Nie udawajmy, że sprawa reparacji od Niemiec jest zamknięta

Niemieccy dziennikarze, politycy i prawnicy jak mantrę powtarzają, że kwestia jakichkolwiek odszkodowań za unicestwienie milionów Polaków oraz zniszczenie prawie 40 proc. majątku narodowego w czasie II wojny światowej jest zamknięta. Czyżby?

Publikacja: 17.11.2023 17:00

Nie udawajmy, że sprawa reparacji od Niemiec jest zamknięta

Nie udawajmy, że sprawa reparacji od Niemiec jest zamknięta

Foto: PAP

W październiku 1939 r., kiedy na ulicach Warszawy leżały jeszcze nieuprzątnięte ruiny zbombardowanej Warszawy, władze niemieckie przystąpiły do niszczenia i wywożenia całego dobytku kulturalnego, a właściwie tego, co z niego zostało. Wywożono nie tylko cenniejsze przedmioty z muzeów, ale zabierano też byle jakie mikroskopy z pracowni Politechniki i małe księgozbiory z seminariów Uniwersytetu.

Niemca, prof. Petersena, który był wykładowcą prehistorii na Uniwersytecie w Rostocku, zapytał Polak, zmuszony wydawać owe przedmioty, dlaczego te wszystkie rzeczy zabiera, kiedy Rzesza posiada niezliczone takie same i lepsze. „Posiada – odpowiedział tamten – ale po co mają tu zostawać, kiedy przecież w Warszawie szkół wyższych już nigdy nie będzie”.

Gdy zaś ów niemiecki profesor wyraził zdziwienie, że Polak niechętnie wydaje mu zbiory, ten mu odpowiedział: „Niech pan postawi się w naszej sytuacji i pomyśli, że to Niemcy przegrały wojnę i zwycięzcy zabierają im ich warsztaty pracy naukowej”. „To niemożliwe – odparł Niemiec – to się stać nie może”. W tych jego słowach znalazła wyraz podstawa postępowania niemieckiego: przekonanie o swej sile i wynikającej z niej bezkarności.

Tak pisał w 1945 r. jeden z najwybitniejszych polskich filozofów Władysław Tatarkiewicz.

Czytaj więcej

Innego PiS-u nie będzie. Jarosław Kaczyński wraca do korzeni

Planowe dzieło zniszczenia

Mając to przekonanie, Niemcy niszczyli z całą bezwzględnością. Wszystkie wyższe uczelnie w Polsce zamknięto, a majątek zabrano. Profesorów nawet nie zawiadomiono, że przestali pracować. Tylko w Krakowie zostali zaproszeni na odczyt niemiecki i aresztowani. Potem wywiezieni do obozu do Rzeszy.

Zamknięto również wszystkie szkoły średnie ogólnokształcące i nie otwarto ich aż do końca okupacji. Gmachy szkół zajęto na cele niemieckie. Zamknięto wszystkie stowarzyszenia i organizacje naukowe, a ich majątek skonfiskowano. Polacy stracili dostęp do bibliotek publicznych.

300 tys. najstarszych druków polskich i 40 tys. rękopisów Niemcy spalili w 1944 r. Wszystkie księgarnie w Polsce wywłaszczyli. Najważniejsze archiwa zostały zniszczone. Niemcy spalili całe Archiwum Akt Nowych i Archiwum Główne. Właściwie archiwa centralne całego kraju przestały istnieć.

W czasie okupacji uniemożliwiono publikację jakichkolwiek książek. Zamknięto wszystkie czasopisma naukowe, literackie i codzienne. Ukazywały się jedynie niemieckie, na najniższym poziomie.

Zamknięto też wszystkie muzea i wystawy sztuki. Z Muzeum Narodowego w Krakowie zrobiono kasyno niemieckie, z Muzeum Narodowego w Warszawie – magazyn dla SS. Z tego ostatniego wywieziono całą kolekcję sztuki średniowiecznej, a z innych działów – okazy najcenniejsze. Zanim zniszczono Zamek Królewski, wywieziono znajdujące się w nim obrazy. Galerię pałacu w Łazienkach SS traktowało jako swoją własność i obraz ze szkoły Rembrandta ofiarowało generalnemu gubernatorowi Hansowi Frankowi na urodziny.

Po powstaniu 1944 r. Niemcy palili i wysadzali w powietrze planowo wszystkie zabytki stolicy. Zabytki architektury w Polsce niszczyli zresztą od początku okupacji. Podobnie pomniki. W Poznaniu od razu wszystkie, tak samo w Łodzi. W Warszawie w 1942 r. zniszczyli część pomników, m.in. Chopina, a także innych polskich kompozytorów.

Prywatne zbiory uległy podobnemu losowi, co publiczne. Mieszkania ludzi więzionych w obozach koncentracyjnych konfiskowano, a sprzęty zabierano. Trzeba przyznać, że do dzieła zniszczenia Niemcy przygotowywali się metodycznie. Szpiedzy niemieccy, którzy przed wojną studiowali stan polskiego posiadania w różnych dziedzinach, wkroczyli do Polski, wiedząc niemalże wszystko, nie tylko jeśli chodzi o zbiory muzealne, ale znali nawet zawartość szuflad z biżuterią w polskich dworach. „Akcja niszczycielska Niemców była tym ohydniejsza, że nawet gdy była najbardziej bezprawna, była ubrana w pozorne formy prawa. Akcja ich była pokrywana z całym cynizmem pozorami opieki nad kulturą” – pisał Władysław Tatarkiewicz w „Etycznych podstawach rewindykacji i odszkodowań”. Rozporządzenie z 1939 r. nakazywało oddawanie cenniejszych prywatnych dzieł sztuki w celu ich „zabezpieczenia”. Niemcy szerzyli propagandę, nie licząc się z prawdą, odwołując się do ad hoc wymyślonych faktów. W obwieszczeniach urzędowych, publikacjach rzekomo naukowych, w prasie, wszystko, co cenne w kulturze polskiej, przedstawiano jako dzieło Niemców.

Prof. Tatarkiewicz pisał, że podejmując kwestię odszkodowań, pamiętać należy również o tym, że Niemcy w ostatnich wiekach żyły w warunkach politycznych daleko pomyślniejszych niż Polska, która długo była pozbawiona niepodległości i opieki państwowej nad kulturą, która w wojnach i katastrofach dziejowych utraciła część tego, co wytworzyła lub zgromadziła. Tymczasem Niemcy żyli w warunkach wyjątkowo korzystnych. Zdołali zgromadzić w swych muzeach, bibliotekach czy domach prywatnych znacznie więcej dóbr kulturalnych, niż wytworzyli sami.

I wreszcie kwestia zagadnienia etycznego, definiowanego przez profesora, polegającego – najogólniej mówiąc – na tym: jak postępować, by przysporzyć jak najwięcej dobra lub przynajmniej, jeśli inaczej nie można, usunąć jak najwięcej zła. Aby w rozważaniach etycznych patrzeć na rzeczy bezstronnie, potrzebne jest przede wszystkim obiektywne kryterium dobra i zła. „Kryterium takim nie jest często i dziś wymieniana zgoda powszechna, bo jej naprawdę w bardziej złożonej sprawie uzyskać niepodobna. Jest nim natomiast oczywistość sądu. Co jest oczywiste, to znaczy, co do czego nie można pojąć, by mogło być inaczej, to jest pewne. I tylko to jest pewne”.

„Zniszczenie cudzego mienia dokonane z premedytacją i planowo jest złem oczywistym, niewątpliwym, niedającym się kwestionować. Że to dzieło zniszczenia jest złem, to jest jasne jak słońce na niebie” – pisał prof. Tatarkiewicz. Nasze poczucie moralne mówi z całą jasnością i oczywistością, że wynagrodzenie, jeśli tylko jest możliwe, powinno być przeprowadzone. Jeśliby to zostało zakwestionowane, to w stosunkach etycznych nie pozostałoby nic oczywistego, to nie ma w nich żadnych norm, nie ma ładu moralnego i niech każdy robi jak chce i jak mu wygodniej, byle miał siłę i władzę. Ale poczucie każdego bodaj człowieka mówi inaczej. Trzyma się najprostszej i najbardziej podstawowej zasady, mianowicie zasady sprawiedliwości. Ta najprostsza i najoczywistsza zasada przesądza sprawę odszkodowania. Wreszcie zasada słusznego prawa. Zasada ta (na którą z upodobaniem powoływali się również prawnicy niemieccy) orzeka, że ustawa prawna, choćby formalnie była wydana prawidłowo, jeśli obraża uczucie słuszności i sprawiedliwości nie ma naprawdę waloru; nie ma go, jeśli jest niezgodna z ius naturale i ius divinum.

Nie sposób nie zgodzić się z prof. Władysławem Tatarkiewiczem.

Rękopis w rynsztoku

Gdy wojska niemieckie w czasie powstania warszawskiego w sierpniu 1944 r. opanowały dzielnicę, którą zamieszkiwałem, kazano nam niezwłocznie opuścić dom i spalono go od razu wraz z całym urządzeniem, zbiorami, biblioteką, warsztatem pracy naukowej. Wychodząc, zdołałem wziąć do walizki tylko nieco bielizny i rękopis pracy naukowej, nad którą pracowałem przez całą wojnę. W drodze, gdy nas z płonącego domu gnano do obozu, żołnierze odebrali z walizy bieliznę – został już tylko rękopis. Wtedy podszedł oficer niemiecki, otworzył walizę, znalazł rękopis. Co to? Praca naukowa – rzekł. – Nie, nie ma już polskiej kultury. I rzucił rękopis do rynsztoka. W tych jego słowach był zawarty cały stosunek Niemców do nas (...). Akcja ich chciała nie tylko zniszczyć polską kulturę, ale zatrzeć nawet jej ślady. Była robiona z premedytacją. Była wykonaniem osobistego rozkazu Hitlera. Ale rozkaz ten spełnili wszyscy i władze cywilne tak samo jak ludzie prywatni, uczeni i artyści. Cały naród niemiecki brał udział w tym rabunku i zniszczeniu, cały jest zań odpowiedzialny” – napisał w 1945 r. prof. Tatarkiewicz.

W 2023 r., prawie 80 lat po wojnie, potomkowie tamtych Niemców równo twardo i bezwzględnie mówią „nie” reparacjom dla Polski. Nie zdołali nawet przez ten czas wybudować w Berlinie pomnika ofiar okupacji w Polsce.

Odmawiając reparacji, powołują się na oświadczenie rządu Bieruta z 1953 r., nie chcąc przyjąć do wiadomości, że Polska przez ponad 40 lat żyła pod jarzmem komunizmu, który posługiwał się podobnymi prawami, jak Niemcy w okupowanym kraju. Niemcy wychodzą z założenia, że Polska w 1953 r. w sposób wiążący zrezygnowała ze spłaty reparacji. Odnotowano co prawda, że strona polska przedstawiła szereg argumentów stawiających pod znakiem zapytania skuteczność prawną tych oświadczeń. Jednak prawnicy niemieccy uznali, że z punktu widzenia prawa międzynarodowego argumenty te nie są przekonujące i rząd polski mógł składać oświadczenia wiążące w prawie międzynarodowym. Argumentację, iż oświadczenie zostało złożone pod przymusem albo z innych powodów byłoby nieskuteczne, całkowicie pominięto.

Nie sposób zgodzić się z takim postawieniem sprawy. Po pierwsze, Polska Rzeczpospolita Ludowa w chwili publikacji oświadczenia nie była państwem niepodległym, ponieważ nie prowadziła suwerennej polityki zagranicznej oraz obronnej. Nie mogła także decydować o wyborze własnego ustroju politycznego i społeczno-gospodarczego. We wszystkich tych dziedzinach decydujących o niepodległości państwa komunistyczna władza podlegała kontroli władz sowieckich w Moskwie.

Po drugie, rząd PRL nie posiadał koniecznej legitymacji demokratycznej. Wybory do Sejmu były fałszowane, a opozycja antykomunistyczna podlegała represjom ze strony wymiaru sprawiedliwości i terrorowi ze strony Urzędu Bezpieczeństwa.

Czytaj więcej

Nie udawajmy, że sprawa reparacji od Niemiec jest zamknięta

Czy sprawiedliwość ma pozostać marzeniem?

Niemieccy dziennikarze, politycy i prawnicy jak mantrę powtarzają, że kwestia jakichkolwiek odszkodowań za unicestwienie milionów Polaków oraz zniszczenie prawie 40 proc. majątku narodowego w czasie II wojny światowej jest zamknięta. Wszyscy zgodnie uważają, że Polska w 1953 r. zrzekła się swoich reparacji. Wolfgang Schäuble, niemiecki polityk i prawnik, w tekście opublikowanym przez „Rzeczpospolitą” napisał: „Sprawiedliwość pozostaje marzeniem, ale to przy pomocy prawa rozstrzyga się spory i wprowadza pokój. Każdy spór musi w pewnym momencie wygasnąć”.

W 2004 r. prof. Jan Sandorski stwierdził, że według deklaracji do konwencji wiedeńskiej z 1969 r. o nieważności umów międzynarodowych wszelkie akty prawne, które podpisano pod przymusem: ekonomicznym, politycznym czy militarnym ze strony innego państwa, uważa się za nieważne od momentu podpisania. W przypadku oświadczenia z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się reparacji doszło do wystąpienia wszystkich przyczyn nieważności bezwzględnej, ponieważ groźba użycia siły w stosunkach międzynarodowych powoduje z jednej strony wadę oświadczenia woli przy zawieraniu umowy międzynarodowej, z drugiej natomiast jej zakaz jest niekwestionowaną normą bezwzględnie wiążącą.

Zagrożenie dla państwa polskiego i jego przywódców w przypadku odmowy złożenia oświadczenia z 1953 r. nie zostało, oczywiście, stwierdzone expressis verbis. Prawo międzynarodowe nie wymaga jednak do uznania stanu zagrożenia jego notyfikacji ze strony państwa stosującego groźbę.

Przeciw skuteczności oświadczenia z 1953 r. przemawiają również późniejsze działania państwa polskiego. Co prawda komuniści uważali sprawę reparacji wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej, należącej do bloku sowieckiego, za zamkniętą, ale sprawę uzyskania odszkodowań dla polskich obywateli od Niemieckiej Republiki Federalnej – już nie. W protokole z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR z 6 maja 1968 r. znajduje się pilna notatka MSZ w sprawie odszkodowań, gdzie zreferowano stanowiska obu państw niemieckich.

W notatce można przeczytać, że NRD nie uważa się za spadkobiercę III Rzeszy i dlatego nie wydano tam żadnych przepisów dotyczących odszkodowań za niewolniczą pracę w hitlerowskich obozach koncentracyjnych ani za pracę przymusową. Dalej czytamy, że jeśli chodzi o odszkodowania dla obywateli polskich, NRD nie rozróżnia reparacji od odszkodowań dla osób prywatnych i informuje osoby zwracające się w sprawie odszkodowań do ambasady NRD w Warszawie, że kraj ten spłacił należne Polsce odszkodowania. NRF zaś zasadniczo stoi na stanowisku, że sprawa odszkodowań może być rozstrzygnięta dopiero w traktacie pokojowym ze zjednoczonymi Niemcami.

Polskie MSZ podkreśla w notatce, że ze względu na opisywane trudności szersze ruszenie sprawy odszkodowań było i jest nadal niemożliwe. Nie da się wystąpić na drodze dyplomatycznej z powodu braku stosunków dyplomatycznych. Wystąpienie pośrednie (np. przy pomocy innego państwa w ramach „dobrych usług” lub przy pomocy jakiejś organizacji międzynarodowej, jak np. Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża) mogłoby spowodować odpowiedź: owszem, chętnie będziemy rozmawiali, ale po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych. Postawiłoby to władze w bardzo kłopotliwym położeniu wobec obywateli, którym należą się odszkodowania, gdyż propaganda zachodnioniemiecka niewątpliwie wykorzystałaby brak stosunków dyplomatycznych, aby przerzucić na rząd polski winę za nieuregulowanie tego problemu. W dodatku wystąpienie przez Polskę do NRF o odszkodowania postawiłoby w trudnym położeniu NRD, gdyż mogłoby być wykorzystane przez propagandę zachodnioniemiecką jako potwierdzenie prawa NRF do wyłącznego reprezentowania całych Niemiec.

Dalej w notatce MSZ zawarto wnioski, że w tej sytuacji sprawę odszkodowań niemieckich należy postawić przed opinią światową, ograniczając problem na razie ze względów taktycznych do odszkodowań należnych byłym więźniom obozów koncentracyjnych, ujawniając dyskryminacyjny charakter ustawodawstwa zachodnioniemieckiego i podnosząc fakt, że mimo upływu 23 lat od zakończenia wojny obywatele polscy nie otrzymali żadnych odszkodowań.

Polskie MSZ nie traciło problemu z oczu i w kolejnej notatce w sprawie odszkodowań za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości rok później, w 1969 r., odnotowało, że uchwalona 26 listopada 1968 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ konwencja o niestosowaniu przedawnienia wobec zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości stwarza nową sytuację w odniesieniu do problemu odszkodowań i możliwości powszechnego uznania formuły interpretacyjnej o zasadzie nieprzedawnialności w odniesieniu do odszkodowań. Eksperci MSZ zalecali w związku z tym przy rozpatrywaniu odszkodowań, aby nie wykraczać poza faktologiczne przedstawianie stanu rzeczywistego, z podkreśleniem, że nie należy prezentować żadnych szacunków wartościowych niezaspokojonych roszczeń, co najwyżej podać szacunek ilościowy. A na tle praktyk rozpatrywania wielu pretensji obywateli polskich zgłaszanych do sądów w NRF prowadzić krytykę dyskryminacyjnego charakteru tamtejszego ustawodawstwa wobec obywateli byłej koalicji antyhitlerowskiej, a w szczególności wobec Polaków (np. procesy wobec IG Farben), i koncentrować się na zagadnieniu roszczeń cywilnych oraz prezentować pogląd, iż w związku z poważną liczbą roszczeń tego typu państwo może, en block, działając posiłkowo, uzyskiwać odszkodowania dla swoich obywateli i ich rodzin. Pokłosiem tych działań MSZ była decyzja prezesa Rady Ministrów Józefa Cyrankiewicza z 6 maja 1970 r. powołująca komisję do opracowania problemu odszkodowań niemieckich. Jej zadaniem miało być ustalenie polskich strat i szkód powstałych w związku z II wojną światową, mogących stanowić podstawę do wysunięcia przez PRL roszczeń odszkodowawczych wobec Niemieckiej Republiki Federalnej.

Niemiecka kampania i polskie roszczenia

Już 26 maja 1970 r. w pilnej notatce MSZ z rozmowy z referentem zagranicznym frakcji SPD w Bundestagu Eugenem Selbmannem znajdujemy błyskawiczną odpowiedź Niemiec. Selbmann stwierdził, że w NRF istnieje obawa, że w ślad za Czechosłowacją, która żąda odszkodowań, Polska też kiedyś o nie wystąpi. Problem rezygnacji z roszczeń uznał za ważny przede wszystkim z punktu widzenia NRF w tym aspekcie, by rozwiać obawy o obciążenie w przyszłości kraju wielomiliardowymi reparacjami, po które mogłaby się zgłosić Polska po zawarciu układu o uznaniu granicy.

Selbmann stwierdził też, że byłoby bardzo korzystne i ułatwiłoby SPD walkę z opozycją, gdyby ze strony polskiej nastąpiło wyjaśnienie w formie oświadczenia sprawy reparacji wojennych. 24 maja 1971 r. Komisja do Opracowania Problemu Odszkodowań Niemieckich w informacji wstępnej, publikowanej już po zawarciu układu PRL–RFN o normalizacji stosunków, podała, że umowa poczdamska i wynikające z niej akty prawne tylko teoretycznie chroniły „interesy życiowe” Polski. Praktycznie zaś rozwój sytuacji międzynarodowej powodował niemożność konkretnego załatwienia spraw odszkodowań dla Polaków za niemieckie zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Komisja napisała również o zahamowaniu restytucji, względnie rekompensaty za zagrabione przez III Rzeszę mienie polskie, częściowym tylko uregulowaniu zagadnienia reparacji wojennych. Podkreśliła, że z umowy poczdamskiej i zasad prawa międzynarodowego wynika, że powinny być realizowane zarówno reparacje wojenne i odszkodowania, jak i restytucja mienia. Komisja konkludowała, że roszczenia odszkodowawcze Polski i polskich ofiar zbrodni niemieckich nie zostały dotychczas załatwione.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że w dokumentach niemieckich w Biuletynie Urzędu Prasowo-Informacyjnego Rządu NRF problem reparacji uznano za zamknięty oświadczeniem 1953 r., ale dodano, że decyzje w tym przedmiocie zapadły w określonej sytuacji politycznej, a wcześniej rząd PRL w 1947 r. na konferencji w Londynie przedłożył memorandum, w którym straty materialne Polski określono na 11,7 mld dol. Nie zawarł w nim jednak żadnej wzmianki na temat dwustronnego układu Polska–ZSRR z 1945 r., natomiast powołuje się w przedmiocie reparacji tylko na akty prawne wielostronne, m.in. na deklarację Narodów Zjednoczonych, umowę jałtańską oraz poczdamską. Wynikałoby z tego memorandum, czytamy dalej w Biuletynie, że PRL uważał, że reparacje wojenne to problem do uregulowania nie tylko poprzez ZSRR. Najważniejszym, a wręcz sensacyjnym i odważnym jak na tamte czasy, było zdanie Komisji do Opracowania Problemu Odszkodowań Niemieckich o tym, że sprawa zakresu zrzeczenia się roszczeń Polski w stosunku do NRD wymaga również zbadania i głębszej analizy, co jednak uzależnione jest od odrębnych decyzji. Tych decyzji komunistyczne władze Polski, oczywiście, nie mogły podjąć w tamtym czasie.

Sprawa reparacji powróciła najmocniej w 2004 r., kiedy to rząd Marka Belki, wbrew stanowisku całego Sejmu w sprawie uznania deklaracji z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się przez Polskę reparacji wojennych za nieobowiązującą, przyjął przeciwne stanowisko i postanowił nie obciążać stosunków polsko-niemieckich problemem reparacji. Nie zamknęło to dyskusji nad problemem. Inicjatywę w sprawie raportu o stratach wojennych Warszawy podjął prezydent Lech Kaczyński w kwietniu 2004 r. W dokumencie opublikowanym w 2005 r. całość strat materialnych poniesionych przez miasto i jego mieszkańców oszacowano na 54,6 mld dol. (według kursu z 2004 r.). Trzeba jednak pamiętać, że wartość dolara z roku 1939 r. była prawie 14 razy wyższa niż w czasie opracowywania raportu. Raport o całości strat poniesionych przez Polskę zaprezentowano 1 września 2022 r., a wartość strat oszacowano na ponad 6,2 bln zł.

Czytaj więcej

Wielkie sterowce wracają na niebo. To może zmienić lotnictwo

Zbrodnie bez kary

Niemieckie media i politycy podkreślają, że każdy spór winien się kiedyś zakończyć. Tylko że w Polsce 77 lat po wojnie wciąż odkrywamy ślady niemieckich zbrodni. Ostatnio w „Rzeczpospolitej” można było przeczytać, że do Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy przekazano rzeczy odnalezione podczas ekshumacji szczątków ofiar niemieckiego obozu koncentracyjnego. W 2018 r. naukowcy pod nadzorem prokuratora IPN odnaleźli szczątki 92 więźniów w wieku od 20 do 60 lat. Z ustaleń śledztwa wynika, że w lutym 1945 r. do szczeliny przeciwlotniczej wrzucono więźniów chorych oraz będących w stanie krańcowego wyczerpania. Wrzucono też tam zmarłych w obozowym szpitalu. Miejsce to zasypano śmieciami.

Wracając zaś do tekstu Wolfganga Schäublego, może warto sprawiedliwość postrzegać nie jako marzenie, ale odwołując się do pragmatyzmu niemieckiego i niemieckiej myśli prawniczej, na przykład Adolfa Merkela i jego definicji sprawiedliwości, która polega na ustosunkowaniu się do ludzi zgodnym z prawdą i moralnością, z prawdą faktyczną i moralną. Może wówczas, inaczej niż w audycji radiowej Jerzego Janickiego i Bronisława Wiernika „Czas nie zatarł śladów”, będziemy mogli w końcu powiedzieć, że nad naszym tysiącletnim sąsiedztwem zatriumfowały prawda, pokój i przede wszystkim sprawiedliwość. W owej audycji wypowiadał się 82-letni Roman Zygadlewicz: „To było tak… Ustawili nas rzędem. Ja byłem naocznym świadkiem tego wszystkiego. I ja pamiętam, jak te moje dzieci zabito. Bo ja je własnymi rękami potem ubierałem. Bo oni, Niemcy, kazali się im się rozebrać i buty zdjąć. I kazali im klęknąć, twarzą na wschód. Moich dzieci to taki był sąd. Najpierw poszedł najmłodszy – Boniek, po nim Bolka też wybrali na śmierć. Potem mnie wezwali. I spytali: Ile masz dzieci? Więcej nie masz? A gdy już klęknęli, Niemcy z tyłu strzelali. Jak już wszystkich pozabijali, to wtenczas Niemcy odjechali, a my idziemy do naszych dzieci. Tych dwóch moich synów leżało twarzą do ziemi. Ten najstarszy – Bolek – miał 23 lata. A ten drugi – Bonifacy – 17 lat. Bolek to tylko miał jedną kulkę, w samo serce, Boniek miał więcej. Rozebrałem te moje dzieci i myłem. Ja wtedy prowadziłem skład trumien, byłem stolarzem od dawna. I włożyliśmy te dzieci moje w trumny. Wtedy przyszedł ten syn, co został przy życiu – Zygmunt najmłodszy – i powiada: »Tata ma chusteczkę czystą, białą?«. Zebrał tą chusteczką krew i mówi: »My będziemy mieli swoją relikwię«. Potem zrobiłem taką szkatułkę dębową i ona, ta krew, do dziś dnia nic się nie zepsuła. Zygmunt wziął tę szkatułkę do Łodzi…”.

Beata Komarnicka-Nowak jest radcą prawnym. Tekst zawiera fragmenty jej wydanej właśnie książki „Reparacje wojenne – nie dziś, nie wczoraj i nie jutro?”, Wydawnictwo Dębogóra 2023.

W październiku 1939 r., kiedy na ulicach Warszawy leżały jeszcze nieuprzątnięte ruiny zbombardowanej Warszawy, władze niemieckie przystąpiły do niszczenia i wywożenia całego dobytku kulturalnego, a właściwie tego, co z niego zostało. Wywożono nie tylko cenniejsze przedmioty z muzeów, ale zabierano też byle jakie mikroskopy z pracowni Politechniki i małe księgozbiory z seminariów Uniwersytetu.

Niemca, prof. Petersena, który był wykładowcą prehistorii na Uniwersytecie w Rostocku, zapytał Polak, zmuszony wydawać owe przedmioty, dlaczego te wszystkie rzeczy zabiera, kiedy Rzesza posiada niezliczone takie same i lepsze. „Posiada – odpowiedział tamten – ale po co mają tu zostawać, kiedy przecież w Warszawie szkół wyższych już nigdy nie będzie”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Atlas”: Fajerwerki sztucznej inteligencji
Materiał Promocyjny
Dodatkowe korzyści dla nowych klientów banku poza ofertą promocyjną?
Plus Minus
Wszystkie twarze Marka Ruttego
Plus Minus
„Pikit”: Ile oczek, tyle stworów
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Bałkan elektryk
Materiał Promocyjny
Lidl Polska: dbamy o to, aby traktować wszystkich klientów równo
Plus Minus
Ta gra nazywa się soccer