Prawdopodobnie nadal pracują, ale odkąd zachęca się mężczyzn do zajmowaniem się dziećmi lub starzejącymi się rodzicami, to nie ma też powodu, by utrzymywać w mocy wyjaśnienie, że kobiety mogą wcześniej iść na emeryturę, by wypełniać funkcje opiekuńcze. A prawdziwym dramatem będzie wysokość emerytur dla kobiet, bo wiele z nich dostanie świadczenie niepozwalające na przeżycie.
Emerytura minimalna, nawet jeżeli nie wychodzi z odłożonych składek, przysługuje każdemu, kto ma przewidziany ustawą staż pracy i osiągnie wiek emerytalny.
Emerytura minimalna nie pozwala na zbyt wiele. Swoją drogą pamiętam moje dyskusje z liberałami, gdy omawiana była reforma emerytalna. Liberalni eksperci chcieli zróżnicować tabele dalszego trwania życia ze względu na płeć, bo kobiety żyją dłużej. To by znaczyło, że kobiece emerytury stałyby się jeszcze niższe. Gdy argumentowałam, że może w takim razie należałoby obliczać emerytury na podstawie miejsca zamieszkania, bo np. mieszkańcy miast żyli dłużej niż wsi, mieszkańcy Śląska krócej od mieszkańców innych regionów, to w tym momencie liberałowie mówili, że tak nie może być. To pokazuje, że w momencie gdy kobiety mogą coś stracić – np. część emerytury – płeć jest uznawana jako czynnik różnicujący, a gdy mogą coś zyskać, to się mówi, że płeć nie powinna być czynnikiem różnicującym.
Co pani ma na myśli?
Chociażby dyskusję o kwotach. Partie ciągle prowadzą rozmowy na temat kwot, bo ustalanie podziału miejsc na listach koalicyjnych to nie jest nic innego niż kwota. A gdy się mówi o kwotach dla płci, słyszymy, że kwoty to sztuczny mechanizm i partie muszą swobodnie decydować, jak kształtować listy wyborcze. Kolejny problem, który dotyka przede wszystkim kobiet, to molestowanie seksualne w pracy. Temat nie jest nowy, jest znany, odkąd kobiety weszły na rynek pracy. W niektóre zawody, np. pomocy domowych, było wpisane wykorzystywanie seksualne. To była praktyka codzienna, przed którą nie było ucieczki, a społeczeństwo przymykało na to oczy. Pamiętam, że gdy w latach 90. była mowa o molestowaniu seksualnym w pracy, to próbowano to obracać w żart, że nagle kobietom przestało się podobać męskie zainteresowanie.
To się jednak zasadniczo zmieniło.
Dopiero niedawno. Nastąpiła zmiana świadomości kobiet, które stawiają granice, na różne rzeczy nie pozwalają, przeciwko różnym rzeczom się buntują, przeciwko różnym rzeczom się samoorganizują. W prawach kobiet mamy do czynienia z sinusoidą – coś się udaje wywalczyć, a później to się załamuje, ale kolejne pokolenia kobiet są coraz bardziej świadome. Przykładowo, moje pokolenie kobiet demonstrowało pod parlamentem. Młode kobiety demonstrują na ul. Nowogrodzkiej pod siedzibą PiS i na Żoliborzu pod domem Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS. Nie dają się nabrać na opowieść, że decyzje zapadają gdzie indziej. I nie mają oporu przed działaniami, które dla nas były nie do przyjęcia.
Andrzej Halicki: Zabrakło nam społecznego słuchu
Zawsze mieliśmy dwie myśli przewodnie: „nie ma wolności bez solidarności” i „liberalizm to pełna odpowiedzialność”. Nawet skrót PO rozwijaliśmy czasami w ten właśnie sposób - mówi Andrzej Halicki, europoseł PO, minister administracji i cyfryzacji w latach 2014–2015.
Chodzi pani o wulgaryzmy na czarnych marszach?
Chociażby.
To było dobre?
Jak mówią znawcy języka i psychologowie, jest taki próg gniewu, który trzeba jakoś wyrazić. I myślę, że temu służyły wulgaryzmy podczas strajków kobiet. Ale także był to rodzaj wypowiedzenia pewnego kontraktu płci. Stary kontrakt polegał na tym, że w przypisanych nam rolach mężczyzna był twardy, mógł zakląć, a kobieta była miękka, grzeczna, miła, zapewniająca dobrą atmosferę. Na początku demonstracji z 2020 roku politycy próbowali przywoływać kobiety do porządku w starym stylu. Słyszałyśmy komentarze: „kobiety tak nie mówią”, „damy się tak nie wyrażają”. To była próba wepchnięcia kobiet w stare ramy. Przez wiele lat kobiety temu ulegały. Dopiero kobiece demonstracje w 2020 roku stały się wyraźnym wypowiedzeniem starych narracji. W internecie było mnóstwo nagrań młodych kobiet, które rapowały wulgaryzmy, opatrując je słowami „bardzo przepraszam” albo „wybacz ale”. Wydaje mi się to bardzo symptomatyczne, bo pokazuje, że starych mechanizmów zaganiania kobiet do kąta już nie można zastosować wobec młodych pokoleń.
Skoro mowa o czarnych protestach, to choć wydawało się, iż PiS ma przechlapane w elektoracie kobiecym, ciągle podobny odsetek żeńskiego elektoratu głosuje na tę partię. Jak to możliwe?
Badania CBOS przeprowadzone zaraz po czarnych protestach pokazały, że nastąpiło ogromne przesunięcie poglądów młodych kobiet, do 24. roku życia, na lewo. Przy okazji wyszło na jaw ogromne rozejście się poglądów młodych kobiet i mężczyzn. Mężczyźni są częściej za Konfederacją, a kobiety za lewicą. A przed orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego obie płcie były zwolennikami prawicy. Problem polega na tym, że elektorat młodych kobiet jest stosunkowo mały, dlatego PiS go ignoruje. Starszy elektorat jest najliczniejszy. Ciągle na politycznym rynku dominuje pokolenie powojennych wyżów demograficznych, tzw. baby boom. Dlatego rządząca partia stawia przede wszystkim na te osoby. Ale trzeba się zastanowić nad skutkami ignorowania młodego pokolenia kobiet. Mamy jedną z najniższych dzietności w Europie, a coraz częściej spotykam się z opiniami kobiet, które radzą swoim córkom, że jeżeli chcą mieć dziecko, to powinny uzbierać pieniądze na prowadzenie ciąży i poród za granicą. Taka sytuacja, że młode kobiety będą w pewnym sensie strajkowały wobec państwa polskiego – skoro wy nie zapewniacie nam praw, my nie będziemy rodzić dzieci, bo to jest zbyt ryzykowne, bo można umrzeć – jest straszną wizją.
Brak dzieci to jest strajk przeciwko państwu?
Może strajk jest zbyt ostrym sformułowaniem. W przypadku decyzji o posiadaniu dziecka sytuacja zmusza ludzi do określonych zachowań. To, co się zdarzyło w Polsce z aborcją, pokazuje, że rządzący nie biorą pod uwagę praw kobiet i ich problemów.