O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki

O.J. Simpson odmienił świat sportu i popkultury, był na szczycie i na dnie. Kochany i nienawidzony, musiał urodzić się, żyć oraz umrzeć w Ameryce.

Publikacja: 19.04.2024 17:00

em

em

Foto: Bettmann/Getty Images

Krótka informacja o śmierci byłego gwiazdora futbolu amerykańskiego – zmarł na raka prostaty w wieku 76 lat – podana przez rodzinę, sprawiła, że znowu, jak kiedyś, pojawił się na czołówkach mediów. Nie tylko amerykańskich, bo wiadomość kolportowały serwisy na całym świecie.

Sławę – jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało – zapewniła mu sprawa podwójnego morderstwa, którego ofiarami padli jego była żona oraz jej przyjaciel. Ucieczka przed policją białym fordem bronco, kilkumiesięczny, wciągający niczym serial proces nazwany przez amerykańskie media „procesem stulecia” i wreszcie kontrowersyjny wyrok uniewinniający, który podzielił społeczeństwo, na trwałe zapisały się w historii i popkulturze.

Ameryka „na żywo” śledziła to wszystko z zapartym tchem, a teraz na chwilę wróciła do tamtych wspomnień. Kiedyś media żywiły się bowiem życiem O.J. Simpsona: najpierw błyskotliwą karierą sportową, potem – równie olśniewającą – pozasportową, a wreszcie spektakularnym upadkiem.

Czytaj więcej

Ogień zapłonął w Japonii

Zobaczyli w nim giganta

Orenthal James Simpson urodził się w San Francisco w 1947 roku jako syn Eunice i Jimmy’ego Lee. Matka pracowała w administracji szpitala psychiatrycznego, ojciec był pracownikiem banku federalnego, ale także znanym drag queen (chorował na AIDS, zmarł w 1986 roku). O.J. był czwartym dzieckiem i miał zaledwie pięć lat, kiedy rodzice zdecydowali się na separację. Dzieci wychowywała matka. O.J. wspominał później, że brakowało mu ojca, zwłaszcza kiedy był nastolatkiem. Podobno imię Orenthal wybrała ciotka, powołując się na jakiegoś francuskiego aktora, który jej się podobał, ale nikt tak do chłopaka nie mówił.

Dorastał w podupadłej części dzielnicy Potrero Hill w San Francisco. Miał dwa lata, kiedy lekarze zdiagnozowali u niego krzywicę spowodowaną brakiem witaminy D. Przez kolejne trzy lata chodził w ortezach, co było powodem drwin kolegów.

W wieku 13 lat dołączył do młodzieżowego gangu działającego na ulicach San Francisco pod nazwą Persian Warriors („Zawsze byłem przywódcą” – wspominał z dumą po latach). Pewnie nikt by o nim nie usłyszał albo bardzo szybko skończyłby źle, gdyby nie spotkanie z legendarnym baseballistą. Willie Mays, zawodnik San Francisco Giants, przekonywał młodych, żeby zawrócili ze złej ścieżki i postawili na sport. O.J. był już po kolejnym aresztowaniu, ale gwiazdor baseballa zrobił na nim wrażenie. Młodzieniec posłuchał idola i zajął się sportem. Okazało się, że jest wszechstronnie utalentowany, a wybrał futbol amerykański.

Najpierw grał w Galileo High School – na boisku spisywał się świetnie, ale miał złe oceny – a potem w San Francisco City College. Wreszcie otrzymał ofertę z bardziej prestiżowego Uniwersytetu Południowej Kalifornii (USC).

Tam objawił wielki talent sportowy, a na ostatnim roku studiów zdobył Heisman Trophy, nagrodę dla najlepszego zawodnika uniwersyteckiego. Grał na pozycji running-backa, czyli biegacza, i wyglądał na niepowstrzymanego. Ze wszystkich stron sypały się komplementy. John Hall, wieloletni dziennikarz „Los Angeles Times” w krótkim felietonie pod tytułem „OK, O.J. is No 1” (Okej, O.J. jest numerem 1) pisał w 1968 roku: „Jest gigantem, jeśli chodzi o zdolności atletyczne, ale, co ważniejsze, jest gigantem pod względem zachowania, rozumienia, ciepła i skromności”.

Słynny trener John McKay, który prowadził go w USC, poszedł jeszcze dalej: „Simpson był nie tylko najwspanialszym graczem, jakiego kiedykolwiek trenowałem – był najwspanialszym graczem, jakiego ktokolwiek kiedykolwiek trenował”. Już wtedy wydawało się, że sława młodego zawodnika może wykroczyć poza sport – jego spektakularna akcja z meczu USC – UCLA stała się tematem obrazu Arnolda Friberga, malarza słynącego z obrazów religijnych i patriotycznych.

Podziwiany i kochany

W drafcie do NFL w 1969 r. został wybrany z „jedynką” przez Buffalo Bills. Dla rozpuszczonego gwiazdora ze słonecznej Kalifornii zimne Buffalo nie było wymarzonym kierunkiem. Zażądał najwyższego wówczas kontraktu w dziejach ligi – 650 tys. dol. za pięć lat gry, na co właściciel klubu Ralph Wilson nie chciał się zgodzić. Ustąpił, dopiero kiedy O.J. zagroził, że porzuci futbol i zajmie się aktorstwem. Można było przypuszczać, że nie żartuje – już w trakcie negocjowania umowy wystąpił w odcinku „Medical Center”. Rekordowy kontrakt ostatecznie dostał.

Niespodziewanie na początku wyglądało na to, że to wcale nie była dobra decyzja klubu, bo kandydat na gwiazdę spisywał się poniżej oczekiwań. Potrzeba było kilku sezonów, żeby pokazał, na co go stać. Kluczowa okazała się zmiana roli w drużynie: nowy trener Bills oparł na nim całą ofensywę, czego nie robili poprzedni szkoleniowcy. Przyniosło to fantastyczne rezultaty i rekordy indywidualne zawodnika. Z drużyną było już gorzej – Bills nie mogli awansować nawet do play-off. Udało im się to zaledwie raz, ale przegrali już pierwszy mecz i odpadli z dalszej rywalizacji.

W klubie z Buffalo O.J. spędził większość kariery w NFL, czyli dziewięć sezonów, a na koniec przez dwa grał w rodzinnym San Francisco, w drużynie 49ers. Ten czas obfitował w imponujące osiągnięcia. O.J. w 1973 roku pobił rekord ligi, gdy jako pierwszy zawodnik w historii przekroczył granicę 2000 zdobytych jardów (dokładnie: 2003). Dziś tamten rekord został już pobity, ale w tamtych czasach sezon zasadniczy liczył 14 meczów, a nie – jak później – 16, a dziś 17.

Miał nieograniczone możliwości sportowe i charyzmę, dzięki czemu szybko stał się ikoną ukochanego sportu Amerykanów. Jako pierwszy futbolista znalazł się na okładce „Rolling Stone”. Po zakończeniu kariery trafił do Galerii Sław, a w 2019 został wybrany do drużyny wszech czasów z okazji 100-lecia NFL – na uroczystość nie został jednak zaproszony, a już sam wybór wywołał wśród wielu osób niesmak. Zadrą pozostał brak sukcesów drużynowych – nigdy nawet nie zbliżył się do wymarzonego przez futbolistów SuperBowl.

Na sportową emeryturę przeszedł w 1979 roku, ale wtedy z wdziękiem wkroczył w nowy świat. Grał w filmach i serialach, w obrazie „The Klansman” z 1974 roku wcielił się – o ironio – w mężczyznę wrobionego w morderstwo, w Polsce najbardziej kojarzony jest zaś z „Nagą bronią”, gdzie występował u boku Lesliego Nielsena. Ponoć był rozważany do tytułowej roli w „Terminatorze”, ale uznano, że ma zbyt miłą twarz, by grać bezwzględnego mordercę, więc rolę dostał Arnold Schwarzenegger.

O.J. Simpson stał się też pożądanym obiektem dla marketingowców. Został pierwszym czarnoskórym zatrudnionym do ogólnokrajowej reklamy wielkiej firmy, a konkretnie – wypożyczalni samochodów Hertz. Reklamował też m.in. szynkę, napoje bezalkoholowe i kowbojskie buty Dingo. Sprawdzał się jako komentator oraz ekspert sportowy. Czuł się w tym wszystkim jak ryba w wodzie. Założył nawet firmę Orenthal Production, która zajmowała się głównie produkcjami dla telewizji. Wszystko układało się znakomicie, był ulubieńcem mediów i publiczności. Rosła jego sława, majątek i uwielbienie. Mężczyźni go podziwiali, a kobiety kochały.

W 1967 roku ożenił się po raz pierwszy, z Marguerite Whitley mieli trójkę dzieci. Najmłodsza, dziewczynka, utonęła w domowym basenie, mając niespełna dwa lata. O.J. nigdy nie wypowiadał się szerzej na temat tej tragedii. W tym samym czasie, po 12 latach małżeństwa, rozwiódł się z pierwszą żoną. Był już wówczas zadurzony w Nicole Brown, efektownej blondynce urodzonej we Frankfurcie – potem przeniosła się z rodziną do Kalifornii – którą poznał w nocnym klubie Daisy w Beverly Hills. Kelnerka miała 17 lat, czyli była 12 lat młodsza. – Ożenię się z tą dziewczyną – powiedział przyjacielowi, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Dopiął swego w 1985 roku.

Wiedli luksusowe życie w wartej 5 mln dolarów posiadłości w Los Angeles – na podjeździe stało ferrari, wakacje spędzali na Hawajach albo w Aspen, doczekali się dwójki dzieci. Razem pokazywali się na filmowych premierach, brylowali na salonach i uśmiechali z okładek. O.J. pięknie dziękował jej podczas przemowy, którą wygłosił, gdy przyjmowano go do Galerii Sław. Opowiadał, że pojawiła się w jego życiu w najtrudniejszym dla sportowca momencie, czyli pod koniec kariery. – A dzięki niej te lata stały się jednymi z najlepszych w moim życiu – twierdził.

W 1989 roku na sielankowym obrazku pojawiła się rysa: policja została wezwana do posiadłości Simpsonów w Nowy Rok ok. 3.30 nad ranem. Nicole wybiegła z krzaków, gdzie się ukrywała i krzyczała, że O.J. ją zabije. Potem para wydała oświadczenie. Nazwali zdarzenie incydentem, ale to nie był incydent – wkrótce były sportowiec usłyszał zarzuty o znęcanie się nad małżonką. W ujawnionym później pamiętniku Nicole opisywała, jak Simpson „po raz pierwszy pobił ją w 1987 roku, gdy uderzał i kopał ją godzinami w ich pokoju hotelowym, kiedy próbowała uciec”.

Opowiadała, że zazwyczaj były to „napady wściekłości wywołane zazdrością”. Rzucał nią o ściany tak, że była w siniakach. Małżeństwo przetrwało siedem lat. Rozwiedli się w 1992 roku, wzajemnie podejrzewali się o romanse, ale wyglądało na to, że jednak nie umieli bez siebie żyć. Rozstawali się, a potem znowu schodzili, jak to ujęła jedna z jej przyjaciółek – „mieli wzajemną obsesję, zarówno przed ślubem, jak i po, ale także po rozwodzie”.

Czytaj więcej

Ja Morant macha bronią. NBA i Ameryka mają problem

Dwa zakrwawione ciała

Krótko po północy 13 czerwca 1994 roku Nicole Brown i jej przyjaciel Ron Goldman zostali znalezieni w kałuży krwi przed jej domem w dzielnicy Brentwood w Los Angeles. Widok był przerażający. 35-letnia Brown i dziesięć lat młodszy Goldman zostali brutalnie zasztyletowani – ona miała szeroką ranę gardła, a on gardła, a także płuc i brzucha. W domu spały dzieci. Poprzedniego wieczoru O.J. i Nicole byli na tanecznym występie córki w jej szkole. Potem Nicole poszła z dziećmi i swoimi rodzicami na kolację do restauracji. On nie był zaproszony. Po powrocie do domu zadzwoniła jej mama – zostawiła okulary w restauracji. Nicole zadzwoniła do swojego przyjaciela Rona Goldmana, który był tam kelnerem. Powiedział, że przywiezie okulary po pracy, około 22. Nieco ponad godzinę później po podwórzu rezydencji biegał zakrwawiony pies, który ujadał i nie pozwalał się uspokoić. Sąsiedzi wezwali policję, która dokonała makabrycznego odkrycia.

O.J. był pierwszym i ostatnim podejrzanym w tej sprawie. Opowiedział policji, że 12 czerwca po kolacji czekał na limuzynę, która miała go zawieźć na lotnisko. Miał lot do Chicago, gdzie czekało go spotkanie z przedstawicielami Hertza. Postawiono mu jednak zarzuty i wydano nakaz aresztowania.

17 czerwca miał zgłosić się na policję, ale nie zjawił się na komisariacie. W tym czasie jego prawnik Robert Kardashian (ojciec znanej celebrytki) opublikował list podejrzanego: „Nie współczuj mi. Miałem wspaniałe życie, wspaniałych przyjaciół. Proszę, pomyśl o prawdziwym O.J., a nie tej pogubionej osobie”. Okazało się, że jego autor jedzie autostradą na tylnym siedzeniu białego forda bronco, za kierownicą siedzi jego przyjaciel z dzieciństwa i kolega z boiska Al Cowlings. O.J. miał pistolet, który przykładał sobie do głowy. Rozpoczął się pościg, który wyglądał dość osobliwie, bo ford bronco poruszał się z prędkością 60 km/h, a za nim – w podobnym tempie – jechało 20 radiowozów. Policjanci obawiali się, że w razie zatrzymania Simpson naciśnie na spust.

Najważniejsze stacje telewizyjne relacjonowały pościg filmowany z helikopterów, niektórzy widzieli w tym początek epoki reality show. Przerwano wówczas nawet transmisję meczu finałów NBA pomiędzy New York Knicks i Houston Rockets. Telewizyjną widownię pościgu szacowano na 95 mln, a przy autostradzie w Los Angeles zebrały się tysiące ludzi, którzy kibicowali byłemu futboliście, skandując „Go, O.J.” lub „We love Juice” (przydomek O.J. – od Orange Juice). Pościg zakończył się przed godziną 21 na podjeździe Simpsona, gdzie wreszcie zdecydował się poddać. Simpsona i Amerykę czekał fascynujący proces.

Opera mydlana w sądzie

Simpson miał zespół adwokatów nieprzypadkowo określanych jako „Dream Team”, a prokuratura miała żelazne dowody. Tak się przynajmniej wydawało. Krew ofiar na jego ubraniu i w samochodzie, ślady butów w tym samym rozmiarze, co jego i czarne rękawiczki – jedna znaleziona na miejscu zbrodni, druga na posesji Simpsona. Motyw - zazdrość. Wątpliwości? Brak narzędzia zbrodni i świadków tragedii. Obrona utrzymywała, że celebryta został wrobiony przez rasistowską policję. Jednemu z funkcjonariuszy udowodniono, że wielokrotnie używał słowa „czarnuch”, obrona przekonywała zaś, że dowody zostały sfabrykowane, a rękawiczka – podrzucona.

Jednym z najbardziej malowniczych momentów procesu trwającego od stycznia do października 1995 r. i przypominającego operę mydlaną z galerią osobliwych aktorów był ten, gdy Simpson miał przymierzyć czarne rękawiczki. Podczas tej teatralnej sceny okazało się, że O.J. ma trudności z ich założeniem. Stwierdził z zadowoleniem, że są za małe. To wtedy padło bodaj najsłynniejsze zdanie sądowego serialu, wypowiedziane przez jednego z adwokatów: „Skoro nie pasują, musicie go uniewinnić”. Prawdopodobnie pomysł przymierzania rękawiczek był największym i kluczowym błędem prokuratury. Śledczy przekonywali, że albo nasiąknięte krwią rękawiczki się zbiegły, albo zawodnik cierpiący na zapalenie stawów i przyjmujący leki miał spuchnięte dłonie – bo celowo przestał przyjmować leki – ale nikogo nie przekonali.

Szacuje się, że ogłoszenie wyroku oglądało nawet 100 mln widzów na całym świecie. Ława przysięgłych, składająca się z dziesięciu kobiet i dwóch mężczyzn (w większości czarnoskórych), uniewinniła O.J. Simpsona, a ten wyszeptał: „Dziękuję”. Został zwolniony z aresztu po 474 dniach.

Wyrok podzielił Amerykę. Część ciemnoskórej społeczności świętowała, uznając, że to precedensowy wyrok w niesprawiedliwym rasowo systemie prawnym. Dziennik „Slate” zwracał uwagę, że O.J. był wówczas uwielbiany tak, jak baseballista Jackie Robinson czy bokserzy Joe Louis i Muhammad Ali. To biali, a nie czarni uznali, że jest tym, który łączy rasy. Tymczasem, kiedy zaczął się proces, miliony czarnych wzięły go za ikonę, choć sam kiedyś deklarował: „Nie jestem czarny, jestem O.J.”.

Nie był to jednak koniec kłopotów byłego sportowca. W 1997 r. rodziny Brown i Goldmana wniosły pozew przeciw Simpsonowi w sądzie cywilnym. Ława przysięgłych w Santa Monica (Kalifornia) – złożona tym razem w większości z białych – uznała go za winnego i nakazała zapłacić 33,5 mln dol odszkodowania. „W końcu doczekaliśmy się sprawiedliwości dla Rona i Nicole” – komentował ojciec Goldmana. Simpson musiał sprzedać posiadłość w Brentwood na poczet spłaty części tej kwoty, ale potem przeprowadził się na Florydę, aby już więcej nie płacić, bo prawo tego stanu zabrania zajmowania emerytur na poczet windykacji długów.

Mieszkał w domu nieopodal Miami. Posłał do szkoły dwójkę dzieci i grał w golfa, którego pokochał po zakończeniu kariery futbolowej. Starał się unikać kłopotów, co wychodziło mu średnio. W 2006 r. wydał książkę „If I did it” („A jeśli to zrobiłem”), uznaną przez media za dziwaczną, bo na jej łamach snuł rozważania o tym, co by było, gdyby faktycznie popełnił morderstwo. Książka wywołała takie oburzenie, że nakład został wycofany.

Drobniejsze wykroczenia towarzyszyły mu przez całe życie, za co zapłacił w 2008 roku. Wraz z pięcioma wspólnikami okradł wówczas handlarzy pamiątek sportowych w hotelu w Las Vegas. O.J. bronił się wprawdzie, że próbował jedynie odzyskać swoją własność, ale został skazany na 33 lata więzienia. W 2017 został warunkowo zwolniony. Zamieszkał na zamkniętym osiedlu w Las Vegas.

Powstały o nim tysiące artykułów, kilkadziesiąt książek, filmy i seriale, m.in. siedmiogodzinny „O.J.: Made in America”. Szum w ostatnich latach ucichł, choć Simpson nie chciał dać o sobie zapomnieć, korzystając chociażby aktywnie z mediów społecznościowych. W ubiegłym roku ujawnił, że choruje na raka prostaty, ale w ostatnich wpisach na portalu X przekonywał, że z jego zdrowiem jest już coraz lepiej.

Śmierć na pewno nie połączy Amerykanów w jego ocenie. Najwięksi sportowcy, często koledzy z boiska, starali się, jak mogli, żeby po jego odejściu nie powiedzieć nic. Wymazać z historii O.J. Simpsona się nie da. Zapisał się w niej mocno – czy się nam to podoba, czy nie.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”

O.J. Simpson w czerwcu 1994 roku został aresztowany pod zarzutem podwójnego morderstwa

O.J. Simpson w czerwcu 1994 roku został aresztowany pod zarzutem podwójnego morderstwa

Kypros/Getty Images

Krótka informacja o śmierci byłego gwiazdora futbolu amerykańskiego – zmarł na raka prostaty w wieku 76 lat – podana przez rodzinę, sprawiła, że znowu, jak kiedyś, pojawił się na czołówkach mediów. Nie tylko amerykańskich, bo wiadomość kolportowały serwisy na całym świecie.

Sławę – jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało – zapewniła mu sprawa podwójnego morderstwa, którego ofiarami padli jego była żona oraz jej przyjaciel. Ucieczka przed policją białym fordem bronco, kilkumiesięczny, wciągający niczym serial proces nazwany przez amerykańskie media „procesem stulecia” i wreszcie kontrowersyjny wyrok uniewinniający, który podzielił społeczeństwo, na trwałe zapisały się w historii i popkulturze.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem