Wakacje w trybie „slow” stają się coraz szybsze
Część gości chce przyjechać na wieś, ale ładną, pachnącą, która będzie dobrze wyglądać na zdjęciach na Instagramie. I która skupi wszystkie swoje siły, by służyć ich wypoczynkowi. „Spotkanie z nowymi osobami, które pojawiły się u nas w rezultacie pandemii, to było dla nas nowe doświadczenie. Nowe i trudne".
Gdzie są następcy?
Tego genu jest obecnie jakby mniej. Polski Związek Filatelistyczny może tylko pomarzyć o statystkach z lat 70. ubiegłego wieku, kiedy liczył 400 tysięcy członków, a jego koła powoływano przy wielu instytucjach państwowych, zakładach pracy. – Prawdą jest, że dla osób z genem kolekcjonera wybór był niewielki: etykiety zapałczane, metki ubrań, pocztówki. Trudno natomiast powiedzieć, dlaczego ludzie tak chętnie zbierali znaczki – mówi pan Waldemar. – Może dlatego, że znaczek pocztowy pełni wiele funkcji, w tym społeczną, poznawczą, edukacyjną, przez długie lata filatelistyka była czymś naprawdę niezwykłym, pewnego rodzaju oknem na świat dla wielu osób.
Rośnie też średnia wieku członków PZF, przez co umacnia się stereotyp starszego pana, który w zaciszu własnego domu zastygł z lupą nad klaserem. – Jest w tym ziarno prawdy, bo w dojrzałym wieku wiele osób odszukuje swoje klasery z młodości i na nowo wchodzi w tę pasję – zauważa Kawiński. – Ci dawni kolekcjonerzy zarażają swoją pasją dzieci, wnuki. Dlatego chcemy wprowadzać filatelistykę do przedszkoli, szkół, domów kultury, żeby młode pokolenie w ten oryginalny sposób mogło poznawać świat i zdobywać wiedzę o nim.
Prof. Kosmulski wspomina z kolei, że w „złotych dla kolekcjonerów etykiet serowych czasach" prowadził jednocześnie korespondencję z 20–30 osobami, „praktycznie dnia nie było, żeby w skrzynce na listy nie czekała przesyłka". – Obecnie utrzymuję trzy takie stałe kontakty.
– Koronawirus namieszał? – pytam uprzedzona diagnozą pani Ewy.
– Pandemia nie ma tu nic do rzeczy – uważa naukowiec. – Gdy zaczynałem, było wielu kolekcjonerów, ale bardziej ode mnie zaawansowanych wiekowo. Poumierali, a nowych nie przybywa. Kolekcjonerstwo, moim zdaniem, najlepsze lata ma już za sobą.
To dlatego, jak mówi, ma świadomość, że jego kolekcja „to będzie dla spadkobierców bardziej problem niż jakaś wartość". Pani Ewa zaś półżartem powtarza synowi: „Takiej żony sobie szukaj, żeby to doceniła i kontynuowała!". – Inaczej będzie musiał sprzedawać je po sztuce – śmieje się kolekcjonerka. I dodaje, że syn też ma ciągoty kolekcjonerskie, ale w innym kierunku: repliki broni, topory, miecze, a ostatnio puzzle. – Jakoś jeszcze nie myślę, co będzie po mnie.
Pytania te odpędza również Waldemar Kawiński. – Hobby ma przede wszystkim bawić, dawać radość, rozwijać – podkreśla. Dlatego w przyszłości chętnie przekazałby swoją kolekcję komuś, kto by kontynuował tą pasję i stale ją poszerzał. – Miło by było, gdyby została choć w części opracowana, przekazana w formie publikacji szerszemu gronu czy nawet trafiła do jakiegoś muzeum.
Pan Tomasz w swoim Museum Tomatorum nie tylko wystawia zdjęcia zbiorów, ale również stara się je opisywać. – Jeśli mam pocztówkę przedstawiającą obraz namalowany przez Iksińskiego, to sprawdzam, kto to był, kiedy żył, jakiej był narodowości, jaki rodzaj malarstwa uprawiał itd. – wyjaśnia. To między innymi dlatego, że – jak przypomina – właśnie „za sprawą pocztówki sztuka malarska trafiła pod strzechy". – W dawnych czasach bogaci jeździli do Ermitażu, do Luwru, ale przeciętny człowiek przecież nie miał takich możliwości i po prostu nie było go na to stać. Więc często jedyny kontakt ze sztuką miał właśnie za pośrednictwem pocztówki – zauważa.
Dziś działa to w pewnym sensie w drugą stronę, bo pan Tomasz lubi wczytać się w treść przesyłanej na ich odwrocie korespondencji. – Wystawiając pocztówki powojenne, zamazuję zawsze nazwiska i adresy, żeby nikt nie mógł mieć do mnie pretensji. Ale powiem pani, że czytając te treści, dochodzę do wniosku, iż czas leci, a człowiek tak jak 100 lat temu, także dziś żyje ciągle tymi samymi radościami i smutkami czy problemami. Świat się zmienia, a ludzie nie.
Kawałki historii poznaje też z kartek, listów, pocztówek Waldemar Kawiński. – Często trafiają do mnie walory z czasów wojny, gdzie nadawca opisuje, jakie są warunki życia w obozie, że jadł coś ostatnio wczoraj, bywają to tragiczne historie. I także niesamowite, bo dają nam obraz, jak ludzie żyli w innych czasach.
W poszukiwaniu motywacji
Gdy pytam pana Tomasza, po co mu to zbieranie, śmieje się: – Nie wiem, powiem pani szczerze. Żona też mnie o to pyta. A ja po prostu mam taką żyłkę zbieracką.
I zaraz wyjaśnia, że w pocztówkach dostrzega między innymi wartość historyczną. – W pewnym momencie przekonałem się też do widokówek, choć początkowo podchodziłem do nich sceptycznie. Myślałem: a co tam, to takie zwykłe zdjęcia. Ale z czasem zauważyłem, że to też jest ciekawe, bo jak się zacznie zbierać widokówki przedstawiające ten sam obiekt na przestrzeni lat, to widać, jak ten się zmienia. Pojawiają się i znikają drzewa, inne budynki, jakieś rzeźby czy elementy elewacji, które na początku są, a np. po wojnie już ich nie ma i po latach często widokówki są jedynym dokumentem, na podstawie którego można te brakujące elementy odtworzyć – mówi. Dokumentacja fotograficzna, z reguły wykonana w niewielkiej liczbie egzemplarzy, przez kilkadziesiąt lat często ginie. – A pocztówki są i były wydawane w setkach, tysiącach egzemplarzy i zawsze gdzieś, u kogoś jakiś egzemplarz przetrwa zawieruchy dziejowe.
Jego kolekcja już przysłużyła się nauce, kilka pocztówek zostało dołączonych jako ilustracje do książek lub opracowań naukowych, np. przez Stację Naukową PAN w Paryżu (wystawa „Sienkiewicz – pocztówki podróżnicze", 2016), Muzeum Historii Polski (album „Ziemia obiecana. Miasto i nowoczesność", 2015). – Gdy zaczynają się zgłaszać do kolekcjonera różni ludzie, różne instytucje, to się naturalnie pojawia pewien wątek ambicjonalny. I mnie to podbudowuje, że chyba robię dobrą rzecz, skoro znajduje zainteresowanie – przyznaje kolekcjoner. I dodaje, że szczególnie ceni sobie uznanie Olgierda Mikołajskiego, kustosza Zamku w Pieskowej Skale (filia Muzeum Narodowego w Krakowie), który wśród jego pocztówek i grafik dotyczących Ojcowskiego Parku Narodowego znalazł coś, czego sam szukał latami – „skromny, ale artystyczny drzeworyt", którego nigdzie nie udało mu się wcześniej znaleźć. W mailu wysłanym panu Tomaszowi pisał też, że „zalążkiem niemal każdego muzeum są zbiory przekazane przez kolekcjonerów". I zauważył: „Kolekcjonerstwo wszelkiej maści jest pasją bezcenną dla samego zbieracza: poszerza horyzonty, daje możliwość snucia różnych rozważań i refleksji, pozwala poczuć się odkrywcą i oderwać choć na chwilę od codzienności".
Pani Ewa w pełni się z tym zgadza. – Kolekcjoner to osoba, która ma szersze horyzonty, jest bardziej wyczulona na otaczający świat, potrafi zauważyć piękno w rzeczach, na które nikt inny nie zwraca uwagi – podkreśla. A że w grupie raźniej, pani Ewa należy do Klubu Kolekcjonerów Naparstków. – Pani Agnieszka, która go założyła, zorganizowała nam kilka spotkań, przyjechały kolekcjonerki z całego kraju. Mamy również swoją grupę na Facebooku, gdzie wymieniamy się doświadczeniami i naparstkami i pokazujemy swoje kolekcje.
Pan Tomasz dobrze to rozumie, cieszą go liczne odwiedziny w Museum Tomatorum na MyViMu, bo przyjemnie jest nieprzerwanie od lat znajdować się w czołówce statystyk oglądalności. – Zbieranie czegokolwiek, tylko „do szafy" nie daje satysfakcji i nie dopinguje do rozwijania kolekcji.
Prof. Kosmulski uważa natomiast, że „mając jakieś osiągnięcia w kręgach kolekcjonerów", w którymś momencie zbiory „stają się rzeczą, której się nie odkłada". – Jeśli ma się świadomość, że kolekcja jest pod jakimś względem „naj", to samo się nakręca. I człowiek trochę staje się niewolnikiem swojej kolekcji – śmieje się, ale i podkreśla, że zbiera dla zabawy, nie ma takich ambicji, żeby ścigać się o to, kto będzie czwarty, a kto piąty na świecie. – Mnie raczej z tego powodu nikt nie docenia, raczej ludzie pukają się w głowę.
Sam natomiast traktuje swoją pasję wręcz naukowo. – Tylko że to działalność poza głównym nurtem, a więc też i biurokracją, wykazywaniem się dorobkiem publikacyjnym, tytułami i tak dalej. I dla mnie jest to nowa dziedzina wiedzy o świecie, jest sens ją zgłębiać w tym kierunku, jak w każdym innym – uważa. Etykiety postrzega nie tylko estetycznie, ale też trochę jako łamigłówki detektywistyczne. – Nawet drobny znaczek, na który większość ludzi nie zwróciłaby uwagi, może być źródłem informacji. A i są takie zabawy, że się próbuje ustalić, skąd pochodzi dana etykieta, gdy nie ma żadnego punktu zaczepienia. Czasami coś doradzą inni kolekcjonerzy, teraz sporo podpowiada dr Google, to jest świetne ćwiczenie umysłowe i szansa tworzenia czegoś jedynego w swoim rodzaju.
Podobnie uważa Waldemar Kawiński. – Coś jest w tym hobby, że ludzi do niego ciągnie i nawet po latach do niego wracają, a wiele osób znaczki zbiera przez całe życie – mówi. I dalej: – Jest wiele elementów, na które filatelista musi zwrócić uwagę, bada się znaki wodne, ząbkowanie, drobne szczegóły na znaczku, zagniecenia na papierze. Może przez to filatelistyka jest tak wciągająca? Bo można pobawić się w niej w detektywa – wyjaśnia. Podaje też przykład: w procesie produkcji znaczków mógł zdarzyć się błąd, mikroskopijny akcent na papierze czy ledwie widoczna plamka, arkusze poszły do druku, nikt tego nie zauważył. – I to jest fajna zabawa, żeby szukać znaczków z konkretnym błędem, sprawdzać pod lupą, czy w naszej kolekcji nie ma czegoś nietypowego, np. błędu, którego nikt dotąd nie zauważył.