Sprawa jest poważna. Oto gigantyczne japońskie potwory kaijū atakują Ziemię. Pojawiają się też potężne mechy, czyli mechaniczne pancerze bojowe. O tym, jak będzie przebiegać bój, zadecydują rzuty kośćmi oraz umiejętne posługiwanie się kartami. „Pikit”, pierwsza gra w dorobku francuskiego projektanta Corentina Branda, okazuje się zaskakująco wciągająca, choć jest niepozorna. Choćby dlatego, że pudełko nie jest duże. Mieszczą się w nim 63 karty (w tym 53 kaijū i 6 mechów), dwie kości, instrukcja oraz 12 znaczników. Przeciętna rozgrywka trwa raptem 10 minut, a może wziąć w niej udział od dwóch do czterech graczy. Wygrywa ten, który zbierze najwięcej punktów przyznawanych m.in. za zdobyte podczas gry giganty.

Czytaj więcej

„ARK: Survival Ascended”: Ograć gada

W swojej turze każdy z graczy rzuca dwiema specjalnymi kośćmi. Następnie – w razie potrzeby – zagrywa jedną lub kilka kart z ręki, dzięki czemu może zmienić wynik rzutu lub przejąć kartę rywala. W ten sposób jest w stanie odebrać mu najbardziej wartościowe stwory i w konsekwencji ograniczyć szanse na zwycięstwo. Na koniec rundy, w zależności od liczby oczek na kostkach, gracz dobiera karty ze stołu. Również i tu mechanika jest ciekawa. O wyborze decyduje suma lub różnica wyrzuconych oczek, choć można też zgarnąć dwie karty odpowiadające cyfrom na kostkach.

„Pikit” wciąga. Już sam rzut kością bywa emocjonujący, a do tego dochodzi ryzyko utraty cennych kart. Również odbieranie ich – de facto losowanie spośród wszystkich posiadanych przez rywala – przyspiesza bicie serca. To chwilami bardzo wredna gra, ale właśnie dlatego jest taka fajna.