Zwykły poranek na Twitterze lub innym portalu społecznościowym. Trochę informacji, kolejna porcja politycznych kłótni, śmieszne obrazki. Gdzieś w tle migają posty o tym, że w Stanach Zjednoczonych toczy się zażarta dyskusja o rodzicach, którzy wspierają zmianę płci swoich małoletnich dzieci. Zaraz przysłoni go informacja o oburzających słowach jakiegoś celebryty twierdzącego, że istnieje tylko płeć biologiczna. Ktoś przypomina o innych rażących przypadkach transfobii. Już pojawiają się kolejne słowa: transpłciowość, niebinarność, cisseksualny. Znów jakiś wydumany problem, który ma za zadanie odwrócić naszą uwagę od naprawdę ważnych spraw. Kogo to w ogóle obchodzi?
A jednak sprawa ta nie jest zagadnieniem marginalnym, rozgrzewającym wyłącznie niszowe bańki w otchłaniach internetu i tylko raz na jakiś czas przebijającym się do powszechnego dyskursu. Nie dotyka tylko garstki zainteresowanych osób. Toczy się tutaj wyjątkowo ważna bitwa – o słowa i pojęcia, które posiadają moc zmieniania świata. Wygrani zdecydują o tym, jak od tej pory będzie wyglądać rzeczywistość.
Mamy tendencję do tego, aby lekceważyć słowa. Używamy ich nieprecyzyjne, byle jak, nie przykładamy wagi do poprawności przypisywanych im znaczeń. Niemniej to właśnie z nich człowiek czerpie swoją największą moc. Dzięki nim czynimy sobie ziemię poddaną. XVIII-wieczny irlandzki filozof George Berkeley twierdził, że ludzie uczestniczą w boskim dziele stworzenia poprzez pojęcia. Przy ich udziale powołują do istnienie zupełnie nowe byty. Wystarczy nazwać jakieś zjawisko, aby stało się czymś realnym i na tyle rzeczywistym, by przekształcało również świat fizykalny. Inaczej mówiąc: definiując pojęcia, decydujemy również o tym, do czego będą się odnosić.
W przypadku kamienia czy drzewa sprawa jest prosta, tutaj spory naukowców nie wywracają świata do góry nogami. Obecnie jednak wątpliwości budzą takie terminy, jak kobieta, mężczyzna, płeć itp. Ewentualna korekta ich znaczeń przyniesie nieodwracalne, choć trudne do przewidzenia, skutki. Jak działa to w praktyce, mogliśmy obserwować w trakcie wieloletniej debaty na temat aborcji. Płód przestał być człowiekiem, a nawet nie jest już rozumiany jako faza rozwoju konkretnego organizmu, lecz stał się czymś bliżej nieokreślonym, co niektórzy uznają za dostateczny argument na rzecz nieszkodliwości aborcji. Powoli kształtuje się też prąd przeciwstawny, który chce utożsamić zwrot „za życiem” wyłącznie z ochroną życia poczętego.
Transseksualizm – podstawowe pojęcia
Jednakże źródłem tej batalii jest konkretny problem medyczny i powiązane z nim cierpienie. To, jak należałoby go określić, jest już samo w sobie przedmiotem sporu. Transseksualizm historycznie odnosił się do osób, które przeszły jakąś formę chirurgicznej bądź medycznej terapii zmiany płci. Jednakże teraz mówi się głównie o niezgodności płci, czyli o wyraźnej oraz trwałej niezgodności między doświadczaną tożsamością płciową a przypisaną jej płcią. Do 2022 r. niezgodność płci była klasyfikowana w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób (ICD) jako zaburzenie psychiczne o nazwie transseksualizm (F64.0), ale w 11. wydaniu ICD został on zastąpiony terminem niezgodność płci (HA60). W diagnostycznym i statystycznym podręczniku zaburzeń psychicznych (DSM), dokładnie DSM-5, transseksualizm nazywa się już dysforią płciową – cierpieniem odczuwanym przez daną osobę z powodu niedopasowania jej tożsamości płciowej do płci przypisanej w chwili urodzenia. Główna zmiana polegała na tym, że usunięto określenie diagnostyczne „zaburzenie tożsamości płciowej”, które uznano za zbyt stygmatyzujące. Niemniej w debacie publicznej nadal możemy spotkać się ze wszystkimi tymi pojęciami, a ich definicja zależy przede wszystkim od bieżącego kontekstu, co przekłada się na ich pozytywne bądź negatywne zabarwienie.