Mały dom na wsi w centralnej Polsce, dwie izby, kuchnia w przedsionku, piec kaflowy. Pani Krystyna mieszka tu sama od śmierci męża, utrzymuje się ze skromnej emerytury, całe życie pracowała w miejscowym zakładzie produkcyjnym. Teraz wystarcza jej na leki i jedzenie, choć na to nie idzie akurat dużo, warzywa i owoce bierze z ogródka, w jaja i mięso zaopatruje się u sąsiadki. Po chleb pojedzie się rowerem do sklepu kilka ulic dalej.
W połowie września pani Krystyna spogląda z dumą na stertę węgla. Dopiero co przywieziona, jeszcze nie zdążył jej syn załadować do specjalnego kontenera. Teraz, w niedzielę, wnuk chwyta za łopatę, ale pani Krystyna go powstrzymuje, „jest święto, to grzech”, trzeba raczej Panu Bogu podziękować, że w ogóle się dostało, po 3400 złotych za tonę, i że to dobry węgiel, polski, nie jakiś miał nie wiadomo skąd. – Widziałaś, co teraz sprowadzają? Błoto, rozłazi się w palcach – wtrąca sąsiadka, co akurat wyszła na drogę.
Pani Krystyna macha ręką, będzie co ma być. – Ja to i tak nie lubię, jak jest za bardzo nagrzane. Tona powinna wystarczyć na całą zimę, najwyżej się człowiek kołdrą opatuli – śmieje się. Ale gdy pytam na serio, odpowiada tak jak wszyscy: – Na razie to jest wielka niewiadoma.
Czytaj więcej
Przed rosyjską agresją na naszych wschodnich sąsiadów setki mieszanych polsko-ukraińskich par zawierały związki małżeńskie. Teraz takich przypadków są tysiące. Wojna jeszcze bardziej nas zbliżyła. Różnice kulturowe okazały się mniejsze, niż można było sądzić.
* * *
Izabela prowadzi skład węgla w niewielkiej miejscowości (10 tysięcy mieszkańców plus pobliskie wsie). Całe życie pracowała na etacie, wychowała samotnie trójkę dzieci, działalność gospodarczą założyła trzy lata temu i myślała wtedy, że Pana Boga za nogi złapała. – Z pułapu człowieka, który półroczny rachunek za prąd rozkładał na kilka miesięcy na raty i żył do pierwszego, bardzo podniósł mi się standard życia – przyznaje. – Nie, żeby od razu jakieś luksusy, po prostu w końcu mogłam zacząć żyć spokojnie, opłacić wszystko z góry i nie martwić się, że zabraknie mi na chleb.