Czytaj więcej
Od kilku tygodni w Polsce trwa medialna burza wokół osoby Jana Pawła II. Tuszował pedofilię czy z nią walczył?
Kiedy jako 20-latek po raz pierwszy w życiu uklęknąłem przed kościelnym ołtarzem, robiąc znak krzyża, było to w kilka miesięcy po jego wyborze na papieża. W odróżnieniu od wielu osób, które zgodnie z ostatnią modą swoje mocno cierpkie opinie na temat pontyfikatu Jana Pawła II poprzedzają egzaltowanym wyznaniem typu „a przecież kiedyś płakałam na Błoniach”, podchodziłem do jego osoby bez szczególnych emocji. Moje dwa osobiste z nim spotkania pozostawiły wspomnienie bez śladu podniesionej adrenaliny. Był dla mnie jak powietrze – oddychałem w duchowym klimacie, jaki on w dużej mierze współtworzył, ale przecież powietrzem nie zwykliśmy się zachwycać. Powiem szczerze, czasem lekko irytowały mnie jego frazy o „zadaniu”, jakie stoi przed Polakami. Zadanie kojarzyło mi się ze szkołą, a ja nigdy nie lubiłem belferstwa. Choć może nie było w tym winy samego Jana Pawła, lecz tych jego komentatorów, którzy owo „zadanie” przez wszystkie przypadki odmieniali. Ale już „Oj maluśki, maluśki” czy „Barka” z pewnością nie były moimi ulubionymi melodiami. Zresztą nadal nie są.
Dopiero z biegiem lat zacząłem go naprawdę doceniać. Jego już nie było, lecz jego gwiazda świeciła w moich oczach tym mocniej, im bardziej oddalaliśmy się w czasie od momentu jego śmierci. Dokładnie na odwrót niż niejeden z moich kolegów i niejedna z koleżanek. Kiedy oni przestali wracać do – ongiś chętnie cytowanych – papieskich encyklik, ja dopiero zaczynałem je poznawać. Może to przypadłość historyka, nieważne, dość, że teraz poczuwam się do obowiązku dania świadectwa. Może nie tyle o nim, ile o tym, jak my sami zmieniliśmy się przez te lata, odkąd go zabrakło.
Żyjemy w systemie tak zwanej wolności słowa. Tak zwanej, gdyż owa „wolność” nierzadko hołubi różnorakie tabu, obszary rzeczywistości nienazwanej, w obrębie których mieszczą się problemy, jakich wolimy nie dostrzegać. Myślę, że brak Jana Pawła, brak żywego, aktualnego słowa, jakim kiedyś do nas mówił, w dużej mierze do tego stanu się przyczynił.
Czytaj więcej
W artykule „Kto rzuci kamieniem w Benedykta?" („Plus Minus" 19–20 lutego) broniłem papieża emeryta przed zarzutami, jakie stawia mu Tomasz Terlikowski. Poddałem analizie list Benedykta, napisany już po przejściu medialnej burzy związanej z oskarżeniami kancelarii prawnej Westpfahl Spilker Wastl. Mój polemista, w odpowiedzi opublikowanej tydzień później w formie felietonu, nie odniósł się ani do samego listu, ani do mojej analizy.