Unijna rozgrywka staje się dla Polski coraz bardziej skomplikowana

Wraz z bogaceniem się, rozwojem naszej gospodarki, ale także rosnącą złożonością świata unijna rozgrywka staje się dla Polski coraz bardziej skomplikowana. Tym samym stare zdolności i nawyki przestają wystarczać.

Publikacja: 31.05.2024 10:00

Unijna rozgrywka staje się dla Polski coraz bardziej skomplikowana

Foto: PAP/Leszek Szymański

Wybory do Parlamentu Europejskiego już dziś przyniosły polityczne zmiany – szczególnie w obszarze klimatu i bezpieczeństwa słyszymy nowy ton. Skala i charakter tych zmian nie są jednak przesądzone – zależą nie tylko od wyników samych wyborów, ale także od rozegrania politycznego pierwszych miesięcy po wyborach przez państwa członkowskie i wywodzące się z nich partie.

Ta rozgrywka zacznie się od wyboru przewodniczącego lub przewodniczącej Komisji Europejskiej, a skończy na prezentacji pierwszego projektu Wieloletnich Ram Finansowych UE na lata 2028–2034 w trakcie polskiej prezydencji w UE.

Te 12 miesięcy to najbardziej plastyczny okres w politycznym kalendarzu UE. Otwiera spore możliwości dalszego przesuwania politycznej agendy UE w polityce bezpieczeństwa, polityce przemysłowej, zarządzaniu gospodarczym, w końcu w polityce klimatycznej. Sprzyjające europejskie trendy stwarzają istotne szanse dla Polski. Wykorzystanie tej szansy zależy od jakości i realizmu polskich propozycji we wszystkich ważnych dla nas obszarach.

Czytaj więcej

Konrad Szymański: Pułapka reform sądownictwa

Polityczna zmiana w Unii Europejskiej – koniec optymizmu

Ostatnie lata w europejskiej polityce to przede wszystkim zmaganie się optymizmu, a czasem i oportunizmu partii status quo z partiami buntu, głównie nurtu prawicowego. Niemal w każdym kraju UE rosło poparcie dla partii buntu, wynikające ze społecznego niezadowolenia i braku zaufania wobec Europy, jaką znamy.

Celowo nie używam uogólnienia „populizmu”. To delegitymizujące uogólnienie zwalnia polityków i komentatorów z rzeczowej analizy i odpowiedzi na pytanie, co naprawdę dzieje się z Europejczykami. To m.in. dlatego realna szansa na korektę polityki europejskiej w Brukseli przychodzi z ponad dziesięcioletnim opóźnieniem, co wygenerowało kolosalne koszty i ryzyka dla samej UE. Parlament Europejski reaguje jako ostatni na zmiany polityczne, dobrze widoczne we wszystkich stolicach europejskich. To kolejny przejaw dysfunkcji demokracji przedstawicielskiej na poziomie europejskim.

Pierwsze lata po wielkim rozszerzeniu UE w 2004 r. były szczytem eurooptymizmu. To wtedy można było w procesie integracji po raz pierwszy dostrzec geopolityczną doniosłość jednoczenia kontynentu po upadku rosyjskiej, komunistycznej w formie, strefy wpływu. Europejski model rozwoju wydawał się bezalternatywny. Kolejne kryzysy już od 2008 r. – globalny kryzys finansowy, zadłużeniowy kryzys w strefie euro i jego katastrofalne skutki społeczne na Południu, w końcu kryzys migracyjny, pandemiczny i rosyjska wojna przeciwko Ukrainie – szybko zburzyły ten optymizm i poczucie braku alternatywy. Alternatywa zaczęła być wręcz pilnie poszukiwana. Nowe i stare partie buntu zaczęły rosnąć w siłę bez względu na jakość swoich propozycji.

Pojawiły się dwa typy reakcji na to zjawisko. Po pierwsze, kordon sanitarny, czyli zdecydowany sprzeciw wobec współpracy z nowymi partiami, najsilniej widoczny w przypadku Zgromadzenia Narodowego we Francji i AfD w Niemczech. Nie wykluczało to bardzo ostrożnego przejmowania elementów ich programu. Ten model najbardziej widoczny jest we Francji, gdzie Emmanuel Macron sam odegrał figurę buntu, z sukcesem spychając obie tradycyjne partie – gaullistów i socjalistów – niemalże w niebyt. Kordon sanitarny wokół Zgromadzenia Narodowego trzyma się mocno, ale nie przeszkadza to liberalnemu centrum w zaostrzaniu polityki migracyjnej, która spotyka się z zarzutami o łamanie międzynarodowych standardów praw człowieka. Drugą reakcją jest kooperacja z partiami buntu, która tym bardziej wzmaga dyfuzję programową. Taki model praktykowany jest dziś w Szwecji, Finlandii czy Słowacji. Był praktykowany w przeszłości w Estonii, Słowenii, Danii czy Belgii. We Włoszech partia buntu jest wręcz wiodącą partią koalicji rządowej.

Trochę inaczej na tę sytuację należy spoglądać w krajach, które swobody polityczne odzyskały po 1989 r. Rządzący czeski ODS i niedawno rządzące polskie PiS pozostają poza międzynarodówką EPL (choć obie miały krótsze i dłuższe epizody członkostwa), ale nie wpisują się w klasyczny model partii buntu – nie wyrosły wprost ze schematu, jaki ma miejsce na Zachodzie. ODS zaczynał wręcz jako praska partia elit. Ale socjologię i narracyjne tropy obie partie mają podobne.

Ten wielobarwny trend niezadowolenia jest od dawna reprezentowany w Parlamencie Europejskim. Jednak tu – mimo stałego wzrostu reprezentacji prawicy buntu – utrzymywał się ścisły kordon sanitarny przy jednoczesnej konsolidacji tradycyjnych partii na gruncie pryncypialnej narracji proeuropejskiej. Nie następowała też nawet ostrożna dyfuzja programowa. Przyniosło to straty polityczne dla europejskiej centroprawicy (EPL), która przez ostatnie lata poddawała się logice „frontu ludowego”. W ten sposób centrolewica mogła swobodnie dyktować, co jest, a co nie jest „europejskie”, i skutecznie zamykać otwartą dyskusję o kosztach i kształcie polityki klimatycznej czy o migracji.

Pomagały w tej konsolidacji obciążenia i bezdroża, na które chętnie wybierała się duża część prawicy buntu. Mozaika dotychczasowych partii buntu często niosła obciążenia historyczne, chętnie wyolbrzymiane przez lewicę. Partie trwale poza systemem władzy często przyciągały ekscentryków – od zwolenników teorii spiskowych po fascynatów Putina, podobno katechona dla tonącej Christianitas – czy innych ludzi silnej ręki. Z kolei najbardziej doświadczone i liczne partie tego nurtu – PiS i Fidesz – dźwigały coraz cięższe bagaże generowane w polityce krajowej. Fideszowi, który do niedawna był w sercu EPL, coraz trudniej było bronić się np. przed zarzutami OLAF ws. korupcji w wydawaniu pieniędzy unijnych. Spór o praworządność ograniczał pole manewru PiS. Paradoksalnie właśnie ten spór był szczególnie niezrozumiały dla europejskiej prawicy, dla której praworządność to fundament ochrony prawa własności, pewność obrotu gospodarczego oraz stabilność prawa, budująca siłę instytucji państwa. To dlatego praworządność jest w tradycji prawicy równie kluczowa, jak standardy demokracji czy praw człowieka, a w kontekście polityki rozwojowej w Afryce czy Azji czasami nawet ważniejsza, co tradycyjnie oburzało lewicę.

Samoizolacja prawicy buntu była zawsze na rękę lewicy, która w ten sposób ograniczała pole manewru dla EPL i tym samym wzmacniała swoją siłę w PE. Łatwo zauważyć, że realne przesunięcie na prawo Parlamentu Europejskiego wymaga paru czynników naraz – gotowości EPL do wyjścia z gorsetu „frontu ludowego”, ale także zdolności prawicy buntu do racjonalizacji i budowy wiarygodności jako partnera. Sam wynik procentowy to za mało. Dobrowolne wpychanie się w rolę partii coraz bardziej głośnego, czasami groteskowego protestu jest działaniem na rzecz status quo, czyli europejskiej lewicy. To m.in. dlatego wyniki wyborów w 2014 i 2019 r. nie przyniosły żadnej zmiany w Brukseli.

Wielkie oczekiwania polskiej prawicy na zmianę w Europie wraz z tymi wyborami skończyły się zaostrzeniem kordonu, wręcz przechyłem PE w lewo i otwartym łamaniem dobrych obyczajów parlamentarnych w stosunku do PiS. Niezdolność, a czasem otwarta niechęć do deeskalacji sporu o praworządność były taką kulą u nogi, jakiej nie nosił nikt w Europie. Nie może to jednak usprawiedliwiać jawnego ograniczania praw parlamentarnych i łamania dobrego obyczaju proporcjonalnego politycznie obsadzania władz komisji poselskich, jak to się stało w 2019 r. w przypadku Beaty Szydło, b. premier piątego kraju UE.

Ten system zaczął się kruszyć w ostatnim roku trwania obecnej kadencji PE przy okazji procedowania rozporządzenia w sprawie odbudowy zasobów przyrodniczych. W ocenie środowisk rolniczych szczególnie pierwotna wersja prawa nakładała na rolników zbyt daleko idące obowiązki dotyczące przywracania bioróżnorodności m.in. na gruntach ornych, co wiązało się z rosnącymi obciążeniami biurokratycznymi i ograniczeniem upraw i dochodów. „Ugorowanie” stało się nośnym hasłem protestów w niemal całej Europie. Wobec podjęcia przez EPL aktywnej współpracy z prawicą buntu (głównie EKR, gdzie zasiada PiS) w celu odrzucenia projektu KE lewica próbowała wręcz zakrzyczeć Manfreda Webera, przewodniczącego klubu EPL. Zamiast argumentów merytorycznych częściej słychać było pryncypialny protest wobec samego podjęcia współpracy ze „skrajną prawicą”. Koalicja prawicy co prawda przegrała głosowanie o odrzucenie rozporządzenia – niewielką liczbą głosów – ale kordon pękł.

Rozporządzenie utknęło w Radzie UE, gdzie w ostatniej chwili, pod wpływem protestów rolniczych, utracono większość potrzebną do jego przyjęcia. Szwecja, Finlandia, Włochy, Holandia, Węgry, a także Polska już z nowym rządem zadeklarowały sprzeciw, a Belgia i Austria z powodu protestów władz regionalnych zadeklarowały wstrzymanie się od głosu.

Ten precedens pod koniec kadencji może być prognozą istotnej korekty w europejskiej polityce klimatycznej – korekty bardzo potrzebnej dla Polski. Do Brukseli dociera w końcu polityczny impuls, od lat oczywisty dla europejskich stolic. Nie likwiduje on konkurencji między partiami tradycyjnej prawicy i prawicy buntu. Ale otwiera drogę do kooperacji lub dyfuzji programowej, co otwiera pole dla politycznej gry. W tym sensie obawy lewicy o taki scenariusz są w pełni uzasadnione.

Jest jeden warunek – prawica buntu musi dobrze zdefiniować swoje cele, podjąć grę i pozbyć się krzykliwego, obliczonego na tani efekt pustego radykalizmu. Ta nowa dynamika polityczna UE będzie wykorzystana tylko przez te partie buntu, które przejdą taką ewolucję.

Część tych partii już dziś – głównie Fratelli d’Italia Giorgi Meloni, czeski ODS Petra Fiali, ale także np. Nowy Sojusz Flamandzki Barta De Wevera – chce podjąć realną grę polityczną o pozycję swoich krajów w UE, o przyszłość Europy, w końcu o własną pozycję na nowej mapie.

Giorgia Meloni i jej partia Fratelli d’Italia jest już trzecim wcieleniem historycznie postfaszystowskiego nurtu włoskiej polityki, który zaczynał w latach 50. od obsługiwania nostalgii i obrony własnej trudnej historii szczególnie przed komunistami, nierzadko stalinowskimi, którzy po II wojnie światowej zdołali dopisać się do ówczesnego obozu demokratycznego. Znając ten ruch od dawna, nie podzielałem rutynowych obaw o demokrację we Włoszech.

Były jednak podstawy, by obawiać się polityki Włoch w kontekście rosyjskiego ataku na Ukrainę. Wszak niemal cała scena polityczna Włoch, z Silviem Berlusconim na czele, była szczerze zafascynowana Putinem. Giorgia Meloni nie tylko stanęła w pierwszej linii solidarności z Ukrainą, co dało jej kredyt zaufania w Waszyngtonie, ale zredukowała niemal do zera napięcia z Brukselą, szczególnie te, które dotyczyły włoskiego KPO. Co ciekawe, poprzedni rząd przed dopięciem Funduszu Odbudowy – w ramach rekomendacji semestru europejskiego – był zmuszony do wprowadzenia zmian w delikatnym obszarze wymiaru sprawiedliwości. Idąca po władzę prawica nie zdecydowała się jednak na eskalowanie tego tematu na scenie krajowej.

Dobrym relacjom nie zaszkodziły nawet niezręczne komentarze przewodniczącej von der Leyen pod adresem partii Giorgii Meloni wygłoszone na Uniwersytecie Princeton bezpośrednio przed włoskimi wyborami w 2022 r.

Dziś to potencjalnie nawet 25-osobowa delegacja Fratelii d’Italia w nowym PE staje się pożądanym partnerem centroprawicy EPL w głosowaniach, szczególnie w jednym głosowaniu, które odbędzie się na samym początku nowej kadencji PE – głosowaniu na nową przewodniczącą Komisji Europejskiej.

Giorgia Meloni zresztą już dziś odcięła istotne kupony od swojej europejskiej polityki. Dwie wizyty Ursuli von der Leyen w Rzymie były prawdziwą inwestycją polityczną w samą Meloni. Przewodnicząca KE wskazała na włoską premier jako na kluczowego gracza UE w Afryce, a dopięcie antymigracyjnego porozumienia UE z Tunezją i Egiptem odbyło się z jej osobistym udziałem. Włoskich zysków może być wkrótce więcej.

To strategiczny dylemat dla licznej delegacji PiS – wejść w buty partii protestu czy szukać swojej roli w politycznej grze na europejskiej prawicy. Gdyby nie spór o praworządność „opcja Meloni” byłaby czymś oczywistym od pierwszych dni rządzenia w 2015 r., tak jak to się stało we Włoszech. Przez osiem lat u władzy w piątym kraju UE, mimo wielu prób, nie udało się tego dylematu polskiej prawicy rozwiązać. Trauma praworządności nadal kusi polską prawicę komfortem trzymania się z daleka od politycznej gry, krzykliwych protestów i w efekcie prowadzi do samoizolacji.

Czytaj więcej

Klimatyczna łamigłówka prawicy

Najbliższe wybory do instytucji Unii Europejskiej są kluczowe

Po czerwcowych wyborach dojdzie do wyborów pięciu osób stojących na czele instytucji UE – Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego, wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej i obronnej oraz Komisji Europejskiej. Ten ostatni wybór jest najważniejszy. Reszta będzie dostosowana do układanki personalnej, by jakoś odzwierciedlać równowagę polityczną, geograficzną i płciową. Charakterystyczny dla Europy problem może dotyczyć zachowania równowagi płciowej. W UE może bowiem rządzić... pięć kobiet (Metsola, Frederiksen, Lagarde, Kallas i von der Leyen).

Urzędująca przewodnicząca KE Ursula von der Leyen (UvdL) jest dziś najpoważniejszym kandydatem na nową przewodniczącą KE. Nie może być jednak całkowicie pewna swojej reelekcji. Jej własny wybór w 2019 r. był przykładem ostentacyjnego zlekceważenia oczekiwań PE przez państwa członkowskie i wysadzeniem w powietrze miesiącami negocjowanego porozumienia państw i grup politycznych. Polska – głównie z powodu sporu z jej uzgodnionym kontrkandydatem Fransem Timmermansem – odegrała w jej wyborze bardzo aktywną rolę. Jarosław Kaczyński gratulował wtedy premierowi Morawieckiemu, że ten, eliminując wbrew wszystkim Fransa Timmermansa z biegu o szefowanie KE, „dokonał niemożliwego”.

Całkowite zlekceważenie modelu Spitzenkandidaten, a więc federalizacji procesu politycznego w UE (emancypacji PE i partii europejskich kosztem narodowej polityki), było głównym powodem bardzo złego odbioru kandydatury UvdL w PE.

Formalne poparcie partii tradycyjnych (EPL, S&D, Renew) w 2019 r. powinno dać UvdL 444 głosy. Wynik tajnego głosowania na przewodniczącą KE był znacznie poniżej psychologicznego progu 400 głosów (Juncker pięć lat wcześniej zdobył 422). Za UvdL głosowały 383 osoby, tylko 9 głosów powyżej progu koniecznej większości, przeciw było 327, a wstrzymało się 22 posłów do PE.

Konsolidacja „sił proeuropejskich” zadziałała, ale bardzo słabo. Na podstawie cząstkowych deklaracji posłów uważa się, że z szeregów tej koalicji nie poparło UvdL nawet 100 posłów, a wybór UvdL został dokonany dzięki nieoczywistemu wsparciu Włochów z Ruchu 5 Gwiazd i znacznej części 24 posłów PiS i 13 posłów Fideszu.

Co to oznacza dla sytuacji politycznej w UE po wyborach europejskich 2024? W zbliżającej się kadencji PE będziemy wybierali 720 europosłów tylko z list krajowych. Rada UE zablokowała kolejny raz listy ponadnarodowe. Większość potrzebna do wyboru przewodniczącego KE to 361 posłów. Partie tradycyjne na podstawie majowego Poll of Polls (Politico) mają mieć 401 posłów. Według bardziej złożonego modelu statystycznego przedstawionego przez European Council of Foreign Relations partie koalicji proeuropejskiej mają mieć 390 europosłów.

Dane z obu badań pokazują, że możemy się spodziewać dalszego osłabienia tradycyjnych partii względem wyników wyborów z 2014 i 2019 r.

Dziś kluczowego problemu formalnego już nie ma. UvdL jest dziś Spitzenkandidatin EPL. Jednak wszystko wskazuje na to, że UvdL nie ma już szans na głosy Fideszu i PiS. Stąd rola Fratelii d’Italia i Giorgii Meloni rośnie. Dla każdej partii rządzącej otwiera to nowe możliwości i Rzym to wie.

Zatem dla każdego kandydata na przewodniczącego KE musi liczyć się każdy głos. To otwiera pole do gry – szczególnie dla partii rządzących, które będą wskazywały kandydatów do składu KE, walczyły o dobre portfolio i usytuowanie w strukturze KE.

Silosowa architektura KE oznacza dziś, że komisarze są sobie równi tylko formalnie. Różnią się zasadniczo nie tylko portfolio, skalą kompetencji, ale i przypisanymi budżetami oraz miejscem w strukturze silosu tematycznego, którego ktoś jest szefem, a ktoś inny uczestnikiem. Gra o wagę teki dla komisarza ma kolosalne znaczenie. Szczególnie że możemy oczekiwać tu sporych zmian. Zdefiniowanie teki ds. obronności oraz usytuowanie kwestii klimatu względem bezpieczeństwa energetycznego i konkurencyjności będzie w tegorocznej grze o KE kluczowe – także dla Polski.

Układ polityczny nowej KE wpłynie decydująco na architekturę budżetu wieloletniego UE na lata 2028–2034. Projekt przedstawiony w I połowie 2025 r. będzie miał duże znaczenie dla Polski – może być przyjazny lub trudny nie tylko pod kątem alokacji dla naszych kluczowych priorytetów (rolnictwa i spójności), ale przede wszystkim pod względem sposobu finansowania i roli nowych priorytetów UE.

Niełatwo ocenić Ursulę von der Leyen

Realnym obciążeniem Komisji Europejskiej i samej UvdL są działania w obszarze polityki klimatycznej w stosunku do mieszkalnictwa, transportu i rolnictwa, a także niewystarczające zmiany w pakcie migracyjnym. Brak politycznej kontroli nad klimatycznym silosem Fransa Timmermansa w KE spowodował forsowanie oderwanych od realiów wielu państw członkowskich projektów klimatycznych, które uderzyły także w elektorat samej EPL.

Jednak trzeba przyznać, że Rada Europejska sama to ułatwiła, rezygnując z jasnego określenia ram, w których te polityki powinny być realizowane. Takiego nakreślenia ograniczeń dla KE domagała się Polska. Inne stolice uznały, że łatwiej będzie milczeć. Rada co prawda nigdy nie zaakceptowała tych projektów, ale jej milczenie zostało wykorzystane przez KE, która wiedziała, że ma większość dla swoich projektów.

W pakcie migracyjnym co prawda znacząco wzmocniono ochronę granic, politykę powrotów i readmisji, ale pozostał niejasny w swych konsekwencjach mechanizm uznaniowej relokacji, gdzie to KE ma zdecydować, jaka będzie praktyka stosowania paktu dla poszczególnych państw. KE tym samym nie wykonuje dyspozycji Rady Europejskiej, która – za sprawą Polski i Europy Środkowej – zawsze stała na stanowisku pełnej dobrowolności relokacji.

Aby jednak sprawiedliwie ocenić ostatnie pięć lat, trzeba podkreślić rolę KE w okresie pandemii i wojny. Gdyby nie wspólne zakupy szczepionek, państwa członkowskie byłyby zmuszone do toksycznej przepychanki o ich dostępność w tym pierwszym, bardzo gorącym etapie walki z pandemią. Inne decyzje w zakresie zdrowia publicznego (lockdowny) były pozostawione państwom, które wiedzą lepiej, jak dobrać środki. Ale wspólne zakupy się sprawdziły.

Jednorazowe podniesienie zdolności fiskalnych UE przez powołanie Funduszu Odbudowy pozwoliło wyjść z ostatniej fazy negocjacji budżetowych nie przez dalsze cięcia, lecz przez kompensacje dla państw, które – jak Polska – nie zgadzały się z pierwotnymi założeniami budżetu przygotowanego przez Komisję Jeana-Claude’a Junckera.

Pamiętając o tej ograniczonej przez najbogatsze państwa UE zdolności fiskalnej UE, reakcja UE na wojnę była powyżej oczekiwań wszystkich. Nie tylko udało się przyjąć 13 pakietów sankcji, w tym bezprecedensowe zajęcie aktywów finansowych Rosji, ale były one sprawnie skoordynowane z USA. Skala pomocy – makroekonomicznej, humanitarnej i militarnej – niesionej przez UE i państwa członkowskie jest większa niż pomoc amerykańska. To dziś 98,5 mld euro, w tym 32 mld euro pomocy militarnej, także finansowanej bezpośrednio przez UE.

W tym kontekście należy też patrzeć na przyznanie statusu kandydackiego dla Ukrainy i Mołdawii. Jeszcze podczas szczytu w Wersalu (10–11 marca 2022), tuż po inwazji, mieliśmy powtórkę z oportunistycznych ćwiczeń lingwistycznych stolic, by zaznaczyć otwartość na Ukrainę, unikając za wszelką cenę tabu członkostwa tego kraju w UE. Szybka decyzja o nadaniu statusu kandydackiego Ukrainie (23 czerwca 2022) nie byłaby możliwa, gdyby nie pełne zaangażowanie KE, jej polskich urzędników i samej UvdL w szybkie przygotowanie wszechstronnych analiz, które ośmieliły państwa członkowskie do złamania tego wieloletniego tabu.

Kiedy zimą 2022 r. Europie groził kryzys energetyczny za sprawą zbyt dużego uzależnienia niektórych państw od rosyjskiego gazu i ropy, to KE zaproponowała zestaw środków (ograniczenia zużycia, wspólne zakupy gazu, porozumienie z USA), które uchroniły nas od poważniejszego kryzysu i otworzyły drogę do eliminacji rosyjskich paliw kopalnych w Europie. Dzisiaj ten – przez wiele lat abstrakcyjny – scenariusz staje się rzeczywistością.

Czytaj więcej

Konflikt o imigrantów. Pisowska obstrukcja, unijna presja

W przeciwieństwie do PE, który szkodliwie eskaluje debatę o zmianie traktatów, instrumentalnie wykorzystując do tego pretekst rozszerzenia, KE przedstawiła pragmatyczny przegląd unijnych polityk, które zapewne będą musiały być poddane rewizji, by model akcesji Ukrainy odpowiadał uwarunkowaniom państw. W swoim corocznym wystąpieniu „O stanie Unii” na forum PE w Strasburgu (13 września 2023) wylała sporo zimnej wody na głowy posłów do PE, którzy każdy europejski kryzys chcą leczyć przyrostem swoich własnych, rzekomo unikalnie demokratycznych, kompetencji: „Zawsze będę wspierać tę Izbę – i wszystkich, którzy chcą zreformować Unię, aby sprawniej działała na rzecz jej obywateli. Owszem, w razie potrzeby w drodze Konwentu Europejskiego i zmiany Traktatu! Lecz z rozszerzeniem nie możemy – i nie powinniśmy – zwlekać do czasu zmiany Traktatu. Unię gotową na rozszerzenie można osiągnąć szybciej. (...) Na szczęście przy każdym rozszerzeniu potrafiliśmy wyprowadzić z błędu tych, którzy wieszczyli nam spadek skuteczności. Spójrzmy na ostatnie kilka lat. Porozumienie w sprawie NextGenerationEU osiągnęliśmy w składzie 27 państw. W sprawie zakupu szczepionek – w składzie 27 państw. W sprawie sankcji – w składzie 27 państw, i to w rekordowym czasie. W sprawie zakupu gazu ziemnego – w składzie jeszcze większym niż 27 państw, bo wraz z Ukrainą, Mołdawią i Serbią. A więc jest to osiągalne”.

Spór w sprawie praworządności przyniósł Polsce nie tylko częściowy paraliż współpracy z KE, ale też traumę. UvdL jest często oskarżana za niepowodzenie wysiłków na rzecz deeskalacji tego sporu – szczególnie przez tych polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy sami aktywnie działali przeciwko normalizacji relacji z KE. Fakty są jednak takie, że to UvdL zapłaciła wysoką polityczną i wizerunkową cenę za próby porozumienia z Polską, szczególnie za akceptację polskiego KPO w 2021 r. Pięciu kluczowych komisarzy publicznie odcięło się wtedy od jej stanowiska w sprawie Polski, co jest w warunkach brukselskich działaniem bez precedensu. PE zagroził jej wnioskiem o dymisję, a europejskie stowarzyszenia sędziowskie próbowały zaskarżyć jej decyzje do TSUE, obarczając UvdL odpowiedzialnością za... łamanie praworządności w UE. Fakty po stronie polskiej są też takie, że to politycy Zbigniewa Ziobry forsowali w Sejmie poprawki do ustawy naprawiającej postępowanie dyscyplinarne wobec sędziów, które złamały precyzyjne uzgodnienia prezydenta RP. Wobec chwytliwego zarzutu o blokowanie polskiego KPO z pobudek czysto politycznych powinniśmy pamiętać, że odebraliśmy sobie szansę na sprawdzenie, czy porozumienie z prezydentem by zadziałało, nie realizując w pełni polskiej części zobowiązań.

Są więc powody – klimatyczne i migracyjne – by Polska do poparcia UvdL podeszła ostrożnie i warunkowo. Dokładnego wyjaśnienia wymaga, co ma oznaczać zapowiadane przez UvdL dalsze powiązanie wydatków w polityce spójności i rolnej z konkurencyjnością. Może to przynieść faktyczne podważenie kopert narodowych w budżecie i wzrost uznaniowej roli KE. Nie ma jednak powodów, by odrzucać tę kandydaturę z definicji.

W tej kadencji Unia Europejska może zupełnie zmienić swoje oblicze

Katowickie wystąpienie UvdL podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego (7-9 maja tego roku) dobrze ilustrowało polityczną zmianę w UE. Najbardziej szczegółowo odniosła się do kwestii bezpieczeństwa. Usłyszeliśmy, że żyjemy w „erze zbrojeń”, że Europa powinna być „bardziej suwerenna w obronności”, ale po to, by „wzmocnić NATO”, a teka komisarza ds. obrony jest tylko elementem szerszego planu na rzecz wzmocnienia produkcji broni, wzmacniania przemysłu w Europie, finansowania badań w tym obszarze, walki z dezinformacją, a wszystko to z wymiernym budżetem. To ważne, ale polskim problemem z tą wizją jest na dziś brak gwarancji realnego dostępu do tych pieniędzy dla polskich firm. Przez lata procedowania zasad rządzących projektami o znaczeniu europejskim (IPCEI) takich pełnych gwarancji nie było. Nasze doświadczenia z budżetami zarządzanymi wprost z Brukseli są natomiast złe i do dziś brak jest propozycji, jak temu zaradzić.

W części gospodarczej usłyszeliśmy o eliminacji obciążeń dla przedsiębiorstw, o funduszach venture capital i unii rynków kapitałowych dla firm oraz o konkurencyjności gospodarki. Klimat pojawił się tylko w tym gospodarczym kontekście. Jeszcze mocniej wybrzmiało to w czasie ogłoszenia Deklaracji Antwerpskiej w lutym 2024, gdzie 25 branż przemysłu domaga się zrównoważenia polityki klimatycznej działaniami na rzecz przemysłu w obszarze infrastruktury, energii czy finansowania czystych technologii, które dziś uciekają do USA.

Usłyszeliśmy kolejny raz, że Europa powinna bardziej słuchać Polski w sprawie Rosji. Problem w tym, że nie tylko w sprawie Rosji UE powinna była bardziej nas Polski. Gdyby zrealizowano polski postulat wykreowania bezpiecznej ścieżki transformacji energetycznej w mieszkalnictwie, transporcie i rolnictwie, Europa nie przeżywałaby tego wstrząsu, z jakim mamy teraz do czynienia.

Znacznie bardziej przekrojowa debata liderów w Maastricht z końca kwietnia dopełnia miarę politycznej zmiany na europejskiej centroprawicy. Gospodarcze i obronne elementy zostały wzbogacone o mocniejszy niż dotychczas język w sprawie obrony granic przed nielegalną migracją. Najostrzejszy atak lewicy dotyczył braku wyraźnego wykluczania przez UvdL współpracy przynajmniej z częścią prawicy buntu (EKR) w nowej kadencji PE.

Otwarcie powtórzyła to wicepremier Hiszpanii Teresa Ribeira, która pewnie będzie hiszpańskim kandydatem do nowej KE. W wywiadzie dla brukselskiego Politico ta potencjalnie najważniejsza postać lewicy w nowej KE wprost zaatakowała potencjalną przyszłą szefową. Zadeklarowała, że sama gotowość UvdL do współpracy ze „skrajną prawicą” jest „okropną strategią, szkodliwą dla interesów europejskich”. W sprawie zapowiadanej przez UvdL większej równowagi między interesami gospodarki i polityką klimatyczną UE stwierdziła, że „to wielki błąd, bo nie ma czasu do stracenia”. Ta krytyka ze strony europejskiej lewicy została wyostrzona w majowej Deklaracji Berlińskiej, gdzie lewica na jeszcze wyższym poziomie odrzuca koalicję z Meloni. Realnym sensem tej deklaracji jest strach przed prawicą, która chce wejść do gry i najwyraźniej porzuca pryncypialne samoizolacyjne skłonności.

Z powodu dotychczasowego doświadczenia Teresa Ribeira będzie forsowana przez lewicę i Hiszpanię na stanowisko komisarza ds. klimatu. Dlatego tak ważne będzie właściwe usytuowanie komisarza ds. klimatu w nowej architekturze KE. Wbrew sytuacji z tej kadencji nie możemy sobie pozwolić na „klimatycznego nadkomisarza”. Komisarz ds. klimatu powinien działać w ścisłym powiązaniu z komisarzami odpowiadającymi za bezpieczeństwo energetyczne i konkurencyjność gospodarki. Inaczej kolosalny problem niesprawiedliwego rozkładania kosztów polityki klimatycznej między branże, grupy społeczne i państwa nie zniknie.

UvdL jako urzędująca przewodnicząca, nie mogąc zanegować swojej pierwszej kadencji, prowadzi swoją kampanię w arcytrudnym szpagacie między tym, co było, a potrzebami korekty błędów kończącej się kadencji. Mamy powody, by to napięcie trwało. Tylko wtedy konieczne zmiany w polityce UE będą realne. Jednocześnie wśród znanych kontrkandydatów UvdL na to stanowisko nie ma osoby, która politycznie takie zmiany byłaby zdolna przeprowadzić przez KE i PE. Akceptacja nowej osoby na czele KE wymaga decyzji międzyrządowej i osobnej akceptacji PE. Na poziomie PE graczem już jest nie tylko rząd. Każdy poselski głos będzie się liczył. Tym samym równie ważną grę ma do rozegrania opozycja.

Podzielona politycznie mozaika prawicy buntu tak naprawdę dzieli się w pracach PE na dwie frakcje – nurt protestu i nurt politycznej gry. Ta pierwsza może przez pięć lat kolejnej kadencji układać kalambury uderzające mniej lub bardziej zgrabnie w kogokolwiek chce. Najbardziej absurdalnie wyglądają polemiki o charakterze czysto krajowym. Takie rzeczy zdarzają się tylko Włochom, Hiszpanom i – niestety najczęściej – Polakom.

Czytaj więcej

Konrad Szymański: Arkusz kalkulacyjny lepszy niż usunięcie świń z salonu

Polska musi wejść do parlamentarnej gry w Unii Europejskiej

W interesie Polski jest takie zdefiniowanie warunków wchodzenia do gry parlamentarnej, by zachowując tożsamość polityczną, jednak pomagać po prostu lepszym scenariuszom i przeszkadzać tym gorszym. Te lepsze scenariusze pozostają bez zmian od początku naszego członkostwa w UE – przesuwać strategiczną uwagę UE na Wschód, bronić i rozwijać wspólny rynek, kreować budżet UE przyjazny dla polskich beneficjentów.

Istotnej zmianie ulega jednak komplikacja „gry w Unię”. Wraz z bogaceniem się, rozwojem polskiej gospodarki w nowych dziedzinach, ale także rosnącą złożonością świata wchodzimy na kolejny poziom tej gry. Tym samym stare zdolności i nawyki przestają wystarczać. Równania, które już dziś mamy przed sobą, mają znacznie więcej niewiadomych i zmiennych. Aby UE odegrała dla Polski istotną rolę w obronności, musimy zapewnić nie tylko spójność z NATO, ale i równy dostęp do instrumentów finansowych dla polskich firm i konsorcjów z polskim udziałem. Aby wyjść z komplikacji klimatycznych, musimy sami stworzyć polski scenariusz transformacji, który wpisze się w naszą konkurencyjność, bezpieczeństwo dostaw oraz unijne i prywatne finansowanie.

Aby utrzymać konkurencyjność polskiej gospodarki, musimy budować konkurencyjność Europy, która potrzebuje dostępności pieniędzy, ale nie w ramach toksycznego wyścigu krajowej pomocy publicznej, która już dziś niszczy rynek wspólnotowy.

Aby zrealizować strategicznie kluczowe rozszerzenie UE o Ukrainę, musimy określić taki model integracji, który będzie bezpieczny dla rolnictwa i w podobnie konstruktywny sposób uznać uwarunkowania polityczne innych państw UE. We wszystkich tych sprawach – szczególnie jeśli chcemy wejść jako wiarygodny gracz do negocjacji budżetowych w 2025 r. – potrzebujemy wizji takiego finansowania UE, które będzie sprawiedliwe dla państw, ale jednocześnie na miarę wymienionych tu wyzwań. Stanie przed nami pytanie, jak utrzymywać wysoką absorpcję środków UE, skoro coraz większa część unijnego budżetu realizuje nowe cele, a cały budżet jest coraz bardziej powiązany z zarządzaniem gospodarczym i semestrem europejskim. Wszak reforma nie omija kopertowanych narodowo polityk spójności i rolnej.

Jest na swój sposób kusząca alternatywa dla tych komplikujących się zależności. Można po prostu powiedzieć cztery albo i 44 razy gromkie „nie” – „nie, bo NATO”, „nie, bo drogo”, „nie, bo rolnictwo”, „nie, bo suwerenność”. To jednak prosta droga do takiej UE, której byśmy naprawdę nie chcieli – UE zdefiniowanej przez innych, czasem naszych oponentów w grze interesów. W końcu takiej UE, z której z czasem można... już tylko wyjść.

Taki „exit ze zmęczenia” odświeżyłby najgorsze stereotypy o Polakach, których powolną eliminację zawdzięczamy naszym najmłodszym pokoleniom.

Chyba trochę w tej właśnie sprawie profetycznie pisał wieszcz Adam Mickiewicz w trzeciej części „Dziadów” (wersy 202–208):

„A mnie by się zdało,

Że to wcale nie szkodzi, że przedmiot jest nowy;

Szkoda tylko, że nie jest polski, narodowy.

Nasz naród się prostotą, gościnnością chlubi,

Nasz naród scen okropnych, gwałtownych nie lubi;

Śpiewać, na przykład, wiejskich chłopców zalecanki,

Trzody, cienie – Sławianie, my lubim sielanki”.

Konrad Szymański jest byłym ministrem ds. europejskich w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, byłym zastępcą dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przewodniczący Rady Europejskiej Charles

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel przybywają na konferencję prasową drugiego i ostatniego dnia szczytu Rady Europejskiej w siedzibie UE w Brukseli, 22 marca 2024 r.

KENZO TRIBOUILLARD/AFP

Wybory do Parlamentu Europejskiego już dziś przyniosły polityczne zmiany – szczególnie w obszarze klimatu i bezpieczeństwa słyszymy nowy ton. Skala i charakter tych zmian nie są jednak przesądzone – zależą nie tylko od wyników samych wyborów, ale także od rozegrania politycznego pierwszych miesięcy po wyborach przez państwa członkowskie i wywodzące się z nich partie.

Ta rozgrywka zacznie się od wyboru przewodniczącego lub przewodniczącej Komisji Europejskiej, a skończy na prezentacji pierwszego projektu Wieloletnich Ram Finansowych UE na lata 2028–2034 w trakcie polskiej prezydencji w UE.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku