Rząd Donalda Tuska powinien na spokojnie porozmawiać z Kościołem. Czas skończyć ze światopoglądową polaryzacją społeczeństwa
Liberałów boli mniej atak na ich wartości?
Gdy ktoś atakuje Lecha Wałęsę, a Lech Wałęsa jest dla mnie bohaterem, to ja sobie z tym poradzę – wiem, że ludzie nie są czarno-biali. Ale gdy ktoś atakuje Jana Pawła II albo Lecha Kaczyńskiego, to druga strona sobie słabiej z tym radzi, bo ona się bardziej utożsamia i w sposób bardziej czarno-biały patrzy na swoje autorytety – muszą być bez jakiejkolwiek skazy. Trzeba też pamiętać, że dziś strona konserwatywna płaci za zaangażowanie polityczne Kościoła. Ludzie słusznie obawiają się, że Kościół wkroczy i będzie organizował ich życie prywatne. Tak było przez te osiem lat. Ale to także odpowiedzialność rządu liberalnego, by z Kościołem rozmawiać, negocjować, nie tylko go atakować. W obecnej sytuacji być może jest przestrzeń, by obie te strony zrobiły krok wstecz, także episkopat, który może być bardziej chętny to zrobić właśnie teraz, gdy może coś stracić. Powinniśmy szukać wspólnej przestrzeni, a nie podziałów. Bez nienawiści, bez kpin.
Dlatego mówię do tego liberalnego elektoratu: trzeba robić inaczej niż oni, trzeba bardziej ugodowo. W odpowiedzi słyszę apel, abym spadał na drzewo. Oni nas niszczyli przez osiem lat, a teraz mamy nastawiać drugi policzek?
Przez osiem lat rząd PiS wcale nie naprawił państwa w żadnym istotnym obszarze. Skupiał się przede wszystkim na emocjach – na tym polega populizm. Mądry rząd po PiS powinien przyjąć inną strategię, a nie podsycać emocje w drugą stronę. Podsycanie emocji prowadzi do polaryzacji, a liberałowie i demokracja zawsze przegrywają, gdy społeczeństwo jest mocno spolaryzowane. Jeśli zamiast jednego społeczeństwa mamy dwa plemiona, a każde uważa drugich za zdrajców, wrogów Polski, agentów niemieckich czy rosyjskich, to jak można pozwolić, by oni przejęli władzę? I demokracja ginie. Dlatego uważam, że mądry liberalny rząd musi mieć podwójną agendę: z jednej strony dbać o wartości ważne dla swojego elektoratu, z drugiej nie zapominać, że jeżeli będzie jedynie podsycał emocje, to na końcu przegra. Więc musi znaleźć strategię, która radzi sobie z tym problemem lepiej niż strategia triumfalizmu i zaspokajania swoich emocji.
Na przykład?
Jednym z głównych tematów, które łączą Polaków, jest bezpieczeństwo narodowe. Mamy wojnę w Ukrainie, nie wiadomo, co tam będzie się działo, jeśli Trump wygra wybory w USA. To jest ważny, gotowy temat, niepolaryzujący. Tymczasem rząd koncentruje debatę wokół spraw światopoglądowych, które dzielą, jak religia czy aborcja. Właściwie Kosiniak-Kamysz został postawiony w sytuacji, w której musi być bardziej ministrem obrony życia poczętego niż ministrem obrony narodowej – i to nie jest zarzut do niego, tylko zarzut do strategii tej koalicji, która ze spraw światopoglądowych zrobiła temat wiodący. Czy nie byłoby mądrzej, żeby komunikację skupiać na kwestii obronności? Przecież ona jest teraz ważniejsza od tematów światopoglądowych.
Dobrze to również pokazuje dyskusja o Centralnym Porcie Komunikacyjnym. Nie znam się na budowaniu lotnisk, patrzę na to wyłącznie jako na spór światopoglądowy. CPK, jak wiele projektów PiS, ma zaspokajać oczekiwania konserwatywnego wyborcy, marzenia o wielkości, silnym państwie, które się zbroi i umacnia. Co słyszeliśmy z drugiej strony? Krytykę, którą obóz konserwatywny odbierał jako osłabianie Polski, niechęć do wielkich marzeń, wielkich projektów. Czy nie byłoby mądrzej teraz w debacie publicznej skupiać się na tematach obronności, które zaspokajają także potrzeby liberalnego elektoratu, ale nie naruszają poczucia bezpieczeństwa u konserwatywnego? I jedni, i drudzy obawiają się, co będzie dalej z wojną. Tymczasem wybór tematów, moim zdaniem, w debacie jest taki, ażeby polaryzować, a nie łączyć. O to mi chodzi. O strategiczne kierowanie debatą publiczną.
Ale PiS też miał swoją strategiczną komunikację, skutecznie narzucał tematy debaty.
To była czysta propaganda. Straszył LGBT i uchodźcami, świadomie narzucając tematy debaty publicznej. Liberalna władza musi zmienić kierunki, ale świadomie, w celu obrony demokracji, sterować debatą publiczną. Jeśli Władysława Kosiniaka-Kamysza wygwizdano na Campusie, to może dlatego, że on – zamiast zajmować się armią i bezpieczeństwem – przez ostatnie miesiące musiał się tłumaczyć ze swego podejścia do aborcji. Zamiast rozliczać go z przygotowań do zagrożenia, do obrony przed Rosją, my codziennie pytamy go o aborcję.
Donald Tusk niekiedy wyłamuje się z oczekiwań liberalnego elektoratu. I bardzo dobrze, powinien robić to częściej
Co ciekawe, sam Tusk czasem się wyłamuje z oczekiwań liberalnego elektoratu. Tak było z granicą z Białorusią, tak było, gdy skrytykował zmiany na wystawie w Muzeum II Wojny Światowej, bo nie chciał, by ktoś go zapisał do grona przeciwników rodziny Ulmów, rotmistrza Pileckiego czy o. Maksymiliana Kolbego. Ponoć też dość krytycznie odniósł się do zarządzenia Rafała Trzaskowskiego w sprawie krzyży w urzędach.
Dokładnie o to mi chodzi. Tego powinno być jeszcze więcej, ale takie ruchy powinny być bardziej strategiczne. Bo sytuacje, o których pan wspomniał, to były niezaplanowane reakcje na kryzysy. Premier zareagował, gdy zrobił się problem. Najpierw poszedł komunikat, który został przez drugą stronę odebrany jako atak na ważne dla nich wartości i dopiero zaczęło się gaszenie pożaru. A wtedy jest już za późno. Dlatego nie mogą to być tylko reakcje na kryzysy, ale proaktywne, strategiczne ruchy, pokazujące, że rząd nie będzie tylko budził emocji i dzielił. Że jest możliwe myślenie w kategoriach wspólnych.
Albo przynajmniej nieotwieranie kolejnych frontów…
Tak, i niezaostrzanie tych, które już są otwarte.
W swojej nowej książce, w rozmowie z Marcinem Makowskim, nie zgadza się pan na traktowanie religii jako jednej z ofert w dyskusji światopoglądowej, jako wyboru w supermarkecie idei. Z jednej strony zgadza się pan, że chrześcijański uniwersalizm się skończył, ale równocześnie powiedział pan coś, co mnie bardzo zaintrygowało: jeżeli ktoś traktuje serio chrześcijaństwo, to musi uważać je za powszechnie obowiązujące. Że kara, grzech to realne kategorie, a nie tylko system, w którym są same nagrody.
Mówiłem to w kontekście eksperymentów ze Stanów Zjednoczonych, gdzie kazano studentom wymyślić idealną religię. I te wszystkie „religie” nie miały w sobie elementu grzechu, kary ani potępienia. To była taka milusińska religia, w której nie ma diabłów, tylko same aniołki. Pyta pan, co miałem na myśli? Ja podchodzę do religii jako do systemu normatywnego, który ma bardzo długą historię. A ja mam duży szacunek dla rzeczy, które mają długą historię. Nie dlatego, że one są oczywiście dobre, bo nic nie jest bezkrytycznie dobre, ale dlatego, że jestem przekonany, iż normy i konwencje poddane są, jak cechy biologiczne, teorii ewolucji. To znaczy, że jeżeli one trwają tysiące lat, to one są stabilnymi strategiami rozwiązywania jakichś istotnych problemów. Tak jest z religiami monoteistycznymi, one rzeczywiście zaspokajają pewne potrzeby i pozwalają ludziom lepiej sobie radzić ze światem. To jak działają, nie jest dla nas oczywiste. Często bierzemy udział w pewnych aktywnościach, nie wiedząc nawet, jakie one nam przynoszą korzyści. Weźmy konwencje żałobne: po śmierci bliskiego jesteśmy w takim szoku, że zaczynamy wykonywać automatyczne, uświęcone tradycją ruchy związane z pogrzebem, sposobem ubierania się, upamiętniania. Nie wiemy nawet dlaczego, ale to nam pomaga, bo tak działa właśnie siła starych konwencji, które są mądrzejsze niż my.
Dlatego chrześcijaństwo to nie jest taki pierwszy lepszy towar, który można położyć obok, nie wiem, neomarksizmu, nowej lewicy, postmodernizmu, postfaszyzmu czy innych ideologii. One dla mnie są jak intelektualny fast food, podczas gdy chrześcijaństwo to wyrafinowany posiłek dla myśli i duszy. Przede wszystkim to propozycja, która przeszła przez dwa tysiące lat próbę czasu.
Ludzie oświecenia uwierzyli za bardzo w rozum. Uznali, że te 70 czy 80 lat życia jednostki, to jest wystarczający czas, aby być sobie sterem, żeglarzem i okrętem, żeby samemu decydować o tym, co dobre, a co złe. W przeciwieństwie do oświecenia chrześcijaństwo uczy pokory. Poddanie się tym normom i wielowiekowym konwencjom, a nie stosunkowo nowym ideom, np. myśli Marksa, powoduje, że czerpiemy ze zbiorowej mądrości zawartej w tych konwencjach. W przeciwieństwie do oświecenia, które jest pewne omnipotencji ludzkiego rozumu, prawdziwe religie uczą nas pokory i ciągłego pytania, czy nasze racjonalne decyzje są na pewno racjonalne. Taka jest funkcja idei grzechu, która nie musi być rozumiana metafizycznie, ale jako idea błędu popełnianego przez kogoś, kto za bardzo uwierzył w swoją mądrość. Błędu, który ma opłakane skutki.
Ci amerykańscy studenci wymyślili sobie pluszową religię, która ma jedno przykazanie: cokolwiek zrobisz, robisz dobrze. Czy mówimy sobie: cokolwiek jesz, to jest dla ciebie dobre? Jakkolwiek zorganizujesz swój dzień w zakresie aktywności fizycznej, to będzie dobre, nawet jak cały dzień posiedzisz przed telewizorem? To po prostu nieprawda. Zło nie musi być metafizyczne, może być pewnego rodzaju szkodą, której człowiek doświadcza, która na niego spada, bo dokonał złych wyborów.
Dlatego z moim współautorem Marcinem Makowskim dyskutujemy w książce, czy potępianie tradycji w czambuł, cecha wielu progresywistów, nie jest naszym największym, cywilizacyjnym błędem. Czy nie potępiamy tej wartościowej, wielowiekowej nauki, ponieważ zawiedli nas nauczyciele (Kościół)? Przypominamy „Poemat o wielkim inkwizytorze” z „Braci Karamazow”: Jezus w XV wieku nagle przychodzi do Sewilli, a wielki inkwizytor wtrąca go do więzienia i mówi: po co przyszedłeś? My już ciebie nie potrzebujemy, myśmy się ustawili tak, że już nie jesteś nam potrzebny. Czy jesteśmy w stanie odrzucić te słowa wielkiego inkwizytora i spojrzeć na te stare, wielowiekowe konwencje, opowieści i idee na świeżo? Z pokorą, że 70–80 lat naszego indywidualnego życia to trochę mało, aby samemu sobie decydować o tym, co bezwzględnie dobre, a co bezwzględnie złe?
rozmawiał Michał Szułdrzyński
O rozmówcy
Prof. Marcin Matczak
(ur. 1976) prawnik, specjalista z zakresu filozofii i teorii prawa, wykładowca na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książek, m.in. „Jak wychować rapera. Bezradnik”, „Kraj, w którym umrę” i wydanej we wrześniu „Jak zatrzymać koniec świata. Rozmowy o religii, prawie i polityce” napisanej wspólnie z Marcinem Makowskim. Prowadzi na Kanale Zero program „Niepoprawnik”