To samo mówi Karolina Kałwak-Majewska z Fundacji Ommio.volunteers, która jeździ do miast, do których niektórzy boją się zapuszczać: Buczy, Mikołajewa, Odessy czy Charkowa (w najbliższym czasie planowany jest Donbas). – W samej Buczy, gdy przyjechaliśmy, właściwie wszystko oprócz wodociągów już działało – mówi. Ale to właśnie tam tłumnie ściągnęli dziennikarze, dotarła też „humanitarka”. – A wsie dookoła były i są zniszczone, niektóre praktycznie całkowicie. Byliśmy w miejscach, gdzie prawie nic nie zostało – opowiada Kałwak-Majewska. Do jednej z nich przybyli jako pierwsi, przez uszkodzony most, mijając spalone wraki czołgów i porozstawiane po drodze miny. Mieszkańcy wsi byli ich widokiem bardzo zaskoczeni. – Dotąd nikt im nie pomógł, a oni nie mieli tam co jeść, zostali zapomniani przez wszystkich. Tam rzeczywiście spotkaliśmy się z bólem, strachem, niezrozumieniem.
Gosia, Damian i Karolina po dostarczeniu pomocy w drogę powrotną zabierają uchodźców. Pod koniec maja w Sumach, tuż przy granicy z Rosją, gdzie od początku wojny toczyły się ciężkie walki i po dziś dzień trwają, na pokład autokaru wsiada 50 osób: matki, babcie i dzieci, w wieku od 5 do 12 lat. Stres i strach widać po nich od początku. U niektórych nasila się przy drobnych trudnościach na trasie, w pewnym momencie reagują krzykiem i płaczem. „Wracają do nich te przeżycia, te obrazy”, wyjaśnią później ich matki. One ponad dobę w drodze spędzają spokojnie, skupiają się na dzieciach, może myślą o przyszłości, która je czeka, może o mężach, braciach i ojcach, którzy zostali w Ukrainie. Niektórzy z nich poszli na front. Przez cały dzień dzwonią do nich koleżanki, znajome, sąsiadki, pytają niecierpliwie: „Będą jeszcze takie transporty, będzie można się zabrać?”. – Bo niektóre jednak się zdecydowały. Mówią, że boją się o dzieci, że nie warto jednak ryzykować, uparcie zostawać na swoim – tłumaczy Aleks, wolontariusz z Chmielnickiego. – Najbardziej boją się tego, że Rosjanie krzywdzą w najgorszy sposób dzieci, także zupełnie maleńkie – gdy to mówi nerwowo przełyka ślinę.
Z trudem potwierdza to Olga z Pawłohradu. – Mój kolega jest lekarzem, jeździ w wojskowym ambulansie, odbierał z Buczy dzieci. Dziewczynki, chłopcy, sześć lat, trzy, dwa, nawet kilkumiesięczne niemowlaki. Zgwałcone łyżeczką, butelką i… sama wiesz. Niektóre obdarte ze skóry. Martwe, porozrywane od środka.
Dlaczego w USA chcą zlikwidować policję, obalić system?
Dlaczego w USA chcą zlikwidować policję, obalić system? Jakiej postawy Polacy oczekują od policjantów w czasach pandemii? Jakie wnioski z afery Cambridge Analytica wciągnął ten, który ją ujawnił? I czy proces sekularyzacji Europy wyhamuje? O tym dyskutują Michał Szułdrzyński i Michał Płociński w podcaście „Posłuchaj, Plus Minus”.
***
Mikołajów, półmilionowe miasto portowe na południu Ukrainy, dawna rosyjska twierdza, zbudowano tu wszystkie radzieckie lotniskowce. Od pierwszych dni wojny było celem silnych rosyjskich ataków, 6 marca Zełenski uhonorował je tytułem Miasta Bohatera Ukrainy „dla upamiętnienia czynów zbiorowego bohaterstwa i wytrwałości obywateli”. Armia ze wschodu jednak nie odpuszczała, walki o Mikołajów toczyły się na początku maja, Rosjanie ostrzelali miasto pociskami kasetowymi, które są szczególnie groźne, bo czynią śmiertelne spustoszenie, zanim osiągną cel. Pociski w trakcie lotu rozpadają się na mniejsze, co zwiększa siłę rażenia. Podczas kolejnego takiego ataku 22 maja mer Ołeksandr Sienkewycz apelował do mieszkańców przez media społecznościowe: „Trzymajcie się z dala od okien i nie zapominajcie o zasadzie dwóch ścian”. Sprowadza się ona do chronienia się w pomieszczeniach, których ściany nie są zewnętrznymi ścianami budynków.
Dotarcie z pomocą do Mikołajewa będzie coraz trudniejsze. – Jest bardzo dużo ostrzałów, lata mnóstwo rakiet, ludzie umierają z głodu. Mało kto chce tam jechać, bo to coraz bardziej niebezpiecznie. Mamy świadomość, że w ostatniej chwili może się okazać, że nie da rady wjechać do miasta, bo jest już otoczone – mówi Damian Skrzypczyk. Co wtedy? – Wtedy będziemy kombinować. Może uda się umówić z osobami, instytucjami, które odbiorą od nas rzeczy, żebyśmy spotkali się kilka kilometrów od Mikołajewa? – to jedna z opcji rozważanych w Kordonie.
To tam spotkało ich największe dotychczas zagrożenie. – Zrobiliśmy przerwę na szybki obiad, nagle usłyszeliśmy jakiś ostrzał, chyba artylerię, szyby w restauracji się zatrzęsły. To było jakieś 3–5 kilometrów od nas, tak przynajmniej oszacowaliśmy – opowiada Skrzypczyk.
Najgorsze w tej podróży miało dla nich dopiero nadejść: zabłądzili na niewielkie osiedle, składające się z kilku bloków, sklepu, małego ronda. Mieli szczęście, bo minutę wcześniej Rosjanie je znienacka zaatakowali. – Zobaczyliśmy tam ludzi, leżących wielką masą, to był ostrzał stricte w cywilów, wokół nie było żadnej jednostki wojskowej, żadnego posterunku, nic militarnego – mówi Skrzypczyk. – Byli martwi, byli ranni rozlegle, w wielu miejscach, niektórzy mocno krwawili. Zdaliśmy sobie sprawę, że sami nie jesteśmy w stanie ich ratować, zawieźliśmy ich do najbliższego szpitala – opowiada dalej. – Wtedy chyba po raz pierwszy poczuliśmy się tak, jak ludzie tam mieszkający. Jakby nie starać się normalnie żyć, nie jest normalnie. W każdej chwili możesz zginąć.
* Imiona niektórych ukraińskich bohaterów zostały zmienione
Dla Małgorzaty Mazur, wolontariuszki z Fundacji Kordon, to druga wizyta w Ukrainie z pomocą humanitarną
Aneta Wawrzyńczak
W schronisku dla uchodźców w Dnieprze mieszka obecnie ok. 250 osób. Budynek nadaje się do generalnego remontu i w każdej chwili grozi mu odcięcie prądu, na którego opłacanie zarządzającej nim Talinie Charikowej brakuje pieniędzy
Aneta Wawrzyńczak