Wymarzony „miniak”
Dariuszowi Świniarskiemu własny mini marzył się od najmłodszych lat, odkąd zobaczył go w „Młodym Techniku”. – To było czasopismo techniczne dla młodzieży, czytałem je regularnie, trochę już interesowałem się motoryzacją. W jednym z numerów był właśnie artykuł o mini, ze zdjęciami i opisem konstrukcji, w tym budowy silnika. Spodobało mi się, że zastosowano w nim innowacyjne rozwiązania, że powstał taki mały samochód, a tak pojemny.
Sen o własnym egzemplarzu zrealizował parę dekad później, z niemal już dorosłym synem. – Zrobiłem prawo jazdy w wieku siedemnastu lat, na osiemnastkę tata chciał mi sprezentować samochód, padło na jego wymarzonego od dzieciństwa „miniaka” – opowiada Grzegorz. Wcześniej do motoryzacji podchodził raczej ot tak, auta na ulicach jeździły, pewnie fajnie byłoby mieć coś swojego. – Ale nie przyszło mi do głowy, że mógłbym mieć stary samochód i samemu się nim zajmować – przyznaje. – Denerwowało mnie, że ten samochód ciągle się psuł, jeszcze wtedy w ogóle mi się to nie podobało. Ale później poznałem w Mini Klub Polska mnóstwo fajnych znajomych, w podobnym wieku, z podobnymi zainteresowaniami, złapałem od nich mocniejsze zainteresowanie, w końcu sam zacząłem grzebać przy autach. I tak już zostało.
Grzebać trzeba, a przynajmniej warto się nauczyć i złapać do tego jakąś smykałkę, bo mini, z racji wieku, wymagają sporo troski. – Najmłodsze egzemplarze liczą ponad 20 lat, bo produkcja zakończyła się w 2001 roku. A są też przecież znacznie starsze samochody, mówimy przecież o konstrukcji sprzed grubo ponad pół wieku – przypomina. I jeszcze podkreśla: – Jeżeli samochód jest w stanie po 70 latach dalej sprawnie jeździć, nawet codziennie, uważam to za genialne w swej prostocie.
O tę prostotę trzeba jednak dbać. Najlepiej własnymi rękoma. Grzegorz i Dariusz od 20 lat podejmują to wyzwanie wspólnie, a gdy pytam o efekty, zgodnie śmieją się i tłumaczą wymijająco. – Trzeba by sąsiadów zapytać, jak nam się układa ta współpraca – mówią jeden przez drugiego. Przyznają jednocześnie, że „robotę na darmo” trzeba umieć wkalkulować w koszta. – Nieraz siedziało się dwa dni nad czymś, co okazało się niewypałem – mówi Grzegorz, a jego tata dodaje: – Albo jak nie możemy się dogadać, to każdy robi po kolei swoje i później wybieramy, która wersja bardziej nam odpowiada.
Ponad 20-letnie doświadczenie w branży ma Artur Rogowski, właściciel sklepu English Cars, założyciel Mini Klub Polska i jeden z pierwszych w kraju kolekcjonerów brytyjskich klasycznych Mini. Historia pasji Artura zaczyna się w dzieciństwie, od zabawy resorakami, rozkręcania ich na części i asystowania ojcu z latarką w garażu. Nie wyrósł z tej pasji, w wieku nastoletnim przerodziła się ona w poważniejsze zainteresowanie, stąd jako kierunek kształcenia wybrał mechanikę samochodową. – Najpierw zawodówkę, bo nie było innej szkoły w tym kierunku w okolicy, później skończyłem też technikum. A studia, z finansów i rachunkowości, ukończyłem w wieku 40 lat – śmieje się Adam. Przydaje mu się to na co dzień w pracy, od 2007 roku dostarcza bowiem części do brytyjskich aut, specjalizuje się w Mini, Jaguarach, MG, Triumph. – Klienci są z całej Polski, ale też najbliższej zagranicy, głównie z Litwy, Łotwy i Czech. A czasami wysyłam dalej, nawet do Hiszpanii.
Sam jest kolekcjonerem, choć zapiera się, że to zbyt szumnie powiedziane. – Mam po prostu kilka egzemplarzy samochodów konkretnej marki, więc chyba jestem raczej zbieraczem – śmieje się Artur. „Grzebaczem” również, bo w swoich autach wszystkie naprawy i modyfikacje wykonuje własnymi rękami, od pierwszego modelu, z 1970 roku, który nabył ponad 20 lat temu i naprawiał pod domem. – Z czasem problemy natury technicznej, potrzeba wiedzy i integracji skłoniła mnie do założenia strony internetowej, która skupia miłośników tej marki. Dlatego też w 2000 roku założyłem klub Mini, który funkcjonuje do dziś.