Adopcja psa. Dlaczego schroniska i fundacje robią ostrą selekcję kandydatów

Od pandemii nie maleje zainteresowanie adopcjami psów i kotów. Narasta też frustracja związana z uciążliwą procedurą i wymaganiami, jakie kandydatom na opiekunów stawiają schroniska. Czemu służy ten tor przeszkód?

Publikacja: 09.06.2023 10:00

–Ja chcę szczęścia i dla psa, i dla rodziny. Od tego właśnie jestem: by dopasować ich do siebie wzaj

–Ja chcę szczęścia i dla psa, i dla rodziny. Od tego właśnie jestem: by dopasować ich do siebie wzajemnie – mówi Katarzyna Gromska, tłumacząc drobiazgowe sprawdzanie chętnych na przygarnięcie zwierząt

Foto: Archiwum prywatne

Rok 2005. Katarzynie Gromskiej wydaje się, że życie ma już poukładane: mąż, dwójka dzieci w podstawówce, właśnie kupili mieszkanie. Kiedyś wypuszczą córkę i syna w świat, na radomskim blokowisku zostaną już do końca, z pieskiem albo dwoma, tak było przecież u nich od zawsze. Jednego dopiero co przygarnęli, koczował na klatce schodowej, zaraz jednak pojawia się drugi, robi się nie tyle ciasno, ile kłopotliwie, bo zwierzaki nie bardzo się dogadują. Magda, która ma 11 lat i doświadczenie wolontariuszki w schronisku, rzuca: kupmy dom, zacznijmy ratować zwierzęta. Katarzyna z mężem jeszcze tego samego dnia wystawiają mieszkanie na sprzedaż i zaczynają przeglądać oferty. Szukają czegoś małego (na duże ich nie stać), ale z możliwie największą działką. I z dobrą komunikacją, żeby dzieciaki nie mordowały się z dojazdami do szkoły.

Rok 2018. Katarzyna pracuje od lat w schronisku, trafiają tam zwierzęta z terenu Radomia, przywożone przez straż miejską (niektóre zabiera do domu, szczeniaki wymagające karmienia co kilka godzin i staruszki, które nie radzą sobie w schroniskowych boksach). Poza tym prywatny telefon dzwoni o każdej porze, jeżdżą na interwencje po całym województwie, zbierają potrącone psy z poboczy, wyciągają matki z kilkutygodniowymi, nawet kilkudniowymi miotami z rozpadających się szop i rowów, uwalniają psy przywiązane do drzewa bądź złapane we wnyki w środku lasu. Jeżdżą we dwoje (nie licząc zastępu wolontariuszy), córka z synem poszli na swoje, pozakładali rodziny, pomagają już na własny rachunek.

– Tak chowaliśmy dzieci, żeby nigdy nie były obojętne na krzywdę. I oboje od dziecka byli bardzo zaangażowani, Magda wstawała w nocy karmić szczeniaki butelką, Bartek nie przepuścił, żeby ślimak został na chodniku. Jak widział potrącone zwierzę, to zrzucał marynarkę, owijał nią zakrwawione ciało i pędził do weterynarza. To już jest taka wrodzona miłość do zwierząt. Albo powołanie, nie wiem, czy można by to tak określić? – zastanawia się głośno pani Katarzyna.

Rok 2023. Facebookowa strona Kasia Gromska „jestem głosem tych co nie poproszą same o pomoc” ma 42 tys. polubień i 46 tys. obserwujących, a sami Gromscy nie są w stanie podać, ilu psom przez te 18 lat pomogli (po tysięcznym przestali liczyć). Obecnie mają ich 12, w tym pięć własnych, reszta przebywa u ich tymczasowo, póki nie znajdzie własnych domów. Tak jak Tofik, szczeniak, chwytany za nóżki i uderzany głową o ścianę. – Spędził u nas długie tygodnie, jeździłam z nim po klinikach, neurologach, na rezonans do Warszawy. To był bardzo ciężki przypadek, głowa potłuczona, ciężkie urazy, był jak roślinka. Ale udało się go wyprowadzić, trafił do wspaniałej rodziny. Do dziś jestem z nimi w kontakcie, ogromnie go kochają.

Czytaj więcej

Węgiel, gaz, prawdy się nie dowiesz

W pandemii na osłodę

Podobne historie Katarzyna Gromska mogłaby przytaczać godzinami – bo też adopcji jest coraz więcej. – Ludzie się zmieniają, coraz częściej uważają, że nie warto kupować zwierząt, zwłaszcza z pseudohodowli. Wyeliminować tego chyba nigdy się nie uda, ale wiele osób chce dać dom psom i kotom po przejściach – zauważa. Potwierdzają to dane głównego lekarza weterynarii: choć liczba zwierząt przebywających w schroniskach „cały czas pozostaje na wysokim poziomie” (w 2021 r. 88 tys. psów i 33 tys. kotów), „dostrzegalnym, pozytywnym zjawiskiem jest utrzymywanie się także wysokiej liczby adopcji”. Z kolejnych raportów wynika, że „na przestrzeni ostatnich lat corocznie do adopcji oddawanych jest ponad 60 proc. zwierząt przebywających w schroniskach”.

Łącznie w ciągu ostatnich kilkunastu lat nowy dom znalazło ok. 6 mln bezdomnych psów i kotów.

To efekt m.in. kampanii pod tytułem „Nie kupuj – adoptuj” (także w wersji „Przygarnij” bądź „PSYgarnij”) i rozwoju mediów społecznościowych: ogłoszenia o potrzebujących zwierzętach mnożą się na Facebooku, „śniadaniówki” goszczą przedstawicieli schronisk i fundacji, w centrach miast wykwitają plakaty ze stworzeniami o smutnych oczach wyczekującymi swoich opiekunów. Najbardziej medialne przypadki zwierząt poharatanych przez los, a przede wszystkim ludzi, wzbudzają tornado współczucia, telefony się urywają, chętnych na przygarnięcie psiej czy kociej bidy pokazanej w TV jest tylu, że z marszu można by opróżnić i zamknąć na cztery spusty duże schronisko.

– Zdarzają się ankiety, niekiedy w ogromnych ilościach, w których kandydaci na opiekunów wskazują konkretnego zwierzaka – przyznaje Agata Patynowska ze schroniska w Poznaniu. – Często dzieje się tak w przypadku psów, które wyglądają na rasowe, w mediach społecznościowych widzę nieraz po 300, 400 komentarzy „proszę o wiadomość prywatną”, „kiedy możemy przyjechać po pieska?” – dodaje Natalia Twardy, wolontariuszka przeprowadzająca wizyty przedadopcyjne i jedna z moderatorek facebookowej strony Psy do adopcji.

Zwiększenie zainteresowania zarówno kupnem, jak i adopcją zwierząt przyniosła pandemia koronawirusa. – Wiele osób przeszło na pracę zdalną, co przyczyniło się do tego, że zaczęły myśleć o przygarnięciu czworonożnego przyjaciela, który osłodziłby im izolację w domu. Pandemia sprawiła również, że sporo osób miało więcej czasu, który mogło poświęcić pupilowi. I to dalej trwa, tak jak skala adopcji zaczęła rosnąć w czasie największych obostrzeń, tak nie zmalała do dzisiaj – mówi Patynowska. Nie oznacza to jednak, że problem bezdomnych zwierząt został w Polsce rozwiązany. Przeciwnie: to hydra, bo miejsca adoptowanych czworonogów zapełniają kolejne, szczególnie latem, gdy zaczyna się sezon urlopowy.

Pracownicy i wolontariusze dość już się napatrzyli na te dramaty, stąd potencjalni opiekunowie muszą się przeciskać przez coraz ciaśniejsze sito selekcji, które w wielu miejscach przypomina starania o pracę: najpierw ankieta niczym CV i list motywacyjny w jednym; najobszerniejsza, jaką znalazłam, ciągnie się przez siedem stron i zawiera ponad 50 pytań (w tym o cel posiadania zwierzęcia, świadomość wydatków, jakie się z tym wiążą, czy pomysły na poradzenie sobie z różnymi problemami, niepożądanymi nawykami bądź lękami). Później rozmowa z wolontariuszem lub pracownikiem schroniska bądź fundacji, wizyta przedadopcyjna, przynajmniej jeden spacer zapoznawczy.

– Procedura adopcyjna zaczyna się od wypełnienia ankiety przez internet lub u nas na miejscu, chcemy się z niej dowiedzieć czegoś o ludziach, którzy chcą dać dom będącemu pod naszą opieką psu, kotu, królikowi czy innemu zwierzakowi – tłumaczy Agata Patynowska. – Weryfikujemy te ankiety drobiazgowo, w przypadku adopcji psów oddzwaniamy z konkretną propozycją zwierzaka dla danej rodziny, w przypadku kotów zapraszamy na wizytę do kociarni, gdzie potencjalni adoptujący mogą wybrać towarzysza – wyjaśnia.

Dorota Pachała, właścicielka hotelu dla psów (prowadzi też dom tymczasowy dla tych w potrzebie), ma również doświadczenie w przeprowadzaniu wizyt przedadopcyjnych. Jej zdaniem dyskwalifikujące dla kandydatów jest przede wszystkim zamknięcie na dialog. – Poza oczywistościami, typu skandaliczne warunki, w jakich miałby żyć zwierzak, czerwona lampka w głowie powinna się zapalić, gdy ktoś nie ma doświadczenia z psami, a upatrzył sobie jakiegoś konkretnego, uparł się na niego i nie chce rozmawiać o żadnym innym – uważa. – A jeśli ktoś traktuje to jak wyzwanie? – dopytuję. – To niech idzie zdobywać Mount Everest. Zwierzę to nie rzecz, to żywa istota, za którą bierze się odpowiedzialność. Nie jest też moim zdaniem po to, żeby zaspokajało ambicje właściciela.

Ponad 50 wizyt przedadopcyjnych ma na koncie Natalia Twardy. – Zazwyczaj jako wolontariusze, którzy się tym zajmują, dostajemy wypełnione ankiety do przejrzenia, to zdecydowanie ułatwia rozmowę, bo już coś wiemy o kandydatach – wyjaśnia. Na miejscu weryfikowane są przede wszystkim warunki, w jakich zamieszkać ma zwierzę, motywacja kandydatów na opiekunów, ich dotychczasowe doświadczenia i zdobyta wiedza. Bo papier wszystko przyjmie, a na żywo człowieka można lepiej wyczuć. – To pozwala nam skonfrontować z rzeczywistością oczekiwania kandydatów, a jednocześnie potwierdzić lub wykluczyć, czy ma szansę zaiskrzyć między nimi a wybranym zwierzakiem – dodaje.

Katarzyna Gromska mówi z kolei: – Moim marzeniem jest, żeby każdy dom był sprawdzony. Czasami jest pięknie napisana wiadomość, ale ja nie odpisuję, nie mam na to czasu, zawsze proszę o telefon. A w rozmowie potrafię wyczuć, że coś jest nie tak. Koleżanka już dawno poradziła mi: „jeśli masz choć cień wątpliwości, odpuść”. I tak właśnie robię.

Raz jednak intuicja panią Katarzynę zawiodła. Pamięta to doskonale: przyjechała do niej córka z ojcem w podeszłym wieku, chciała pieska dla taty. – Nie byłam chętna do tej adopcji, ale ta dziewczyna tak mnie zapewniała, że zajmie się pieskiem, gdyby coś się stało. I stało się, starszy pan zachorował, nie był w stanie dalej się nim opiekować, dostałam wtedy telefon, że mamy natychmiast zabrać psa – opowiada. – Gdy ją dopytywałam, co się dzieje, wypaliła w końcu: „ja się go nie dotknę, bo nienawidzę psów”. Myślałam, że oszaleję, co ta dziewczyna zrobiła i swojemu ojcu, i temu biednemu psu… Do dziś sobie nieraz wyrzucam: Boże, jak mogłam dać się tak zwieść?

By ich do siebie dopasować

Aneta, której szczególnie leży na sercu dobro zwierząt, zaobserwowała, że w chętnych do adopcji nierzadko narasta frustracja. Pomstują, że oferują przecież dom, ciepły kąt i bezwarunkową miłość, a ktoś ma jakieś wymagania związane z adopcją, dopytuje, zagląda im w każdy kąt. Zawsze wtedy cierpliwie tłumaczy, że ankiety, rozmowy, wizyty przedadopcyjne są konieczne, żeby nie rozdawać zwierząt byle komu. Pierwszy przykład jest gotowa podać, jeszcze zanim skończę zadawać pytanie.

– Moja znajoma ma rodziców w starszym wieku, koło siedemdziesiątki, chcieli szczeniaka. Wiele fundacji im odmówiło, co ich oczywiście zbulwersowało, ale ja tłumaczyłam koleżance: „Co jeśli rodzicom coś się stanie? Sama masz dwa psy, weźmiesz trzeciego, dasz radę finansowo?” – opowiada Aneta. Kobieta żachnęła się: „Czy w takim razie lepiej, by pies »gnił w schronisku«?”. – Jasne, być może zostanie tam chwilę dłużej, ale dzięki temu znajdzie opiekunów, którzy dadzą radę zajmować się nim dłużej niż osoby w podeszłym wieku i nie oddadzą lub nie porzucą go, bo zabrakło im sił albo wzrosły koszty życia, leków czy utrzymania pupila – przekonuje Aneta.

Poległa również w dyskusji z kolegą, który w fundacjach i schroniskach szukał kociaka. – Wszyscy mu odmawiali, bo mieszka w domu jednorodzinnym, nie ma balkonu ani tarasu zabezpieczonego siatką, kot byłby wychodzący. Był mocno zawiedziony, znów usłyszałam argument: „no tak, lepiej niech te koty siedzą w schronisku” – wspomina. Na kontrargument, że fundacje odławiają przecież te zwierzęta, leczą, kastrują, przeznaczają ogromne środki na to, by były zadbane i gotowe do długiego i szczęśliwego życia w nowym domu, machnął ręką. – A przecież koty wolno wychodzące przeważnie długo i szczęśliwie nie żyją, czyha na nie wiele niebezpieczeństw – zauważa Aneta.

I z przykrością opowiada, że jej czarna wizja się spełniła. – Koniec końców pozyskał jakiegoś kota z OLX, był u nich może z miesiąc, zabił go samochód. Od wspólnych znajomych wiem, że mają już nowego. Pewnie znowu wyszukany w necie i beztrosko oddany w tzw. dobre ręce – denerwuje się. – Do niektórych ludzi nie przemawiają żadne racjonalne argumenty.

Część zainteresowanych adopcją się irytuje: po co te pytania, taka drobiazgowość, czują się niemal, jakby skarbówka właziła im pod kołdrę. – Trudno, przepraszam, ale ja chcę szczęścia i dla psa, i dla rodziny. Od tego właśnie jestem: by dopasować ich do siebie wzajemnie – ucina Katarzyna Gromska.

Nie zawsze przemawiają wyjaśnienia, że kolejne etapy procedury adopcyjnej są niezbędne. Ani tłumaczenie, dlaczego właśnie tak ona przebiega. – Często słyszymy pytania, po co jest ankieta, dlaczego nie można po prostu wejść do schroniska, przejść się między boksami i wybrać psa – opowiada Agata Patynowska. – Nie wiemy, jak zachowają się osoby, które przychodzą do schroniska: czy będą wkładać ręce przez kraty, denerwować zwierzęta, które i tak zachowują się w boksach inaczej niż na spacerze i w kontakcie z człowiekiem sam na sam, z dala od harmidru schroniska – wyjaśnia.

Bywa i tak, że kandydaci na opiekunów rezygnują z adopcji – co wcale nie oznacza, że rezygnują z marzenia o pupilu. – Znam osobiście kilka przypadków, kiedy ludzie byli tak sfrustrowani odbijaniem się od drzwi schronisk i fundacji, że kupili psa z pseudohodowli. Co jest najgorszym możliwym rozwiązaniem, bo przeważnie zwierzaki się robi tam po prostu dla kasy i nikogo nie obchodzi, w jakich warunkach będzie żył pies, ani czy pasuje temperamentem do właścicieli – denerwuje się Dorota Pachała. Podobnie jak Natalia Twardy: – W pseudohodowlach nikt nie powie: proszę zwrócić uwagę na to i tamto, tylko daj pieniądze i do widzenia. Ale świadomość tego, że pseudohodowle są złe, jest wciąż u nas zbyt mała.

Dla Niny Włodarczyk-Masłowskiej to nie do pomyślenia, choć pies był u niej w domu od zawsze. W – jak sama to określa – najlepszym etapie jej życia były aż trzy: matka, ojciec i psie dziecko. Gdy więc osiem lat temu odeszła cała trójka, rok po roku (pokonały ich choroby serca), kwestią czasu było, kiedy kolejny zawita pod jej dach. – Nie mogłam się odnaleźć w pustym domu, czuliśmy z mężem pustkę, nie było komu podrzucić kawałka wędliny czy z kim wyjść wieczorem na spacer – śmieje się Nina. Po śmierci Cziki, z którą przeżyła 15 lat, odszukała jej niemal idealną kopię. – Skontaktowaliśmy się z wolontariuszem, zwolniłam się z pracy, od razu pojechaliśmy do schroniska. Wypełniliśmy bez mrugnięcia okiem wszystkie papiery, byliśmy gotowi na wszystko, poddać się każdej procedurze, byleby tylko znów cztery łapki tuptały po mieszkaniu – opowiada. Wypatrzona, wymarzona wręcz Sisi kazała im jednak na siebie czekać. A właściwie nie tyle ona, co pracownicy schroniska. – Nie wiem tak naprawdę do dzisiaj, dlaczego była objęta czymś w rodzaju kwarantanny. Wiem tyle, że przez te dziesięć dni, kiedy nie mieliśmy pewności, czy do nas trafi, żyliśmy w ciągłym napięciu. I że warto było zrobić wszystko, byleby z nami w końcu zamieszkała.

Czytaj więcej

Polsko-ukraińska miłość ponad granicami

To nie jest kwestia chwili

Ogłoszenia adopcyjne jednej z fundacji (nie udało mi się z nią skontaktować) zgrzytają szorstką adnotacją: „Uprzejmie informujemy, że warunki adopcji nie podlegają żadnym negocjacjom. Priorytetem jest dla nas PIES, jego dobro i bezpieczeństwo, a nie spełnienie czyjegoś marzenia. Przyjmujemy tylko te ankiety, które spełniają nasze warunki i tylko od osób które DOKŁADNIE przeczytały CAŁY post. Osobom, które nie czytają postów dziękujemy od razu. Skoro nie chce im się zdobyć informacji o psie, oznacza to, że istotny jest dla nich tylko jego wygląd, a nie o to chodzi w adopcji”.

Nikogo, kto otarł się o świat zwierzęcych dramatów, ta oschłość i bezkompromisowość jednak nie dziwi. Wiele fundacji i schronisk zamieszcza skrupulatne opisy zwierząt przebywających pod ich opieką w jednym celu: by zwierzę znalazło „swojego” człowieka. – Wiadomo, wszystkiego nie przewidzimy: dzisiaj pies jest zdrowy, jutro może zacząć mu coś dolegać. Ale nie można niczego ukrywać, żadnych lęków, problemów behawioralnych czy dolegliwości fizycznych. Każdy musi mieć świadomość, z czym przyjdzie mu się mierzyć – podkreśla Katarzyna Gromska. – Bardzo często ludzie nie dobierają psa do swoich możliwości. Skutkiem czego spotykamy później skrajnie otyłe labradory, sfrustrowane czy wręcz agresywne malinoisy bądź husky, które nie mają zapewnionej odpowiedniej dawki energii – wyjaśnia Agata Patynowska.

Inny przykład podaje Dorota Pachała. – Jeżeli ktoś wyobraził sobie aktywne życiem z psem, chce z nim biegać, jeździć na rowerze, podróżować, a zwierzak boi się pociągów albo samochodów, albo totalnie nie odnajduje się w miejscach, których nie zna, to zarówno dla opiekuna, jak i psa nie będzie to przyjemność, lecz męka – zauważa. Agata Patynowska dodaje: – Dlatego tak intensywnie dopytujemy i zapraszamy nieraz na kilka spacerów zapoznawczych. Chodzi przede wszystkim o to, żeby człowiek i pies złapali swoją chemię, dopasowali się na zasadzie charakterów, a nie na ładne oczy.

Emocje bywają bowiem złym doradcą. – To się na szczęście zmienia, ale wciąż zdarzają się ogłoszenia, które mają chwytać za serce, upstrzone ckliwymi opisami typu: „czy ktoś mnie wreszcie pokocha” albo „na pewno nawet na mnie nie spojrzysz”. Branie na litość nie jest okej, trzeba stawiać na prawdę i wzięcie się za bary z rzeczywistością – podkreśla Dorota.

– Bardzo ważne jest, by dokładnie opisywać zwierzaki, nie upiększać, niczego nie ukrywać, odpowiadać na wszystkie pytania zainteresowanych adopcją. Wtedy taka osoba jest, a przynajmniej powinna być, świadoma swojej decyzji – potwierdza Natalia Twardy. I wspomina jedno ze swoich ostatnich spotkań przedadopcyjnych. – Byłam bardzo zestresowana, bo piesek miał 12 lat i tak naprawdę pierwszy raz przeprowadzałam wizytę dla seniora. A małżeństwo, które chciało go przygarnąć, było bardzo młode, nie mieli nawet trzydziestki – opowiada. – Bardzo długo ich wypytywałam, czy są pewni, czy wiedzą, z czym to się wiąże, że mogą być wysokie koszta, bo mogą u psa wyjść jakieś choroby. I że to ich wspólne życie może potrwać kilka ładnych lat, ale może też coś się wydarzyć w każdej chwili i będzie to tylko kilka miesięcy, może tygodni. Ale byli tak zdecydowani, tak pewni, że chcą zapewnić mu fajne życie już do końca, że mogłam tylko dać im zielone światło.

Natalia Twardy do dziś pamięta również sytuację sprzed dwóch lat: dziewczyna koniecznie chciała przygarnąć szczeniaka. – Wydawała się zdecydowana, choć nie miała żadnego doświadczenia z psami. Moja ciocia, która przeprowadzała wizytę, zgodziła się warunkowo, przekazałyśmy jej pieska na dwa tygodnie, na okres próbny. I po dwóch tygodniach go zwróciła, twierdziła, że wszystko niszczy, a ona nie daje sobie z nim rady – opowiada wolontariuszka. Jak przyznaje, przeżyła szok, zwłaszcza że pies spędził u niej tydzień, zanim trafił do właściwego domu. – Był niesamowicie grzeczny, szybko nauczył się załatwiać na dworze, a większość dnia przesypiał. Ale tamta dziewczyna nie potrafiła sobie zaprojektować pod niego życia, uległa presji znajomych, którzy sami mieli szczeniaka i przekonywali ją, że jej również będzie fajnie.

Rozczarowania to codzienność w schroniskach i fundacjach. – Praktycznie każdego dnia zdarza się telefon z zapytaniem, czy można zwrócić zwierzę, bo ktoś sobie nie radzi albo wyjeżdża na wakacje. Albo dlatego, że pies musi mieć specjalną dietę, czyli… suchą karmę. Bardzo często jesteśmy w szoku, z jak błahych powodów ludzie chcą oddać adoptowanego pupila – mówi Agata Patynowska. Jednym z najczęstszych powodów nieudanych adopcji są problemy behawioralne, w tym agresja podszyta lękiem bądź frustracją. – Uprzedzamy o tym, ale zauważyłam, że ludzie zaczynają się tak naprawdę interesować jakimś tematem dopiero, gdy pojawia się problem. Dlatego na tyle, na ile ktoś jest otwarty, szukamy alternatyw, staramy się pomóc w każdy możliwy sposób, polecamy behawiorystów i weterynarzy. Bo niemal w każdej sytuacji da się coś zdziałać.

Z obserwacji Natalii Twardy wynika, że najczęściej poddają się osoby, które nie miały wcześniej doświadczenia w opiece nad zwierzętami domowymi. – Znam sytuację, kiedy ludzie oddali psiaka po miesiącu, bo był rzekomo agresywny. Wszystko się wyjaśniło, gdy zobaczyłam nagrania z ich domu: w korytarzu ustawili płotek, taki, jakim się zabezpiecza schody przed małymi dziećmi, zamknęli psa w przedpokoju. I on zwyczajnie wariował, bo chciał być z nimi – opowiada. Stąd, podobnie jak pozostałe moje rozmówczynie, nie ma cienia wątpliwości: decyzja o adopcji musi być dokładnie przemyślana. – Cała moja ściana na Facebooku jest w historiach zwierzaków, które ktoś chce oddać, na przykład z powodu ciąży czy wyjazdu na wakacje. Zawsze się wtedy zastanawiam: dlaczego wcześniej tego nie wzięliście pod uwagę? Życie z psem czy kotem to nie jest kwestia chwili, trzeba sobie zaprojektować kolejne kilka, a nawet kilkanaście lat.

Aneta ma jeszcze jedną historię związaną z owianym złą sławą schroniskiem Radysy (zwanym też mordownią) w gminie Biała Piska na Mazurach. Po latach walki i zebraniu ponad 1,5 mln zł latem 2020 r. Pogotowiu dla Zwierząt udało się wywieźć stamtąd ponad tysiąc zwierząt: wygłodzonych, przegrzanych, poranionych, okaleczonych. Ich dramat poruszył serca, również znajomych Anety. – Pojechali na Paluch (schronisko w Warszawie – red.), gdzie trafiła część zwierząt. Wybrali fajnego, młodego pieska, nie był zdziczały, bo długo na szczęście w tej mordowni nie przebywał – wyjaśnia. Procedura adopcyjna ciągnęła się jednak tygodniami. – To był ich pierwszy pies, więc jak już przeszli ankietę i wizytę przedadopcyjną, mieli spacer zapoznawczy, później kolejny i kolejny. Oczywiście narzekali, że chcą przecież jak najlepiej, chcą dać dom, a ciągle rzuca się im kłody pod nogi, ale jak już pies trafił do nich, przyznali: dobrze, że tyle to trwało, bo mieli czas, by poważnie przemyśleć, czy faktycznie są gotowi, czy naprawdę są w stanie dać mu najlepszy dom. Taki dom, na jaki zasługuje każdy zwierzak.

Po co pani pies? Po nic!

Powrót do schroniska zazwyczaj oznacza dla zwierzęcia traumę. – To oczywiście zależy od psa, wiele zależy od tego, przez co wcześniej przeszedł i jak silną ma psychikę. Jeśli zazna życia z człowiekiem, przyzwyczai się do nowego miejsca, po czym wróci do schroniska, może to się okazać wręcz tragiczne w skutkach, bo cały świat mu się wali – uważa Dorota Pachała. Przy czym zaznacza: są psy bardziej niezależne i odporne, szybciej adaptujące się do nowych warunków. Są też i takie, które w ogóle się nie odnajdują w schronisku: nie jedzą, przeraźliwie chudną, nie potrafią załatwiać się w boksie, a na spacer wychodzą dwa razy dziennie albo rzadziej, bo brakuje wolontariuszy.

Jako przykład podaje Kropkę, którą przygarnęła kilka miesięcy temu. – Miała tak smutne, pełne depresji oczy, żebra na wierzchu, wyciągnięte sutki. Została znaleziona w lesie, z dwoma szczeniakami, jeszcze karmiła. Nie przeżyły, zabiła je parwowiroza, Kropka przeżyła ogromną traumę. To się komuś może wydać śmieszne, bo lubimy sobie myśleć, że jesteśmy jako gatunek wyjątkowi, że rozumiemy więcej. A zwierzęta może na logikę nie rozumieją zbyt wiele, ale możemy się od nich uczyć, jak czuć – uważa Dorota. – Gdyby po tym, czego zaznała u mnie, miała jechać do schroniska, nie chcę nawet myśleć, co by się z nią stało.

Moje rozmówczynie są zgodne: dobrym, choć wciąż zbyt mało rozpowszechnionym rozwiązaniem są tzw. domy tymczasowe. – Sama miałam u siebie dotąd dwa pieski, szybko udało mi się je przekazać do adopcji. Chociaż były u mnie kilka tygodni, długo po nich płakałam, bo już zdążyłam się przyzwyczaić. A z drugiej strony to była ogromna radość, że trafiły do świetnych rodzin i są szczęśliwe – opowiada Natalia Twardy. – Dlatego uważam, że to jest świetna opcja dla osób, które nie są jeszcze na sto procent zdecydowane, że są gotowe na przyjęcie na stałe zwierzaka. Jeśli im się nie uda, coś nie zaskoczy, będą mogły się przynajmniej sprawdzić. A dla psa to zawsze lepsza alternatywa niż boks w schronisku.

W rozmowie z Katarzyną Gromską dzielę się własnymi doświadczeniami jako tymczasowej opiekunki – przez kilka lat przez moje ręce przeszedł tuzin psów, trzy z nich zostały ze mną na stałe. – Mam wrażenie, że przyjmując je pod swój dach, ucząc podstaw higieny, oswajając z mieszkaniem z człowiekiem, stawałam się niejako ich rzecznikiem. Mogłam odpowiedzieć na wszelkie pytania zainteresowanych adopcją, pokazać dziesiątki zdjęć i materiałów wideo, jak pies się w tym czasie zmieniał, otwierał. I tym samym zwiększałam ich szansę na dobry dom – raczej stwierdzam niż pytam, co pani Katarzyna przyjmuje z absolutnym zrozumieniem. – Rzeczywiście, dom tymczasowy zwiększa szansę psa czy kota, bardzo często dostaję podziękowania za przygotowanie zwierzęcia do życia z domownikami – przyznaje. W „tymczasie” widzi właściwie tylko jedną wadę. – W tym roku, jak nigdy wcześniej, kilka z nich mi odpadło, stały się domami adopcyjnymi. Aż sobie powiedziałam: jeszcze jeden taki telefon, a się załamię, co oni mi narobili – śmieje się pani Katarzyna.

Czytaj więcej

Przydomowe uprawy na ratunek przez inflacją?

Dorota Pachała od lat nie stara się o zwierzęta w fundacjach i schroniskach, psy po przejściach trafiają do niej różnymi ścieżkami, niektóre zostają na stałe, innym szuka odpowiednich domów. Doskonale pamięta jednak ten raz, gdy wypełniła ankietę i wpuściła do domu wolontariuszkę przeprowadzającą rozmowę przedadopcyjną. – Pierwszym pytaniem, które mi zadała, było: „po co pani pies?”. Zaskoczyła mnie tym, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą: „po nic”. Po prostu uznałam, że mam miejsce dla zwierzaka, któremu mogę zapewnić własny kąt, stać mnie na to finansowo, nie mam szczególnych oczekiwań wobec niego – opowiada. Gdy pytam, czy dostała zielone światło na adopcję pomimo tego, Dorota prostuje: dostała je właśnie dlatego. – Okazało się, że to była najlepsza odpowiedź z możliwych. Bo to, że pies jest po nic, zrzuca z niego odpowiedzialność zadowolenia właściciela swoją istotą.

Po drodze zmieniła mieszkanie na obrzeżach Warszawy na dom w Kampinosie – i metodę pracy. – Są behawioryści, trenerzy, którzy mają swoje założenia wobec psa, własnego czy klienta, i idą po trupach do celu, metodami pozytywnymi bądź awersyjnymi, jest cały wachlarz tego – wyjaśnia. I dalej: – Ja swoim psom odpuściłam ćwiczenia, nie oczekuję od nich, żeby były konkretne, żeby się w określony sposób zachowywały. Mogłabym to robić, umiem, ale po co? Wychodzę z założenia, że to są zwierzęta, które czują, mają własną piesobowość. Nie zmuszam ich do niczego, nie łamię, nie mam ambicji, żeby zmieniać je na własną modłę.

Tę samą taktykę obrała Nina Włodarczyk-Masłowska. – Gdy przywieźliśmy Sisi, nie wiedziała, co to są schody, winda, przez pierwszy tydzień nie załatwiała się w ogóle, ani w domu, ani na spacerze, taki to był dla niej stres. Jak wyszła na balkon i syknął przejeżdżający autobus, zwiała do środka – opowiada. Do dziś Sisi nie sięga po zabawki, nie gania za piłką ani patykiem, nie nauczyła się komend. – Okazało się, że smaczki na nią nie działają, bo nasza cesarzowa po prostu nie jada na mieście – śmieje się Nina. Ten uśmiech nie schodzi jej z twarzy, gdy zapewnia: – Nigdy jej o to nie męczyliśmy, bo naszym priorytetem nie jest to, żeby podała łapkę i zamerdała ogonkiem. Jest pełnoprawnym członkiem rodziny, żywą istotą, która czuje, myśli, cierpi, cieszy się, a niekiedy smuci i tęskni. Pies jest po prostu do kochania.

Natalia Twardy uczula kandydatów na opiekunów, że decyzja o adopcji powinna być przemyślana. – Życie

Natalia Twardy uczula kandydatów na opiekunów, że decyzja o adopcji powinna być przemyślana. – Życie z psem czy kotem to nie jest kwestia chwili, trzeba sobie zaprojektować kolejne kilka, a nawet kilkanaście lat – tłumaczy

Archiwum prywatne

– Swoim psom odpuściłam ćwiczenia, nie oczekuję od nich, żeby były konkretne, żeby się w określony s

– Swoim psom odpuściłam ćwiczenia, nie oczekuję od nich, żeby były konkretne, żeby się w określony sposób zachowywały – mówi Nina Włodarczyk-Masłowska

Archiwum prywatne

Dorota Pachała: – Zwierzę to nie rzecz, to żywa istota, za którą bierze się odpowiedzialność. Nie je

Dorota Pachała: – Zwierzę to nie rzecz, to żywa istota, za którą bierze się odpowiedzialność. Nie jest też po to, żeby zaspokajało ambicje właściciela

Maciej Lisowski

Rok 2005. Katarzynie Gromskiej wydaje się, że życie ma już poukładane: mąż, dwójka dzieci w podstawówce, właśnie kupili mieszkanie. Kiedyś wypuszczą córkę i syna w świat, na radomskim blokowisku zostaną już do końca, z pieskiem albo dwoma, tak było przecież u nich od zawsze. Jednego dopiero co przygarnęli, koczował na klatce schodowej, zaraz jednak pojawia się drugi, robi się nie tyle ciasno, ile kłopotliwie, bo zwierzaki nie bardzo się dogadują. Magda, która ma 11 lat i doświadczenie wolontariuszki w schronisku, rzuca: kupmy dom, zacznijmy ratować zwierzęta. Katarzyna z mężem jeszcze tego samego dnia wystawiają mieszkanie na sprzedaż i zaczynają przeglądać oferty. Szukają czegoś małego (na duże ich nie stać), ale z możliwie największą działką. I z dobrą komunikacją, żeby dzieciaki nie mordowały się z dojazdami do szkoły.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi