Likwidacja kata Warszawy

Joseph Goebbels, opisując w swoim dzienniku likwidację Franza Kutschery przez AK w Warszawie przed 80 laty, pisał: „Raport o tym zamachu czyta się jak porywającą powieść. Ci polscy partyzanci działają z niesłychaną brutalnością i z zimną krwią”.

Publikacja: 09.02.2024 17:00

Bronisław Pietraszewicz ps. Lot przez uchylone okno oddał do Kutschery serię strzałów ze stena, a po

Bronisław Pietraszewicz ps. Lot przez uchylone okno oddał do Kutschery serię strzałów ze stena, a pozostali członkowie oddziału ostrzelali pobliski posterunek żandarmerii oraz ranili adiutanta generała. Na zdjęciu inscenizacja zamachu na Franza Kutscherę w Alejach Ujazdowskich, Warszawa, 22 lutego 2009 r.

Foto: East News

Tygodnie rozpoznania, wiele dni przygotowań, a potem strzelanina w biały dzień. Pościg ulicami miasta zakończony ucieczką w głąb lodowatej rzeki. Zamach na Franza Kutscherę, będący najdotkliwszym ciosem Armii Krajowej zadanym niemieckiemu okupantowi, nie tylko stanowił szczegółowo zaplanowaną akcję podziemia, ale też okazał się gotowym scenariuszem na film.

Od połowy października 1943 roku Warszawę uderzyła kolejna fala terroru okupacyjnego, ale tym razem o nieznanej dotychczas mocy. Niemcy na podstawie wydanego 2 października rozporządzenia o „zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie” zaczęli publicznie rozstrzeliwać zakładników (bezbronne ofiary łapanek) na ulicach Warszawy. „Wróg zerwał z dotychczasową metodą mordów zakonspirowanych i postanowił zastraszyć oporną i buntowniczą Warszawę okrutnym przedstawieniem. Salwy patroli egzekucyjnych zabrzmiały jawnie i otwarcie w sercu miasta. Grupy po 10–20 osób […] rozstrzeliwane są na ulicach w wielu punktach stolicy. Wśród zabitych znalazły się kobiety i chłopcy kilkunastoletni” – donosiła prasa konspiracyjna. Zarówno o wzięciu zakładników, jak i ich późniejszych straceniach, mieszkańców miasta informowały czerwone „afisze śmierci”, zaś pod każdym z nich widniał podpis „Komendant Policji Bezpieczeństwa i SD na Dystrykt Warszawski”.

Przez tygodnie podziemny oddział specjalny „Agat” (od stycznia 1944 roku działający pod kryptonimem „Pegaz”) starał się rozpracować personalia kryjące się za tą funkcją. Udało się to po trosze przez zbieg okoliczności, a gdy nazwisko i wygląd komendanta zaczęły być znane, znalazł się on na szczycie listy proskrypcyjnej akcji „Główki”, czyli prowadzonej od tygodni przez Kedyw (Kierownictwo Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej) likwidacji najważniejszych niemieckich funkcjonariuszy Generalnego Gubernatorstwa.

Czytaj więcej

Trzy pogrzeby generała Sikorskiego

Rozpoznanie i identyfikacja

Osobą utożsamianą z nową falą terroru był urodzony w 1904 roku w Oberwaltersdorfie SS-Brigadeführer Franz Kutschera. Do Warszawy został on przeniesiony z Mohylewa, gdzie od kwietnia do września 1943 roku pełnił obowiązki dowódcy SS i policji. Podlegając SS-Obergruppenführerowi Erichowi von dem Bach-Zelewskiemu (pełnomocnikowi Himmlera do zwalczania partyzantki w okupowanej Europie), Kutschera zasłynął brutalną walką z ruchem oporu na terenie dzisiejszej Białorusi oraz deportacjami ludności żydowskiej. W stolicy zastąpił likwidatora powstania w getcie SS-Brigadeführera Jürgena Stroopa. Przeniesienie do Warszawy znanego z brutalności Kutschery miało być pomysłem samego Himmlera. Szef SS, zarzucając generalnemu gubernatorowi Hansowi Frankowi słabość w walce z polskim podziemiem, dążył do stanowczego i dotkliwego uderzenia w Armię Krajową i okiełznania „siedliska całego zła” w Generalnym Gubernatorstwie, czyli Warszawy. Gwarantem skuteczności akcji pacyfikacyjnej miał być 40-letni SS-Brigadeführer.

Do identyfikacji Kutschery doszło w połowie stycznia 1944 roku. Aleksander Kunicki ps. Rayski, obserwując rejon dzielnicy policyjnej przy al. Szucha oraz Al. Ujazdowskich, spostrzegł, że codziennie w godzinach porannych do budynku komendantury SS podjeżdża reprezentacyjny opel-admirał o numerze rejestracyjnym SS-20795, którym podróżuje nieznany mu ważny funkcjonariusz SS. Nie był jednak w stanie określić jego stopnia, gdyż wszelkie znaki charakterystyczne były skrywane pod skórzanym płaszczem. Pewnego dnia płaszcz uchylił się w sposób umożliwiający identyfikację generalskich epoletów. Po przekazaniu meldunku przełożonym okazało się, że równolegle Komenda Główna Armii Krajowej ustaliła, że dowódcą SS i policji na dystrykt warszawski jest Franz Kutschera.

Posiadana przez podziemie fotografia pozwoliła „Rayskiemu” na identyfikację. Wówczas przystąpiono do przygotowania dokładnego planu akcji, której termin początkowo ustalono na 28 stycznia 1944 roku. Jednakże z powodu niepojawienia się Kutschery tego dnia w miejscu planowanej akcji przeniesiono ją na 1 lutego.

Egzamin z patriotyzmu miasta

Operacja rozpoczęła się parę minut po godz. 9. Na ulicach panował ruch. Przez Al. Ujazdowskie przejechała ciężarówka z niemieckimi żołnierzami oraz przemaszerował pluton SS. Niedługo potem samochód z Kutscherą ruszył spod jego domu w al. Róż w kierunku komendantury SS. W chwili, gdy zbliżył się do ul. Piusa, zza rogu wyjechał samochód z członkami „Pegaza”. W momencie niemalże zetknięcia obu pojazdów nastąpiło pierwsze uderzenie. Bronisław Pietraszewicz ps. Lot przez uchylone okno oddał do Kutschery serię strzałów ze stena, zaś pozostali członkowie oddziału ostrzelali pobliski posterunek żandarmerii oraz ranili adiutanta generała. Widząc, że Kutschera nadal się porusza, Michał Issajewicz ps. Miś oddał do niego strzały z bliskiej odległości. Następnie wyciągnął ciało w poszukiwaniu dokumentów, w celu potwierdzenia tożsamości zabitego. Równolegle trwała wymiana ognia pomiędzy osłaniającymi oddziałami polskiego podziemia a żandarmami, którzy z gmachu i bramy budynku SS ostrzeliwali uczestników akcji.

Pomimo że sam zamach trwał zaledwie kilka minut, to momentalnie rozlał się na inne części miasta. W jego trakcie – jak pisał Tomasz Strzembosz – „egzamin z patriotyzmu, sprawności, ofiarności zdawało już nie tylko dziewięciu chłopców z »Pegaza«, ale całe społeczeństwo Warszawy”.

Szczególne wydarzenia miały miejsce po odwiezieniu rannych do praskiego szpitala Przemienienia Pańskiego. Wówczas Zbigniew Gęsicki ps. Juno wraz z Kazimierzem Scottem ps. Sokół, działając wbrew rozkazom, zamiast pozbyć się samochodu ze śladami kul, postanowili zachować auto dla oddziału. Skierowali się na lewobrzeżną Warszawę, jednakże w połowie mostu Kierbedzia spostrzegli, że strona od Starego Miasta zatarasowana jest przez niemiecki patrol. Próba zawrócenia w kierunku Pragi nie powiodła się. Rozpoczęła się wymiana ognia z Niemcami. Z powodu braku amunicji członkowie podziemia postanowili uciec, wskakując do Wisły, gdzie śmiertelnie dosięgły ich niemieckie kule. Po południu tego samego dnia – z powodu donosu – ranni żołnierze zostali ewakuowani z praskiego szpitala.

W akcji wzięło udział łącznie 13 osób należących do oddziału „Pegaz”. W jej wyniku czterech z nich straciło życie, a dwóch zostało rannych. Straty niemieckie wyniosły dziewięciu rannych oraz pięciu zabitych, w tym cel numer jeden – Franz Kutschera.

Czytaj więcej

Prochy Słowackiego, serce Kościuszki, romantyzm Piłsudskiego

Pogrzeb z weselem

Trzy dni po zamachu odbył się pogrzeb „kata Warszawy”. Okupant, mimo ogromnego ciosu, usiłował poprzez uroczystości ukazać swoją wielkość, potęgę i dominację. Jednakże Niemcy obawiali się, że podziemie ponownie zaatakuje, dlatego ceremonii towarzyszyły nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Trasa konduktu oraz jej najbliższe okolice zostały wyłączone z jakiegokolwiek ruchu, a mieszkańcy sąsiednich dzielnic mieli zostać ewakuowani. Ulice, którymi transportowano ciało Kutschery, były puste.

Trumnę wystawiono w Pałacu Namiestnikowskim, gdzie odbyła się makabryczna ceremonia – tzw. ślub junkierski, czyli zaślubiny zmarłego z norweską narzeczoną będącą w zaawansowanej już ciąży. Miejsce wystawienia zwłok wypełniło się setkami Niemców w mundurach, trumnę zaś otoczono rzędem drzew laurowych.

Jak relacjonowała uczestnicząca w ceremonii polska agentka Teodora Żukowska ps. Milena, wrażenie całości było wręcz upiorne. Po latach wspominała, że „ilekroć przechodzę obok Pałacu Namiestnikowskiego, tylekroć myślę, że kiedyś powinna pojawić się tutaj tablica pamiątkowa, na której odnotowano by, że właśnie w tym miejscu dobiegła kresu droga kata Warszawy, człowieka, którego imię zna każde polskie dziecko i po tylu latach wymawia je ze zgrozą i nienawiścią”. Po tej części uroczystości kondukt wyruszył na Dworzec Gdański, skąd trumnę, specjalnym pociągiem, przetransportowano do Berlina. Tak przynajmniej myślano przez pół wieku...

W 2015 roku Wojciech Parzyński na łamach „Biuletynu Informacyjnego Światowego Związku Żołnierzy AK” podał, że Kutschera (podobnie jak tysiące innych żołnierzy niemieckich, którzy polegli w Warszawie w czasie okupacji) został w lutym 1944 roku pochowany na Powązkach. Historyk, wysnuwając swą szokującą hipotezę, powołał się na dokumenty urzędowe, zgodnie z którymi w 1990 roku – w związku z wytyczaniem dalszego odcinka Al. Prymasa Tysiąclecia – dokonano ekshumacji z Cmentarza Powązkowskiego prochów 2,5 tys. niemieckich żołnierzy (w tym właśnie „kata Warszawy”). Następnie złożono je na Niemieckim Cmentarzy Wojennym w miejscowości Joachimów-Mogiły w gminie Bolimów (pow. skierniewicki). Z oczywistych przyczyn zarządcy cmentarza nie zamieścili nazwiska Kutschery na zbiorowej mogile.

Niemcy byli pod wrażeniem

Gdy 1 lutego na biurkach dygnitarzy hitlerowskich rozdzwoniły się telefony donoszące o zamachu i śmierci Kutschery, po prostu nie chciano w to wierzyć. […] Zapanował popłoch graniczący z histerią. Jak to – więc nikt już nie był bezpieczny w Warszawie? […] Zamach na Kutscherę był punktem szczytowym, po którym strach Niemców doszedł zenitu” – wspominała Teodora Żukowska.

Również z relacji najwyższych dygnitarzy III Rzeszy oraz Generalnego Gubernatorstwa widać, że atak podziemia odniósł sukces – nie tylko pozbawił życia „kata Warszawy”, ale również pokazał stałą obecność Armii Krajowej zagrażającej Niemcom w krytycznym momencie II wojny światowej. Joseph Goebbels, notując w swoim dzienniku wydarzenia z Warszawy, napisał: „Raport o tym zamachu czyta się jak porywającą powieść. Ci polscy partyzanci działają z niesłychaną brutalnością i z zimną krwią”. Dalej komentował: „Niezależnie od tego zakładam jednak, że im bliżej bolszewicy podejdą do właściwego polskiego terytorium, tym bardziej Polakom będzie przechodzić ochota do takich zamachów […]”.

W dniu zamachu na Wawelu miała miejsce konferencja władz Generalnego Gubernatorstwa. Gen. Wilhelm Koppe (dowódca SS i policji GG) podkreślił, że istnieje stałe zagrożenie dla najważniejszych funkcjonariuszy hitlerowskich, a na lepszą przyszłość nie ma większych nadziei. Zalecił zwiększenie środków bezpieczeństwa przez samych dowódców, m.in. trzymanie broni cały czas w pogotowiu, ciągłe zmienianie tras i pór dnia przejazdu, jak również polecił, aby zwiększyć bezpieczeństwo komunikacji telefonicznej i listownej. Całość wywodu konstatował – „zamachowiec, który nie waha się ryzykować życia, może zawsze spodziewać się sukcesu”.

Obawę Niemców potęgował fakt, że tego samego dnia, co Kutschera, przy pl. Napoleona z rąk podziemia zginął Albrecht Eitner, prezes zarządu komisarycznego nieruchomości żydowskich i komisarz do spraw utwierdzenia niemczyzny w Generalnym Gubernatorstwie. Poza nim zabito też jednego z kierowników niemieckiego urzędu pracy.

200 milionów za Himmlera

Dziś w Alejach Ujazdowskich była bomba i strzelanina, podobno zabity został prezydent policji, ten co podpisywał listy rozstrzelanych. Podobno zginęło 4 zamachowców. Mój Boże, znów będą egzekucje” – zanotowała w dzienniku 1 lutego Maria Jadwiga Komornicka. Zgodnie z „oczekiwaniami” miasto w kolejnych dniach ponownie stało się świadkiem fali terroru. Pierwsza „karna” egzekucja miała miejsce już następnego dnia po zamachu. 2 lutego, w godzinach przedpołudniowych, Niemcy w Al. Ujazdowskich rozstrzelali 100 osób przywiezionych z Pawiaka, a w ruinach getta stracono kolejnych 200 więźniów. Tydzień później w dwóch egzekucjach – na ul. Barskiej oraz ul. Wolskiej – 140 zakładników straciło życia. 15 lutego zaś – w trakcie ostatniej publicznej egzekucji – rozstrzelano kilkadziesiąt osób.

Do najbardziej znanej represji niemieckiego okupanta na mieszkańcach Warszawy za śmierć Kutschery doszło 11 lutego. Nad rankiem na dwóch balkonach na I piętrze zniszczonego domu przy ul. Leszno powieszono 27 więźniów Pawiaka. Ciała zabitych zwisały przez prawie cały dzień (bezpośrednio za murem zniszczonego getta). Niemiecka policja zabezpieczyła miejsce, jednocześnie umożliwiając mieszkańcom swobodne przechodzenie i przyglądanie się ofiarom (zabronione było jedynie zatrzymywanie się bezpośrednio pod budynkiem). Ciała na widok publiczny wystawione były do godziny 15. Następnie policja zamknęła całą ulicę, zdjęła zwłoki, które spalono na terenie getta. Kronikarz okupacyjny Ludwik Landau zanotował: „Tłumy ludzi tam wędrowały: część może przez zwyczajną, choć nieludzką ciekawość – ale większość w poczuciu, że zobaczenie tego jest obowiązkiem, aby na tej podstawie wyrobić stosunek do morderców; a było może i wielu tych, którzy po prostu szli przekonać się, czy nie ma wśród ofiar bliskich – bo nazwiska plakat nie podał […]”.

Poza egzekucjami Niemcy na mieszkańców miasta nałożyli kontrybucję w wysokości 100 milionów złotych. Po mieście zaczął krążyć upiorny żart: Na rozwieszonych o tym ogłoszeniach Polacy niebawem dopisali: „100 milionów za Kutschera, 200 damy za Himmlera”. Oprócz tego „jako represję […] zamknęli do odwołania wszystkie restauracje i przesunęli godzinę policyjną z 8 wieczorem do 7 wieczorem” – zanotował w dzienniku Franciszek Wyszyński.

Śmierć generała SS, popłoch w szeregach okupanta, jak również skalę represji można przyrównać jedynie do zgładzenia protektora Czech i Moraw Reinharda Heydricha w Pradze pod koniec maja 1942 roku. Bez wątpienia akcja polskiego podziemia swoim rozmachem oraz realizacją wywarła nie tylko ogromny wpływ na traktowanie swojego bezpieczeństwa przez Niemców w okupowanej Polsce, ale również mocno zakorzeniła się w zbiorowej pamięci II wojny światowej, czego dowodem może być zrealizowany w 1959 roku przez Jerzego Passendorfera film „Zamach”.

Jednocześnie akcja AK zmusiła okupanta do odstąpienia przez Niemców od egzekucji publicznych. Podziemie miało jednak świadomość, że zaprzestanie rozstrzeliwań ulicznych nie oznacza końca okupacyjnego terroru. Przestrzegało społeczeństwo: „Trzeba zdać sobie wyraźnie sprawę, że Niemcy przerzucają się od jednej metody terroru i kontroli do innej, że musimy być przygotowani na coraz nowe ich »pomysły« i szykany – ale zarazem, że te wysiłki świadczą o rzeczywistej słabości niemieckiej mimo całego potężnego aparatu policyjnego […]”. I faktycznie terror trwał, jednakże na powrót w formie skrytobójczej, na zgliszczach warszawskiego getta.

Paweł M. Mrowiński jest doktorantem na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. W 2022 r. ukazała się jego książka naukowa „Egzekucje publiczne w okupowanej Warszawie” (wyd. Instytut Pileckiego)

Tygodnie rozpoznania, wiele dni przygotowań, a potem strzelanina w biały dzień. Pościg ulicami miasta zakończony ucieczką w głąb lodowatej rzeki. Zamach na Franza Kutscherę, będący najdotkliwszym ciosem Armii Krajowej zadanym niemieckiemu okupantowi, nie tylko stanowił szczegółowo zaplanowaną akcję podziemia, ale też okazał się gotowym scenariuszem na film.

Od połowy października 1943 roku Warszawę uderzyła kolejna fala terroru okupacyjnego, ale tym razem o nieznanej dotychczas mocy. Niemcy na podstawie wydanego 2 października rozporządzenia o „zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie” zaczęli publicznie rozstrzeliwać zakładników (bezbronne ofiary łapanek) na ulicach Warszawy. „Wróg zerwał z dotychczasową metodą mordów zakonspirowanych i postanowił zastraszyć oporną i buntowniczą Warszawę okrutnym przedstawieniem. Salwy patroli egzekucyjnych zabrzmiały jawnie i otwarcie w sercu miasta. Grupy po 10–20 osób […] rozstrzeliwane są na ulicach w wielu punktach stolicy. Wśród zabitych znalazły się kobiety i chłopcy kilkunastoletni” – donosiła prasa konspiracyjna. Zarówno o wzięciu zakładników, jak i ich późniejszych straceniach, mieszkańców miasta informowały czerwone „afisze śmierci”, zaś pod każdym z nich widniał podpis „Komendant Policji Bezpieczeństwa i SD na Dystrykt Warszawski”.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS