Nie jesteśmy tacy zapóźnieni
Każdy sukces w kosmosie jest powodem do dumy – podkreślają uczestnicy projektów. – W przypadku polskich firm i przemysłu kosmicznego nie zdarza się to często, to są właściwie pojedyncze przypadki, kiedy rzeczywiście ktoś coś wysłał w kosmos – zauważa Emil Batorowicz. Wspomina przy tym o Creotech Instruments, która właśnie zakończyła prace nad modelem zastosowania rozwiązań chmurowych przy prognozowaniu pogody kosmicznej, oraz Astronice, która wykonała mechanizm wbijający próbnika Kret, badającego, co się kryje pięć metrów pod powierzchnią Marsa.
W Vigo System działa to również w drugą stronę, bo jak trafnie zauważa Batorowicz, „kto w Polsce słyszał o firmie, która produkuje heterostrukturalne półprzewodnikowe warstwy X do detektorów podczerwieni?". – To rozwiązania przeznaczone głównie dla branż specjalistycznych i naukowych. Później opracowane rozwiązania trafiają do przemysłu, transportu, medycyny, ochrony środowiska. 93 proc. naszych produktów idzie na eksport. Przede wszystkim do krajów, w których technologia jest na bardzo wysokim poziomie – do Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Francji, Włoch, Japonii i Chin – wyjaśnia. I dodaje: – Informacja o udziale Vigo System w misji NASA pokazała, że w Polsce też wytwarzane są produkty wysoce zaawansowane technologicznie. Wydaje mi się, że dla polskiego społeczeństwa także może być to powód do dumy. Do pozbycia się stereotypu, że jesteśmy tylko i wyłącznie dostawcą produktów spożywczych czy taniej siły roboczej. Technologie z Polski coraz częściej są doceniane i zauważane na całym świecie.
Dominik Roszkowski przyznaje mu rację. – To pokazuje, że mamy dobre uczelnie, co jest wartością przy zdobywaniu funduszy i rekrutowaniu, pozwala pozyskiwać wysoce wyspecjalizowaną kadrę, daje możliwość kształcenia w dziedzinie, która dotąd była zupełnie niedostępna. Jeszcze do niedawna, żeby robić satelity, trzeba było jechać za granicę, a dzisiaj można to robić na miejscu – zauważa. Jan Życzkowski również powołuje się na „wątek patriotyczny". Zespół KRAKsat przy okazji projektu zorganizował dodatkową atrakcję: razem z satelitą można było wysłać swoje zdjęcia i nagrania, łącznie pliki przysłało ponad 1,2 tys. internautów. – Wszystkie zostały umieszczone na karcie SD i trafiły na orbitę wraz z satelitą, a niedawno spłonęły w atmosferze. To było takim naszym patriotycznym celem, rozpropagować miłość do kosmosu, ciekawość świata, zainteresowanie inżynierią kosmiczną, zwłaszcza wśród polskiej młodzieży.
W tym, jak często określają to media, „podbijaniu kosmosu" nie chodzi o to, by ścigać się, kto pierwszy, kto dalej, kto wyżej, z lepszą technologią. Przynajmniej nie moim rozmówcom. – Osobiście wygląda mi to trochę na leczenie kompleksów, bo faktycznie Polska nie jest w czołówce państw zajmujących się przemysłem kosmicznym – mówi Dominik Roszkowski. I zaraz dodaje: – Ale to ostatnio się zmienia, mam wrażenie, że rynek i środowisko pod tym względem dojrzewa.
Podkreślanie aspektów narodowych siłą rzeczy nie jest tu najważniejsze. – Żeby odnosić jakiekolwiek sukcesy w misjach kosmicznych, niezbędna jest współpraca środowiska międzynarodowego, firm i naukowców z całego świata, przy dużych projektach wykorzystywane są technologie z różnych najodleglejszych krańców globu – zauważa Emil Batorowicz, a Maciej Urbanowicz przytakuje: – To jest branża na tyle interdyscyplinarna i zarazem międzynarodowa, że kwestie narodowościowe nie mają żadnego znaczenia. Uniwersalnym językiem jest angielski i czasami trudno poznać, kto z jakiego kraju pochodzi.
Inna Uwarowa patrzy na to pod jeszcze nieco innym kątem. – To też jest właśnie fajne w tej branży, że ona jednoczy. Chociażby Stany Zjednoczone i ZSRR, które przecież ostro rywalizowały również w kosmosie, ale w 1975 roku połączyły siły i wysłały misję Sojuz–Apollo. Bo wiedziały, że trzeba działać razem, żeby się rozwijać.
Znaleźć pasję od małego
Cierpliwość, kreatywność, ambicja i umiejętność współpracy to cechy niezbędne przy takich projektach. – Do tego konieczna jest jeszcze solidna dawka wiedzy technologicznej – mówi Emil Batorowicz. Jan Życzkowski zauważa jednocześnie, że niezbędne przy takich projektach cechy są tak naprawdę przydatne właściwie w każdej pracy. – W zespole ich wachlarz może być bardzo różny, inne predyspozycje będzie miała osoba zajmująca się PR-em, inne – ludzie zajmujący się stroną techniczną projektu.
Inna Uwarowa przyznaje natomiast, że nie wszyscy potrafią pracować zespołowo. – Ale jest to o tyle fajna branża, że role są różne – i na różnych poziomach. Prędzej czy później potrzebna jest zdolność komunikacji, jeśli jednak ktoś nie ma takich umiejętności, jest natomiast doskonałym ekspertem w swojej dziedzinie, to po prostu robi swoje – wyjaśnia, a Dominik Roszkowski dodaje, że niezbędne jest interdyscyplinarne podejście. – Taka właśnie jest ta branża, taka też jest specyfika studenckich projektów.
Zdaniem Inny Uwarowej, jeśli ktoś podchodzi do takiej pracy z zacięciem, to nigdy tej branży nie zostawi. – To są trudne projekty i uważam, że tym, co trzyma w nich ludzi, jest pasja. Powiedziałabym wręcz, że odpowiada za 60–70 proc. pracy, reszta to umiejętności – mówi. – To jest czynnik, który nas połączył: ciekawość świata. W kontekście naukowym, ale także w innych sferach życia – potwierdza Dominik Roszkowski. I zaznacza, że nie każdy dzieciak zapatrzony w gwiazdy czy mały majsterkowicz rozbebeszający modele samochodów musi zostać fizykiem, astronomem, inżynierem. – Rzeczywiście, są takie sztampowe przykłady, kiedy ktoś od dziecka patrzy w niebo czy rozkręca każdą zabawkę – wyjaśnia.
Inna Uwarowa co prawda nie majsterkowała, ale dość wcześnie wiedziała, co chce robić. – Od pierwszej lekcji fizyki w szóstej klasie podstawówki wiedziałam, że to jest mój przedmiot, później zdecydowałam, że moją specjalizacją ma być kosmos, tylko wtedy jeszcze nie wiedziałam, w jakiej konkretnie dziedzinie chcę się rozwijać – wspomina. I podkreśla, że absolutnie nie chce do takiej drogi zniechęcać ludzi, którzy w dzieciństwie nie mają pasji akurat w tym kierunku. – Są różne role i różne dziedziny, w branży kosmicznej potrzebni są nie tylko elektronicy i inżynierowie, ale też prawnicy, menedżerowie, PR-owcy.
Maciej Urbanowicz zaczął swoją od ciekawości i odkrywania, jak działają poszczególne urządzenia. – Przerabiałem zabawki, a liczba zegarków, które w wyniku mojej interwencji zakończyły żywot, jest dość duża. A jako nastolatek pomagałem ojcu przy samochodzie i sam co roku robiłem kompletny przegląd roweru, dosłownie rozbierałem go na części pierwsze, czyściłem wszystkie łożyska, nakładałem świeży smar – opowiada. Nie miał co prawda lunety ani teleskopu, ale lubił spoglądać w niebo, oglądał też chętnie „Laboratorium" Wiktora Niedzickiego i poświęcone wszechświatowi odcinki „Było sobie życie". – I tak sobie w końcu kiedyś pomyślałem, że chciałbym coś kiedyś wysłać w kosmos. Podobnie Jan Życzkowski. – Nawet zastanawiałem się, czy wybrać astronomię, z różnych względów zdecydowałem się na studia inżynierskie, poszedłem na automatykę i robotykę. Ale ta pasja i miłość do gwiazd mi chyba jednak została.