Klimatyczna łamigłówka prawicy

Prawicowi szarlatani straszą Polaków kosztami klimatycznej transformacji UE i mamią możliwością odejścia od niej. Tymczasem wybór jest prosty: możemy zrealizować drogi i ambitny program zmian ze wsparciem pieniędzy unijnych i prywatnych, by na dłuższą metę korzystać m.in. z taniej energii, lub trzymać się – na koszt podatnika – jeszcze droższego węglowego status quo.

Publikacja: 23.02.2024 10:00

Pozostawienie sprawy klimatu innym siłom politycznym zaszkodzi tym, których prawica chce słusznie br

Pozostawienie sprawy klimatu innym siłom politycznym zaszkodzi tym, których prawica chce słusznie bronić. Polska ma prawo i obowiązek zapewnić sprawiedliwy charakter polityki klimatycznej dla branży górniczej czy dla wsi. Na zdjęciu rolnicy blokujący drogę krajową w podlaskim Marianowie, 16 lutego 2024 r.

Foto: East News

„Polityką niepodległości nie jest ta, która o niej mówi, ani nawet ta, która jej tylko chce, jeno ta, która do niej prowadzi i ma jakiekolwiek widoki do prowadzenia”.

Roman Dmowski, „Polityka polska i odbudowanie państwa”, 1925

Gwałtowne protesty rolnicze w Europie i w Polsce przykuwają uwagę całej opinii publicznej do ważnej sprawy, jaką jest model transformacji energetyczno-klimatycznej gospodarki Unii Europejskiej. Transformacja dotyczy dziś już każdej dziedziny i przynosi bezpośrednie skutki dla niemal wszystkich aspektów życia. Niepokój o koszty rozlewa się po całym świecie zachodnim. Potencjalnie istotne zmiany modelu życia antagonizują społeczeństwa.

Dla Polski ten proces jest obiektywnie trudniejszy. Świeżo nadgoniony dobrobyt zderza się bowiem po raz pierwszy z perspektywą kosztów funkcjonowania w zachodnim obiegu gospodarczym. Do tej pory ten proces przynosił bezpośrednie i to kolosalne zyski. Nowa sytuacja wymaga strategicznej uwagi. Oprócz kwestii migracji jest dziś potencjalnym zagrożeniem dla naszej spójności ze światem Zachodu, która ma kluczowe znaczenie dla naszego dobrobytu i bezpieczeństwa.

Dlatego uzgodnienie – w kraju i w UE – polskiej ścieżki transformacji jest dziś wyzwaniem numer jeden. Polska jako kraj, który odziedziczył system energetyczny oparty na węglu, kraj wciąż na dorobku, chcący utrzymać bazę przemysłową, potrzebuje odrębnej ścieżki transformacji. UE w pewnej mierze to rozumie, oferując nam wielomiliardowe mechanizmy kompensacji i środki z budżetu Unii na transformację. Wobec przyspieszania transformacji w obszarach rolnictwa, transportu i mieszkalnictwa mamy jednak obiektywne podstawy do dalszych oczekiwań i korekt. Uzgodnienie celu 90-proc. redukcji emisji CO2 na rok 2040 będzie do tego dobrą okazją.

Aby tak się stało, nie możemy obstawiać fantastycznych scenariuszy odchodzenia UE czy całego świata zachodniego od kwestii transformacji klimatycznej gospodarki. Ani wojna w Ukrainie, ani dzisiejsze niepokoje nie spowodują wycofania się Unii Europejskiej z polityki klimatycznej. Mogą natomiast przynieść istotne korekty zgodne z interesami Polski. Aby to jednak dostrzec i wziąć sprawczy udział w tym procesie, musimy wyjść ze świata złudzeń w sprawie klimatu. Dotyczy to szczególnie prawicy, która w te iluzje jest wciągana przez rodzimą odmianę alt-rightu (alternatywnej prawicy). Strategiczna dezorientacja związana z wynikiem wyborów tylko wzmaga te ryzyka. Nigdy tak do tej pory nie było.

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: Czy ktoś za granicą lubi polski rząd? Nikt nie przychodzi mi do głowy

Trzy odsłony polskiej gry

Kiedy w marcu 2007 r. Rada Europejska przyjmowała cele redukcji emisji CO2 na rok 2020 (20 proc.), przewodniczący wtedy polskiej delegacji prezydent Lech Kaczyński, przy wsparciu Ewy Ośnieckiej-Tameckiej, swoją konstruktywną postawą osiągnął główne polskie postulaty – charakter ogólnounijny celu redukcyjnego, który tym samym nie stwarza tych samych zobowiązań dla Polski, uczciwe potraktowanie państw na tle zróżnicowanego punktu startowego w emisyjności gospodarki oraz uwzględnienie pochłaniania CO2 przez lasy.

W szerszym planie zabiegaliśmy o równe potraktowanie wszystkich trzech wymiarów polityki energetycznej UE – aspektu konkurencyjności gospodarki, bezpieczeństwa energetycznego i redukcji emisji. – I tutaj osiągnęliśmy sukcesy także związane z tym, że zdołaliśmy położyć nieco mocniejszy nacisk na drugi aspekt związany z energetyką, nie tylko aspekt cieplarniany, lecz także aspekt związany z bezpieczeństwem energetycznym i z solidarnością w tym zakresie – mówił na zakończenie szczytu Lech Kaczyński. Faktycznie, w 2009 r. Komisja Europejska zgłosiła przełomowe rozporządzenie o bezpieczeństwie dostaw gazu, które wyznaczyło rynkowy standard odporności na szantaż gazowy ze strony Rosji, oparty na rozwoju infrastruktury i połączeniach transgranicznych. Bez tych działań nasza reakcja na wojnę w Ukrainie w obszarze gazu nie mogłaby być dziś tak skuteczna.

W październiku 2014 r. UE zdecydowała się na kolejną aktualizację polityki klimatycznej i podniesienie celu redukcji emisji CO2 do 40 proc. na rok 2030. Ustanowiono przy tej okazji mechanizmy kompensacji, które dla państw biedniejszych (Europy Środkowej) gwarantowały istotny napływ środków z rynku ETS przeznaczonych na cele transformacji energetycznej. Jak się okazało w kolejnych latach, nie zapobiegło to kluczowemu problemowi, jaki ma Polska z systemem handlu emisjami – rosnącej luce darmowych przydziałów pozwoleń na emisję w stosunku do wciąż wysokich emisji. Kluczowym powodem jest tu zwiększanie rocznej redukcji liczby pozwoleń oraz późniejsze interwencyjne wycofanie niemal 1,8 mld pozwoleń z rynku. Negatywną rolę odegrało także zbyt wolne tempo transformacji w Polsce. Rząd Ewy Kopacz, przy wsparciu Rafała Trzaskowskiego, nie wykluczał wtedy weta, ale ostatecznie się zgodził na taki kompromis. Miałem wtedy duże wątpliwości, czy nie przyjęto tych uzgodnień zbyt szybko. Dziś widzę jaśniej, że byliśmy już wtedy w fazie opuszczania „koalicji węglowej” przez państwa Europy Środkowej, które zrozumiały szybciej niż Polska, że trzeba uciekać z tej linii napięcia w UE.

W 2020 r. było to widać jeszcze wyraźniej. Kiedy potwierdził się problem deficytu uprawnień do emisji w Polsce na poziomie średnio ok. 46 mln uprawnień rocznie, okazało się, że wyższy deficyt mają tylko Niemcy. Kraje Europy Środkowej były już w trendzie spadkowym tej luki. Problem dla Polski jest poważny, ponieważ w 2022 r. to już deficyt 86 mln uprawnień, co przy ówczesnych wysokich cenach pozwoleń (dziś są wyraźnie niższe) dało koszt 33 mld zł. Te koszty można ograniczyć tylko w jeden sposób – przyspieszając transformację. Mamy na to rosnące środki zewnętrzne, unijne i prywatne. W debacie o kosztach przemilczany jest fakt, że ten sam system ETS wygenerował dla polskiego budżetu w latach 2019-2022 ponad 71 mld zł wpływów.

Nie zmienia to faktu, że system handlu emisjami UE nie jest wystarczająco dostosowany do polskich uwarunkowań. Stąd takie dane często prowadzą do bardzo nerwowych i bałamutnych wniosków. Cudownym sposobem na nasze liczne i realne problemy miało być „polskie weto”. To potężne słowo wraca w naszej debacie niczym magiczna różdżka. Rzeczywistość jest jednak mniej magiczna.

Dlatego premier Mateusz Morawiecki w grudniu 2020 r. w pewnym momencie odstąpił od weta w sprawie trzeciej aktualizacji celów redukcji emisji na rok 2030 do 55 proc. Powody były dwa. Po pierwsze, Polska zrealizowała znaczną część swoich postulatów. Po drugie, najważniejsze, weto oznaczałoby znaczące pogorszenie pozycji naszego kraju w ogólnym bilansie negocjacji klimatycznych. Wobec szerokiego poparcia reszty stolic UE nie byłoby żadnych przeszkód, by zgłosić projekty analogiczne do pakietu Fit for 55, lecz polskie stanowisko można byłoby całkowicie pominąć.

Rada Europejska potwierdziła wtedy zasadę, że cel 55 proc. redukcji dotyczy całej UE, nie poszczególnych państw. W związku z palącą kwestią deficytu uprawnień Polska uzyskała zobowiązania legislacyjne, mówiące, że „problem nierównowagi względem beneficjentów funduszu modernizacyjnego polegający na nieotrzymywaniu dochodów równoważnych kosztom płaconym przez instalacje ETS w tych państwach członkowskich zostanie podjęty w ramach przyszłego ustawodawstwa”, co otworzyło drogę do, niestety, tylko częściowego rozwiązania tego problemu w toku prac legislacyjnych (utrzymuje się różnica zdań między Polską a Komisją Europejską co do skali tej luki). Wszystkie te koncesje, w tym ulgi dla ciepłownictwa w Polsce, wynegocjowane przez ministrów Michała Kurtykę i Annę Moskwę można wycenić na dziesiątki miliardów euro, w zależności od cen uprawnień w przyszłości. To niemało.

Nowe konkluzje powtarzały język tych wynegocjowanych przez prezydenta Kaczyńskiego w 2007 r., dotyczących uwzględnienia różnych sytuacji wyjściowych i specyficznych uwarunkowań poszczególnych państw członkowskich. Równolegle do tego procesu rozstrzygały się – korzystnie dla Polski – bardziej przyjazne zasady finansowania inwestycji gazowych i nuklearnych w UE.

Zniuansowane postrzeganie najważniejszych momentów dla Polski w polityce klimatycznej UE nie oznacza, że nie mamy poważnych problemów z tą polityką. Mamy tu obiektywną kolizję interesów i uzasadnione powody, by stawiać na ostrzu noża zasadnicze pytania o sprawiedliwy charakter transformacji – sprawiedliwy podział obciążeń między grupami społecznymi, między branżami gospodarki, w końcu między państwami. Nie da się jednak tego zrobić, po prostu tupiąc.

Za każdym razem, przystępując do negocjacji klimatycznych, Polska umiała wywalczyć dla siebie coś ważnego. W 2007 r. była to sprawa rozłożenia kosztów i zmobilizowanie UE do działań w sprawie bezpieczeństwa energetycznego. W 2014 r. były to mechanizmy kompensacji, które do dziś służą naszej gospodarce. W 2020 r. były to dodatkowe pieniądze na inwestycje w Polsce, lepsze warunki dla gazu i energii nuklearnej w Europie i nowe środki unijne na ochronę najbardziej narażonych grup (Fundusz Sprawiedliwej Transformacji). Nikt przy unijnym stole nie uzyskał w tym czasie więcej niż nasz kraj. Stało się tak dlatego, że mieliśmy prawo weta, nie wykluczaliśmy jego użycia, ale wynegocjowaliśmy warunki, by tego uniknąć.

Prezesi już to wiedzą

Mimo to wielu do dziś do weta wzdycha. Brać się to może tylko z (być może celowego) nierozumienia systemu podejmowania decyzji w UE. Zgodnie z traktatem o Unii Europejskiej (art. 15) „Rada Europejska nadaje Unii impulsy niezbędne do jej rozwoju i określa ogólne kierunki i priorytety polityczne”. Konkluzje Rady, która – z małymi wyjątkami – podejmuje decyzje w trybie konsensusu, jest faktycznie łatwo zablokować. Brak stanowiska, z jakim mamy wtedy do czynienia, nie oznacza jednak sprzeciwu Rady wobec takiej czy innej inicjatywy Komisji Europejskiej, która zachowuje monopol na inicjatywy legislacyjne w UE i sama decyduje o skorzystaniu z tego prawa w granicach kompetencji powierzonych przez traktaty. Milczenie Rady na skutek weta oznacza jedynie brak „określenia ogólnych kierunków i priorytetów politycznych”.

Takie milczenie formalnie nie przeszkadza Komisji zgłaszać inicjatyw legislacyjnych, choć pod jednym warunkiem. KE musi mieć pewność, że jest w stanie zgromadzić wystarczające poparcie państw członkowskich i większości Parlamentu Europejskiego dla danego projektu. W przypadku polityki klimatycznej takie poparcie nie budziło nigdy żadnych wątpliwości.

Dobrze ilustruje to wspomniana sprawa wycofania 1,8 mld uprawnień z rynku ETS do rezerwy stabilizacyjnej. Mimo braku oparcia w jakichkolwiek konkluzjach Rady, a nawet głośnego sprzeciwu, głównie Polski, Komisja Europejska zdecydowała się na taki krok w 2015 r., naruszając delikatny kompromis z 2014 r. Tą podażową interwencją Komisja uruchomiła mechanizm sztucznego pompowania ceny emisji do niemal 100 euro za tonę. Takie są granice magii weta w Radzie Europejskiej.

Paradoksem procesu politycznego w UE, choć łatwym do zrozumienia po chwili namysłu nad działaniem większości kwalifikowanej, jest fakt, że gdyby mandat kolejnych ministrów klimatu w latach 2020–2023 w negocjacjach klimatycznych zakładał zdolność do kompromisu, Polska mogłaby uzyskać więcej koncesji. Antyklimatyczny radykalizm kosztuje tym samym Polskę miliardy euro.

Jest on o tyle pusty, że rozterki niektórych polityków prawicy zostały już dawno rozwiązane przez największe polskie firmy, w tym państwowe branże bezpośrednio dotknięte unijnymi regulacjami klimatycznymi. Strategie rozwoju PGE czy Orlenu od dawna zakładają neutralność klimatyczną tych firm do 2050 r. W niedawnym komunikacie ówczesny prezes Polskiej Grupy Energetycznej Wojciech Dąbrowski wskazywał na skuteczne finansowanie ze środków unijnych wynegocjowanych przez rząd Morawieckiego projektów transformacyjnych w polskiej energetyce. „PGE ma ambitny plan inwestycyjny. Szukamy jak najlepszego finansowania naszych projektów. Szczególnie ważne jest umiejętne korzystanie z funduszy pomocowych. W ciągu  ostatnich czterech lat pozyskane przez Grupę PGE środki z tych programów wzrosły ponadtrzykrotnie i wyniosły 1,6 mld złotych”.

Były już prezes Orlenu Daniel Obajtek wskazywał we wstępie do strategii klimatycznej Grupy Orlen ze stycznia 2023 r., że „wydarzenia ostatnich lat – pandemia Covid-19 i wojna w Ukrainie – wymusiły zmianę myślenia strategicznego i biznesowego. Wyzwaniem stało się przestawienie organizacji z trybu przygotowywania się do oczekiwanej zmiany na tryb szybkiego reagowania na nieoczekiwane zmiany. W wyniku wydarzeń ostatnich trzech lat rozgorzała dyskusja na temat tempa transformacji”. Obajtek przypominał wtedy, że Orlen należy do firm, „które podjęły zobowiązanie osiągnięcia celu neutralności klimatycznej do 2050 roku”.

Przedstawiając prognozy na rok 2022 r., wskazywał na wręcz strategiczne znaczenie transformacji energetycznej dla pozycji globalnej Polski. – W świecie czystej energii odnawialnej wyłoni się więc nowy zestaw zwycięzców i przegranych. Kraje, które opanują czystą technologię, będą eksportować zieloną energię lub importować mniej paliw kopalnych, zyskując na nowym systemie. Pozycja tych, które pozostaną przy eksporcie paliw kopalnych, zostanie osłabiona – mówił (cytat za „Pulsem Biznesu”).

W tym samym czasie prawica opanowana jest przez antyklimatyczną histerię coraz bardziej oderwaną od uwarunkowań gospodarczych Polski, z realną szkodą dla tych narodowych, poniekąd, interesów. Powód jest prosty. Cały proces legislacyjny w obszarze klimatu jest objęty większością kwalifikowaną. Nie ma żadnego sensu, by oferować kosztowne koncesje wobec kraju, który nie uczestniczy w formowaniu ostatecznej większości w Radzie Europejskiej. Szkoda pieniędzy. Tak się kończy pusty radykalizm.

Drugim mitem karmiącym rodzącą się polityczną poprawność prawicy jest rzekoma możliwość jednostronnego odejścia od polityki klimatycznej UE. Biorąc pod uwagę, że cel redukcyjny jest wspólny dla całej Unii, ktoś musiałby zapłacić za taki polski „przywilej”. Najbardziej dotkliwie odczułyby to kraje najbiedniejsze... Z prawnego punktu widzenia ten barwny postulat oznacza serię skarg do Trybunału Sprawiedliwości UE, liczne przegrane procesy o niewdrożenie unijnego prawa, odcięcie polskich przedsiębiorstw od systemu wsparcia, a być może i wspólnego rynku z powodu kolosalnego zaburzenia zasad konkurencji. Krótko mówiąc, to jeden z przykładów politycznej szarlatanerii, która jeszcze niedawno na serio zaprzątała uwagę niektórych rządzących i marnowała ich czas.

Desperacja pcha niektórych krok dalej – do testowania bilansu wyjścia Polski z UE z powodu klimatu. Usłyszymy o tym niebawem wprost. Jeśli uwierzy się we własną propagandę kosztów i wyprze całą resztę obrazu naszych uwarunkowań gospodarczych, to polexit staje się logiczną konsekwencją. Przykład brexitu pokazuje jednak, że sprawa nie jest aż tak prosta. Wielka Brytania nigdy nie miała większych problemów z polityką klimatyczną UE. Przyjęła w czasach rządów konserwatywnych cel neutralności klimatycznej 2050 wcześniej, niż zrobiła to UE. Ale i tak jej umowa z Unią przewiduje prawne zobowiązanie do utrzymania adekwatnych rozwiązań w zakresie klimatu w stosunku do tych unijnych. Pilnowanych, o ironio, m.in. przez TSUE.

Trzeba przy tym pamiętać, że Wielka Brytania, wychodząc z unii celnej i wspólnego rynku, zdecydowała się na nie najbliższe relacje handlowe z UE. Jeśli Polska nadal chce być zintegrowana gospodarczo ze światem zachodnim – a było to podstawą naszego rozwoju przez ostatnie 30 lat – musi podążać drogą dekarbonizacji. Choćby była poza Unią.

Czytaj więcej

W poszukiwaniu teatralnego dialogu

Koszty, koszty, koszty

Koszty transformacji stanowią istotną i rosnącą część wydatków budżetu każdego zachodniego – i nie tylko – państwa. To europejskie wyzwanie jest odczuwane w Warszawie silniej. Aby jednak odpowiedzialnie podejść do tego problemu, trzeba umieścić problem kosztów polityki klimatycznej w szerszym kontekście. Ile kosztuje brak transformacji? Jakie mamy dostępne źródła finansowania różnych scenariuszy? Czy jest alternatywa?

W ostatnich latach pojawiło się wiele analiz kosztów polityki klimatycznej dla poszczególnych branż czy krajów. Siłą rzeczy są to tylko estymacje, które z uwagi na oddalony horyzont czasowy – zwykle rok 2040, czy nawet 2060 – nie mogą np. brać pod uwagę rozwoju technologii. Ta, szczególnie przy skoncentrowanych nakładach na badania w wybranych obszarach transformacji (energooszczędność, produkcja energii, magazynowanie), będzie nas pozytywnie zaskakiwać.

Najważniejszym pomijanym elementem tego rachunku są jednak koszty braku transformacji klimatycznej. Tu będzie konieczne przywołanie kilku liczb.

Kiedy w lutym 2021 r. rząd przyjął założenia do Polityki Energetycznej Polski (PEP) do 2040 r., koszty koniecznych inwestycji oceniono na 890 mld zł. To jedna z tych wielkich liczb, którymi chętnie wymachują politycy i komentatorzy, by siać trwogę i sprzedawać swoje cudowne leki na zło tego świata, a przynajmniej zło Unii Europejskiej. Konsekwentnie przemilczają całą resztę. W przypadku przywołanego dokumentu Polski Instytut Ekonomiczny policzył koszty status quo. Okazało się, że byłyby one wyższe niż koszty transformacji. „Zachowanie status quo do 2040 r. wiązałoby się z kosztami sięgającymi 1064 mld PLN, co oznacza, że byłyby one wyższe o 19,5 proc. niż w warunkach wdrożenia PEP” – czytamy w Tygodniku PIE 6/21. A ocena ta nie zawierała kosztów uprawnień CO2 (kolejne 400 mld zł) czy kosztów zewnętrznych, np. w obszarze zdrowia.

Pogłębienie tych analiz – tym razem dla roku 2060 – nastąpiło w grudniu 2023 r. W raporcie PIE i Polskiego Funduszu Rozwoju pt. „Koszty braku dekarbonizacji gospodarki” czytamy, że „według oceny ilościowej scenariusza utrzymanie dalszego działania energetyki węglowej w Polsce na podstawie modelu PEI Energy Mix będzie kosztować 2144 mld PLN, o 18 proc. więcej niż w przypadku scenariusza realizacji polityk energetycznych wraz z budową wielkoskalowych elektrowni jądrowych i o 22 proc. względem scenariusza przyspieszonego rozwoju OZE. Jednocześnie cena energii elektrycznej na rynku hurtowym w latach 2030–2060 w scenariuszu węglowym będzie o 58 proc. wyższa niż przy kontynuacji transformacji z budową energetyki jądrowej i o 116 proc. wyższa w porównaniu do scenariusza przyspieszonego rozwoju OZE”.

Kolejnym elementem pomijanym w debacie o kosztach polityki klimatycznej jest finansowanie. W przypadku polskiej ścieżki transformacji oprócz kosztów mamy istotne wsparcie w postaci pieniędzy unijnych (37 proc. – Krajowy Program Odbudowy, 30 proc. – unijny budżet, Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, przychody z rynku ETS) oraz mobilizowanych w ten sposób inwestycji prywatnych. Tylko w budżecie UE na lata 2021–2027 to ok. 190 mld zł.

Do roku 2050 mamy przed sobą trzy budżety wieloletnie UE. Udział Polski będzie w nich spadał, ale procent wydatków klimatycznych będzie rósł, więc jest to także ścieżka poprawienia budżetowej pozycji netto naszego kraju. Sens wydatków publicznych polega na mobilizowaniu cztero-, pięciokrotnie wyższych sum kapitału prywatnego. Nie trzeba dodawać, że kapitał prywatny – nie tylko w Europie – de facto już nie finansuje inwestycji węglowych.

Zatem alternatywa, przed którą stoimy, jest bardzo klarowna. Możemy zrealizować drogi i ambitny program transformacji z wymiernym wsparciem pieniędzy unijnych i prywatnych, by w długiej perspektywie korzystać z zysków taniej energii, efektywności energetycznej i mniejszej zależności od importu paliw kopalnych, lub trzymać się jeszcze droższego, węglowego status quo finansowanego całkowicie z pieniędzy podatnika, co już dziś odbija się negatywnie na naszej atrakcyjności inwestycyjnej i konkurencyjności.

Aby zmaksymalizować zyski negocjacyjne, musimy być jednak wiarygodni. Transfery unijne muszą trafiać do inwestycji transformacyjnych. Programy takie jak „Mój prąd” i „Czyste powietrze” czy realne zainteresowanie energią wiatrową na Bałtyku podnosiły wiarygodność Polski w tej debacie. Niezdolność do konstruktywnego rozwiązania sprawy inwestycji wiatrowych na lądzie czy oderwane od rzeczywistości gospodarczej i geologicznej deklaracje dotyczące roli węgla ten kapitał topiły.

Polska musi lepiej zrozumieć, że transformacja to nie tylko problemy, lecz także szanse. Przez długi czas graliśmy o więcej czasu i więcej pieniędzy. Z sukcesem. Polska – razem z Europą Środkową – uzyskała derogacje dla przemysłu czy specjalne transfery z Funduszu Modernizacji. Jesteśmy głównym beneficjentem Funduszu Sprawiedliwej Transformacji i niebawem Społecznego Funduszu Klimatycznego. Jako beneficjent numer jeden wieloletnich ram finansowych i ważny beneficjent KPO mamy także tam dostęp do bezprecedensowych środków na transformację gospodarki. Ale gra na czas straciła już swój sens.

Wymaga to pogłębionej debaty w kraju, bo tylko realistyczne postulaty mogą być realizowane w Brukseli. Ma to szczególne znaczenie dla polskiej prawicy, która stoi przed pokusą przejścia na pozycje opozycji totalnej wobec wszystkich działań z obszaru transformacji klimatycznej. Będzie to szkodliwe dla Polski i na dłuższą metę uczyni prawicę niewybieralną. Wiszący nisko owoc klimatycznego populizmu uzależni ją od coraz bardziej radykalnych, ale i coraz węższych grup elektoratu. Polacy bowiem nie są odizolowani od trendów w całym świecie Zachodu. Nasza świadomość środowiskowa rośnie szybko. Wystarczy spojrzeć na ewolucję postawy wobec problemu smogu.

Zaczyna się rola polityki

Polityczna alienacja prawicy, pozostawienie sprawy klimatu innym siłom politycznym przyniesie też szkody po stronie tych, których prawica chce słusznie bronić. Polska nie może biernie kopiować polityki klimatycznej Zachodu. Mamy prawo i obowiązek zapewnić sprawiedliwy charakter tego procesu dla branży górniczej, wydobywczej oraz dla wsi. To sprawa nie tylko interesów czysto ekonomicznych, ale ochrony harmonii społecznej i solidarności z każdą grupą społeczną. Antyrewolucyjny, antykonstruktywistyczny konserwatyzm prawicy ma tu wiele do zaoferowania, by Europa znalazła rozsądną ścieżkę dla swej transformacji.

W przypadku rolnictwa i produkcji żywności to sprawa także naszego, europejskiego bezpieczeństwa. Ta perspektywa legła u podstaw powołania Wspólnej Polityki Rolnej, wciąż kluczowego wymiaru tożsamości UE. W dobie rozpalonej dyskusji o strategicznym ryzyku zależności od państw trzecich w obszarach takich jak produkcja leków i produktów medycznych czy tym bardziej w obszarze energii i surowców mamy w ręku dobre argumenty, by rozsądnie na nowo wyważyć skalę obciążeń klimatycznych dla rolnictwa. Uwikłanie prawicy w klimatyczną histerię i negacjonizm wyłączy ją z kształtowania tego cywilizacyjnego procesu i odda go radykałom.

Tempo tych zmian, ciągły rozwój wiedzy i technologii stawia uzasadnione pytanie o ryzyko i koszty błędów w operacji dokonywanej na żywym organizmie społeczeństw i gospodarki. Ponadnarodowy charakter tych procesów, szczególnie w UE, stawia z kolei kwestię legitymizacji i zaufania do podejmowanych decyzji. To tylko potęguje emocje, których jesteśmy dziś świadkami. Niepokój i obawy zostaną z nami na zawsze, ponieważ zmiany będą się tylko nasilać pod wpływem przyrostu wiedzy. Część tych obaw i nawet najostrzej stawianych pytań ma uzasadnienie. Część jest zrodzona z ignorowania procesów gospodarczych. Część tej ignorancji jest kultywowana celowo przez cynicznych polityków, którzy widzą w ludzkim niepokoju szansę na swoje bezproduktywne kariery.

W zgiełku protestów rolniczych łatwo pomieszać te trzy całkiem różne grupy uczestników. Jeszcze łatwiej oddać się czystej szarlatanerii, która od zawsze żeruje na ludzkich nieszczęściach. Nie leży to w interesie rolników. Rolnictwo i cała branża produkcji żywności ma uzasadnione i jak zwykle dobrze policzone powody, by wystąpić zdecydowanie w dyskusji, która dotyczy nie tyle sensu transformacji klimatycznej, ile sprawiedliwego rozłożenia jej kosztów.

Czytaj więcej

Wołodymyr Zełenski i kłopoty ze sprawowaniem władzy

Tu właśnie rola często przywoływanej nauki się kończy. Zaczyna się rola polityki, która musi odpowiedzieć na nie mniej trudne pytania o bezpieczny i sprawiedliwy scenariusz transformacji dla wszystkich. Miarą odpowiedzialności jest dziś pisanie prawdziwych scenariuszy bezpieczeństwa także w obszarze klimatu, szczególnie w Polsce.

Od nowej Komisji Europejskiej wymagać to będzie więcej wyobraźni i zdolności do korekty dotychczasowych założeń pakietu Fit for 55, który nigdy nie był przedmiotem wystarczająco pogłębionej dyskusji ani tym bardziej wystarczająco szczegółowych ustaleń Rady Europejskiej. Osłabiona ostatnio Rada powinna powrócić jako miejsce tworzenia urealnionych, dobrze osadzonych społecznie – nie prometejskich albo czysto technokratycznych – scenariuszy.

Z drugiej strony Polska musi skoncentrować się na racjonalizacji postulatów dotyczących dalej idących kompensacji i elastyczności dla siebie nie tylko w obszarze rolnictwa. Z powodu punktu startu oraz zbyt powolnej ścieżki transformacji mamy odosobnione, coraz bardziej specyficznie polskie problemy. Dotyczy to przede wszystkim kosztów systemu ETS, rolnictwa oraz społecznych skutków obciążeń, które będą dotyczyły transportu i mieszkalnictwa.

Transformacja jest możliwa tylko wtedy, gdy będzie przewidywalnym, bezpiecznym i sprawiedliwym projektem. Na tym – wbrew katastrofistom klimatycznym i tym antyklimatycznym – powinniśmy się skupić w debacie polskiej i europejskiej.

Konrad Szymański

Były minister ds. europejskich w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, były zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Gwałtowne protesty rolnicze w Europie i w Polsce przykuwają uwagę całej opinii publicznej do ważnej sprawy, jaką jest model transformacji energetyczno-klimatycznej gospodarki Unii Europejskiej. Transformacja dotyczy dziś już każdej dziedziny i przynosi bezpośrednie skutki dla niemal wszystkich aspektów życia. Niepokój o koszty rozlewa się po całym świecie zachodnim. Potencjalnie istotne zmiany modelu życia antagonizują społeczeństwa.

Dla Polski ten proces jest obiektywnie trudniejszy. Świeżo nadgoniony dobrobyt zderza się bowiem po raz pierwszy z perspektywą kosztów funkcjonowania w zachodnim obiegu gospodarczym. Do tej pory ten proces przynosił bezpośrednie i to kolosalne zyski. Nowa sytuacja wymaga strategicznej uwagi. Oprócz kwestii migracji jest dziś potencjalnym zagrożeniem dla naszej spójności ze światem Zachodu, która ma kluczowe znaczenie dla naszego dobrobytu i bezpieczeństwa.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi