Pogłębienie tych analiz – tym razem dla roku 2060 – nastąpiło w grudniu 2023 r. W raporcie PIE i Polskiego Funduszu Rozwoju pt. „Koszty braku dekarbonizacji gospodarki” czytamy, że „według oceny ilościowej scenariusza utrzymanie dalszego działania energetyki węglowej w Polsce na podstawie modelu PEI Energy Mix będzie kosztować 2144 mld PLN, o 18 proc. więcej niż w przypadku scenariusza realizacji polityk energetycznych wraz z budową wielkoskalowych elektrowni jądrowych i o 22 proc. względem scenariusza przyspieszonego rozwoju OZE. Jednocześnie cena energii elektrycznej na rynku hurtowym w latach 2030–2060 w scenariuszu węglowym będzie o 58 proc. wyższa niż przy kontynuacji transformacji z budową energetyki jądrowej i o 116 proc. wyższa w porównaniu do scenariusza przyspieszonego rozwoju OZE”.
Kolejnym elementem pomijanym w debacie o kosztach polityki klimatycznej jest finansowanie. W przypadku polskiej ścieżki transformacji oprócz kosztów mamy istotne wsparcie w postaci pieniędzy unijnych (37 proc. – Krajowy Program Odbudowy, 30 proc. – unijny budżet, Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, przychody z rynku ETS) oraz mobilizowanych w ten sposób inwestycji prywatnych. Tylko w budżecie UE na lata 2021–2027 to ok. 190 mld zł.
Do roku 2050 mamy przed sobą trzy budżety wieloletnie UE. Udział Polski będzie w nich spadał, ale procent wydatków klimatycznych będzie rósł, więc jest to także ścieżka poprawienia budżetowej pozycji netto naszego kraju. Sens wydatków publicznych polega na mobilizowaniu cztero-, pięciokrotnie wyższych sum kapitału prywatnego. Nie trzeba dodawać, że kapitał prywatny – nie tylko w Europie – de facto już nie finansuje inwestycji węglowych.
Zatem alternatywa, przed którą stoimy, jest bardzo klarowna. Możemy zrealizować drogi i ambitny program transformacji z wymiernym wsparciem pieniędzy unijnych i prywatnych, by w długiej perspektywie korzystać z zysków taniej energii, efektywności energetycznej i mniejszej zależności od importu paliw kopalnych, lub trzymać się jeszcze droższego, węglowego status quo finansowanego całkowicie z pieniędzy podatnika, co już dziś odbija się negatywnie na naszej atrakcyjności inwestycyjnej i konkurencyjności.
Aby zmaksymalizować zyski negocjacyjne, musimy być jednak wiarygodni. Transfery unijne muszą trafiać do inwestycji transformacyjnych. Programy takie jak „Mój prąd” i „Czyste powietrze” czy realne zainteresowanie energią wiatrową na Bałtyku podnosiły wiarygodność Polski w tej debacie. Niezdolność do konstruktywnego rozwiązania sprawy inwestycji wiatrowych na lądzie czy oderwane od rzeczywistości gospodarczej i geologicznej deklaracje dotyczące roli węgla ten kapitał topiły.
Polska musi lepiej zrozumieć, że transformacja to nie tylko problemy, lecz także szanse. Przez długi czas graliśmy o więcej czasu i więcej pieniędzy. Z sukcesem. Polska – razem z Europą Środkową – uzyskała derogacje dla przemysłu czy specjalne transfery z Funduszu Modernizacji. Jesteśmy głównym beneficjentem Funduszu Sprawiedliwej Transformacji i niebawem Społecznego Funduszu Klimatycznego. Jako beneficjent numer jeden wieloletnich ram finansowych i ważny beneficjent KPO mamy także tam dostęp do bezprecedensowych środków na transformację gospodarki. Ale gra na czas straciła już swój sens.
Wymaga to pogłębionej debaty w kraju, bo tylko realistyczne postulaty mogą być realizowane w Brukseli. Ma to szczególne znaczenie dla polskiej prawicy, która stoi przed pokusą przejścia na pozycje opozycji totalnej wobec wszystkich działań z obszaru transformacji klimatycznej. Będzie to szkodliwe dla Polski i na dłuższą metę uczyni prawicę niewybieralną. Wiszący nisko owoc klimatycznego populizmu uzależni ją od coraz bardziej radykalnych, ale i coraz węższych grup elektoratu. Polacy bowiem nie są odizolowani od trendów w całym świecie Zachodu. Nasza świadomość środowiskowa rośnie szybko. Wystarczy spojrzeć na ewolucję postawy wobec problemu smogu.
Zaczyna się rola polityki
Polityczna alienacja prawicy, pozostawienie sprawy klimatu innym siłom politycznym przyniesie też szkody po stronie tych, których prawica chce słusznie bronić. Polska nie może biernie kopiować polityki klimatycznej Zachodu. Mamy prawo i obowiązek zapewnić sprawiedliwy charakter tego procesu dla branży górniczej, wydobywczej oraz dla wsi. To sprawa nie tylko interesów czysto ekonomicznych, ale ochrony harmonii społecznej i solidarności z każdą grupą społeczną. Antyrewolucyjny, antykonstruktywistyczny konserwatyzm prawicy ma tu wiele do zaoferowania, by Europa znalazła rozsądną ścieżkę dla swej transformacji.
W przypadku rolnictwa i produkcji żywności to sprawa także naszego, europejskiego bezpieczeństwa. Ta perspektywa legła u podstaw powołania Wspólnej Polityki Rolnej, wciąż kluczowego wymiaru tożsamości UE. W dobie rozpalonej dyskusji o strategicznym ryzyku zależności od państw trzecich w obszarach takich jak produkcja leków i produktów medycznych czy tym bardziej w obszarze energii i surowców mamy w ręku dobre argumenty, by rozsądnie na nowo wyważyć skalę obciążeń klimatycznych dla rolnictwa. Uwikłanie prawicy w klimatyczną histerię i negacjonizm wyłączy ją z kształtowania tego cywilizacyjnego procesu i odda go radykałom.
Tempo tych zmian, ciągły rozwój wiedzy i technologii stawia uzasadnione pytanie o ryzyko i koszty błędów w operacji dokonywanej na żywym organizmie społeczeństw i gospodarki. Ponadnarodowy charakter tych procesów, szczególnie w UE, stawia z kolei kwestię legitymizacji i zaufania do podejmowanych decyzji. To tylko potęguje emocje, których jesteśmy dziś świadkami. Niepokój i obawy zostaną z nami na zawsze, ponieważ zmiany będą się tylko nasilać pod wpływem przyrostu wiedzy. Część tych obaw i nawet najostrzej stawianych pytań ma uzasadnienie. Część jest zrodzona z ignorowania procesów gospodarczych. Część tej ignorancji jest kultywowana celowo przez cynicznych polityków, którzy widzą w ludzkim niepokoju szansę na swoje bezproduktywne kariery.
W zgiełku protestów rolniczych łatwo pomieszać te trzy całkiem różne grupy uczestników. Jeszcze łatwiej oddać się czystej szarlatanerii, która od zawsze żeruje na ludzkich nieszczęściach. Nie leży to w interesie rolników. Rolnictwo i cała branża produkcji żywności ma uzasadnione i jak zwykle dobrze policzone powody, by wystąpić zdecydowanie w dyskusji, która dotyczy nie tyle sensu transformacji klimatycznej, ile sprawiedliwego rozłożenia jej kosztów.
Wołodymyr Zełenski i kłopoty ze sprawowaniem władzy
Przez dwa lata wojny Wołodymyr Zełenski zmienił się nie do poznania. Z roześmianego, skłonnego do żartów i autoironii polityka w twardego, a nawet bezlitosnego przywódcę. Nasi rozmówcy w Kijowie okazują się wobec niego zaskakująco krytyczni.
Tu właśnie rola często przywoływanej nauki się kończy. Zaczyna się rola polityki, która musi odpowiedzieć na nie mniej trudne pytania o bezpieczny i sprawiedliwy scenariusz transformacji dla wszystkich. Miarą odpowiedzialności jest dziś pisanie prawdziwych scenariuszy bezpieczeństwa także w obszarze klimatu, szczególnie w Polsce.
Od nowej Komisji Europejskiej wymagać to będzie więcej wyobraźni i zdolności do korekty dotychczasowych założeń pakietu Fit for 55, który nigdy nie był przedmiotem wystarczająco pogłębionej dyskusji ani tym bardziej wystarczająco szczegółowych ustaleń Rady Europejskiej. Osłabiona ostatnio Rada powinna powrócić jako miejsce tworzenia urealnionych, dobrze osadzonych społecznie – nie prometejskich albo czysto technokratycznych – scenariuszy.
Z drugiej strony Polska musi skoncentrować się na racjonalizacji postulatów dotyczących dalej idących kompensacji i elastyczności dla siebie nie tylko w obszarze rolnictwa. Z powodu punktu startu oraz zbyt powolnej ścieżki transformacji mamy odosobnione, coraz bardziej specyficznie polskie problemy. Dotyczy to przede wszystkim kosztów systemu ETS, rolnictwa oraz społecznych skutków obciążeń, które będą dotyczyły transportu i mieszkalnictwa.
Transformacja jest możliwa tylko wtedy, gdy będzie przewidywalnym, bezpiecznym i sprawiedliwym projektem. Na tym – wbrew katastrofistom klimatycznym i tym antyklimatycznym – powinniśmy się skupić w debacie polskiej i europejskiej.
Konrad Szymański
Były minister ds. europejskich w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, były zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.