Polskość to uniwersalna idea, z którą Zachód sobie nie radzi

Podczas dyskusji o Centralnym Porcie Komunikacyjnym wielokrotnie pojawiał się argument sugerujący, że jego budowa jest kolejnym przejawem naszej narodowej megalomanii. A jak wiadomo, nam z jakiegoś względu nie wypada tworzyć tak wielkich projektów. Zostawmy na marginesie to, czy budowa CPK akurat w tym momencie jest czymś godnym pochwały. Zamiast tego lepiej zastanowić się nad tym, dlaczego u wielu rodaków tego rodzaju przedsięwzięcia automatycznie wywołują śmiech i zażenowanie. No bo jak to, w Polsce, na tych peryferiach cywilizowanego świata, ma powstać jakiś wielki transportowy hub?

Publikacja: 26.01.2024 10:00

Rys. Mirosław Owczarek

Rys. Mirosław Owczarek

Foto: Mirosław Owczarek

To, gdzie się znajdujemy, ma ogromne znaczenie. Geografia wcale nie jest tak niewinną nauką, jak mogłoby się wydawać. Za zwykłym stwierdzeniem, że Polska znajduje się w określonym miejscu na mapie, kryje się przecież coś więcej od prostego wskazywania palcem. Odpowiednie miejsce pociąga za sobą stosowny zestaw wartości. Od tego, gdzie się znajdujemy, zależy to, kim jesteśmy oraz jak siebie oceniamy.

Mówiąc inaczej: pojęcia mają moc. Określenia takie jak północ, południe, wschód i zachód nabierają nowego znaczenia, gdy stają się odzwierciedleniem cech naszej cywilizacji. Jednak to, że używamy właśnie takich, a nie innych pojęć, pokazuje jeszcze jedną prawdę. Pozwoliliśmy innym wyznaczyć to, kim jesteśmy. Bo ta specyficzna, wartościująca geografia, nazywana niekiedy geografią filozoficzną, wcale nie jest naszego autorstwa. Niemniej jej kategorie, powtarzane aż do znudzenia nawet dziś, trzymają się niezwykle mocno.

Czytaj więcej

„Panów piłą”: Opiłowywanie legendy Szeli

Polska? Pośrodku

W 1946 r. Winston Churchill wypowiada znamienne słowa: „Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła w poprzek kontynentu żelazna kurtyna”. Nie ma chyba bardziej obrazowego porównania ukazującego, że Europa trwale podzieliła się na część zachodnią i  wschodnią. Jednak ten podział nie narodził się po II wojnie światowej, bo już od XVIII wieku definiował to, czym jest Europa i jej pośledniejsza środkowo-wschodnia wersja. A zachwyt nad geografią filozoficzną sięga aż czasów renesansu. Wtedy istniał podział na cywilizowane południe oraz barbarzyńską północ. Włochy jako centrum ówczesnego świata, wyznaczające ton naukom, sztuce, obyczajom, mogły patrzeć z wyższością na innych. Jednak i współcześnie starano się wrócić do tego podziału, aby w końcu zerwać z podziałem na Wschód i Zachód.

Jak w takiej optyce sytuowałaby się Polska? Można powiedzieć, że podobnie jak w oświeceniowym podziale, pośrodku. „Wbrew przekonaniu, że naszą kondycję określa przede wszystkim aktualna pozycja pomiędzy Zachodem a Wschodem, historycznie oraz duchowo Polska i polskość wyrastają z podstawowego dla całej Europy podziału na Północ i Południe. […] Polskość wyrasta z tego podziału i z ciągłych prób jego przezwyciężenia – z duchowej, politycznej i cywilizacyjnej pracy nad aktualizacją rzymskiej formy (uczynienia jej formą własną)” – pisali Marek A. Cichocki i Dariusz Karłowicz w tekście „Polska będzie łacińska albo nie będzie jej wcale”. A zatem północny kraj, barbarzyńcy, którzy przyjęli nauki z południa i uczynili je własnymi, czyli geograficzna interpretacja trochę się tutaj załamuje. Bo fizyczne położenie należało uwznioślić innym duchem i myślą.

Ta konstatacja jest w pewnym sensie fundamentalna dla zrozumienia, czym właściwie jest Polska i polskość. Jednak nie uprzedzajmy faktów, gdyż najpierw trzeba rozjaśnić, jak Oświecenie uformowało znaczenie Wschodu i Zachodu.

W tej kwestii warto oddać głos Larry’emu Wolffowi, amerykańskiemu historykowi, badaczowi dziejów Europy Wschodniej, który fenomenalnie podjął ją w książce „Wynalezienie Europy Wschodniej. Mapa cywilizacji w dobie Oświecenia”. „W Oświeceniu podporządkowywano geografię wyznawanym wartościom, uzupełniając mapę subtelnościami, które nie mieściły się w bardziej rygorystycznych standardach kartografii naukowej. […] Istniała przestrzeń dla niejednoznaczności. Kartograficzna granica między Europą a Azją nie była w XVIII wieku precyzyjnie ustalona, czasami umiejscawiano ją na Donie, czasami dalej na wschód wzdłuż Wołgi, a czasami, tak jak dzisiaj, na Uralu. Tego rodzaju niepewność przyczyniała się do pojmowania Europy Wschodniej jako paradoksu jednoczesnego włączenia i wykluczenia, jako Europy, lecz nie Europy. Poprzez kontrast Europa Wschodnia definiowała Europę Zachodnią, tak jak Orient definiował Okcydent, jednocześnie musiała pośredniczyć między Europą a Orientem”.

Tak jak wcześniej pisał Edward Said w „Orientalizmie”: „pojęcie Wschód pozwoliło lepiej zdefiniować Europę (Zachód) – jako przeciwstawny obraz, ideał, osobowość, doświadczenie”.

Monopol na ideały

I do tego zacnego grona załapała się również Polska. Trochę zachodnia, ale jednak nie do końca. Pozornie europejska, ale jednak dziwna, z niepoważanym ustrojem i niezrozumiałymi zasadami. Tak mówili o nas inni i tak sami o sobie zaczęliśmy mówić – godząc się na to, aby określały nas „obce” pojęcia (tzn. stworzone w cudzych głowach i nieprzystosowane do naszych warunków, bo to, co było dla nas istotne, nierzadko pozostawało na Zachodzie niezrozumiałe).

Pogodziliśmy się z tym, że ustroju szlacheckiego należy się wstydzić i lamentować nad tym, jak doprowadził nas do upadku. To prawda, nie skończył się dobrze. Jednak do drugiej połowy XVII wieku, dopóki nie zaczął rozkładać się na gruncie lokalnym, sprawował się całkiem nieźle. Tak naprawdę propagował wartości, do których przyznaje się i współczesna Europa. Choćby dobro wspólne, dzielenie się władzą z innym stanem, założenie o możliwości sprzeciwiania się decyzji króla. Owszem tylko jeden stan miał dostęp do władzy, szlachta, ale jeśli porównamy sobie nowożytność francuską i polską, okaże się, że w pierwszym przypadku było to zazwyczaj 2 proc. społeczeństwa, a w naszym 10 proc. No ale, ktoś musiał uzyskać monopol na ideały wolności, równości i braterstwa…

Historyk Maciej Forycki w „Anarchii polskiej w myśli oświecenia. Francuski obraz Rzeczypospolitej szlacheckiej u progu czasów stanisławowskich” podaje liczne przykłady tego, z jaką niechęcią Francuzi spoglądali na nasz wolnościowy ustrój. W końcu to od nich wywodzi się myśl, że Polska jest kołtunem Europy. W słynnej „Encyklopedii” podawano, że zachowanie równowagi między królem, prawem i narodem to piękny ideał republikański, ale też przyczyna polskiej anarchii.

Dlatego też Forycki cytuje pouczenia czynione francuskim autorom: „wiadomo, że historia polskiego króla nie może obejść się bez wspomnienia o przywiązaniu Polaków do ich wolności; lecz nie można przystać na to, by on, autor francuski, podkreślał nieustannie najdrobniejsze zalety republikanów, zwłaszcza że przysłania ich złe strony, które są w historii Sobieskiego bardziej może uderzające niż w jakimkolwiek innym fragmencie historii”. Jakie zdanie miał o nas Wolter, nie trzeba już przypominać. To, jaka rewolucyjna i nowoczesna była Konstytucja 3 maja, ze swym pomysłem ustawy budżetowej, zbywano wymownym milczeniem.

Naturalnie nasze pomysły często były nieudane, niemożliwe do realizacji i nierzadko pozostawały w sferze pięknych ideałów. Niemniej krytyka polskiej wolności ze strony narodu, który już za chwilę będzie łopotał nią na sztandarach, powinna dać nam do myślenia. Szczególnie gdy przypomnimy sobie, ile razy zachodnia Europa nie potrafiła przekuć w czyn fundamentalnych dla siebie zasad liberalnej demokracji.

Czytaj więcej

O czym myśli prawica

Fundament w duchu

Jednak podstawowe pojęcia dali nam Niemcy. To im zawdzięczamy podział na „Historie” i „Geschichte”, czyli na historię przeżywaną oraz taką, która jest przedmiotem poważnych badań. Ale najbardziej namieszali swoją definicją narodu, którą wywiedli z Heimatu – miasta rodzinnego, ojcowizny, a zatem przywiązania do konkretnej ziemi i miejsca. Tak za nimi zaczęła myśleć cała Europa Zachodnia – naród musi być przywiązany do ziemi, do określonego miejsca na mapie. Bez tego nie ma narodu. Dlatego też byli święcie przekonani, że po rozbiorach Polska z pewnością przestanie istnieć. W końcu przecież zniknęła z mapy.

My sami też tak myśleliśmy, przecież powoli godziliśmy się z tym, że lepiej powtarzać to, co ustalili o nas inni. Tuż po klęsce naszej państwowości Czartoryscy założyli Świątynię Sybilli w Puławach, niejako nasze pierwsze muzeum, które jednocześnie miało być pamiątką po narodzie, który zniknął. Ale stała się rzecz niesłychana – polskość, jej kategorie i idee, wcale nie chciały dać się wymazać. Co więcej, zaczęły ewoluować i zmieniać swoją formę. Romantycy rzucili Niemcom wyzwanie i zaczęli bezwstydnie przekształcać koncepcje Hegla, tego XIX-wiecznego ojca europejskiego myślenia, utrzymując, że naród wcale ziemi nie musi posiadać. Może być pewną uniwersalną ideą, taką, która rodziła się wśród sporów na szlacheckich sejmikach, popełniała błędy i schodziła na manowce, będąc objawem ducha, a nie geograficznej przestrzeni.

Trudne do przełknięcia były dla zachodniej Europy słowa Maurycego Mochnackiego: „Znać siebie i mieć uznanie samego siebie w jestestwie swoim, mieć wewnątrz ujęcie i grunt pod sobą – owoż niezaprzeczone, niezatracone prawo w rodzie ludzkim i najdostojniejszy przymiot człowieka! – Lecz tej własności rozwinionej i udoskonalonej na świat z sobą nie przynosimy. Człowiek rodzi się, nie wiedząc tego”. Znaczyły niewiele więcej od tego, że to, co najistotniejsze, znajduje się wewnątrz nas, a nie na zewnątrz, w fizycznych przejawach naszej aktywności. Fundamentu trzeba szukać w duchu, w myśli, a nie w ziemi, granicach i geografii.

Proste to słowa, ale potencjał miały iście rewolucyjny. I pozwoliły nam przetrwać, bo mówiły o Polakach i Polsce ich własnym językiem. Niezależnie od tego, czy uznamy, że odnoszą się do narodu, społeczeństwa czy wspólnoty. To tylko różne nazwy na to, co odnosi się do tych, których łączy coś więcej od wspólnego miejsca i codziennych relacji.

Kim jesteśmy, a nie skąd

Stosując obce dla siebie pojęcia, zawsze będziemy na straconej pozycji. Geografia nigdy nie będzie stała po naszej stronie. Niezależnie od tego, czy ktoś będzie chciał nam powiedzieć, czy jesteśmy ze wschodu, północy czy południa (bo do zachodu zawsze musimy aspirować). Historyk literatury Przemysław Czapliński w „Poruszonej mapie” pokazuje, że Polska leży tam, gdzie zawsze, czyli jest zawieszona między różnymi kierunkami. Z nikim nie potrafi się dostatecznie zintegrować, a sami Polacy zamiast realnych przestrzeni wolą wyobrażone światy. Jakoś te geograficzne kategorie zupełnie nam nie leżą. Maria Janion w „Niesamowitej słowiańszczyźnie” również się nimi posługiwała, ale odczuwała ich niepełność oraz nieprzystosowanie do naszej sytuacji. Dlatego może lepiej wrócić do siebie samych i uznać intuicje filozofa Pawła Rojka, że Polska leży nigdzie, ponieważ jest uniwersalną ideą?

„Nigdzie” to straszne słowo. Kojarzy się z brakiem, negacją, zaprzeczeniem, nieobecnością. Osoba, której tożsamość nie ma miejsca, jest warchołem, koniunkturalistą, w nosie ma historię i tradycję, nie posiada korzeni. Tożsamość niezakorzeniona w ziemi budzi lęk i niepewność, trudno ją zdefiniować i nie wiadomo, co z nią zrobić – spotyka się z powszechnym niezrozumieniem. A jednak ta nieobecność miejsca określa polskość najwłaściwiej. Polacy nie są przywiązani do miejsca, lecz do samej tożsamości jako swoistego bytu duchowego. Nie pytamy siebie, skąd jesteśmy, ale kim jesteśmy. Nawet w popularnym niegdyś wierszyku patriotycznym „Kto ty jesteś” Władysława Bełzy, określonym w przeszłości jako katechizm młodego Polaka, pierwsze pytanie brzmi właśnie „kto ty jesteś”, a nie „skąd jesteś”. Co więcej, na pytanie „gdzie ty mieszkasz” pada odpowiedź „między swymi”. Fizyczna ojczyzna pojawia się dopiero później. W końcu jest ona ważna, ale prymarna pozostaje nasza duchowa tożsamość.

A tę tożsamość wykuwamy inaczej niż na Zachodzie. Na swój własny, unikalny sposób. Za pomocą pojęć, sporów i dyskusji, a nie ziemi i miejsca. Kiedyś tak właśnie myśleliśmy, mimo krytyki oraz prób ośmieszania. Bo za największą wartość uznawaliśmy bycie sobą, na swych własnych warunkach. Uznawaliśmy, że bycie Polakiem sprowadza się do indywidualnej decyzji, wyrażającej się przez przyjęcie pewnego stylu bycia, zestawu wartości. Nie jest wymagana ziemia, przodkowie, stosowne miejsce urodzenia. Innymi słowy: być Polakiem to przyjąć, uznać za własną, pewną ideę.

Nawet dziś, gdy wielu stara się dopasować do obcych dla nas kategorii, niekiedy myślimy w ten sposób, przebija się to w naszych postawach. Choćby wtedy, gdy podtrzymujemy, że Polonia ma niezbywalne prawo do głosowania w wyborach parlamentarnych. Nawet jeśli nasi zagraniczni obywatele nie byli w kraju od wielu lat i być może nie mają już pojęcia o lokalnych warunkach. Ale w końcu Polska nie potrafi zmieścić się na mapie.

Zaraz podniosą się głosy, że przecież Maria Konopnicka napisała „Rotę”, a w niektórych naszych regionach istnieje silne przywiązanie do ziemi. Ale nawet w takich przypadkach gdzieś w tle pobrzmiewają pytania o specyficzny kształt polskiego ducha, a Heimat musi się ścierać z naszym byciem nigdzie.

Niektórzy będą się upierać przy tym, że pojęcie Europy Wschodniej czy też Europy Środkowo-Wschodniej, tego dziwnego tworu, dzięki któremu Zachód patrzy na nas odrobinę łaskawiej niż na wschodnie oligarchie, jest jednak przydatne, pomaga przy niektórych analizach. Zwłaszcza że przytrafił nam się PRL, a ZSRR odcisnął na nas niezbywalne piętno. Od razu nasuwa się pytanie, dla kogo właściwie jest to użyteczne. Chyba przede wszystkim dla tych, którzy w Polsce i Polakach szukają potwierdzenia tego, co już od dawna wiedzieli. Albo tego, co już dawno sobie o nas wymyślili.

Uznanie, że ta kraina leżąca między Niemcami a Rosją jest po prostu Europą, byłoby niezwykle problematyczne. Trzeba by na poważnie potraktować jej pojęcia, wartości, ustrój i rozstrzygnięcia wielu spraw, a przecież nie zgadzają się one z wykutym w XVIII wieku wzorcem. PRL spadł Europie Zachodniej z nieba. Dzięki niemu może na serio twierdzić, że ten stosunkowo krótki okres neguje naszą wielowiekową obecność w Europie. Pozwala zapomnieć, że kiedyś byliśmy tam na równych prawach. A przecież wszelkie Wschodnie i Środkowo-Wschodnie dużo łatwiej spisać na straty, nikt nie chce za nie umierać, a zwłaszcza Amerykanie.

Czytaj więcej

Transrewolucja: nauka, fobia, ideologia

Od nas zawsze gorsze

Jednak taka koncepcja Polski i polskości, choć dla nas konstytutywna i wyciągnięta z historii naszych idei, wymaga nieustannej pracy. Ciągłego podważania oraz rewidowania. Wciągania do niej nowych elementów. Nie można mylić jej z próbą banalnego powrotu do korzeni bądź uwznioślania szlacheckiej tradycji. To, że trzeba o tym przypominać, pokazuje, jak bardzo chcieliśmy zrzucić jarzmo własnych słów i upodobnić się do obcych wzorców. Przecież tak kiedyś budowaliśmy siebie – konstruując i niszcząc, stwarzając znów od nowa. Wiele w tym było omyłek oraz błędów. Zbyt wiele szlachty, a za mało chłopa i mieszczanina. Niemniej skoro trzeba do tego wracać, poprawiać i myśleć o sobie na nowo, to wciąż jest dla nas nadzieja, gdyż zostało w nas jeszcze coś z dawnego Polaka. Dlatego bardziej trzeba się srożyć na polaryzację i niechęć do zmiany zdania, tkwienie w ideologicznych bańkach niż na samą dyskusję o sprawach kluczowych dla naszej tożsamości. Bo to właśnie jest idealne dla nas miejsce, wolne od ograniczeń fizycznej przestrzeni.

Bo jeśli uwierzymy w słowa krytyków megalomanii, powtarzających, że nie potrzebujemy CPK, bo porty komunikacyjne są przecież w Hamburgu i innych miejscach Europy, to stracimy coś, co jest ważne dla całego Zachodu, nie tylko dla nas. Może i nie potrzebujemy CPK, ale na pewno nie z takich powodów. Tak może myśleć jedynie ktoś, kto wcale zachodniej cywilizacji nie lubi. Obce mu są jej fundamenty, czyli pojęcie wolności, umiłowanie dyskusji oraz projektów przekraczających bieżące zapotrzebowanie, a przede wszystkim wzdraga się przed otwartością na nowe myśli, które mogłoby podważyć zastany porządek.

Nie ma co dziwić się takiej postawie, skoro zachodnie monarchie bardzo długo obawiały się takich wywrotowych idei, szczególnie tej ostatniej. Już wybrakowana kategoria wolności szlacheckiej była dla nich przejawem najgorszej anarchii. Może się ktoś na to oburzyć: przecież on krytykuje wyłącznie to, co uznaje za swoiste dla Polaków, a jednak niebędące czymś godnym zachowania i kultywowania. Ten sam człowiek nie dostrzega jednak, że jest to tak samo europejskie jak francuskie oraz niemieckie idee, którym czego jak czego, ale megalomanii odmówić nie sposób. Ale zawsze lepiej oglądać się na Zachód, bo to, co wypływa od nas, z definicji musi być gorsze. W końcu nie przybywa z Europy, lecz z jakiegoś Środkowego Wschodu. Możliwość znajdowania się nigdzie musi być dla kogoś takiego niezwykle przerażająca. Chyba nawet bardziej od stwierdzenia, że Polska mogłaby mieścić się na Zachodzie.

To, gdzie się znajdujemy, ma ogromne znaczenie. Geografia wcale nie jest tak niewinną nauką, jak mogłoby się wydawać. Za zwykłym stwierdzeniem, że Polska znajduje się w określonym miejscu na mapie, kryje się przecież coś więcej od prostego wskazywania palcem. Odpowiednie miejsce pociąga za sobą stosowny zestaw wartości. Od tego, gdzie się znajdujemy, zależy to, kim jesteśmy oraz jak siebie oceniamy.

Mówiąc inaczej: pojęcia mają moc. Określenia takie jak północ, południe, wschód i zachód nabierają nowego znaczenia, gdy stają się odzwierciedleniem cech naszej cywilizacji. Jednak to, że używamy właśnie takich, a nie innych pojęć, pokazuje jeszcze jedną prawdę. Pozwoliliśmy innym wyznaczyć to, kim jesteśmy. Bo ta specyficzna, wartościująca geografia, nazywana niekiedy geografią filozoficzną, wcale nie jest naszego autorstwa. Niemniej jej kategorie, powtarzane aż do znudzenia nawet dziś, trzymają się niezwykle mocno.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi