Wojna wbudowana w codzienność

Lwia część ludności zbudowała psychologiczny system usprawiedliwiania, zaakceptowała albo wyparła wojnę.

Publikacja: 24.05.2024 17:00

Wojna wbudowana w codzienność

Foto: Cloudcatcher Media/stock.adobe.com

Jednym z ulubionych sportów Rosjan są poszukiwania idei narodowej. W ciągu ostatniego trzydziestolecia do tej roli pretendowały kolejno: demokracja i gospodarka rynkowa, „dołączenie do społeczności cywilizowanych narodów”, podwojenie PKB, budowa demokracji suwerennej i mocarstwa energetycznego, aneksja Krymu i zjednoczenie russkogo mira. W 2022 roku trzydziestoletnie poszukiwania zakończyły się sukcesem: Rosja długo tułała się po pustyni poradzieckiej epoki przejściowej, aż wreszcie znalazła swoją ideę narodową – jest nią wojna.

Czytaj więcej

Do ostatniej kropli czekolady

Przypomnieć sobie samą siebie

Ta myśl jest tak prosta i oczywista, że Putin powinien dostać za nią nagrodę państwową albo order, jeśli jeszcze jakiegoś mu brakuje. Za jednym zamachem wyciszył wszystkie kontrowersje społeczne i waśnie elit, a Rosja z ulgą odzyskała swoją naturalną formę anatomiczną, zajęła ekologiczną niszę, którą wyznaczyła jej historia. Wojna wylewa się z ekranów telewizorów i propagandowych kanałów na Telegramie; na miejskich billboardach i panelach przystanków autobusowych zamiast reklam dezodorantu widnieją nikomu nieznani „bohaterowie” „specjalnej operacji militarnej”; uczniowie piszą na lekcjach listy do żołnierzy i kompletują paczki na front, a w szkołach, których absolwenci zginęli na froncie, ustawia się „ławki bohaterów”. Na prowincji (wśród poległych praktycznie nie ma moskwian i petersburżan!) w zwyczajowych konduktach pogrzebowych żałobnicy niosą cynkowane pudła z „ładunkiem-200”, kobiety jak zwykle mną chusteczki, mężczyźni palą ponuro na boku, a komisarz wojskowy w spranej koszuli deklamuje wyuczone zdania i wzywa do uzupełnienia szeregów. Zupełnie jak w filmach wojennych, podręcznikach historii, rodzinnych podaniach: dziadkowie wojowali, ojcowie wojowali i my wojujemy. Jakby przez te wszystkie lata Rosja z mozołem usiłowała przypomnieć sobie swój tradycyjny sposób funkcjonowania i wreszcie jej się udało – między władzą i społeczeństwem zapanowała harmonia i w dalekiej Buriacji człowiek ze łzami w oczach dziękuje państwu za to, że przywiozło mu z oddalonej o pięć tysięcy kilometrów Ukrainy ciało poległego tam siostrzeńca, komandosa: „Prawdę mówią, że swoich nie porzucamy!”.

Ogólnie rzecz biorąc, wojna jest fundamentalną ontologią rosyjskiego społeczeństwa, optyką rosyjskiego człowieka. Od wieków trwa wojna represyjnego kolonizatorskiego państwa z własną ludnością, uważaną przez władzę za niewyczerpany zasób naturalny, a jednostka kontratakuje poprzez ciągłe próby oszukania i okradzenia państwa. Pisał o tym rosyjski socjolog Jurij Lewada w uzasadnieniu swojej definicji homo sovieticus jako „człowieka chytrego”. Wojna między ludźmi w podzielonym, zatomizowanym i zawziętym społeczeństwie. Wojna we wszystkich instytucjach społecznych, w policji i zakładzie karnym, w szkołach i rodzinach, patriarchalna wojna mężczyzn przeciwko kobietom i dorosłych przeciwko dzieciom; wojna centrum przeciwko obrzeżom i wojna imperium przeciwko koloniom. Najlepszą metaforą rosyjskiego społeczeństwa są rosyjskie drogi: panuje na nich nieprzerwana wojna, rządzą siła, pieniądze, status i zasoby administracyjne. Ruch samochodowy w Rosji polega nie na przemieszczaniu się z punktu A do punktu B, lecz na ciągłym wyjaśnianiu osobistego statusu i szukaniu odpowiedzi na odwieczne rosyjskie pytanie „kim ty jesteś?”.

Strzelba na ścianie

Rosja zmierzała do wojny przez całą prezydenturę Putina, wyróżniającą się widowiskowymi defiladami (9 maja 2008 roku, po dwudziestoletniej przerwie, na plac Czerwony wrócił ciężki sprzęt wojskowy, a trzy miesiące później rosyjskie czołgi wjechały do Gruzji), histerycznym kultem Zwycięstwa z wstążeczkami Świętego Jerzego i naklejkami na samochody „Możemy powtórzyć”, z dziećmi w polowych mundurach i wózkami stylizowanymi na wyrzutnie rakietowe, biatlonem czołgów, pompatycznym pomnikiem Michaiła Kałasznikowa (a raczej jego karabinu, uznanego za nieomal największy wkład Rosji w światową cywilizację), piekielną świątynią sił zbrojnych w Kubince pod Moskwą. Dzięki wysiłkom Władimira Miedinskiego i jego Towarzystwa Historii Wojskowości głównym gatunkiem współczesnej rosyjskiej historiografii są opisy wojen. Pisarz patriota Zachar Prilepin skompilował antologię literatury rosyjskiej pod tytułem „Wzwod. Oficery i opołczency russkoj literatury” (Pluton. Oficerowie i milicje literatury rosyjskiej). Militaryzm jest ideologią państwową, wojna zawładnęła wyobraźnią narodu, strzelby Czechowa wisiały na wszystkich ścianach, ale my uparcie nie chcieliśmy brać ich na poważnie, sądziliśmy, że to wszystko jest postmodernistyczną grą i teatrem politycznym.

W rzeczywistości Kreml przygotowywał się do dużej wojny przez co najmniej piętnaście lat, od 2007 roku. Putin oznajmił wówczas na konferencji w sprawie bezpieczeństwa w Monachium, że Rosja będzie dążyć do zmiany porządku światowego. Był to zimny prysznic dla Zachodu. W tym samym roku władza na Kremlu zaczęła się zaczytywać książką Michaiła Jurjewa „Trietia Impierija. Rossija, kotoraja dołżna byt’” (Trzecie Imperium. Rosja, jaką być powinna). W powieści z gatunku political fiction autor opisuje ekspansjonistyczną Rosję przyszłości, z cesarzem i opryczniną. (Rok wcześniej ukazała się antyutopia Władimira Sorokina „Dzień oprycznika”, opisująca autorytarną, wynaturzoną Rosję lat 30. XX wieku, łączącą cechy rosyjskiego średniowiecza z technologiami cyfrowymi i genetycznymi). Liczne wydarzenia późniejszych lat w jakiejś części odtworzyły fabułę tej powieści, dlatego wiele osób zalicza zmarłego w 2019 roku autora do grona głównych ideologów reżimu, obok Aleksandra Dugina i Aleksandra Prochanowa, od kilku dziesięcioleci popychających Kreml w stronę globalnego konfliktu. Dziś wojna jest główną technologią polityczną, podstawą legitymacji władzy w okresie przejściowym lat 2022–2024. Po zamordowaniu demokracji i konstytucji Putin stworzył sobie warunki, by rządzić w sytuacji „stanu wyjątkowego” Carla Schmitta, obojętne, czy uzasadni go krucjatą przeciwko „kolorowym rewolucjom”, aneksją Krymu, walką z koronawirusem czy wojną z Ukrainą.

Czytaj więcej

Krzysztof Grabowski. Jest papier toaletowy, kiełbasa i internet, więc nie będzie rewolucji

Pomost między reżimem, elitami i ludnością

24 lutego, nazajutrz po Dniu Armii Czerwonej, jak na ironię nazywanym Dniem Obrońcy Ojczyzny, Rosja napadła na Ukrainę. Ze względu na siłę użytych wojsk, powierzchnię zajętych obszarów i liczbę uchodźców „specjalna operacja wojskowa” szybko przeistoczyła się w największy konflikt zbrojny w Europie od zakończenia II wojny światowej. Wybuch wojny w Ukrainie oznaczał ostateczny koniec poradzieckiego trzydziestolecia i obecności Rosji na światowych rynkach i w międzynarodowych instytucjach. Agresja na Ukrainę uczyniła Rosję światowym pariasem i ściągnęła na nią bezprecedensowe sankcje, ale – o dziwo – nie wywołała destabilizacji społeczno-politycznej w kraju: większość społeczeństwa przyjęła ją jako coś oczywistego, weszła w wojnę jak w masło, jak w stary szynel po ojcu.

Maszyna propagandowa dobrze spełniła swoje zadanie, świat jak zwykle podzielił się na swoich i obcych, lwia część ludności zbudowała psychologiczny system usprawiedliwiania, zaakceptowała albo wyparła wojnę. Ludzie żyją w prywatnych strefach komfortu, w swego rodzaju skorupach, umożliwiających im codzienne funkcjonowanie. Wojna uległa normalizacji, została wbudowana w codzienność, w wieczorne serwisy informacyjne. Ludzie traktują ją jak interes państwa, a interesu państwa w Rosji się nie kwestionuje – władza siedzi wyżej i lepiej widzi, co trzeba, a czego nie. Antywojenna mniejszość jest rozproszona i milcząca; polityka zmuszania do emigracji tych, którym się nie podoba, połączona z represjonowaniem każdego, kto ośmieli się wyrazić niezadowolenie (siedmioletni wyrok dla miejskiego radnego Aleksieja Gorinowa i sprawy kryminalne przeciwko politykom Ilji Jaszynowi i Władmirowi Kara-Murzie z nowego artykułu 207, paragraf 3 Kodeksu karnego: zakaz „dyskredytowania armii”), przynosi rezultaty. Protesty przeciwko wojnie zmarginalizowano, zagłuszono i przynajmniej na razie nie zagrażają stabilizacji społeczno-politycznej.

Co więcej, wydaje się, że wojna spełnia funkcję pomostu między putinowskim reżimem, elitami i ludnością kraju; jest „momentem prawdy”, nową kotwicą rosyjskiej tożsamości. Mimo braku towarów i komponentów z importu, wzrostu cen i zamykania przedsiębiorstw z powodu sankcji znaczna część mieszkańców Rosji doświadcza poczucia jedności narodowej w warunkach konfrontacji ze światem zewnętrznym, a elity polityczne i biznesowe płoną entuzjastycznym zapałem w obliczu bezprecedensowych wyzwań. Nie są to oczywiście trendy długofalowe; spadająca koniunktura gospodarcza prędzej czy później wywoła falę niezadowolenia, na razie jednak Kreml cieszy się potężnym poparciem narodu i ma silną legitymację społeczną dla przedłużenia władzy Putina i dalszego prowadzenia wojny.

Charakterystyczną ilustracją tego stanu jest skandaliczny wywiad dyrektora petersburskiego Ermitażu, Michaiła Piotrowskiego, pełen osobliwych wyznań i otwarcie faszystowskich maksym: „Z jednej strony wojna to krew i zabijanie, a z drugiej – pewność siebie ludzi, pewność siebie narodu. Każdy człowiek chce wzmocnić swoją pewność siebie. Określając swoje stanowisko wobec wojny, bez wątpienia to czyni”. Wojna z Ukrainą i całym światem przeistoczyła się z fantazji Kremla we wzmocnienie pewności siebie rosyjskiego narodu politycznego. Zdumiewające, że w 2022 roku nie udało się znaleźć w kraju innej platformy dla zintensyfikowania tego uczucia.

Wojnie w Ukrainie nadano wszystkie atrybuty słuszności moralnej: w świadomości zbiorowej jest aktem odwetu, naprawienia globalnej niesprawiedliwości, wyrównania fundamentalnej nierównowagi w relacjach Rosji ze światem, od dawna oczekiwaną odpowiedzią Zachodowi. Jest tak intensywnie symboliczna, że jej imię zostało objęte tabu: władza wprowadziła zakaz wypowiadania na głos słowa „wojna”, za jego złamanie grozi kara więzienia, a zapisywać wolno je tylko gwiazdkami, **j**, tak jak ortodoksyjni żydzi zapisują imię B-ga. Przez analogię rosyjska cenzura Wojna jako idea narodowa praktycznie zakazała używania słowa „pokój” w charakterze antywojennego wezwania, więc dowcipnisie zastępują tytuł słynnej powieści Lwa Tołstoja ciągiem znaczków ***** i *****.

Cel sam w sobie

Kremlowi nie robi wielkiej różnicy, że blitzkrieg się nie udał i że wojna nie idzie zgodnie z planem. Rosja zawsze wojowała niekompetentnie, niezgrabnie, nie przebierając w środkach i z ogromnymi stratami wśród swoich żołnierzy oraz ludności cywilnej. Zresztą, jak pisze ekonomista Aleksandr Prochorow w książce „Russkaja modiel uprawlenija” (Rosyjski model zarządzania), w Rosji praktycznie wszystkie zadania realizuje się kosztem uszczuplenia zasobów. Celem tej wojny jest nie szybkie zwycięstwo i okupacja Ukrainy, lecz wojna sama w sobie. Podobnie Ukraina nie jest celem samym w sobie; posłużyła za pretekst, preludium do permanentnej wojny światowej z książki Jurjewa; do Błokowskiego „pożaru świata” – prawdziwego przeznaczenia Rosji i jej jedynej nadziei na odrodzenie. Miast połatać własną sypiącą się chatę, puśćmy z dymem całą wieś i na jej popiołach obwołajmy się hegemonem.

W 2022 roku putinowska Rosja nie ma światu do zaproponowania nic prócz wojny; agresja i izolacja Rosji „wyzerowała” wszystkie osiągnięcia ostatnich dziesięcioleci. Rozpędzono najlepsze teatry, a reżyserów i aktorów zmuszono do emigracji. Rosyjski sport zniszczyły afery dopingowe, sankcje, a teraz jeszcze dyskwalifikacja rosyjskich sportowców z wszystkich imprez międzynarodowych. Rosyjskie nauka i technika, odcięte od świata zewnętrznego, w XXI wieku są skazane na degradację, prymitywizację i piractwo. To, co najlepszego udało się stworzyć w sektorach IT i technologii finansowych – Yandex, Sberbank i Tinkoff-bank – przechodzi pod kontrolę resortów siłowych, jest przejmowane przez państwo albo ewakuuje się za granicę. W ostatnich miesiącach z Rosji, jak wcześniej z Białorusi, całymi zespołami, start-upami i korporacjami uciekło kilkadziesiąt tysięcy programistów. Zostały tylko bomba atomowa, starzejąca się radziecka broń, biedująca ludność, gotowa walczyć za pieniądze i produkcja strachu jako głównego rosyjskiego towaru eksportowego.

Historia zatoczyła pełne koło i putinowska Rosja spełniła swoje retro marzenie: niczym już się nie różni od Związku Radzieckiego początku lat 80. XX wieku. Jest stetryczałym imperium obłożonym sankcjami, ospale odwarkującym światu zewnętrznemu, tkwiącym po uszy w beznadziejnej wojnie kolonialnej. Utraciła przyjaciół, sojuszników i resztki autorytetu. Tamten ZSRR był zbyt zgrzybiały i przegniły, by tworzyć coś nowego, budować instytucje, proponować rozwiązania globalnych problemów, lecz wciąż jeszcze wystarczająco ogromny, uzbrojony i niebezpieczny, by straszyć Zachód rakietami SS-20, prowadzić wojny kolonialne, zestrzelić w 1983 roku koreańskiego pasażerskiego boeinga, a w 1986 roku skazić pół Europy czarnobylskim promieniowaniem… Taka też jest współczesna Rosja: zbyt słaba, by włączyć się w budowę nowego świata, lecz wciąż wystarczająco niebezpieczna i zintegrowana z globalnymi sieciami, by niszczyć stary. Zagraża światu kataklizmami, niestabilnością, nowymi wojnami i katastrofą nuklearną. Putinowska Rosja to powstałe z grobu zombie i kopia ZSRR, reaganowskie Imperium Zła, niezdolne przynieść światu nic oprócz wojny. […]

Czego nie zrobił Zachód

Miejsce Rosji na mapie świata jest ostatecznie zdefiniowane; jeśli wcześniej Zachód sądził, że Rosja pozostanie na peryferiach ogólnoświatowego systemu i ograniczy się do wymieniania swoich bogactw naturalnych na towary konsumenckie oraz powstrzymywania eurazjatyckiego chaosu przy pomocy represyjnego państwa, to w XXI wieku ta iluzja ostatecznie się rozwiała. Z dostawcy surowców Rosja przeobraziła się w terrorystkę i szantażystkę, i nawet hipotetyczne spełnienie „warunków Putina” niczego by nie rozwiązało; tylko rozochociłoby Kreml i w konsekwencji doprowadziłoby do nasilenia eksportu chaosu, strachu i przemocy. Gdy wojna w Ukrainie coraz głębiej wkopuje się w ziemię, a analitycy się zastanawiają, gdzie Putin uderzy w następnej kolejności (na Gruzję czy Mołdawię? na Polskę czy Litwę?), stopniowo uświadamiamy sobie pełne rozmiary katastrofy: mamy do czynienia nie z regionalnym konfliktem na obrzeżach Europy, jak chcieliby myśleć niektórzy zachodni politycy, lecz z największym wyzwaniem, przed jakim stanął Zachód od czasu II wojny światowej.

Nie ma co się oszukiwać: mimo że pociski wybuchają i ludzie giną w Ukrainie, pełnowymiarowa wojna objęła już całą planetę – właśnie tak, jak to planował Kreml, odurzony bredniami o nieuchronności III wojny światowej. Rosja nie dysponuje w niej przewagą militarną (mit o „drugiej najpotężniejszej armii świata” rozbił się w drzazgi pod Kijowem i Bachmutem), potencjałem ekonomicznym ani dostatecznym zapleczem ludzkim, technologicznym czy informacyjnym, ma jednak niezaprzeczalne atuty: strach oraz umiejętność wpływania na globalne procesy daleko poza swoimi granicami. Dzisiejszy świat jest tak złożony i pełen wzajemnych zależności, że przerwanie łańcucha w jednym miejscu może wywołać reakcję domina o skutkach niemożliwych do przewidzenia. Widzieliśmy to na przykładzie awarii kontenerowca „Ever Given” w 2021 roku. Osiadł na mieliźnie i na sześć dni zatrzymał ruch na Kanale Sueskim, co przyniosło ogromne straty całej światowej gospodarce. Dzisiejsza Rosja jest takim właśnie kontenerowcem, spoilerem, wirusem wpuszczonym do globalnych sieci i zdolnym do wywołania ogromnych strat albo nawet zniszczenia całej struktury. Trzeba nawet brać pod uwagę użycie rosyjskiej broni jądrowej i nieprzewidywalne scenariusze możliwej konfrontacji nuklearnej, coraz bardziej prawdopodobnej, w miarę jak staje się jasne, że Rosja nie jest zdolna rozstrzygnąć obecnego konfliktu przy użyciu broni konwencjonalnej.

Czytaj więcej

Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem

Nie ma drogi powrotnej, świat zsuwa się w dół po spirali konfrontacji i już teraz funkcjonujemy w trybie III wojny światowej, czy ją tak nazywamy, czy nie. Sytuacja przestała przypominać napaść Miloševicia na Kosowo albo Saddama na Kuwejt, a tym bardziej kryzys kubański w 1962 roku. Najbliższą analogią jest Europa w 1938 roku; wtedy chodziło nie tylko o Anschluss Austrii i aneksję Sudetów, lecz także o przebudowę całego świata. Krótkowzroczność i niezdecydowanie Europy, polityka spełniania życzeń, doprowadziły wtedy świat do katastrofy i trzeba wyciągnąć z tego naukę.

Bez radykalnego rozwiązania „problemu Rosji” nie osiągniemy bezpieczeństwa na świecie. Potrzebne są skoordynowane wysiłki społeczności międzynarodowej na skalę niespotykaną od czasu II wojny światowej. Rosja zbyt długo nosiła się z mistyczną liczbą „1945” i hasłem „Możemy powtórzyć”. Skończyło się to inwazją na Ukrainę. W rzeczywistości to Zachód powinien powtórzyć rok 1945. Wówczas wykonano tylko połowę roboty: z dwóch krwawych dyktatur, które rzuciły wyzwanie liberalnemu porządkowi na świecie, tylko jedna została zwyciężona. Dzięki tamtemu zwycięstwu drugie, nie mniej groźne imperium urosło w siłę. Choć częściowo się rozpadło, przetrwało XX wiek i w XXI wieku po raz kolejny rzuca wyzwanie wolnemu światu. Przyszedł czas, by Zachód dokończył to, czego nie zrobił w 1945 roku.

Fragment książki Siergieja Miedwiediewa „Wojna »made in Russia«” w przekładzie Hanny Pustuły-Lewickiej. Książka ukazała się w serii Impact wydanej w ramach współpracy Wydawnictwa Krytyki Politycznej z Impactem – największym kongresem gospodarczo-technologicznym odbywającym się w naszej części Europy

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Jednym z ulubionych sportów Rosjan są poszukiwania idei narodowej. W ciągu ostatniego trzydziestolecia do tej roli pretendowały kolejno: demokracja i gospodarka rynkowa, „dołączenie do społeczności cywilizowanych narodów”, podwojenie PKB, budowa demokracji suwerennej i mocarstwa energetycznego, aneksja Krymu i zjednoczenie russkogo mira. W 2022 roku trzydziestoletnie poszukiwania zakończyły się sukcesem: Rosja długo tułała się po pustyni poradzieckiej epoki przejściowej, aż wreszcie znalazła swoją ideę narodową – jest nią wojna.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka