Psy na ratunek ludziom

Polacy zakochali się w szczeniakach. W czasach kolejnych lockdownów psy stały się dla wielu osób przepustką do wolności, ucieczką z więzień własnych mieszkań i domów. Dla innych szansą na zarobek. Co jednak oznacza to dla samych zwierząt?

Publikacja: 02.04.2021 10:00

– Pies daje możliwość wyjścia na zewnątrz, nawet przy największych obostrzeniach. Nie ma się więc co

– Pies daje możliwość wyjścia na zewnątrz, nawet przy największych obostrzeniach. Nie ma się więc co dziwić, że stał się chodliwym „towarem” – mówi trenerka holistyczna Dorota Pachała. – Mam klientów, z którymi śmiejemy się, że nie wiadomo, czy to pies ma lęk separacyjny, czy człowiek

Foto: archiwum prywatne

Panią Ewę znają wszyscy psiarze w okolicy, rozpoznać ją można z daleka: niewysoka blondynka i towarzyszący jej duży czarny pies. Sznaucer olbrzymi, jej ulubiona rasa, wychowała i pożegnała kilka pokoleń, w czerwcu zeszłego roku choroba położyła jej sześcioletnią Dziunię. Przykro było później patrzeć, jak nieraz smutno snuła się po „naszym" psim skwerku.

Gdy rozmawiamy, pod nogami plącze się nam półroczna Vivianne. Poszukiwanie jej pani Ewa zaczęła parę tygodni po śmierci Dziuni. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej wystarczyłby telefon do hodowli, w której właśnie urodziły się szczeniaki, oraz wizyta na miejscu. Później podpisanie papierów i kilka, maksymalnie kilkanaście tygodni oczekiwania. – A teraz? Gdziekolwiek nie zadzwoniłam, wszystkie szczeniaki porezerwowane. Od czerwca do października non stop dzwoniłam po całej Polsce, od Wrocławia po Mazury. I non stop słyszałam to samo: nie ma, proszę się dowiadywać za parę miesięcy – opowiada pani Ewa.

Zaskoczeniem były też ceny. Jeszcze parę lat temu za szczeniaka sznaucera olbrzyma zapłaciłaby 2–2,5 tys. zł, teraz musiała wyłożyć 4 tys. zł. – A to i tak tanio – dodaje pani Ewa – W paru hodowlach usłyszałam „pięć i w górę". Ceny skoczyły, bo wzrosło zainteresowanie. A zainteresowanie wzrosło, bo przyszła pandemia.

Analitycy mBanku oszacowali, że w porównaniu z 2019 r. ceny zwierząt domowych wzrosły w ciągu roku o ponad 28 proc.

– Ceny rosły stopniowo, ale od 2020 roku jest szał. Patrzę na umowy klientów, a tam psy do brania „na kolanka", które nie nadają się do hodowli, choć są pełnowartościowe, są po 12–13 tys. złotych – mówi adwokat Agnieszka Łyp-Chmielewska, hodowczyni, autorka bloga psiparagraf.pl.

Amatorzy hodowli

Polacy generalnie lubią psy, tak przynajmniej można wnioskować z badań. W ponad połowie mieszkań i domów rezyduje psi lokator, co piąty właściciel ma ich co najmniej dwójkę. Jeśli doliczyć dziko żyjące zwierzęta, których może być od 70 do 650 tysięcy, wychodzi na to, że w Polsce może żyć nawet 8 milionów psów. W Unii Europejskiej więcej na osobę przypada tylko w Rumunii i Portugalii.

Na ile te statystyki zmienią się pod wpływem koronawirusa? Trudno szacować. Jednak wszystkie moje rozmówczynie podkreślają, że psów widują coraz więcej. – Jeździmy z naszym stadem poza miejsce zamieszkania, żeby zapewnić psom nowe tereny do spacerowania i poznawania. Jeszcze dwa, trzy lata wstecz nie było tam nikogo, mogły hasać bez smyczy do woli. A teraz? Pies na psie, człowiek na człowieku – opowiada Agnieszka Łyp-Chmielewska, której kancelaria zajmuje się wyłącznie sprawami z zakresu prawa kynologicznego, felinologicznego oraz weterynaryjnego.

Obserwują to też jej koleżanki po fachu. Telefony rozdzwoniły się rok temu – i dzwonią dalej. – Chociaż od dłuższego czasu nie mam do zaoferowania szczeniąt, zapytań nie brakuje – mówi Katarzyna Jaworska, hodowczyni ZWkP bulterierów miniaturowych. Sama „hoduje mało, sprzedaje raczej drogo i za granicę", cen nie zmieniła, chociaż mogłaby, bo podrożały leki i obsługa weterynaryjna. Dla niej ważniejsze jednak są inne kwestie.

– Dbam o to, gdzie trafiają pieski, bo kocham tę rasę i zależy mi na tym, by pozostała elitarna. Była, jest i będzie na nie moda, bo są ludzie, którzy traktują je jako formę lansu czy zabawki na chwilę. A te rasy wymagają konsekwentnej i świadomej „ręki". Nie nadają się do każdego domu ze względu na swoją przeszłość i łatkę „mordercy" – wyjaśnia. – To mit i szanujący się hodowcy dążą do rozmnażania tylko stabilnych emocjonalnie egzemplarzy. Ale i tak szczeniaki nieraz trafiają w nieodpowiednie ręce. Pandemia to spotęgowała.

Przyznaje to też mec. Łyp-Chmielewska. – Ludziom wydaje się, że to świetny interes. Stąd podczas pandemii do hodowli wzięło się wiele osób, które w mojej ocenie nie powinny tego robić.

Niektórzy bowiem kalkulują – tanio się kupi, drogo sprzeda, w końcu „co to za filozofia mieć hodowlę?". To powód odchylenia i w drugą stronę, to znaczy – wysypu ofert drastycznie niższych niż rynkowe. – Jak się pomnoży cenę szczeniaka przez sześć czy osiem w miocie, to się w głowie kręci – przyznaje Anna Redlicka, hodowczyni i sędzia wystawowy. A przecież, jak wyjaśnia, zanim szczeniak trafi do nowego domu, hodowca ponosi ogromne koszty, nie mówiąc o zaangażowaniu. – Ci, co dopiero zaczynają, są okropnie pewni siebie. I co tu dużo gadać, pazerni. A to czas uczy pokory. Tak naprawdę stajesz się hodowcą, kiedy wszystko idzie nie tak, jak sobie wyobrażałaś. Padnie ci miot albo suka przy porodzie, wystąpią różne komplikacje.

Na zwiększone zainteresowanie nie tylko kupnem bądź adopcją psa, ale też tworzeniem własnej hodowli, uwagę zwróciła również Katarzyna Jaworska.

– Pandemia przyciągnęła krętaczy. Są mało wybredni i mało wyedukowani, nie patrzą, czy pies odbiega od wzorca, jest chory, zepsuty behawioralnie. Najczęściej nie mają pojęcia, że łamią niepisaną zasadę hodowlaną ZwkP.

Niepisaną, bo jak ocenia mec. Łyp-Chmielewska, regulacje prawne dotyczące hodowli psów to w Polsce Dziki Zachód. – Można mieć jednego psa w domu i już być hodowcą, chociaż się nie wie, czy i jakie suka ma choroby. A to szkodzi rasie, psy zaczynają odstępować od wzorca, rodzi się coraz więcej psów bardzo schorowanych, z poważnymi wadami wrodzonymi i genetycznymi – wyjaśnia. – Już teraz są przypadki, gdy ktoś kupuje szczeniaka, który umiera po trzech miesiącach, bo ma tyle wad. Ludzie kupują na ślepo, nie dowiadują się, nie szukają, nie czytają.

To dlatego coraz częściej zdarzają się „reklamacje". – W 2020 roku mieliśmy w kancelarii o 60–70 proc. więcej zgłoszeń o wadach wrodzonych lub genetycznych u nabytych psów. Bo skoro wzrosły ceny, to i roszczeniowość nabywców – wyjaśnia Agnieszka Łyp-Chmielewska. Stąd spory w coraz bardziej błahych, wręcz absurdalnych sprawach. – Ktoś na przykład chce zwrócić psa, bo ten pies nie dogaduje się z dzieckiem. Ale nikt nie nauczył ani dziecka, ani psa, jak się mają zachowywać. Sporo jest też spraw, kiedy ktoś chce zwrócić szczeniaka, bo ma drobny katar czy pasożyty, które mógł złapać wszędzie.

Anna Redlicka dodaje: – Często są to te same osoby, które wznoszą okrzyki, że pies nie jest rzeczą i ma prawa etc. A kupując psa, zachowują się, jakby kupowali telewizor albo klocki Lego. Z zerową świadomością, że to żywy organizm i nie wszystko da się przewidzieć.

Żywa przepustka do wolności

Co sprawia, że ludzie decydują się na psa? Niby nic tu odkrywczego. Dorota Pachała, trenerka holistyczna i właścicielka hoteliku w Parku Kampinoskim, wylicza: – Chcą dopełnić rodzinę, to dla nich naturalne, że w domu musi być pies, więc gdy idą na swoje, sprawiają sobie własnego. Albo mają wielkie serce i chcą zrobić dobry uczynek, adoptując bezdomnego zwierzaka. Albo potrzebują towarzysza na co dzień, do uprawiania sportu, podróżowania.

– Dzięki psu ludzie zaspokajają potrzebę poczucia bezpieczeństwa, bezwarunkowej akceptacji albo zwyczajnego przytulenia do ciepłych kudłów żywej istoty – dodaje z kolei Anna Redlicka. Pandemia dorzuciła kolejne motywacje. – Pies dalej możliwość wyjścia na zewnątrz, nawet przy największych obostrzeniach. Nie ma się więc co dziwić, że stał się chodliwym „towarem" – stwierdza Dorota Pachała. – Mam klientów, z którymi się śmiejemy, że nie wiadomo, czy to pies ma lęk separacyjny, czy człowiek. Sami przyznają, że wzięli psa, bo mieli dość zamknięcia w domach.

Podobnie uważa Katarzyna Jaworska. – Na skutek lockdownu, odcięcia od swobód i możliwości realizacji, pies wydaje się formą ucieczki z „więzienia", jakim stały się nasze domy. Ludzie myślą, że pies to przepustka do wolności – dlaczego by więc psa nie kupić? Trochę to smutne – uważa. – Wszyscy, którzy tak myślą, niech idą do schroniska wyprowadzić jakiegoś czworonoga chociażby przez godzinę.

Sporo wyrozumiałości do nabywców psów, zwłaszcza w dobie epidemii, ma natomiast hodowczyni Małgorzata Rucińska-Fiertek. „Naprawdę mamy obwiniać tylko ludzi, że mają więcej czasu i fanaberię lub odwagę, żeby posiadać psa, i martwić się, że może im się odwidzi?" – pyta najwyraźniej retorycznie w odpowiedzi na moje zapytanie na forum Związku Kynologicznego w Polsce. Obrywa się także hodowcom, którzy w psiej hossie dostrzegli szansę na większy i szybszy zarobek, nie zważając na dobro samego psa – i przyszłego właściciela. Na hodowlanej scenie pojawili się bowiem w ostatnim roku tacy, co „produkują na potęgę po kilka miotów". „Albo robią na chybcika przeglądy hodowlane cztero-, pięcioletnim sukom i postanawiają mieć hodowlę, żeby skorzystać z okazji".

– Myślę, że sporo osób, które zdecydowały się na psa w czasie pandemii, myślało już o tym wcześniej. Ale nie miały dotąd możliwości, żeby poświęcić czas na wychowanie szczenięcia czy ułożenie psa adoptowanego – mówi Aleksandra Wnuk. Obawia się jednak, że część decyzji jest podejmowana pod wpływem impulsu i nie jest do końca przemyślana. – Ludzie mają swoje wyobrażenia na temat psów i tego, jak dobrać je pod siebie. Ale gdy zderzają się z rzeczywistością, zaczynają się problemy. I wcale nie wynika to z tego, że zwierzę jest zwichrowane, tylko z nikłej wiedzy na jego temat.

To dlatego już teraz mówi się o „covidowych pieskach". I problemach, jakich doświadczają zwłaszcza świeżo upieczeni właściciele. Dorota Pachała mimo zdecydowanego spadku liczby klientów, którzy wcześniej oddawali jej psy pod opiekę, wyjeżdżając na wakacje, znów ma ręce pełne roboty. – Prowadzę konsultacje na żywo i online, sporo osób daje mi psy na „odcięcie pępowiny", żeby nauczyć je samodzielności i przekonać, że można żyć bez opiekuna – wyjaśnia.

Bo „covidziaki" to nawet nie tyle szczeniaki urodzone w ciągu ostatniego roku, co ogółem psy, które w efekcie pandemii doświadczają najczęstszych chorób psiej duszy: lęku separacyjnego, nadpobudliwości czy agresji, która tak naprawdę najczęściej jest objawem strachu. Gdy zamykają się drzwi za właścicielami, nieprzyzwyczajone do tak ekstremalnej dla nich sytuacji psy, odpowiadają szczekaniem, piszczeniem, niszczeniem (choć to ostatnie może być akurat wynikiem nudy).

– Wiele psów nie potrafi się komunikować z innymi, bo nie znają psiego języka, nie miały możliwości socjalizacji ze światem zewnętrznym. A to może mieć wpływ na ich zachowanie. Niektórzy nie poświęcają w ogóle czasu na zapoznanie się z „instrukcją obsługi psa", jego psychiką i językiem – mówi Dorota Pachała.

– Już teraz jest ogromne zapotrzebowanie na pomoc ze strony specjalistów, bo ludzie zderzają swoje oczekiwania wobec psa z rzeczywistością i sobie zwyczajnie z tym nie radzą.

Nie radzą sobie (albo przestaną sobie radzić, gdy wrócimy do „normalności") przede wszystkim z przyzwyczajaniem psa do samotności. Zwłaszcza jeśli na miejscu jest zawsze któryś z domowników. – Psy to zwierzęta społeczne, naturalnie chcą przebywać w grupie. A trening izolacji to jedna z najważniejszych kwestii, bo pies musi nabyć emocjonalną umiejętność zostawania samemu – mówi Aleksandra Wnuk. – Wcześniej ten problem też występował, ale trochę rozwiązywał się samoistnie, bo ludzie i tak musieli wychodzić do szkoły i pracy. Przy pandemii, gdy znacznie więcej czasu spędza się w domu, często się o tym zapomina.

Jako przykład trenerka opowiada o pięciu szczeniakach, które trafiły pod jej opiekę. Czwórka poszła do adopcji, piątego zostawiła, bo ma chore serce.

– Wszystkie te osoby były zweryfikowane przez fundację, dużo rozmawialiśmy, dostały ode mnie „instrukcję obsługi szczeniaka", wielokrotnie dzwoniłam, wszyscy zapewniali: pamiętamy, ćwiczymy, proszę się nie martwić – relacjonuje. – A teraz okazuje się, że dwójka z tej czwórki zupełnie nie została przyzwyczajona do zostawania w domu samemu.

I będzie kłopot, bo gdy izolacja się skończy, te pieski będą miały problemy emocjonalne.

Potwierdza to Anna Redlicka. – Trzeba psa od początku uczyć, że rozstania są tylko chwilowe. Inaczej każde nasze wyjście bez niego będzie traumą. Pies, tak jak człowiek, musi nauczyć się radzić sobie ze stresem. Im bardziej będzie niesamodzielny, tym wszystkim będzie trudniej – mówi hodowczyni. Z jej wizyt w domach, w których niedawno zagościł nowy pies, wyłania się też inny problem. – Widać, że te covidowe psiaki nie nawykły do gości, boją się obcych ludzi.

A i starsze psy też jakby trochę zapomniały, jak to jest.

To bowiem również kwestia tego, że „pies covidowy" nie ma pojęcia (bądź ma je bardzo ograniczone), jak wygląda normalne życie domowników: mniej jest gości, mniej nowych miejsc i bodźców, nierzadko też – mniej kontaktów z innymi przedstawicielami gatunku. – Mimo że mogłabym już mieć psiaka, wolę poczekać na kolejny miot, kiedy będę mogła jeździć z młodym psem bez stresu

w różne miejsca, spotkać ludzi, zapoznać z warunkami zawodów – wyjaśnia hodowczyni Anna Filochowska.

Niekorzystne zmiany zaobserwowała już u swojego starszego, doświadczonego psa. Zaczął mieć drobne problemy z nowymi miejscami i sytuacjami. – Co dopiero będzie, kiedy te wszystkie covidowe szczeniaki wyjdą na świat do tłumów ludzi? – zastanawia się. Jak przewiduje, część szybko przywyknie, ale dla niektórych psów i ich właścicieli to będzie prawdziwy dramat. – Myślę, że warto dać ludziom do myślenia i pokazać te najgorsze scenariusze.

Najważniejsze to zbudować relację

Doświadczeni hodowcy zauważają, że obecny boom na psy w trudnych czasach to „powtórka z rozrywki". Poprzednim razem Polacy masowo zapałali podobną miłością po wprowadzeniu stanu wojennego. Pisze o tym w aktualnym kwartalniku Związku Kynologicznego w Polsce „Pies" Anna Redlicka, hodowczyni welsh corgi i sędzia kynologiczny. W artykule „COVID-owe dzieci" przytacza anegdotę z początku lat 80.:

– Dzień dobry, poszukujemy szczeniaczka jamniczka miniatury.

– Ale nie ma w tej chwili żadnego miotu miniatur. Nie ma żadnego miotu jamników.

– A co jest?

– Są dogi niemieckie.

– To poprosimy o adres.

Jak wyjaśnia, podobne rozmowy toczyły się w lokalach ZKwP na terenie całego kraju. „Kupowano wtedy psy na potęgę i jak leci. Jeśli nie było wymarzonej rasy, brano cokolwiek, nie bacząc na różnicę wielkości czy włosa" – opowiada. Gdy rozmawiamy, tłumaczy mi główną różnicę pomiędzy czasami obecnymi a minionymi. Teraz, nawet przy pełnej „kwarantannie narodowej", nikt nie odmówi czworonogom późnych spacerów. – W stanie wojennym posiadanie psa nic nie dawało pod względem formalnym. Wręcz było kiepsko widziane przez komunistyczne władze, bo „rasowe" było niedobre. A w okresie kartek to psy były winne temu, że w sklepach brakowało jedzenia. Wtedy posiadanie psa to był raczej gest nieposłuszeństwa obywatelskiego – mówi Anna Redlicka.

W międzyczasie sporo się zmieniło. Jak mówi Aleksandra Wnuk, świadomość dobrostanu zwierząt przez długi czas była w Polsce bardzo niska, obecnie jest wprost przeciwnie. – Mnóstwo jest osób empatycznych wobec zwierząt, co uważam za sukces. Tylko że to nieraz prowadzi do patologii w drugą stronę, bo ludzie kochają psy, poświęcają im dużo uwagi i przeżywają wszystko, co ich dotyczy – ale właśnie: przeżywają, a nie budują relacje – mówi trenerka.

Co z tego wyniknie? – W tej chwili jest za wcześnie, żeby wnioskować na podstawie jednostkowych obserwacji – uważa Aleksandra Wnuk. I zaznacza, że po epidemii koronawirusa wcale nie musi przyjść kolejna, tym razem porzucania psów. – To przede wszystkim kwestia odpowiedzialności właścicieli, chęci edukowania się, poznawania języka i potrzeb psa – podkreśla trenerka.

Anna Filochowska zwraca uwagę na popularny mit: że zanim wrócimy na pełne obroty, zdąży się szczeniaka odchować i będzie z głowy. Tymczasem, mniej więcej wtedy, gdy pies kończy rok, zaczyna się dla niego najbardziej aktywny i ważny okres. W zależności od rasy trwa on około czterech, pięciu lat. – Gdy przyjdzie więc wracać do pracy stacjonarnej, pies będzie musiał przesiadywać w domu swój najbardziej aktywny czas – zauważa hodowczyni. Jej zdaniem pół biedy, jeśli ktoś wróci do pracy stacjonarnej, ale będzie w stanie zapewnić psu opiekę, wybieganie na świeżym powietrzu. – Problem w tym, że wielu ludzi mówi: „teraz mam czas, więc biorę psa, o którym zawsze marzyłem, ale nie miałem czasu na szczeniaka". I że jak wszystko wróci do normy, to „akurat będzie ogarnięty" – zauważa.

Katarzyna Jaworska obawia się, że wielu świeżo upieczonych psiarzy nie poradzi sobie z potencjalnymi problemami, wynikającymi ze złego dopasowania rasy i pochopnego wyboru podyktowanego presją lockdownu. – Więcej będzie psów w schroniskach, więcej pogryzień i zniszczeń w domach. Więcej hałasu wokół rasy i zbędnego szumu – uważa hodowczyni psów bullrull. A gdy dana rasa staje się modna, to często do hodowli albo posiadania psów biorą się osoby kompletnie nieświadome. – Mogą pójść w dwóch kierunkach: albo stale się edukować, tworzyć z psem relację, albo oddawać psy hodowcom, do schronisk, porzucać.

Agnieszka Łyp-Chmielewska, która obserwuje wiele internetowych grup i forów poświęconych psom, na razie nie zaobserwowała tego ostatniego problemu. – Ale epidemia dalej trwa, trudno powiedzieć, co będzie w przyszłości – mówi ostrożnie. Anna Redlicka również nie pokusi się o prognozy. Pamięta natomiast, że po psim boomie w stanie wojennym nie przyszła pandemia ich porzucania. – Ludzie jednak byli chyba bardziej odpowiedzialni i odporni na przeciwności. Teraz są wygodni i gorzej radzą sobie ze stresem.

Jak temu zapobiec? Wszystkie moje rozmówczynie zgadzają się, że słowa klucze to edukacja i świadomość. – Zanim bym kupiła czy adoptowała psa, zastanowiłabym się milion razy, czy na pewno jestem gotowa, czy to przemyślana decyzja, czy kwestia impulsu albo kaprys – mówi Dorota Pachała. Co zrobić, gdy pies już jest? – Trzeba przygotować się na różne scenariusze, co możemy razem robić, bo przywieźć psa do domu to żadna sztuka. Trzeba też pamiętać, żeby pies w procesie socjalizacji miał kontakt z bodźcami, z którymi będzie stykał się na co dzień: autobusy, tramwaje, gwar ludzi, goście w domu, wyjazdy – wylicza trenerka. I dodaje, że „na pewno nie szukałaby wiedzy na forach tak zwanych psiarzy". – Internet to, jak się okazuje, wynalazek szatana – śmieje się Anna Redlicka. – Tydzień po kupieniu psa ludzie głuchną na to, co mówił hodowca, i szukają konsultacji w internecie. A w internecie są specjaliści od siedmiu boleści.

Najważniejsza rada z jej strony brzmi: uruchomić wyobraźnię. – Niemal każde zachowanie w wykonaniu szczeniaczka jest rozczulające. Ale trzeba pomyśleć, czy jak psisko dorośnie i osiągnie pełne wymiary, będzie równie urocze – ostrzega. Dorota Pachała potwierdza: profilaktyka zawsze jest lepsza niż leczenie.

– Warto umówić się z behawiorystą albo trenerem, który skoryguje nasze pomysły, zanim je wdrożymy w życie. Póki nie ma większych problemów, taką wizytę można przeprowadzić nawet online. Jeśli się nasilą, trzeba będzie spotkać się osobiście.

– Przede wszystkim dopasować rasę do swojego stylu i trybu życia – radzi z kolei Katarzyna Jaworska. Pomocne mogą być wyszukiwarki, w których określa się oczekiwania wobec psa – i na tej podstawie algorytm wylicza, z którą rasą najlepiej się dogadamy. – Dzwonić do hodowców, zawracać głowę, pojechać i obejrzeć rodziców przed planowanym miotem. Nie bać się pytać o badania i wgląd do nich. Żaden szanujący się hodowca nie będzie robił z tego sekretu. To wręcz powinno być jego dumą – mówi. I podkreśla: – Przede wszystkim kierować się zdrowym rozsądkiem z odrobiną szaleństwa w podejmowaniu decyzji. Nigdy odwrotnie!

Panią Ewę znają wszyscy psiarze w okolicy, rozpoznać ją można z daleka: niewysoka blondynka i towarzyszący jej duży czarny pies. Sznaucer olbrzymi, jej ulubiona rasa, wychowała i pożegnała kilka pokoleń, w czerwcu zeszłego roku choroba położyła jej sześcioletnią Dziunię. Przykro było później patrzeć, jak nieraz smutno snuła się po „naszym" psim skwerku.

Gdy rozmawiamy, pod nogami plącze się nam półroczna Vivianne. Poszukiwanie jej pani Ewa zaczęła parę tygodni po śmierci Dziuni. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej wystarczyłby telefon do hodowli, w której właśnie urodziły się szczeniaki, oraz wizyta na miejscu. Później podpisanie papierów i kilka, maksymalnie kilkanaście tygodni oczekiwania. – A teraz? Gdziekolwiek nie zadzwoniłam, wszystkie szczeniaki porezerwowane. Od czerwca do października non stop dzwoniłam po całej Polsce, od Wrocławia po Mazury. I non stop słyszałam to samo: nie ma, proszę się dowiadywać za parę miesięcy – opowiada pani Ewa.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi