„365 dni”, „Sex Education” i kobiety za Konfederacją. Feminizm pod rękę z konserwatyzmem

Wbrew przekonaniu o spójnej ideologii wtłaczanej widzom do sumień przez postępowych twórców filmów i seriali popkultura bywa tak samo niekonsekwentna jak jej odbiorcy. Dotyczy to również szeroko rozumianej kobiecości i męskości, gdzie feminizm idzie pod rękę z konserwatyzmem. Ma to poważne społeczne skutki.

Publikacja: 28.07.2023 10:00

Kobiety zdecydowane głosować na Konfederację przekonać do tego ugrupowania mogła opowieść o dostępny

Kobiety zdecydowane głosować na Konfederację przekonać do tego ugrupowania mogła opowieść o dostępnym dla każdego sukcesie materialnym i liberalny program gospodarczy. Sprawy światopoglądowe, jak stosunek do aborcji czy relacja między państwem i Kościołem, niekoniecznie były istotne. Na zdjęciu lutowa konwencja Konfederacji w Warszawie: Karolina Trzaskos (z lewej) i Krzysztof Bosak z żoną Kariną

Foto: Wojciech Olkusnik/East News

Brytyjski serial „Sex Education” opowiadający o nastolatku Otisie, który zaczyna nieoficjalnie udzielać w szkole porad seksualnych, bił niedawno rekordy popularności. Twórcy podkreślali, że ich produkcja ma nie tylko wymiar rozrywkowy, lecz także edukacyjny. Stąd powtarzający się temat kwestii świadomej zgody w relacjach seksualnych.

W pewnym odcinku pojawia się jednak scena, w której jeden z bohaterów przeżywa swój pierwszy raz nie w pełni świadomie. Nie wywołała ona poruszenia wśród widzów, a jeśli nawet, to nie na tyle, by znalazło to odbicie w ożywionych internetowych dyskusjach czy mediach. A mogłoby się wydawać, że świadoma widownia nie przejdzie obojętnie wobec tak ewidentnej światopoglądowej niekonsekwencji autorów. Oto bowiem w produkcji o edukacji seksualnej pojawia się wątek jawnie podważający możliwość zgwałcenia mężczyzny.

Popkultura jest wręcz przepełniona podobnymi nieścisłościami i sprzecznościami. Nie jest to wcale wypadek przy pracy, lecz raczej świadoma strategia, dzięki której pozostaje ona bliżej rzeczywistości zwykłego człowieka niż jakiekolwiek analizy socjologiczne lub opinie ekspertów.

Czytaj więcej

Jan Ołdakowski: Czego Wałęsa mógłby się nauczyć od powstańców warszawskich

Sprzeczność szklanego ekranu

W powszechnym przekonaniu każdy powinien posiadać jasno sprecyzowane poglądy. Nasza tożsamość musi się opierać na stabilnych fundamentach. Postawa chorągiewki zmieniającej zapatrywania pod wpływem bieżących okoliczności nie jest dobrze postrzegana.

Wszystko to stanowi konsekwencję skrajnego oraz opacznie pojętego indywidualistycznego podejścia do świata, wymagającego od nas bycia kimś, kto dzięki swoim działaniom osiągnął sukces. Nie tylko w sprawach zawodowych, lecz także światopoglądowych. A to wymaga wyboru właściwej strony sporu, najlepiej reprezentującej nasze stanowisko. Należy poprzeć lewicę albo prawicę, opowiedzieć się za lub przeciwko aborcji, wypowiedzieć się na temat ocieplenia klimatu – nie ma tutaj miejsca na wahania bądź stopniowe wyrabianie opinii. Społeczność, w której żyjemy, wymaga od nas konkretnych deklaracji, inaczej przepadniemy wraz z innymi nijakimi i niczym się niewyróżniającymi ludźmi.

Przejaskrawiając nieco, nasze opcje okazują się niezbyt rozległe. Kobiety mogą być albo feministkami, albo tradycyjnymi paniami domu. Mężczyźni wybierają między klasycznym archetypem silnego i sprawczego bohatera a nowoczesną wrażliwą męskością, stawiającą w centrum emocje oraz odpowiedni sposób bycia.

Dyskusje w internecie o kwestiach społecznych i politycznych zdają się potwierdzać mocne linie podziałów ideologicznych. Jednak popkultura wyłamuje się z tych jaskrawych przeciwstawień. Na pierwszy rzut oka dominują w niej tendencje progresywne i liberalne, z reprezentacją mniejszości rasowych i seksualnych na czele, lecz znajdzie się tam też coś dla konserwatystów czy obrońców tradycyjnych wartości. Nadal powstają filmy lub seriale, w których rodzina wynoszona jest na piedestał, a wątki religijne rozważa się na serio. Warto wspomnieć choćby o fenomenalnym serialu „The Chosen”, który przedstawiając historię Jezusa i pierwszych apostołów, urzekł nawet ateistów. Albo o polskim dokumencie „Głos”, którego reżyserka stara się bez uprzedzeń podejść do kwestii wiary. Niekiedy w tej samej produkcji na jednym wdechu mówi się o sile kobiecości oraz obronie klasycznego wizerunku męskości.

Takie sprzeczności ujawniają się, gdy staramy się wyciągnąć jakieś ogólne wnioski o obecnym stanie popkultury. Jednakże widzom ów stan rzeczy wydaje się nie przeszkadzać. Kobiety chętnie sięgają po romans nowego typu, w którym mężczyzna jest wrażliwy, delikatny, nie boi się płakać i pije sojowe latte. Natomiast później bez oporów pochłoną „365 dni” o związku pełnym przemocy oraz dominacji.

Mężczyźni również nie są konsekwentni w swoich popkulturowych wyborach. Kręcą nosem na nadmiar „girl power” na ekranie, ale przełkną feministyczny przekaz, byle obudowany przyzwoitą fabułą. Tak jakby ich poglądy znikały po włączeniu nowego odcinka serialu.

Niektórzy pewnie pocieszają się tym, że w dzisiejszym świecie trzeba przymykać oczy na to, co nie do końca im pasuje. W rzeczywistości jednak nie przykładają już zbyt wielkiej wagi do tego, jakie przekonania wyznają. Bez problemu wybaczają sobie wszelkie ideologiczne odstępstwa.

Żona superbohatera czeka na męża

Odpowiedź na pytanie, dlaczego powszechnie akceptuje się tego rodzaju niekonsekwencje, wbrew pozorom nie jest trudna. Tożsamość większości ludzi wcale nie jest jednolita, lecz składa się z wielu nieprzystających do siebie elementów. Nie opiera się na stabilnych oraz niepodważalnych fundamentach. A to, jakie poglądy człowiek uznaje za własne, często ma więcej wspólnego z emocjami niż rzetelną argumentacją.

Popkultura zmonetyzowała wypływające z tego wnioski. Tak naprawdę nie stara się usatysfakcjonować żadnej ze stron polityczno-społecznego podziału. Usiłuje wyłącznie zadowolić zwykłych odbiorców, którzy dość swobodnie traktują to, w co wierzą. Dzięki temu z radością pochłaniają emancypacyjną opowieść na Netfliksie, aby za chwilę lajkować krytykowane przez feministki uprzedmiotawiające kobiety zdjęcia na Instagramie.

Ostatnio komentatorzy polityczni zdziwili się tym, że młode kobiety deklarują w badaniach oddanie głosu w nadchodzących wyborach na Konfederację. Niemniej ich diagnozy wyjaśniające, czemu zdecydowały się one wesprzeć ugrupowanie posądzane o bycie antykobiece, w większości przypadków są przekonujące. Nie mamy wcale do czynienia z konserwatywną rewolucją, a odsetek pań, które w swoim życiu chciałyby realizować ideały tradwife, z poświęceniem się życiu rodzinnemu, domowym obowiązkom, wychowaniu dzieci, jest marginalny. Kobiety do Konfederacji przekonała zarówno pozytywna opowieść o dostępnym dla każdego sukcesie materialnym, jak i liberalny program gospodarczy. Sprawy światopoglądowe są dla nich nie tylko drugorzędne, lecz także nieinteresujące – niektóre mogą nawet nie mieć pojęcia, jakie stanowisko zajmuje Konfederacja wobec aborcji czy relacji państwa i Kościoła. W ostateczności pomijają niewygodne dla siebie zagadnienia, gdyż prowadzą własne biznesy, a w zamian za obniżkę podatków są w stanie poświęcić wiele innych fundamentalnych spraw.

Analogicznie mężczyźni zdają się nie przywiązywać wielkiej wagi do swoich światopoglądowych deklaracji. Poświęcają czas, żeby dyskutować na Twitterze o konieczności obrony tradycyjnych ról płciowych, by później odejść od komputera i przygotować obiad dla żony wracającej ze swojej firmy. Nawet politycy Konfederacji zabierają swoje partnerki z kuchni, aby umieścić je na listach wyborczych.

Bez zająknięcia wygłaszamy poglądy, które przeczą temu, za kogo chcemy uchodzić. Wystarczy, że większość z nich tworzy w miarę spójną całość. I tego samego oczekujemy od popkultury. I tylko ona daje nadzieje na to, że nieprzystające do siebie postawy względem świata mogą współistnieć w jednym uniwersum. Dlatego też u Marvela znalazło się miejsce zarówno dla Capitan Marvel, silniejszej fizycznie od każdego faceta, jak i Hawkeya, superbohatera zmagającego z trudami ojcostwa. A nawet kilku żon superbohaterów, czekających wiernie z dziećmi na powrót męża z kolejnej misji ratowania świata. Ponadto popkultura wyśmienicie odczytała aspiracje młodych mężczyzn i kobiet, dla których jedyną wartością jest indywidualizm. Nie chodzi już tylko o ich wiarę, że mogą osiągnąć wszystko, skoro są kowalami swojego losu. Oni rzeczywiście chcą mieć wszystko, nie zamierzają z niczego rezygnować, a kompromis jest im obcy. Dziewczyny pragną odnieść zawodowy sukces, rozwijać się na wielu kierunkach, poszukują partnera szanującego ich wybory i decyzje. Jednocześnie dalej marzą o założeniu szczęśliwej rodziny, gdzie mąż będzie silnym, zdecydowanym oraz głównym żywicielem rodziny. 
Panowie z kolei nadal śnią o sprawczości, władzy i majątku z kochającą, dbającą o ognisko domowe żoną u boku, ale coraz głośniej mówią o tym, że też mają prawo do wyrażania emocji, a ich małżonka powinna w równym stopniu dokładać się do budżetu. Popkultura przekonuje obie grupy, że taki świat nie jest mrzonką, ponieważ pogodzenie sprzeczności jest możliwe.

Filmy i seriale okupujące pierwsze miejsca w rankingach popularności trzymają się jednej prostej zasady – pochwały niekonsekwencji. Owszem, nieraz zdają się stawać jawnie po jednej ze stron światopoglądowego sporu. Producenci wiedzą jednak, że mało który widz zniósłby do bólu spójną ideologiczną opowieść, szczególnie w przypadku kobiecych i męskich spraw. Lepiej dostarczyć ludziom to, co już znają, czyli pomieszanie z poplątaniem różnych postaw.

Wykreowane w nich wizje garściami czerpią z różnych porządków symbolicznych, nieraz łącząc ze sobą wartości progresywne oraz konserwatywny światopogląd. Postulaty emancypacyjne mieszają się ze stereotypami na temat płci, które już dawno miały odejść do lamusa. W ten sposób zaciera się granica między poszczególnymi stanowiskami, a składające się na nie poglądy tracą jakąkolwiek siłę oddziaływania.

Czytaj więcej

Lech Jęczmyk. Science fiction, zen i ks. Popiełuszko

Rzeczywistość fikcji

Popkultura korzysta jeszcze z jednego udogodnienia – niepoważnego podejścia do fikcji. Wytworom fantazji wybaczamy więcej, w końcu to tylko film czy serial. Nie musimy tego wszystkiego traktować poważnie, jest to wyłącznie rozrywka mająca zapewnić nam przyjemność. W taki sposób niektórzy tłumaczą swoją fascynację dziełami wypełnionymi scenami epatującymi brutalną przemocą.

Poszczególne produkcje nie dzielą się już na dobre bądź złe, ponieważ o wiele ważniejsze jest to, czy dostarczyły odpowiedniego poziomu zadowolenia jak najszerszej grupie odbiorców. Najbardziej głupkowaty serial będzie kontynuowany, o ile ludzie dobrze się przy nim bawią.

Stanowi to kolejny objaw kultury opartej na źle pojętym indywidualizmie. Takim, w którym liczą się przede wszystkim osobiste uczucia jednostki, a cała reszta jawi się jako stworzona specjalnie dla niej przestrzeń, gdzie może realizować swoje pragnienia. Popkultura usiłuje nas przekonać, że wytwarza treści wyjątkowe, przygotowane wyłącznie dla nas. Przez to umyka nam niekiedy, jak blisko rzeczywistości pozostaje, starając się przeważnie odtworzyć dobrze nam znane realia. W końcu odwołuje się przede wszystkim do tego, co już zdążyło się przedostać do powszechnej świadomości. I w tej materii nie ma nic wymyślonego, wszystko dzieje się całkiem serio.

Dominująca w zachodnich produkcjach problematyka reprezentacji mniejszości rasowych, etnicznych i seksualnych, kwestie praw kobiet, próby kreowania nowej wizji kobiecości oraz męskości są tak naprawdę sprawozdaniem z dyskusji toczonych w internecie. Taką tematyką żyją media społecznościowe – wspierając ją bądź krytykując, napędzając jednocześnie zainteresowanie serialem, w którym czarny aktor będzie wcielał się w postać historyczną o białym odcieniu skóry.

Internet doczekał się fabularyzowanego urzeczywistnienia, a odbiorcy utwierdzają się w tym, że spójność głoszonych poglądów nie jest niczym ważnym. Przez to nie szukają już partii, która odzwierciedlałaby ich stanowisko, a od polityków nie żądają konsekwencji w wypowiedziach. Godzą się z tym, że zawsze trzeba się zdecydować na mniejsze zło. Platformy streamingowe jeszcze wzmacniają taką wizję świata.

Jednakże filmy i seriale nie tylko odwzorowują imaginarium zwykłego człowieka, lecz także wypływają na zachodzące w nim zmiany. Wartości wchłonięte przez popkulturę zawsze wracają do rzeczywistości, choć wtedy mogą już nie przypominać tego, czym były pierwotnie.

Nie jesteśmy robotami, więc nasza tożsamość nigdy nie będzie w 100 proc. spójna i jednolita. Nasze poglądy nie muszą się wywodzić z precyzyjnie przemyślanej argumentacji, aby były słuszne. Jednak laurka wystawiona przez popkulturę światopoglądowej niekonsekwencji jest czymś, co przynosi ze sobą poważne społeczne skutki. Nie tylko dlatego, że tworzy nierealne oczekiwania kobiet wobec mężczyzn i vice versa. Problem pojawia się wtedy, gdy niespójność staje się czymś powszechnie akceptowalnym. Schematy myślenia, napotykane w wytworach popkultury, łatwo przenoszą się do innych wymiarów życia. Mówiąc wprost: odbiorcy przestają dbać o rzetelność swoich stanowisk. Bez problemu rezygnują z jednych kwestii na rzecz drugich. Starając się mieć wszystko, godzą się na daleko idące światopoglądowe ustępstwa, bo tak jest im po prostu wygodnie.

Takie postawy często ujawniają się podczas wyborów, gdzie na pierwszy plan wysuwają się emocje, a nie programy partii. Jeden dobrze podchwycony społeczny temat, aktualnie rozpalający serca wyborców, może się przełożyć na kilkuprocentowy skok w sondażach. Taką naukę też można wynieść z filmów i seriali – liczą się przeżywane wrażenia, a nie treści.

Widzowie biorą odwet

Niemniej i sama popkultura zmieniła się pod wpływem zastosowanej taktyki. Widzowie stali się wyjątkowo czujni na bezpośredni światopoglądowy przekaz, a przez to zaczęli stawiać również pewne wymagania. Okazało się, że mimo wszystko nie akceptują wszystkiego, co serwują im twórcy. Nawet niekonsekwencja musi być odpowiednio podana, nie może być widoczna na pierwszy rzut oka. A krytyka niektórych zachowań w jednej produkcji przełoży się także na inne obrazy.

Kobiety chcą zdobywać lajki za swoje zdjęcia w internecie, ale niekoniecznie zaciekawi je serial o niedojrzałym mężczyźnie, dla którego liczy się wyłącznie uroda. Boleśnie przekonali się o tym twórcy „Warszawianki”, której odbiorcy nie przyjęli z zachwytem. Owszem, temu serialowi można zarzucić wiele – zaczynając od miałkiej i nieinteresującej fabuły, nieopowiadającej żadnej konkretnej historii, kończąc na mało wyszukanej realizacji. Jednak krytycy skoncentrowali się głównie na odstręczającej postaci głównego bohatera, 40-letniego Piotrusia Pana, traktującego nonszalancko swoje związki z kobietami. Nie uratowała go nawet gorzka świadomość niestosowności swojego postępowania. Czasy takich mężczyzn, wzorowanych na Hanku Moodym z „Californication”, minęły – nieodpowiedzialny kobieciarz nie ma już szans na zawładnięcie masową wyobraźnią.

Podobnie potraktowano „Idola”, gdzie przedstawiono historię młodej piosenkarki starającej się odbudować karierę po traumatycznych przeżyciach. Ze względu na kontrowersyjny przekaz oraz liczne głosy krytyczne zakończono go już po pięciu odcinkach. Zarzucono mu uprzedmiotowienie kobiet, odzwierciedlanie niestosownych męskich fantazji oraz naśmiewanie się z problemów psychicznych. Niemniej ostatnie odcinki pokazują raczej to, że starano się stworzyć obraz pokrewny thrillerom erotycznym kręconym kiedyś przez Paula Verhoevena. Nie wyszło to idealnie, ale ostatecznie na koniec to kobiecość, a nie męskość, scharakteryzowano jako niebezpieczną. Większość widzów nie wytrwała jednak do tego momentu.

Nie doczekamy się godnego następcy „Nagiego instynktu”, w którym seks nie tylko stanowi istotny element fabuły, lecz także jest narzędziem wykorzystywanym przez kobiety do własnych celów. Zgodnie z badaniami przeprowadzonymi w 2019 r. przez Kate Hagen tylko 1,21 proc. filmów po 2010 r. zawierało sceny erotyczne, co stanowi najniższy wynik procentowy od lat 60. Z jednej strony widzowie są przyzwyczajeni do seksu na ekranie i nie robi on na nich większego wrażenia, z drugiej strony domagają się jego odpowiedniej wizji. Musi być odpowiednio spreparowany – w zgodzie ze stosowną polityką tożsamości, z obecnością mniejszości seksualnych, z naciskiem na przyjemność doznawaną przez kobietę itd. Podsumowując: w takiej postaci, która nikogo nie urazi.

Czytaj więcej

Depeche Mode i polscy „depesze”. „Jadę na 12 koncertów”

Erotyka przestała wywoływać zadowolenie, a żaden producent nie chce się narazić na niepotrzebną burzę w mediach społecznościowych. O wiele łatwiej seks po prostu pominąć. Filmy i seriale wywołają tylko takie konsekwencje, które nie spotkają się z masową krytyką.

Popkultura uznała dostrojenie się do gustu odbiorców za swą świętą wartość. Bywa zatem tak samo niekonsekwentna jak oni. Najważniejsza pozostaje akceptacja odbiorców, płynięcie z powszechnie obowiązującymi trendami. A skoro światopogląd widzów nie opiera się na głębokim zrozumieniu składających się na niego idei, można bezpiecznie balansować między nowoczesnymi ideami a tradycyjnymi wartościami. Dotyczy to również spraw związanych z szeroko rozumianą kobiecością i męskością, gdzie feminizm często idzie pod rękę z konserwatyzmem. Oczywiście, nieoficjalnie oraz na drugim planie. Możemy zapomnieć o głębokich rozważaniach egzystencjalnych, przedstawianiu poważnych wzorców, do których należy dążyć – zamiast tego godzimy się na oglądanie fabularyzowanych dyskusji z mediów społecznościowych. Nie chodzi o to, aby wszystkich bohaterów filmów i seriali pozbawić odcieni szarości. Niech tylko nie propagują u swoich fanów jeszcze większej pochwały niekonsekwencji. Rzeczywistość już powoli pęka od jej nadmiaru.

Brytyjski serial „Sex Education” opowiadający o nastolatku Otisie, który zaczyna nieoficjalnie udzielać w szkole porad seksualnych, bił niedawno rekordy popularności. Twórcy podkreślali, że ich produkcja ma nie tylko wymiar rozrywkowy, lecz także edukacyjny. Stąd powtarzający się temat kwestii świadomej zgody w relacjach seksualnych.

W pewnym odcinku pojawia się jednak scena, w której jeden z bohaterów przeżywa swój pierwszy raz nie w pełni świadomie. Nie wywołała ona poruszenia wśród widzów, a jeśli nawet, to nie na tyle, by znalazło to odbicie w ożywionych internetowych dyskusjach czy mediach. A mogłoby się wydawać, że świadoma widownia nie przejdzie obojętnie wobec tak ewidentnej światopoglądowej niekonsekwencji autorów. Oto bowiem w produkcji o edukacji seksualnej pojawia się wątek jawnie podważający możliwość zgwałcenia mężczyzny.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi