Alexi Lalas, czyli były piłkarz reprezentacji USA, a dziś ekspert telewizyjny, wspominał na łamach Sporting News swoją podróż samolotem kilka miesięcy przed mundialem w 1994 roku. Leciał w klasie ekonomicznej, bo tak wówczas podróżowali amerykańscy piłkarze. Starsza pani siedząca obok zapytała go, czym się zajmuje. Odpowiedział, że gra w piłkę nożną. – Ale jaka jest twoja praca? – doprecyzowała. Powtórzył, że piłka. Rozmówczyni nie zamierzała odpuszczać. – A jak zarabiasz pieniądze?
Takie postrzeganie piłki nożnej w Stanach Zjednoczonych było wówczas powszechne, choć działo się to kilka miesięcy przed mundialem, który miał odbywać się tam po raz pierwszy. Soccer, jak nazywają piłkę nożną w USA (mianem futbolu określa się tam sport znany u nas jako futbol amerykański), był czymś zupełnie egzotycznym, traktowanym w najlepszym razie jako niegroźne hobby, a w najgorszym – jako zagrożenie dla świętości. Był przecież obcy, nieamerykański, a to znaczyło, że gorszy. Postrzegano go jako nudny sport, w którym mecze nieraz kończą się bezbramkowymi remisami, a jeśli już któraś z drużyn zdobywa prowadzenie, to zaczyna go bronić. Jakby tych uprzedzeń było mało, uznawano, że piłka nożna jest niemęska. Futbol amerykański, baseball, koszykówka, hokej – to są sporty dla mężczyzn, piłka jest fajna dla dziewczyn (i rzeczywiście: Amerykanki są czterokrotnymi mistrzyniami świata).
W latach 90., gdy FIFA przyznała Stanom Zjednoczonym organizację mundialu, nie było tam nawet zawodowej ligi piłkarskiej. Wcześniej podejmowano nieudolne próby jej tworzenia, ale kilkunastoletni projekt pod szyldem North American Soccer League skończył się spektakularnym fiaskiem, bo liga upadła w 1986 r. Stefan Szczepłek wspominał na łamach „Encyklopedii piłkarskiej Fuji” pod redakcją Andrzeja Gowarzewskiego ranking którejś z agencji prasowych – wynikało z niego, że piłka nożna, jeśli o chodzi o popularność, jest w USA dyscypliną numer 96. Amerykańska reprezentacja co prawda wzięła udział w mundialu w 1990 r. we Włoszech, ale poprzednio rywalizowała z piłkarską elitą w 1950 r.
Dziś jest zupełnie inaczej. Soccer ma się coraz lepiej. Nie jest oczywiście w USA sportem numer jeden i nie będzie, ale plasuje się w ścisłej czołówce, a wyniki piłkarskich rozgrywek – również tych z lig europejskich – podają amerykańskie serwisy sportowe. „Ta gra nazywa się soccer” – śpiewali triumfalnie amerykańscy kibice w czasie meczu z Anglią rozgrywanego podczas mundialu w Katarze, który skończył się bezbramkowym remisem. Na mundialach piłkarze amerykańscy od 1994 r. są już niemal regularnie, w tym czasie zabrakło ich tylko raz (2018), a po przejściu do amerykańskiej ligi MLS mistrza świata z Argentyny odnotowano tzw. efekt Messiego, czyli kolejny, skokowy wzrost zainteresowania.
Tegoroczne Copa America, któremu gospodarzą właśnie Amerykanie, to dla nich prawdopodobnie najważniejszy sprawdzian przed mundialem. Turniej gościł już w Stanach Zjednoczonych w 2016 r., ale poza tym – od początku, czyli 1916 r. – zawody te zawsze rozgrywano w Ameryce Południowej. Kolejnym sprawdzianem dla USA będą Klubowe Mistrzostwa Świata w przyszłym roku, które odbędą się w zupełnie nowej formule, bo wezmą w nich udział aż 32 czołowe drużyny z całego świata i zapewne będzie się o nich mówić więcej niż do tej pory.