Ciąg lokali użytkowych, wśród nich mały sklep, o powierzchni większej kawalerki, w asortymencie odzież używana. Parę lat temu nawałnica zwaliła na niego drzewo, przez wąskie drzwi wdarło się konarami do środka. Szczęście w nieszczęściu, sklep ma wyjście awaryjne, zupełnie z drugiej strony, sprzedawczyni tylko najadła się strachu. Drzewo narobiło szkód, ale bez zagrożenia zdrowia i życia, nie dostało więc priorytetu na liście interwencji. Leżało tak do następnego dnia, dopóki nie usunęli go strażacy.
Takie, jak to się mówi w żargonie, miejscowe zagrożenia to dla nich teraz rutyna. Kolizje i wypadki, zwłaszcza z udziałem poszkodowanych, gniazda szerszeni, os i pszczół w przedszkolach, urzędach i szkołach, skutki działania żywiołów – tym wszystkim zajmują się na co dzień. Z obserwacji Mikołaja Leszczyńskiego, od trzech lat członka ochotniczej straży pożarnej, coraz więcej pracy powodują zdarzenia naturalne. – Teraz najmniej mamy pożarów, najwięcej jest właśnie miejscowych zagrożeń, ich wachlarz jest dość spory, większość usuwamy w trybie interwencyjnym.
Weźmy dla przykładu 22 lutego tego roku: na 3495 interwencji ogółem 87 proc. stanowiły właśnie miejscowe zagrożenia, tylko co dwudziesty wyjazd dotyczył pożaru. Tego dnia było też ponad 250 fałszywych alarmów. St. asp. Paweł Redzik, strażak z 14-letnim stażem, obecnie zastępca dowódcy zmiany w jednostce ratowniczo-gaśniczej w Rembertowie, najpierw mówi, że „jest obecnie duża dysproporcja między pożarami a miejscowymi zagrożeniami", następnie wyciąga z pamięci dane za cały 2021 rok. Wynika z nich, że raptem co piąty wyjazd dotyczył pożaru, aż 73 proc. stanowiły zagrożenia miejscowe, w tym 18 proc. to skutki działania silnego wiatru, kolejne 7 proc. – deszczu, topniejącego śniegu. Gdy zauważam, że w takim razie już co do czwartej akcji zastępy strażackie wyjeżdżają z powodu sił przyrody, st. asp. Redzik odpowiada: – Widzi pani, straż jest „pożarna" już tylko z nazwy.
Czytaj więcej
Projekty polskich naukowców coraz częściej wzbijają się w przestrzeń kosmiczną. Choć nie jesteśmy potęgą, nad Wisłą powstają rozwiązania, po które sięga nawet NASA.
Ciągłe zmęczenie
Warszawski Ochotnik (pod takim pseudonimem funkcjonuje w mediach społecznościowych Mikołaj Leszczyński) wylicza, że w ciągu roku jeździ do ponad setki miejscowych zagrożeń. – W tym roku spotkaliśmy się z sytuacją wręcz niesamowitą, bo w ciągu tygodnia przeprowadziliśmy tyle interwencji, ile zwykle robimy w parę miesięcy – przyznaje. Widzą to też jego bardziej doświadczeni koledzy. – Jak tak sobie nieraz rozmawiamy w przerwie między działaniami, to starsi druhowie mówią, że to, co się dzieje teraz z pogodą, to rzecz niespotykana.