniędzy czy wypełniania innych ról. Zatem to są zmiany głębsze. Ale żeby to się dokonało, potrzebne były lata pracy. W 1995 roku w Pekinie odbyła się konferencja o prawach kobiet. W Polsce wyśmiewano się z tej konferencji, bo utrzymywano, że prawa kobiet nie są inne niż prawa mężczyzn.

A są inne?

Oczywiście. Tak jak problemy są inne. Przykładowo organizacje pozarządowe z krajów ogarniętych wojną zaczęły zwracać uwagę, że kobiety są ofiarami gwałtów wojennych. Po raz pierwszy informacje na ten temat zaczęły się pojawiać podczas wojny w Jugosławii, choć gwałty wojenne zawsze towarzyszyły wojnom, tylko były traktowane jako mało ważne. Bardzo długo nie traktowano ich nawet jako formy tortur. Zwrócenie uwagi na ten problem, potrząśnięcie światem, wykrzyczenie, że dzieje się ogromne zło, które dotyka przede wszystkim kobiety, było przełomowym wydarzeniem. Już nie można było gwałtów wojennych skwitować stwierdzeniem: tak to jest. Gwałty zaczęły być traktowane jak zbrodnia wojenna, która musi być rozliczona. Dzisiaj nie mieści się w głowie, że tego rodzaju zła, takich tragedii w ogóle nie zauważaliśmy.

Czytaj więcej

Jolanta Banach: Mamy problem kulturowego przyzwolenia na stosowanie przemocy

Dlaczego tak się działo?

Dlatego że na forum publiczne pewne sprawy przynoszą osoby, których dotyka określony problem. Inni mogą tego problemu w ogóle nie zauważać albo traktować go jak coś trywialnego. Dlatego tak duży nacisk kładziemy na konieczność zrównoważonej reprezentacji kobiet i mężczyzn w gremiach decyzyjnych. Jeżeli kobiet tam nie ma, to nie ma ich doświadczeń. Politycy prawicowi do dzisiaj potrafią powiedzieć: „moja żona twierdzi, że nie ma problemu”. To, że żona polityka problemu nie widzi, nie znaczy, że można unieważnić doświadczenia wielu innych kobiet, które np. zarabiają mniej od mężczyzn czy są ofiarami przemocy domowej. Z moich badań prowadzonych wśród radnych wynika, że są takie sprawy, z którymi kobiety nie pójdą do mężczyzny, np. z problemem przemocy domowej.

Dlaczego nie pójdą z tym do mężczyzny? Z obawy przed niezrozumieniem?

Z obawy przed niezrozumieniem, ale też w obawie przed męską solidarnością. Poza tym jeżeli ktoś nigdy w określonych sytuacjach nie czuł się słabszy, to tego słabszego nie zrozumie. To świetnie widać przy problemie przemocy domowej. Bardzo często otoczenie wymusza na kobiecie, żeby została w przemocowym związku, bo nie do końca rozumie rozgrywającą się tragedię. Sędziowie, adwokaci opowiadali mi, że nawet w bardzo drastycznych przypadkach całe środowisko pracowało na to, żeby kobieta się nie rozwiodła, bo „w naszej rodzinie nigdy rozwodów nie było”.

Gdzie w dzisiejszych czasach usłyszy się taki tekst: „w naszej rodzinie nigdy nie było rozwodu”?

W małych miejscowościach to ciągle pokutuje. Słyszałam od prokuratorów opowieści, jak kobiety wycofywały swoje oskarżenia i zostawały w przemocowych związkach nawet w dramatycznych sytuacjach. Nie bez powodu organizacje pomocowe dla rodzin, w których występuje przemoc domowa, organizują kobiety. Gdy byłam pełnomocniczką rządu ds. kobiet, to bardzo trudno mi było znaleźć mężczyzn, którzy w tygodniu poświęconym walce z przemocą domową wystąpiliby z przesłaniem do ojców, mężów, partnerów. Ostatecznie skończyło się na ministrach, którzy takie przesłanie wygłosili, choć pewnie niezbyt chętnie.

Przemoc domowa nie interesuje mężczyzn--polityków?

Już Leon Petrażycki, prawnik, filozof i socjolog, mówił, że występując w sprawach kobiet, ryzykuje się utratę reputacji poważnego polityka. To było wprawdzie na początku XX wieku i wiele czasu od tego upłynęło, ale proszę sobie wyobrazić, że to ciągle jest aktualne. Wiele razy spotykałam się z takim podejściem podczas swoich badań. Kobiety, które zajmowały się prawami kobiet, wpychano natychmiast w narożnik z napisem: żłobki, przedszkola, aborcja. I później już o nic innego ich nie pytano. Mówiła o tym Barbara Labuda, działaczka opozycji w czasach PRL, która robiła wielką politykę, ryzykowała wolność i zdrowie, a w momencie, gdy założyła w Sejmie Parlamentarną Grupę Kobiet, to cały jej dorobek przestał się dla dziennikarzy liczyć. Zaczęto ją pytać o sprawy stereotypowo kojarzone z „kobiecością”. Trzeba też wziąć pod uwagę, że wszystkie kraje postkomunistyczne, z Polską włącznie, miały ten problem, że po przełomie politycznym prawa kobiet były traktowane jak spadek po komunizmie. Obowiązywała narracja, że w państwie liberalnym każdy sobie poradzi sam. Jeżeli kobiety będą chciały pójść do polityki, to pójdą, a skoro ich tam nie ma, to widocznie tego nie chcą. A ten, kto mówi o prawach kobiet, to jest najpewniej komunistą lub komunistką.

Rzeczywiście w latach 90. nawet żłobki i przedszkola traktowano jako wymysł komunistyczny.

To była narracja historyczna bzdurna, bo żłobki i przedszkola były zakładane jeszcze przed wojną, przy fabrykach. Ale z tego powodu problemy kobiet przebijały się w Polsce i innych krajach postkomunistycznych z trudem. Jednak w końcu się przebiły, choć zajęło to wiele lat i dla takich osób jak ja było to frustrujące, bo odnosiłam wrażenie, że lata mijają, a decydentów trzeba ciągle przekonywać do czegoś, co było oczywiste. I z tego właśnie powodu programy adresowane do kobiet były w latach 90. popularne. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że są to programy, które powinny być adresowane do rodzin, np. urlopy wychowawcze, usługi opiekuńcze czy znoszenie barier architektonicznych. Natomiast rzeczywiście odrębną sprawą kobiet są prawa reprodukcyjne. Nie dlatego, że mężczyźni ich nie mają, tylko dlatego, że cały szereg ograniczeń odbił się wyłącznie na kobietach. W ostatnich dniach mieliśmy kolejny dowód na to, że orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie przerywania ciąży doprowadziło do sytuacji, iż niektórzy lekarze przestali ratować życie kobiet.

Na początku lat 90., gdy wszedł w życie kodeks etyki lekarskiej, negatywnie oceniający przerywanie ciąży, lekarze z dnia na dzień przestali wykonywać aborcje, choć prawo ciągle na to zezwalało. Czy teraz mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem?

Dokładnie, tylko że nie chodzi wyłącznie o aborcję, ale przede wszystkim o życie lub zdrowie kobiety. Nakaz ratowania życia kobiety, który wydawał się oczywisty, po orzeczeniu Trybunału przestał obowiązywać. Często nie ujawnia się pacjentce stanu płodu ani nawet nie podaje się informacji o jej stanie zdrowia, żeby uniknąć żądań jej oraz jej bliskich, bo lekarze obawiają się, że mogłyby z tego dla nich wyniknąć kłopoty. Z różnych punktów widzenia sytuacja jest horrendalna. Zatem kobiety płacą własnym zdrowiem, a czasami życiem za prawo, które zostało wprowadzone.

Jakie grzechy przeciwko prawom kobiet mają na sumieniu partie polityczne?

Moim zdaniem grzechem uniwersalnym, popełnionym przez każdą formację, od lewicy, po prawicę, jest pomijanie kobiet przy podejmowaniu ważnych decyzji. To oznacza też niedoreprezentowanie kobiet w rządzie. Pod koniec rządów PO-PSL, czyli w drugim gabinecie Donalda Tuska i za premierostwa Ewy Kopacz, kobiet w strukturach rządowych było wyjątkowo dużo. Kiedy PiS doszło do władzy, postawiło na premier Beatę Szydło. W jej rządzie też było sporo kobiet. Prawie tyle, ile w czasach PO-PSL. I to jest zgodne ze skandynawskimi obserwacjami, z których wynika, że gdy raz rząd przejdzie na wyższy poziom pod względem reprezentacji kobiet, to następny rząd, nawet jeżeli jest bardzo prawicowy, nie może się z tego tak od razu wycofać. Pokazałby, że nie zwraca uwagi na prawa kobiet. U nas to trwało tylko jedną kadencję.

Czytaj więcej

Tadeusz Tomaszewski: Magdalena Ogórek żądała zbyt wiele

Właściwie tylko pół kadencji, bo premier Szydło została odwołana ze stanowiska dokładnie po dwóch latach i jednym miesiącu od powołania.

A wszystkie kobiety z jej rządu zostały wysłane na lukratywne posady do europarlamentu, gdzie zarabiają pieniądze i nie mają żadnego wpływu na politykę krajową. Zatem PiS posprzątało kobiety z polityki i stworzyło klub wyłącznie męski.

Kilka kobiet jednak pracuje w rządzie Mateusza Morawieckiego i to na ważnych stanowiskach – minister finansów, minister klimatu, minister rodziny.

Jest to dalekie od jakiegokolwiek zrównoważonego udziału kobiet we władzy. A już jak się popatrzy na wiceministrów, których są tabuny, to kobiet wśród nich jest jak na lekarstwo. Stanowiska wiceministerialne są rozdawane osobom, które mogą się przydać politycznie, w głosowaniach. I okazało się, że trzeba zabiegać o mężczyzn, bo partie są ciągle męskimi klubami, zatem im te stanowiska przypadają w udziale. Przez lata drobnymi kroczkami zmierzaliśmy ku lepszej ochronie praw kobiet. Była ustawa o kwotach na listach, była tabletka „dzień po” bez recepty, organizacje pozarządowe miały wsparcie finansowe z funduszy kontrolowanych przez rząd. Większość z tego utraciliśmy pod rządami PiS. A do tego doszło orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego o aborcji. Zatem gdybym miała różnicować partie, a nie szukać ich wspólnych błędów, to bym powiedziała, że obecnie mamy władzę mężczyzn ignorujących prawa kobiet.

Zaostrzenie prawa aborcyjnego nie jest jedynym grzechem polityków przeciwko kobietom. PO razem z PSL zdecydowały o podwyższeniu wieku emerytalnego dla kobiet o siedem lat. Kobiety tego nie chciały.

I kobiety, i mężczyźni nie chcą podwyższenia wieku emerytalnego. Popatrzmy na protesty we Francji. Ale musimy sobie powiedzieć, że bardzo mała rzesza młodych ludzi nie utrzyma rosnącej grupy emerytów. Pieniędzy na emerytury nie ma.

Dlaczego akurat kobiety miały trzy razy dłużej niż mężczyźni dźwigać ten problem na swoich barkach? Mężczyznom podwyższono wiek emerytalny tylko o dwa lata.

Zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn nastąpiło już wszędzie w Europie. A w każdym razie w bardzo wielu krajach. W momencie, gdy jako społeczeństwo uznaliśmy, że nie tylko kobiety są odpowiedzialne za opiekę nad dziećmi i nad starszymi członkami rodziny, odpadł argument na rzecz wcześniejszych emerytur pań. Przecież kobiety otrzymały prawo do wcześniejszego zakończenia pracy nie dlatego, że krócej żyją albo są bardziej chorowite, tylko z tego powodu, że milcząco przyjmowano, iż pracują na dwa etaty – w domu i pracy. Dlatego mogą szybciej odejść z rynku pracy, bo i tak pozostają im obowiązki domowe, np. zajmowanie się wnukami, starzejącymi się rodzicami itd. Nawet gdy nikt tego otwarcie nie mówił, to właśnie te motywy przyświecały zróżnicowaniu wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn w komunizmie.

Teraz kobiety nie pracują na dwa etaty?

Prawdopodobnie nadal pracują, ale odkąd zachęca się mężczyzn do zajmowaniem się dziećmi lub starzejącymi się rodzicami, to nie ma też powodu, by utrzymywać w mocy wyjaśnienie, że kobiety mogą wcześniej iść na emeryturę, by wypełniać funkcje opiekuńcze. A prawdziwym dramatem będzie wysokość emerytur dla kobiet, bo wiele z nich dostanie świadczenie niepozwalające na przeżycie.

Emerytura minimalna, nawet jeżeli nie wychodzi z odłożonych składek, przysługuje każdemu, kto ma przewidziany ustawą staż pracy i osiągnie wiek emerytalny.

Emerytura minimalna nie pozwala na zbyt wiele. Swoją drogą pamiętam moje dyskusje z liberałami, gdy omawiana była reforma emerytalna. Liberalni eksperci chcieli zróżnicować tabele dalszego trwania życia ze względu na płeć, bo kobiety żyją dłużej. To by znaczyło, że kobiece emerytury stałyby się jeszcze niższe. Gdy argumentowałam, że może w takim razie należałoby obliczać emerytury na podstawie miejsca zamieszkania, bo np. mieszkańcy miast żyli dłużej niż wsi, mieszkańcy Śląska krócej od mieszkańców innych regionów, to w tym momencie liberałowie mówili, że tak nie może być. To pokazuje, że w momencie gdy kobiety mogą coś stracić – np. część emerytury – płeć jest uznawana jako czynnik różnicujący, a gdy mogą coś zyskać, to się mówi, że płeć nie powinna być czynnikiem różnicującym.

Co pani ma na myśli?

Chociażby dyskusję o kwotach. Partie ciągle prowadzą rozmowy na temat kwot, bo ustalanie podziału miejsc na listach koalicyjnych to nie jest nic innego niż kwota. A gdy się mówi o kwotach dla płci, słyszymy, że kwoty to sztuczny mechanizm i partie muszą swobodnie decydować, jak kształtować listy wyborcze. Kolejny problem, który dotyka przede wszystkim kobiet, to molestowanie seksualne w pracy. Temat nie jest nowy, jest znany, odkąd kobiety weszły na rynek pracy. W niektóre zawody, np. pomocy domowych, było wpisane wykorzystywanie seksualne. To była praktyka codzienna, przed którą nie było ucieczki, a społeczeństwo przymykało na to oczy. Pamiętam, że gdy w latach 90. była mowa o molestowaniu seksualnym w pracy, to próbowano to obracać w żart, że nagle kobietom przestało się podobać męskie zainteresowanie.

To się jednak zasadniczo zmieniło.

Dopiero niedawno. Nastąpiła zmiana świadomości kobiet, które stawiają granice, na różne rzeczy nie pozwalają, przeciwko różnym rzeczom się buntują, przeciwko różnym rzeczom się samoorganizują. W prawach kobiet mamy do czynienia z sinusoidą – coś się udaje wywalczyć, a później to się załamuje, ale kolejne pokolenia kobiet są coraz bardziej świadome. Przykładowo, moje pokolenie kobiet demonstrowało pod parlamentem. Młode kobiety demonstrują na ul. Nowogrodzkiej pod siedzibą PiS i na Żoliborzu pod domem Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS. Nie dają się nabrać na opowieść, że decyzje zapadają gdzie indziej. I nie mają oporu przed działaniami, które dla nas były nie do przyjęcia.

Czytaj więcej

Andrzej Halicki: Zabrakło nam społecznego słuchu

Chodzi pani o wulgaryzmy na czarnych marszach?

Chociażby.

To było dobre?

Jak mówią znawcy języka i psychologowie, jest taki próg gniewu, który trzeba jakoś wyrazić. I myślę, że temu służyły wulgaryzmy podczas strajków kobiet. Ale także był to rodzaj wypowiedzenia pewnego kontraktu płci. Stary kontrakt polegał na tym, że w przypisanych nam rolach mężczyzna był twardy, mógł zakląć, a kobieta była miękka, grzeczna, miła, zapewniająca dobrą atmosferę. Na początku demonstracji z 2020 roku politycy próbowali przywoływać kobiety do porządku w starym stylu. Słyszałyśmy komentarze: „kobiety tak nie mówią”, „damy się tak nie wyrażają”. To była próba wepchnięcia kobiet w stare ramy. Przez wiele lat kobiety temu ulegały. Dopiero kobiece demonstracje w 2020 roku stały się wyraźnym wypowiedzeniem starych narracji. W internecie było mnóstwo nagrań młodych kobiet, które rapowały wulgaryzmy, opatrując je słowami „bardzo przepraszam” albo „wybacz ale”. Wydaje mi się to bardzo symptomatyczne, bo pokazuje, że starych mechanizmów zaganiania kobiet do kąta już nie można zastosować wobec młodych pokoleń.

Skoro mowa o czarnych protestach, to choć wydawało się, iż PiS ma przechlapane w elektoracie kobiecym, ciągle podobny odsetek żeńskiego elektoratu głosuje na tę partię. Jak to możliwe?

Badania CBOS przeprowadzone zaraz po czarnych protestach pokazały, że nastąpiło ogromne przesunięcie poglądów młodych kobiet, do 24. roku życia, na lewo. Przy okazji wyszło na jaw ogromne rozejście się poglądów młodych kobiet i mężczyzn. Mężczyźni są częściej za Konfederacją, a kobiety za lewicą. A przed orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego obie płcie były zwolennikami prawicy. Problem polega na tym, że elektorat młodych kobiet jest stosunkowo mały, dlatego PiS go ignoruje. Starszy elektorat jest najliczniejszy. Ciągle na politycznym rynku dominuje pokolenie powojennych wyżów demograficznych, tzw. baby boom. Dlatego rządząca partia stawia przede wszystkim na te osoby. Ale trzeba się zastanowić nad skutkami ignorowania młodego pokolenia kobiet. Mamy jedną z najniższych dzietności w Europie, a coraz częściej spotykam się z opiniami kobiet, które radzą swoim córkom, że jeżeli chcą mieć dziecko, to powinny uzbierać pieniądze na prowadzenie ciąży i poród za granicą. Taka sytuacja, że młode kobiety będą w pewnym sensie strajkowały wobec państwa polskiego – skoro wy nie zapewniacie nam praw, my nie będziemy rodzić dzieci, bo to jest zbyt ryzykowne, bo można umrzeć – jest straszną wizją.

Brak dzieci to jest strajk przeciwko państwu?

Może strajk jest zbyt ostrym sformułowaniem. W przypadku decyzji o posiadaniu dziecka sytuacja zmusza ludzi do określonych zachowań. To, co się zdarzyło w Polsce z aborcją, pokazuje, że rządzący nie biorą pod uwagę praw kobiet i ich problemów.

Plus Minus: Partie polityczne na wyścigi układają programy dla kobiet. Czy polityka dostrzega kobiety tylko przed wyborami?

Przed wyborami, kiedy się chwieją sondaże poparcia, albo gdy z badań wynika, że większość kobiet deklaruje, iż nie pójdzie na wybory, wtedy polityka bardziej skupia się na żeńskiej części elektoratu. Ale dzieje się tak również wtedy, gdy kobiety zaczynają się bardzo głośno dopominać o swoje prawa. Choć oczywiście bliskość wyborów jest kluczowa. Protesty kobiet z 2020 roku nie spotykały się z natychmiastowym odzewem, bo do wyborów było daleko.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi