Muranów broni podwórek i swojej tożsamości

Lokatorzy z warszawskiego Muranowa i miejscy aktywiści walczą o ocalenie wyjątkowego charakteru dzielnicy. Żeby to się udało, mieszkańcy muszą się poczuć gospodarzami miejsca, w którym żyją.

Publikacja: 16.06.2023 10:00

Działacze zabiegający o wpisanie Muranowa do rejestru zabytków podkreślają m.in. monumentalizm zabud

Działacze zabiegający o wpisanie Muranowa do rejestru zabytków podkreślają m.in. monumentalizm zabudowy, ale i to, że „wyróżnia się na tle innych warszawskich osiedli kameralnością oraz małomiasteczkowym charakterem wewnętrznych podwórek”

Foto: Ila Borowska

Muranów, podwórko w niskiej zabudowie, północne krańce warszawskiego Śródmieścia. Między trzypiętrowymi blokami spory kawał terenu, włącznie ze szpalerem drzew, został wykrojony. Przez szpary w blaszanym ogrodzeniu, które otacza sporą część terenu, zagląda starszy mężczyzna. – Patrzy pan, co się tu będzie działo? – zagaduję. – Jak to co? Pewnie wstawią kolejną plombę – odpowiada. To pan Jerzy, wychował się nieopodal, często tu wraca powspominać „młodość chmurną i durną”, a plombami nazywa nowoczesne apartamentowce, wciskane coraz liczniej w muranowską tkankę. – Mówi pani, że ma tu być sześć pięter? To jeszcze nie tak źle, nie będzie przeskalowany, jeszcze nie będzie tak w oczy kłuło. Gorzej, jakby tu postawili jakiś skyscraper (drapacz chmur – red.), to by była granda – śmieje się pan Jerzy.

Przykład naoczny może natomiast pokazać tuż obok, kilka podwórek dalej. – Tam też był wcześniej plac zabaw, zieleniec, nawet mały kort tenisowy. Ludzie mogli przyjść, posiedzieć, dzieciarnia się wybawić. A teraz stoi ta plomba, lub jak pani woli apartamentowiec, nie pasuje ani do socrealizmu na Andersa, ani do gruzobetonów, z których zostały postawione te bloki – wzdycha pan Jerzy. Także wtedy, gdy przyznaje, że oburzeniu mieszkańców przeciw nowym plombom wcale się nie dziwi. – Ludzie przez tyle lat przyzwyczaili się, że z okien widzą szpalery drzew, a nie zaglądają do mieszkań sąsiadom.

Kilka podwórek dalej pani Joanna wraca akurat ze spaceru z psami. – Mieszkam tutaj od dziecka, od maleńkiego, od urodzenia tak naprawdę – mówi nieco zziębniętym głosem. Przyspieszamy kroku, pani Joanna przytakuje: rodzice dostali tutaj przydział w połowie lat 70. Fajne mieszkanie, do dzisiaj w nim mieszkam, na pierwszym piętrze, podoba mi się to, co widzę z balkonu – wyjaśnia. Przyznaje również wprost: boi się patodeweloperki, która podchodzi coraz bliżej. – Chociaż na razie bronimy się tyle lat… O, to pole! – pani Joanna wskazuje ręką na kolejny, tym razem niewielki, kawałek trawy otoczony blaszanym murem, co do losów którego krążą różne domniemania. – Tutaj właśnie są prace wykopaliskowe, z dziesięć lat temu rozpętała się nasza walka, żeby w tym miejscu nic nie było, ewentualnie coś dopasowanego do klimatu miejsca i w niskiej zabudowie.

I tak się toczy życie na Muranowie, wyjątkowym w skali nawet światowej osiedlu pomniku, zbudowanym na wielkiej historii i ludzkich dramatach. Dzisiaj: domem dla tysięcy mieszkańców, którzy rozglądają się dookoła i z coraz większym lękiem pytają: „co będzie dalej?”.

Czytaj więcej

Adopcja psa. Dlaczego schroniska i fundacje robią ostrą selekcję kandydatów

Jak pułkownik Strzałkowski został kierownikiem

Muranów, zbudowany niemal w sercu stolicy, między Śródmieściem a Wolą, powstał jako osiedle eksperymentalne: na gruzach zburzonego getta – i z jego gruzów. Dawna dzielnica żydowska, 200 hektarów, na których najtłoczniej było w 1941 roku, kiedy zamknięto tu prawie 0,5 miliona osób. Po powstaniu 19 kwietnia 1943 roku Niemcy wymordowali i wywieźli ocalałych, zostawili gruzy, 3–4 miliony metrów sześciennych, hałdy miejscami sięgały na 3 metry.

– To są opowieści mrożące krew w żyłach, o żydowskich dzieciach umierających z głodu, o ginących powstańcach, o szczątkach ludzkich, które pozostają nieodkopane do dziś – zauważa Rafał Kowalczyk, związany z Muranowem od kilkunastu lat, od kilku – inicjator akcji „S.O.S. dla podwórek na Muranowie”. Jak tylko się sprowadził, zaczął dbać o swoją okolicę: sadził kwiaty pod oknami, podlewał je, zbierał śmieci. – Sąsiadów to ciekawiło, często mnie zagadywali, tak zaczęliśmy się poznawać coraz bliżej – wspomina.

Jego podwórkowa działalność zainteresowała szczególnie najstarszych mieszkańców, zapraszali Rafała do siebie, nad herbatą snuli opowieści z wcale nie tak dalekiej przeszłości. – Opowiadali, jak przed laty sami sadzili tu drzewa, trawniki, kwiaty w tzw. czynie społecznym. Mówili, że podwórka tętniły życiem, ludzie byli ze sobą blisko, wszyscy się znali. Zamarzyłem sobie, żeby to wróciło.

Jednym z centrów nowego osiedla stał się kościół św. Augustyna, jedyny budynek na terenie dawnego getta, który uniknął całkowitego zniszczenia. 7 października 1959 roku parafię dotknął cud: u podstawy krzyża na dachu kościoła pojawić się miała świetlista postać Matki Bożej (nazwanej później Matką Bożą Muranowską Współczującą Miłosierną). – I ja ten cud widziałam – mówi Wanda Baranowska, prezes Stowarzyszenia Pamięci Powstańczych Oddziałów Specjalnych „Jerzyki” Armii Krajowej i ich komendanta płk. Jerzego Strzałkowskiego. – Widziałam jasną postać na dachu, widziałam, jak ludzie modlili się, klękali, płakali – opowiada.

Na Muranów sprowadziła się w 1952 roku z rodzicami, miała wtedy pięć lat. – To miało być osiedle dla prominentów, ale jak zaczęli stawiać nowocześniejsze budynki bardziej w Śródmieściu, to ich miejsce zajęli przodownicy pracy. Najlepiej tacy, co mieli dużo dzieci, Bierut wzywał kobiety do rodzenia, bo warszawiaków przecież prawie w ogóle nie było – wspomina. Pani Wanda spędziła na Muranowie ponad 20 lat, póki z mężem i dwójką synów nie poszli na swoje, do własnego M z przydziału i z książeczki mieszkaniowej. – Tam znów nie było na początku nic, tylko błoto i ciężki sprzęt budowlany. Jeszcze długo na zakupy, do pasmanterii wracałam na Muranów – śmieje się pani Wanda.

Do dziś wraca, ale już tylko po wspomnienia. Te o hałdach gruzu i chmarze dzieci „w każdym bloku, każdej klatce, na każdym piętrze” w szczególności. – Z cegły żeśmy sobie ucierali „kakao”, wchodziliśmy w sterty poukładanych drabin, każdy do swojej dziury czy raczej wagonu, bo to był nasz pociąg. Grzebaliśmy w ziemi, trawników jeszcze nie było, układałyśmy koraliki, suchy kwiatek, kawałek stłuczonego szkła i zakopywałyśmy, nazywało się to „pamiątki” – wspomina pani Wanda. I zamyśla się, nigdy wtedy nie przyszło jej do głowy, że „tam przecież byli ludzie pod nami pomordowani”. – Nikt w szkole też nam nie powiedział, że tu biegać nie wypada. Że tyle ofiar, tyle dzieci żydowskich… A my w podstawówce na Pawiaku, gdzie teraz jest muzeum, a wcześniej było więzienie, bawiliśmy się w tych piwnicach, tam byli ludzie katowani… Nikt nam nie powiedział: to jest pomnik, a wręcz cmentarz.

Ton temu odradzającemu się życiu we wspomnieniach pani Wandy nadawał Jerzy Strzałkowski, od 1959 roku kierownik Administracji Domów Mieszkalnych 12, za okupacji oficer AK. – On był nie po myśli nowej władzy, nie mógł więc pełnić żadnych wyższych funkcji. I my nie mogliśmy go nazywać pułkownikiem, wołaliśmy więc do niego: kierowniku – wspomina Wanda Baranowska. – Organizował dla nas wyjazdy do Puszczy Kampinoskiej, zaraz za Palmirami, gdzie była wielka bitwa pod Pociechą i Niemcy przywozili ludzi na stracenie – wspomina. – Sprzątaliśmy tam teren, dbaliśmy o to miejsce pamięci, a chłopcy to nawet brali namioty i zostawali na nocowanie. Mnie mama nie pozwalała, ale do dziś pamiętam opowieści pana Jerzego przy ognisku. Na przykład taką, że jak w powstaniu na rękach umierali mu młodzi żołnierze, to nieraz mówili: „panie dowódco, powie pan, że byłem dzielny, mojej mamie?”. I on się zgadzał, ale tak naprawdę przecież nie wiedział, co to za dzieciaki, kim i skąd są.

Pani Wanda pamięta też, że „do kierownika latało się z każdą sprawą”. – Pułkownik traktował nas poważnie, pozwolił, żebyśmy czuli się gospodarzami tego terenu. Sialiśmy wspólnie trawę, sadziliśmy drzewka, kwiaty, to było wtedy jeszcze niespotykane. Przyjeżdżali do nas delegaci z całej Polski, żeby zobaczyć ten cud. Dopiero później zaczęło się to nazywać czynem społecznikowskim.

Na Muranowie od połowy lat 60. mieszka Marek Ślusarz, prezes Fundacji Jeden Muranów, działacz lokalny od przełomu lat 2000. – Zaangażowałem się, gdy ustawa o własności lokali z 1994 roku pozwoliła na tworzenie wspólnot mieszkaniowych. Wiedziałem, jak to wygląda w praktyce: że są brani ludzie z łapanki, niekoniecznie mają poczucie, że chcą to robić, a przede wszystkim lubią to – wspomina.

Sam podszedł do zadania z misją, rzeczywiście chciał coś zdziałać. I zdziałał: z jego inicjatywy wspólnota dociepliła blok i odmalowała elewację, wszystkie instalacje zostały również wymienione, a nawet zamontowano jedne z pierwszych w dzielnicy panele fotowoltaiczne. Ponadto: rewitalizacja trawnika, nowy żywopłot, pierwsza w okolicy wewnętrzna sieć internetowa. Część mieszkańców przekazała swoje piwnice na wspólny użytek, tak powstała siedziba Jednego Muranowa, dzisiaj już fundacji. – To, że coś się działo, pokazało ludziom, że można. Że jak się trochę postarać, to rzeczywiście coś się dookoła nas zmienia – mówi Marek Ślusarz.

Tego starania na Muranowie jest więcej, tak wynika z jego obserwacji. Jednym z powodów, jego zdaniem, może być obcowanie niemal na każdym kroku z historią – i to jej najtrudniejszą kartą. Sam prezes Fundacji Jeden Muranów przyznaje, że za dzieciaka nawet nie zadawał sobie pytania, czemu buduje się nowe miasto w środku stolicy. Chociaż przecież krążyły między ludźmi historie, kto, co i gdzie znalazł. Zazwyczaj drobne monety, kopiejki sprzed ponad stu lat, albo jakieś osobiste bibeloty, ktoś niedawno odgrzebał beżowo-granatową tablicę z nazwą ulicy Ostrowskiej z międzywojnia. Marek Ślusarz: – Takie znalezisko to rzadkość, ale robotnicy po prostu rzucili ją na stertę śmieci. Szukaliśmy jej później, rozmawialiśmy z kierownikiem budowy, ale nie znaleźliśmy.

Czasem znajdują się też szczątki człowieka, między dawnymi murami lub pochowane tak po prostu, w gołej ziemi. – Dwa lata temu mieliśmy problem z zawilgoceniem ściany, hydraulicy odkopali kości, przerwaliśmy prace. Wezwaliśmy policję, osobiście odkopałem ludzką czaszkę. Dowiadywałem się później, że to były najprawdopodobniej szczątki z czasów wojny – opowiada Marek Ślusarz. – Zawiadomiłem gminę żydowską, nazajutrz przyjechali rabini, w tym Michael Schudrich, naczelny rabin Polski. Wszystko dokładnie przesiewali; co znaleźli, przedmioty także, pochowali na cmentarzu żydowskim. Z ogromnym szacunkiem, byłem wzruszony tą uroczystością. Także dlatego, że poczułem, że stało się coś dobrego. Przynajmniej te szczątki ludzkie jakość godnie zakończyły swoją podróż.

Muraton, koncerty, murale

Feniks na Muranowie odradzał się w bólach. „Różne powojenne traumy pochowane w ludziach” dostrzegała Wanda Baranowska, jak mówi: „widać było, jak są wszyscy głęboko poranieni”. Ale mimo wszystko, podkreśla, czuło się też, że chcą sobie pomagać. – Myśmy chcieli, żeby było zielono, żeby trawa urosła, żeby ten gruz zasypać. Porobiliśmy sobie później świetlice, organizowaliśmy podchody na Dzień Dziecka, korowody, przedstawienia. Opiekowaliśmy się miejscami pamięci, sprzątaliśmy je, sadziliśmy bratki na przykład przy fontannie z żabkami, gdzie Niemcy mnóstwo ludzi powiesili po powstaniu – opowiada pani Wanda.

Szczególnie zapamiętała również lodowisko, które zimą organizował przy kościele św. Augustyna kierownik Strzałkowski. Śmieje się: – Teraz dzieci mają komputer, internet, myśmy tego wszystkiego przecież nie znali. A jednak ciągle żeśmy mieli jakieś zajęcia.

Kilka dekad później ten społecznikowski gen wśród aktualnych mieszkańców Muranowa wciąż się replikuje. – Świadczą o tym chociażby tysiące głosów oddawanych na nasze projekty do budżetu obywatelskiego, na przykład na zasadzenie wzdłuż ulic Smoczej i Anielewicza 200 tysięcy żonkili, symboli powstania w getcie żydowskim – zauważa Rafał Kowalczyk.

To niejedyna taka akcja, kwiaty pod szyldem „S.O.S dla podwórek na Muranowie” pojawiają się na trawnikach i skwerach także „bez wielkiej okazji”. – Na niektóre akcje przychodzi po kilkadziesiąt osób, pewnego popołudnia zasadziliśmy 700 tulipanów i krokusów – opowiada Kowalczyk. Może się pochwalić niejednym sukcesem, w tym drugim miejscem w konkursie Warszawa w Kwiatach i Zieleni w 2021 roku.

Wspomina też, jak wielu warszawiaków poparło inicjatywę upamiętnienia projektanta Muranowa Bohdana Lacherta przez nadanie jego imienia skwerowi przy wolskim ratuszu. – Z okazji 120. rocznicy jego urodzin stworzyłem również 30 odcinków edukacyjnego cyklu filmowego, których współtwórcami byli mieszkańcy oraz wybitni eksperci literatury, historii, sztuki, architektury, filmu i inni – podkreśla. Marek Ślusarz na swoim koncie ma z kolei Muraton, parę lat temu pierwszy, dziś już cykliczny bieg dla dzieci śladami nieistniejących ulic dzielnicy. Z kolei zainicjowane przez niego partnerstwo Przepis na Muranów wymyśliło akcję „Malarze Podwórkowi”. – Ekipy młodych ludzi zamalowują zabazgrane ściany budynków i niedopuszczalne napisy wysmarowywane przez chuliganów, tworzą w ich miejscu kolorowe murale. Kilka miejsc w Warszawie podchwyciło ten pomysł – wyjaśnia.

Jako pierwsi zorganizowali również koncert podwórkowy, z dużą sceną, znanymi artystami i profesjonalnym nagłośnieniem. Te sukcesy cieszą Marka Ślusarza jednak tylko połowicznie. – Wiem, że moce są wciąż za małe wobec potrzeb, które są ogromne. Zachęcić jak największe grono mieszkańców, to jest wyzwanie – przyznaje. – No, ale działamy. Na tyle, na ile pozwalają zewnętrzne warunki, pozyskiwane środki, na ile pozwala zaangażowanie mieszkańców. Działamy, próbujemy coś zmieniać, edukować ludzi, że warto.

Rafałowi Kowalczykowi akcją „S.O.S dla podwórek na Muranowie” również udaje się w coraz większej liczbie miejsc przywrócić ich pierwotny charakter. – Zamiast nierównych asfaltowych boisk czy smutnych pojedynczych piaskownic otoczonych płotem pojawiają się place zabaw, zielone alejki z ławkami, są odnawiane i uruchamiane zapuszczone przez lata fontanny – wylicza.

Kompromis udało się osiągnąć nawet z kierowcami. – Nie chcieliśmy się grodzić, stawiać barier, szlabanów, w porozumieniu z burmistrzem i urzędem dzielnicy Wola zaczęliśmy wprowadzać identyfikatory dla mieszkańców. I skończyły się problemy z porozjeżdżanymi trawnikami zamienionymi na klepiska, z dojazdem karetek, odbiorem śmieci – wyjaśnia. – Zadbane miejsca rzadziej przyciągają chuliganów. A mieszkańcy, zwłaszcza zaangażowani, sami z siebie dbają o ten teren. Myślę, że tu ludzie rzeczywiście czują, że są gospodarzami.

Na Muranowie, Kowalczyk mówi dalej, „jakby trochę czas się zatrzymał”. – Proszę rozejrzeć się latem: tu wciąż pranie wisi latem na balkonach, jak w małych miasteczkach wiele lat temu. Gdy są mecze, na podwórka wystawiane były telewizory, wszyscy oglądali wspólnie. A na co dzień dzieci bawią się na podwórku z wyremontowaną niedawno fontanną, a starsi grają w szachy. I doskonale pamiętają, że tak było tu kiedyś – zauważa. – To jest pewien idylliczny obraz, ale tak to właśnie tu wygląda. I tego uczą się kolejne pokolenia.

Czytaj więcej

Składanie samochodów. Teraz hobby, w przyszłości fach?

Czy Muranów będzie zabytkiem

Muranów do dziś wyróżnia się na tle innych warszawskich osiedli kameralnością oraz małomiasteczkowym charakterem wewnętrznych podwórek” – zauważają autorzy petycji o wpisanie Muranowa Południowego do krajowego rejestru zabytków (zebrano już prawie 3 tysiące podpisów). Inicjatorzy akcji o nazwie „Muranów do rejestru” (#MuranowDoRejestru) podkreślają wyjątkowy charakter tutejszej zabudowy: „monumentalizm, surowość elewacji, jednorodność stylistyczna i powtarzające się budownictwo utworzone przez punktowce, klatkowce i galeriowce”.

Z przeprowadzonej online anonimowej ankiety wynika, że rosną obawy „przed niekontrolowanym dogęszczeniem przestrzeni Muranowa”. Jak uważają mieszkańcy: „ingerencja architektoniczna nieodwracalnie zmieni charakter historycznego osiedla”. – Od wielu instytucji, stowarzyszeń i pojedynczych ekspertów dostaliśmy już ponad 20 listów popierających wpis Muranowa Południowego do rejestru, w tym od dużych instytucji, stowarzyszeń i ekspertów, a ich liczba rośnie – mówi Rafał Kowalczyk. Jak dodaje, część została dołączona do wniosku złożonego do biura mazowieckiego wojewódzkiego konserwatora zabytków. – Opublikowaliśmy dodatkowo nagrania filmów, na których wspierają nas słowem znani mieszkańcy Muranowa oraz eksperci historii i architektury. Skala poparcia jest ogromna.

Muranów częściową ochronę już zyskał: południowa część dzielnicy od 2012 roku objęta jest gminną ewidencją zabytków. – Do niej trafiła m.in. po awanturze, która wybuchła, gdy administracja przeprowadziła remont jednego z budynków, który z charakterystycznego muranowskiego bloku zrobił się zwykłym klockiem – wyjaśnia Magda Trzaska, mieszkanka Muranowa od prawie 20 lat, związana z dzielnicą od dziecka. Jak opowiada: tu wychowała się jej mama, sama jako dziecko często odwiedzała ciocię. – Znam te zakamarki od małego, więc gdy szukałam dla siebie mieszkania, zależało mi na właśnie takiej lokalizacji: niby w centrum miasta, ale przy małej osiedlowej uliczce – opowiada. – Od 15 lat nie jeżdżę komunikacją miejską, wszędzie poruszam się piechotą lub na rowerze. Dlaczego to dla mnie tak ważne? Bo nie lubię być od kogokolwiek czy czegokolwiek uzależniona. To mi daje psychiczny spokój.

Odbiera go natomiast brak planów zagospodarowania przestrzennego dla wszystkich części dzielnicy: i tej budowanej później, północnej, i południowej, chronionej przez gminną ewidencję zabytków. Rozkłada nad tym bezradnie ręce również Oliwia Dębowska. Jak wyjaśnia, kilka lat temu z licznych powodów świadomie wybrała mieszkanie z widokiem na kościół św. Augustyna i niebo. – Wielu mieszkańców wybiera Muranów ze względu na architekturę, zabytkowy charakter, dobrze przemyślaną koncepcję urbanistyczną – wyjaśnia. To dlatego irytuje się, gdy zauważa, że „mieszkańcom bardziej zależy na tym terenie niż urzędnikom”: – Dlaczego Muranów jest pomijany w dyskursie służb konserwatorskich ze szczebla wojewódzkiego w kontekście rejestru zabytków? To przecież fenomen na skalę światową.

Oliwia, Magda, Rafał i Marek wraz z grupą mieszkańców walczą z kolejnymi inwestycjami, które mogą ten wyjątkowy charakter Muranowa zaburzyć. Między innymi o przyszłość placu przy kościele św. Augustyna, gdzie kiedyś stały ławki, szpalery drzew i place zabaw (a zimą płk Strzałkowski organizował lodowisko), dziś zaś jest tylko ogrodzony parking należący do parafii. – Zimą 2022 roku otrzymaliśmy informację, że ma powstać dom katechetyczny – jako część sześciopiętrowego apartamentowca. To zburzyłoby spójność i zniszczyło dobrze zaprojektowane osiedle – podkreśla Oliwia. Magda przytakuje: – Gdyby miał powstać niski budynek, myślę, że nikt by nie miał nic przeciwko. Jeszcze jakby się pojawiła zieleń dookoła… To nawet lepiej by wyglądało niż ten parking.

Oliwia wyciąga z torby ulotki, na stoliku rozpościera plakat z informacją o (kolejnej) petycji mieszkańców i wyjaśnia: problemem nie jest przeznaczenie budynku, ale jego rozmiar i „architektoniczne niedopasowanie”. – To nie jest tylko kwestia szacunku do historii tego miejsca, to także kwestia naszego bezpieczeństwa – zauważa. Z petycji: „Muranów Południowy był osiedlem eksperymentalnym postawionym na wzniesieniach stanowiących wyrównane hałdy gruzu. Z tego względu (…) narażony jest na tworzenie się zapadlisk. (…) Zapadanie się chodników staje się normą wpisaną w krajobraz osiedla, ale w związku z nowymi budowami my, mieszkańcy osiedla, odczuwamy lęk o stabilność i bezpieczeństwo naszych budynków mieszkalnych”. Oliwia: – Mamy coraz mniej miejsc, które są charakterystyczne w tym kraju. A nam chodzi też o to, żeby coś zostawić przyszłym pokoleniom, pokazać: Muranów powstał według konkretnych założeń i tak wygląda, to jest nasza historia. Pamiętajmy o niej.

Miasto 15-minutowe już w latach 50.

Obowiązujący od ponad dziesięciu lat wpis do gminnej ewidencji zabytków zapewnia, iż na dużej części Muranowa istnieje m.in. konieczność zgłaszania do konserwatora wszelkich prac i remontów elewacji, ale też możliwość dofinansowania remontów. Są też odgórne kontrole stanu zachowania obiektu i terenu. Warunkiem podjęcia decyzji co do dalszego zagospodarowania terenu jest ponadto konieczność przeprowadzenia badań archeologicznych. W ich wyniku, gdziekolwiek wbić łopatę, wyłania się dawna Warszawa.

Nie brakuje ludzi, którzy chcą uhonorować miejsce pamięci. Jedno z ostatnich pism opublikowała na swojej stronie Polska Rada Chrześcijan i Żydów. „My strażnicy pamięci i mieszkańcy Muranowa stanowczo protestujemy przeciwko stawianiu bloku na rogu al. Jana Pawła i Mordechaja Anielewicza, w miejscu, gdzie tuż spod powierzchni trawnika wychynęły fundamenty i piwnice przedwojennych kamienic żydowskiej ulicy Gęsiej” – napisali autorzy petycji. „Niech to miejsce stanie się widomym znakiem i wspomnieniem naszych przodków i sąsiadów. Niech stanowi lekcje historii dla przyszłych pokoleń i dowód naszego szacunku dla ofiar wojennej tragedii. (…) Niech Warszawę stać będzie na ów symboliczny gest pamięci!”.

Kolejne bitwy toczone na odkrywanych gruzach dawnego miasta nie byłyby potrzebne, gdyby – zgodnie z apelami lokalnych (i nie tylko) aktywistów – dzielnicę wpisano do ogólnokrajowego rejestru zabytków. „Dalsza ochrona Muranowa leży w interesie społecznym. (…) Obecnie osiedle niszczone jest przez nowoczesne budynki, które stylem odstają od reszty otoczenia i wpływają na degradację dziedzictwa narodowego” – zauważają autorzy wniosku o objęcie dzielnicy jeszcze większą ochroną. „Budując nowe budynki, niszczy się przede wszystkim historię, ślady tych, którzy kiedyś tutaj żyli przed wojną, pamięć o ludziach, którzy odbudowali tę część Warszawy, wymazuje się także wspomnienia mieszkańców osiedla, którzy chodzą po nim od 70 lat”.

Czytaj więcej

Polsko-ukraińska miłość ponad granicami

Szacunku wymaga także zamysł twórcy Muranowa. – Projektując to osiedle, Bohdan Lachert z jednej strony nawiązywał do przedwojennej Karty ateńskiej i jednostki sąsiedzkiej (koncepcji zakładającej m.in. umieszczanie obiektów usługowych w pobliżu mieszkalnych – red.), a jednocześnie chciał podkreślić, że to miejsce tak mocno naznaczone, tak dotknięte okrucieństwem wojny, jednak przetrwało, odrodziło się jak feniks z popiołów – zauważa Rafał Kowalczyk. To on pierwszy zwraca mi uwagę, że Muranów jest jak palimpsest, został zapisany na nowo. Najpierw sam architekt, a później nowi mieszkańcy dzielnicy symbolicznie pokazali dawnemu okupantowi, że nie udało mu się zniszczyć tej tkanki, zrównać jej z ziemią.

Zasady Karty ateńskiej z 1933 roku są dziś znane, ale jako idea „miasta 15-minutowego”. – A to funkcjonowało na Muranowie z powodzeniem od lat 50.; kwadrans od miejsca zamieszkania był dostęp do wszystkiego: sklepów, żłobka, przedszkola, szkoły i przychodni. I zieleń, i plac zabaw, wszystko miało być w zasięgu ręki – zauważa Rafał Kowalczyk. Dla Marka Ślusarza to „przede wszystkim logiczna koncepcja”. – Miasta są dla ludzi – mówi krótko. Jego wizja dzielnicy-pomnika jest więc taka: – Marzyłoby mi się dużo lokali użytkowych, lokali gastronomicznych, restauracji i kawiarni. Żeby ludzie częściej wychodzili, poznawali się, spotykali. Żeby rzeczywiście czuli się sami u siebie gospodarzami.

Muranów, podwórko w niskiej zabudowie, północne krańce warszawskiego Śródmieścia. Między trzypiętrowymi blokami spory kawał terenu, włącznie ze szpalerem drzew, został wykrojony. Przez szpary w blaszanym ogrodzeniu, które otacza sporą część terenu, zagląda starszy mężczyzna. – Patrzy pan, co się tu będzie działo? – zagaduję. – Jak to co? Pewnie wstawią kolejną plombę – odpowiada. To pan Jerzy, wychował się nieopodal, często tu wraca powspominać „młodość chmurną i durną”, a plombami nazywa nowoczesne apartamentowce, wciskane coraz liczniej w muranowską tkankę. – Mówi pani, że ma tu być sześć pięter? To jeszcze nie tak źle, nie będzie przeskalowany, jeszcze nie będzie tak w oczy kłuło. Gorzej, jakby tu postawili jakiś skyscraper (drapacz chmur – red.), to by była granda – śmieje się pan Jerzy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi