Ronnie O’Sullivan mniej boi się ludzi

Ronnie O'Sullivan, siedmiokrotny mistrz świata w snookerze, ma życiorys uszyty z chorego dzieciństwa, nałogów, upadków i depresji. I ze zwycięstw, także nad sobą.

Publikacja: 13.05.2022 10:00

Ronnie O’Sullivan mniej boi się ludzi

Foto: AFP, Oli SCARFF

Główna scena świata snookera to sala na 980 osób w Crucible Theatre w Sheffield. Teatr powstał w 1971 roku. Nazwa nawiązuje zgrabnie do charakteru miasta (crucible to po polsku tygiel, także próba), nie ma w południowym Yorkshire większego ośrodka przemysłu metalurgicznego.

Z zewnątrz budynek piękny raczej nie jest, ale gdy sześć lat po otwarciu, obok przedstawień i koncertów pojawił się tam sport z ducha głęboko brytyjski, związał się z tym miejscem zadziwiająco mocno, niektórzy sądzą, że nawet mocniej niż ambitna sztuka. Jak napisał dziennikarz „Guardiana": „Wbrew wszelkim modernistycznym przeciwnościom, ten nowocześnie wyglądający teatr wydaje się być nasycony wspomnieniami przeszłości tak trwale, jak gdyby była to skrzypiąca stara sala muzyczna z XIX wieku. Dzięki snookerowi".

Ronnie O'Sullivan junior, urodzony w miasteczku Wordsley w środkowej Anglii syn Ronalda Johna i Marii, pojawił się w The Crucible w 1993 roku. Miał 17 lat, od roku był zawodowcem. Przegrał w pierwszej rundzie. Osiem lat później został po raz pierwszy mistrzem świata.

Trudno było go nie zauważyć. Od młodych lat grał z niespotykaną odwagą, szybko i efektownie. Dostał przezwisko „The Rocket" ze względu na szybkość i moc uderzeń, ale w jego grze jest też mnóstwo wysublimowanej gracji, zwłaszcza gdy precyzyjnie kierują białą bilą, umiejętnie dobiera cel i rozbija grupę bil albo swobodnie zmienia rękę z prawej na lewą w zależności od uderzenia i nastroju. W sporcie nieprzesadnie bogatym w graczy o wybitnej charyzmie, od prawie trzech dekad jest największą osobowością.

Czytaj więcej

Geniusz Korda, czyli tenis, golf i zwycięstwa

Wychowany w mrocznym świecie

Niektórzy wiedzieli jednak, że już za tym młodzieńczym luzem kryje się wiele demonów. Wychował się w mrocznym świecie, do którego wszedł właściwie bez szans na inny wybór. Ojciec, dla bliskich także Ronnie, wymyślił kiedyś księgarnie dla dorosłych na londyńskim West Endzie i trafił na dobry czas dla tego typu interesów. Szybko miał za co zbudować synowi pierwszy pokój bilardowy w szopie na końcu ogrodu przy rodzinnym domu w Chigwell w hrabstwie Essex.

Koszty były i było ryzyko. Rodzinny garaż był wypełniony wiadomymi magazynami i filmami. Junior często słyszał, jak koperty wypchane pieniędzmi wpadają do skrzynki na listy w jego domu. We wspomnieniach przyszłego mistrza zostało, że sprzedał pierwszy film dla dorosłych, gdy miał zaledwie dziesięć lat. Firma ojca działała na granicy legalności, albo nawet za nią. – Wiedziałem, że można było trafić do więzienia na pół roku za sprzedaż materiałów, których nie powinieneś sprzedawać – wspominał Ronnie junior.

Miał jednak miejsca, w których nie musiał myśleć o kłopotach z prawem. To były lokalne kluby snookerowe. Poznał je, mając siedem lat. Gdy miał dziesięć, już potrafił wygrywać z dorosłymi, także zdobyć w jednej rozgrywce 100 punktów, czyli pokonać pierwszą granicę marzeń każdego aspirującego snookerzysty. Pierwszy brejk maksymalny – 147 punktów w jednym podejściu do stołu – zaliczył mając 15 lat; nikt młodszy tego nie zrobił. Wygrał 74 z 76 meczów, gdy szturmem zaczął podbijać świat profesjonalnego snookera.

Zaczął grać zawodowo w roku, gdy Ronnie senior został skazany, jednak nie za szerzenie pornografii, tylko za zabójstwo. Poszedł na 18 lat do więzienia w hrabstwie Kent. Sprawa była głośna, gdyż zabity był kiedyś kierowcą gangstera Charliego Kraya, a ten, który go pchnął nożem w pubie na King's Road w Chelsea, zarabiał już wtedy miliony funtów na prowadzeniu sieci sex-shopów w londyńskim Soho i półświatek stolicy Wielkiej Brytanii znał go doskonale.

Zabójstwo to zabójstwo – choć świadkowie mówili o zwykłej knajpianej bójce pod wpływem alkoholu, sąd uznał, że działanie napastnika było motywowane rasowo (ofiara była czarnoskóra), i nie było szans, by ojciec Ronniego wyszedł szybko z więzienia.

Nastolatek próbował go ratować, nawet szukał innych świadków zdarzenia w pubie, myślał, że to pomoże, ale niewiele mógł zrobić. – Byłem tylko nastoletnim graczem snookera, a nie porucznikiem Columbo. Przeszedłem po prostu w tryb przetrwania – powiedział w wywiadzie dla agencji AFP.

Czas depresji

Zostali we trójkę – Ronnie junior, urodzona na Sycyli jego matka Maria i młodsza siostra Danielle. Po czterech latach Maria O'Sullivan też znalazła się w więzieniu, została skazana na rok za uchylanie się od płacenia podatków. Danielle wylądowała w końcu pod opieką dalszej rodziny i życzliwych znajomych, Ronnie nadal grał w snookera, który zaczął mu się jednak wydawać niepotrzebnym dodatkiem do życia.

Grał, bo ojciec pozostawał dla niego bohaterem i dawnym opiekunem, bo to on dał mu rakietę tenisową, rower oraz kij bilardowy i powiedział: „Zobacz, w czym jesteś najlepszy". To ojciec pierwszy ćwiczył z nim technikę prawidłowych uderzeń bil oraz nieustannie zachęcał do śmiałych marzeń. Surowy wyrok sądu kazał dzieciakowi dalej grać, bo ojciec powiedział, że za kratami ogląda jego mecze w telewizji i czuje się wówczas tak samo, jakby syn przyszedł z wizytą do więzienia. – Wiedziałem, że nie mogę się poddać, chociaż był czas, że nienawidziłem snookera. Nie mogłem jednak pozbawić tego taty – mówił.

Mimo przeszkód robił postępy. Wygrał mistrzostwa Wielkiej Brytanii w 1993 roku, pokonując Stephena Hendry'ego, ówczesną legendę snookera. Już wtedy Szkot nazwał Ronniego „najlepszym w kraju, wyprzedzającym innych o milę". Inna sława tego sportu, Steve Davis, twierdził nawet, że chłopak z Chigwell „jest największym geniuszem, jakiego widzieliśmy w snookerze, i bardzo prawdopodobnie, w ogóle w sporcie".

Geniusze jednak rzadko bywają potulni i Ronnie O'Sullivan często potwierdzał tę regułę. Wydział dyscypliny World Professional Billiards and Snooker Association miał z nim sporo roboty. Najbardziej głośne przykłady: w 1996 roku podczas mistrzostw świata zaatakował rzecznika prasowego imprezy Mike'a Ganleya – został ukarany grzywną w wysokości 20 tys. funtów. W 1998 roku testy wykazały, że podczas turnieju brał marihuanę – został pozbawiony tytułu i premii z Irish Masters. Do takich i podobnych wyskoków dołączał szalone wieczory z rockmanem z grupy Oasis Liamem Gallagherem, gitarzystą Rolling Stonesów Ronniem Woodem i artystą awangardowym, duchowym bratem z Leeds, Damienem Hirstem.

Miał 20 lat, gdy zgłosił się do jednego z angielskich klasztorów, potem do ośrodka terapeutycznego, aby leczyć uzależnienie od narkotyków. Przestraszył się, że ma po nich myśli samobójcze, że wpadł w pętlę. „Byłem w depresji, ponieważ przestałem pić i brać narkotyki, ale w sumie robiłem to, ponieważ byłem w depresji. W końcu uznałem, że wolę być czysty z depresją niż na prochach z depresją" – napisał w biografii.

Nawet 20 lat później potwierdzał, że był to dla niego największy życiowy przełom. Odwyk był trudny, ale tego właśnie potrzebował. Bez dobrze znanego w środowisku ludzi uzależnionych „Programu 12 kroków", bez pójścia do zamkniętego ośrodka, nie dotarłby tam, gdzie jest dziś.

Zdrowie psychiczne to był poważny problem Ronniego – także z powodu ciągłej presji. Od geniusza wymaga się wygrywania zawsze i wszędzie, więc najpierw starał się dążyć do doskonałości, nie zwracając uwagi na to, że to niemożliwe. Kumulację napięć widać było po nim coraz częściej, zresztą rywale przy stole niekiedy z zimną krwią wykorzystywali słabości psychiki O'Sullivana.

Świat snookera dobrze pamięta ćwierćfinał w The Crucible z 2005 roku. Ronnie, z jakichś powodów z ogoloną na łyso głową, grał z Peterem Ebdonem. Prowadził po pierwszym dniu 8-2. Dzień później przeciwnik zaczął grać niespotykanie wolno, nakazując czyszczenie bil, naprawiając kij, celebrując każde uderzenia do granic wytrzymałości rywala i widowni. W niesławnej 12. partii nad jednym uderzeniem zastanawiał się 5 minut i 30 sekund – grając z kimś, kto w 1997 roku ustanowił rekord świata w zdobywaniu maksymalnego brejka (5 minut i 8 sekund). Taktyka, co najważniejsze, okazała się skuteczna, Ebdon wygrał niemal przegrany mecz 13-11. Kolejni przeciwnicy wyciągnęli wnioski. Rok później w półfinale mistrzostw świata taki sam pomysł miał Graeme Dott i też wygrał. W biografii Ronnie nazwał go „oprawcą", bo wolną grę zaczął odbierać jak torturę.

Czytaj więcej

Chris Evert, Steffi Graff, Serena Williams… A teraz Iga Świątek

Młody dziadek

Życie uczuciowe O'Sullivana również nie sprzyjało stabilizacji psychicznej mistrza snookera. Brytyjskie tabloidy miały co fotografować i opisywać, bo Ronnie już w 1996 roku został po raz pierwszy tatą. Jego ówczesna dziewczyna Sally-Ann Mangus urodziła córkę Taylor-Ann. Związek trwał może rok, ojciec raczej był nieobecny w życiu córki, która dziś też ma dziecko, czyniąc O'Sullivana młodym dziadkiem.

Potem był krótki romans z prezenterką telewizyjną Bianką Westwood, która pracuje dla Sky Sports jako reporterka piłkarska. Zostali sfotografowani podczas wspólnego świętowania tytułu mistrza świata z 2001 roku. W czasie terapii Anonimowych Narkomanów Ronnie poznał Jo Langley, z którą ma dwójkę dzieci, córkę Lily i syna Ronniego Juniora. Z ich matką także się rozstał, tworząc następny związek z aktorką Lailą Rouass. Para wydawała się trwała, tabloidowy show-biznes na parę lat stracił okazję do plotek, ale po dekadzie ogłosiła zerwanie zaręczyn. I ponownie się zeszła.

Mocną podpórkę mentalną na pewno dał Ronniemu psychiatra dr Steve Peters, który od 2011 roku do dziś stoi w jego narożniku. Profesor z Middlesbrough oddalił groźbę całkowitego wycofania się O'Sullivana ze sportu i rozwiał wątpliwości co do snookerowych zdolności Ronniego. – Najpierw zbadałem, o czym myślał i czy było to racjonalne, czy opierał się na faktach. Potem, co okazało się najważniejsze, poznałem, co chciał robić, jakie miał plany na udane życie. Wtedy poprosił mnie, abym mu pomógł po prostu być szczęśliwym podczas uprawiania snookera – mówił doktor w rozmowie z BBC.

Zrobił sporo, przede wszystkim znalazł sposób, by Ronnie nie musiał polegać jedynie na wrodzonym talencie, bo to nie wystarczało. Doprowadził do tego, że snookerzysta miał siły psychiczne, by wytrwale pracować na treningach, być cierpliwym w meczach i nie sabotować własnej gry, co też mu się zdarzało, twierdził nawet, że jest w tej dziedzinie królem.

O'Sullivan zdobył kolejne tytuły mistrza świata w 2008 i 2012 roku (to drugie wydarzenie ojciec oglądał już na żywo, na stałe opuścił zakład karny dwa lata wcześniej), ale gdy obrona tytułu w 2013 roku zakończyła się porażką, zrobił sobie roczną przerwę. I, jak to on, wykorzystał ten czas między innymi na pracę trzy dni w tygodniu na fermie świń, bez wynagrodzenia. – Byłem tak znudzony życiem i snookerem, że musiałem zrobić coś innego, potrzebowałem nowego celu, aby rano wstać z łóżka – wyjaśniał po latach.

Ratunek w bieganiu

Znalazł naturalną serotoninę – w bieganiu. W tej sprawie jest bezkompromisowy. Wziął trenera, ruszył i się nie zatrzymuje. Dziś uważa, że bieganie to jedyny sensowny narkotyk, że uszczęśliwia ludzi. – Jak możesz wyglądać na niezadowolonego po przebiegnięciu maratonu? Bieganie po prostu daje naturalny haj. I jest dla mnie idealne, bo są w nim mili ludzie. To nie jest jak jazda na rowerze, zwłaszcza gdy na wyczynowy rower trzeba wydać 10 tys. funtów. W tym sporcie widzisz wielu dupków, ponieważ oni mają pieniądze i myślą, że pieniądze są najważniejszą rzeczą. Nie znoszę takich osób. W świecie biegaczy ich nie ma – powtarza od lat.

Biografię z 2013 roku nazwał właśnie: „Running" (jest polskie tłumaczenie wydane przez SQN, pod tym samym tytułem). W Sheffield przed lub po meczach w Crucible Theatre też biega. Wstaje rano, śmiga po okolicznych wzgórzach i zapomina o snookerowym stole. Potem mówi dziennikarzom: – Zjadłem śniadanie, wziąłem prysznic, świetnie pobiegałem, więc nawet jeśli snooker coś mi zepsuje, mam już zaliczony dobry dzień.

Ma 46 lat. Kiedyś mówił, że będzie grać tylko do 30.roku życia, potem, że do 40., kilkakrotnie groził, że odejdzie, ale wrócił do uprawiania snookera, jak chciał dr Peters, tylko na swoich zasadach.

Chyba już zawsze jego relacje z tym sportem będą łączyć miłość z nienawiścią. Gra tylko wtedy, gdy ma na to ochotę, choć jego krytycy mówią, że nie szanuje tego sportu. Lecz nosząc w sobie gen perfekcjonizmu (znajomi mówią, że nawet mleko do herbaty nalewa tak powoli i dokładnie, jakby uderzał ważną bilę), potrafi wciąż z pasją krytykować pomysły działaczy i obniżające się standardy gry.

Mówi dużo, zwykle nie gryzie się w język, właściwie za każdym razem, gdy coś rzeknie, zwłaszcza przy okazji mistrzostw świata, to trafia do gazet, nie tylko sportowych. W tym roku było względnie spokojnie, jedynie trochę pospierał się z sędzią finału Oliverem Marteelem na temat snookerowego savoir-vivre'u. W czasach pandemii potrafił stwierdzić, że woli grać w The Crucible bez publiczności. – Moją największą obawą jest wstyd. Bez ludzi na trybunach nie ma nikogo, przed kim można by się zawstydzić. Ale to jest mój najgorszy koszmar: ktoś zapłacił za bilet i widzi przy stole oszołoma – mówił.

Rok temu zapytany, dlaczego weterani wciąż wygrywają mistrzostwa, odpowiedział, że młodzież jest za słaba. – Większość z nich gra jak porządni amatorzy albo nawet słabiej. Musiałbym stracić rękę i nogę, żeby wypaść z pierwszej pięćdziesiątki rankingu światowego – stwierdził bez wahania.

Skończyło się jak zawsze, sponsorzy się skrzywili, eksperci przeprosili, mówiąc, że Ronnie pozostanie na zawsze Ronniem, takim, który coś powie za szybko, ale zaraz doda, że wcale nie jest pewien, czy ten przedłużony termin przydatności do gry go cieszy. – To dla mnie więcej depresji i niepokoju.

Czytaj więcej

Luksusy i procesy Borisa Beckera

Dziewczyna z Chin

Takiego Ronniego kocha snookerowa publiczność, takiemu w pałacu Buckingham wręczono w 2016 roku Order Imperium Brytyjskiego za zasługi dla snookera, choć trzy lata wcześniej mówił, że nagradzanie takiego faceta jak on byłoby obniżeniem rangi tego zaszczytu. W tym samym roku wylądował na kilka dni w szpitalu po pierwszej rundzie mistrzostw świata z powodu nagłego wyczerpania.

Jest milionerem, ale do obnoszenia się z bogactwem bardzo mu daleko. Pół miliona funtów zdobyte na początku maja w Sheffield może wyda na bardzo brytyjskie marzenie: dom na barce w Lake District (to jedno z najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych Wielkiej Brytanii). Albo kupi ponton z dużym silnikiem i popływa sobie po jeziorach tego pięknego obszaru w w hrabstwie Kumbria. Pytany, jak udało mu się pokonać depresję, znaleźć w końcu w miarę prostą drogę życia i radzić sobie nawet wtedy, gdy jeszcze czasem ono trochę mu przyłoży, odpowiada: – Teraz mniej boję się ludzi. Nauczyłem się nie być tak ufnym. Nie interesują mnie już przyjaciele tylko na dobrą pogodę. Było ich wielu. Kiedyś zawsze chciałem ich zadowolić, robiłem stanowczo za dużo w tym celu, to mnie wyczerpywało.

Wydaje się niekiedy, że stoi dziś trochę obok emocji turniejów snookerowych, że odgrodził się od nich dość szczelną zasłoną, ale wciąż od czasu do czasu wychodzi z Ronniego O'Sullivana, najlepszego aktora ze snookerowego teatru w Sheffield, ten łagodniejszy rys osobowości. Nie przepada za grą w Chinach, ale gdy cztery lata temu wygrał Shanghai Masters, to zaraz po dekoracji spontanicznie wręczył trofeum dziewczynce z publiczności. – Mam wiele pucharów, ten też włożyłbym do walizki i postawiłbym na kominku. Wtedy zobaczyłem tę dziewczynkę z tatą. Była niezwykle podekscytowana, chyba po raz pierwszy uczestniczyła w wydarzeniu sportowym. To dałem jej ten puchar – wyjaśnił.

„Jutro nie jest ważne, następny miesiąc nie jest ważny, to, co wydarzyło się w przeszłości, nie jest ważne" – napisał w autobiografii. Może nie czytał Horacego, ale pokazał w Szanghaju, że rozumie, co znaczy „carpe diem".

Główna scena świata snookera to sala na 980 osób w Crucible Theatre w Sheffield. Teatr powstał w 1971 roku. Nazwa nawiązuje zgrabnie do charakteru miasta (crucible to po polsku tygiel, także próba), nie ma w południowym Yorkshire większego ośrodka przemysłu metalurgicznego.

Z zewnątrz budynek piękny raczej nie jest, ale gdy sześć lat po otwarciu, obok przedstawień i koncertów pojawił się tam sport z ducha głęboko brytyjski, związał się z tym miejscem zadziwiająco mocno, niektórzy sądzą, że nawet mocniej niż ambitna sztuka. Jak napisał dziennikarz „Guardiana": „Wbrew wszelkim modernistycznym przeciwnościom, ten nowocześnie wyglądający teatr wydaje się być nasycony wspomnieniami przeszłości tak trwale, jak gdyby była to skrzypiąca stara sala muzyczna z XIX wieku. Dzięki snookerowi".

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi