Ja Morant macha bronią. NBA i Ameryka mają problem

Najbardziej ekscytujący koszykarz świata wróci do NBA dopiero na Boże Narodzenie, bo zachowuje się jak dzieciak, który marzy o byciu gangsterem. Mówi to trochę o nim, ale może więcej o samej Ameryce.

Publikacja: 08.12.2023 10:00

Ja Morant macha bronią. NBA i Ameryka mają problem

Foto: JAMIE SQUIRE/GETTY IMAGES NORTH AMERICA/Getty Images via AFP

Kiedy zrobił to po raz pierwszy, można było się łudzić, że mamy do czynienia z wybrykiem. Każdemu mogło się zdarzyć. Kiedy jednak wygłupił się ponownie, nikomu nie było do śmiechu. Ja (pseudonim od drugiego imienia Jamel, na pierwsze ma Temetrius) Morant, 24-latek będący już dziś jednym z najlepszych koszykarzy na świecie, dwukrotnie w ciągu dwóch miesięcy machał bronią, a nagrania jego popisów pojawiały się na Instagramie. Żeby była jasność – nikomu nie groził, nie postawiono mu (sprawę badała policja) żadnych zarzutów. W tej sprawie nie chodzi jednak o to, czy złamał prawo, lecz o to, że Morant jest gwiazdą NBA oraz idolem fanów koszykówki na całym świecie – w tym wielu dzieciaków, które marzą, aby być takim jak on.

Najpierw – jeszcze w marcu – koszykarz opublikował na Instagramie nagranie, gdzie roznegliżowany, obwieszony biżuterią i wyraźnie rozluźniony bawi się bronią. Doszło do tego w klubie ze striprizem w Glendale (Kolorado) po meczu jego zespołu Memphis Grizzlies z drużyną z Denver. Zdjęcia dostał „New York Post”, który nie mógł przegapić okazji. Morant wyścielił wówczas banknotami podłogę pokoju uciech. Podobno hotelowa obsługa zamiatała je grabiami.

Koszykarz przeprosił i tłumaczył, że musi pewne sprawy przemyśleć. Mówił o problemach z presją oraz lękiem. Został zawieszony na osiem meczów i wydawało się, że na tym sprawa się skończy. W maju wypłynęło jednak kolejne nagranie. Tym razem widzieliśmy film z wnętrza samochodu: Morant siedzi na fotelu pasażera, śpiewa z kierowcą. Przez sekundę widać, że ma w ręku broń. – Nie mogłem uwierzyć. Myślałem, że to powtórka pierwszego nagrania – mówił Gilbert Arenas, były koszykarz NBA, który sam miał kiedyś problemy, gdy przyniósł broń do szatni. Kara za recydywę była surowa: 25 meczów zawieszenia od początku nowego sezonu. To oznacza, że Morant straci niemal jedną trzecią rozgrywek, bo sezon zasadniczy liczy 82 spotkania.

Osłabienie drużyny jest tylko jednym wątkiem, może najmniej istotnym. Ważniejsze, co siedzi w głowie młodego człowieka, który ma świat u stóp i zachowuje się jak pogubiony nastolatek, ryzykując wszystko: sportową karierę, sławę, pieniądze. Czy kiedy mówił o lęku i stresie, chodziło tylko o to, żeby dobrze wypaść? Czy wygłosił tekst przygotowany przez doradców od wizerunku? Czy istotnie sobie nie radzi? A może po prostu ma nie po kolei w głowie i do roli idola nie dorósł. Paliwem tego ostatniego argumentu jest lista innych przewinień Moranta. Koszykarz miał też pobić 17-latka, z którym najpierw grał na podwórku (przekonuje, że działał w samoobronie) i grozić szefowi ochrony w hipermarkecie. Głośno było także o ekscesach jego kolegów spoza boiska, ale bomba wybuchła dopiero po zabawach z bronią.

Czytaj więcej

Brittney Griner – długa droga z rosyjskiego więzienia na koszykarskie parkiety

Rakiety w łydkach

Morant ma talent. Jego kariera nabrała rozpędu w idealnym momencie: koszykarska przygoda LeBrona Jamesa dobiega końca, podobnie jak kilku innych graczy, którzy przez lata rządzili w NBA: Stephena Curry’ego czy Kevina Duranta. Liga potrzebuje kogoś nowego, kto zatrzyma obecnych fanów i przyciągnie kolejnych. Gwiazdor Grizzlies szybko zdobył serca młodych kibiców, miał miliony obserwujących w mediach społecznościowych – po głośnych incydentach zawiesił w nich swoją aktywność – a jego popularność dostrzegli sponsorzy. Dostał od Nike własny model butów, Powerade zrobił z niego twarz nowej kampanii reklamowej.

Morant faktycznie na parkiecie radzi sobie świetnie. Gra ekscytująco: błyskotliwie drybluje i podaje, efektownie zdobywa punkty. Na ogół już w pierwszym kroku mija kryjącego go rywala, a potem z całą mocą rusza w kierunku kosza. Mówi się, że ma sprężyny w nogach albo – jak ujął to LeBron James – rakiety w łydkach. Wybija się na niezwykłe wysokości, jakby nie sprawiało mu to żadnej trudności, a potem w imponujący sposób pakuje piłkę do kosza, choć ma tylko 188 cm wzrostu i jak na warunki NBA jest filigranowy. Jego popisy stale trafiają do zestawu najlepszych akcji po każdej serii gier. Jest jednym z tych wyjątkowych graczy, dla których kibice oglądają mecz, bo ma się pewność, że zrobi coś niesamowitego.

– Petey, myślałem, że widzieliśmy już wszystko. A jednak nie widzieliśmy wszystkiego – powiedział były koszykarz, a obecnie komentator Brevin Knight do swojego kolegi przy mikrofonie, gdy Morant niemal przeskoczył olbrzymiego podkoszowego rywali, który stanął mu na drodze do zdobycia punktu.

Jego wyjątkowość nie ogranicza się do akrobatycznych umiejętności, bo te nie wystarczyłyby do podbicia NBA, a co najwyżej do wygrania konkursu wsadów. Natomiast ten młodzieniec z upiętymi w charakterystyczny sposób dredami i szelmowskim uśmiechem jest znakomitym rozgrywającym i na pierwszym miejscu stawia nie indywidualne popisy, lecz dobro drużyny. Obsługuje więc kolegów doskonałymi podaniami, reguluje tempo, przyspiesza, kiedy potrzeba, lub wprowadza do drużyny spokój. Średnio zdobywa 26 punktów i ma osiem asyst w meczu – to statystyki z poprzedniego sezonu. Już bardzo dobre statystyki, a przecież w sierpniu skończył dopiero 24 lata, więc powinien być jeszcze lepszy. Jest liderem silnego zespołu, jakim są – dzięki niemu – Memphis Grizzlies. Został nowym królem w mieście Elvisa Presleya. Steven A. Smith, znany komentator ESPN, przekonuje, że powinien zastąpić Presleya na billboardach w mieście, bo przecież Elvis nie żyje, choć niektórzy twierdzą inaczej.

Wszystko szło zgodnie z planem, a nawet lepiej – wybrany w drafcie z numerem drugim Morant (pierwszy był Zion Williamson, jego karierę wyhamowały kontuzje) błyskawicznie pokazał potencjał i został uznany za debiutanta roku. W kolejnych latach rozwijał się imponująco, a prowadzeni przez niego Grizzlies spisywali się coraz lepiej. Rok temu klub dał mu 200-milionowy kontrakt za pięć lat gry, a drużyna zajęła drugie miejsce w Konferencji Zachodniej. Morant już dwukrotnie wziął udział w Meczu Gwiazd NBA, a koszulki z jego nazwiskiem stały się przedmiotem pożądania fanów na równi z trykotami LeBrona czy Curry’ego, czyli największych gwiazd ligi. Został najbardziej ekscytującą gwiazdą koszykówki na świecie.

Dobry dom

Jego zabawy z bronią nie znajdują logicznego wytłumaczenia. Nie wywodzi się przecież z trudnego środowiska jak wielu innych, którzy odnaleźli się w NBA. Caron Butler, były gracz NBA, a obecnie asystent trenera w Miami Heat, wyliczał, że przed ukończeniem 15. roku życia był 15 razy aresztowany, widział zabójstwa kolegów, żył ze sprzedaży narkotyków. Wielu przeszło podobną, trudną drogę. Morant dorastał natomiast w spokojnym Dalzell w Karolinie Południowej. Miał kochających rodziców, którzy w młodości grali w koszykówkę. Ojciec porzucił marzenia o zawodowej karierze, gdy partnerka zaszła w ciążę. Mały Ja pod okiem ojca trenował na boisku przy domu. Jego skoczność to efekt morderczych ćwiczeń, podczas których do znudzenia przeskakiwał opony traktora ułożone na trawniku.

Ojciec pozostaje jego największym fanem, a zarazem krytykiem, i cały czas motywuje do jeszcze lepszej gry. Często siedzi na trybunach w pierwszym rzędzie, a potem zwraca synowi uwagę na to, co należy poprawić. Gwiazdor Grizzlies nazywa go hejterem, bo jest bardzo surowy w ocenach. Ale on twierdzi, że wie, co robi. Przekonuje, że najlepiej na syna działa, kiedy słyszy, że jest przereklamowany. Wtedy daje z siebie jeszcze więcej, by udowodnić swoją wartość.

W liceum w Sumter jeszcze niewielu o nim słyszało. To talent odkryty przypadkiem. Asystent trenera na uczelni Murray State przyjechał na jeden z obozów, żeby przyjrzeć się innemu zawodnikowi. Zgłodniał i szukając czegoś do jedzenia, trafił do sali, gdzie odbywał się mecz trzech na trzech. Jednym z grających był Ja Morant. Kiedy trener zobaczył go w akcji, był pod takim wrażeniem, że natychmiast zadzwonił do swojego szefa. W efekcie młodzieniec został studentem i graczem uczelni Murray State (Kentucky) i szybko przekonał wszystkich, że asystent trenera zna się na swojej robocie.

Czytaj więcej

USA – Kuba. Historyczny przełom bejsbolowy

Nienawidzę koszykówki

Skrajnie nieodpowiedzialne zachowania Moranta to nie tylko jego sprawa, lecz także problem wizerunkowy dla ligi, skoro – jako się rzekło – lider klubu z Memphis miał być jej twarzą. NBA nawet do przesady dba o dobry wizerunek, co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę, jak długą drogę przeszła, żeby nań zapracować. Wystarczy przypomnieć, że na początku lat 80. zmagała się z olbrzymim kryzysem i miała fatalną reputację. David Halberstam, znakomity amerykański dziennikarz, w biografii Michaela Jordana daje dobry obraz sytuacji. Brian McIntyre, który pod koniec lat 70. zaczął pracować w Chicago Bulls (później był m.in. rzecznikiem prasowym NBA), opowiadał, jak w tamtych czasach przekroczył prędkość na jednej z chicagowskich ulic i zatrzymał go patrol policji. Próbując wymigać się od mandatu, zaproponował policjantowi bilety na mecze Bulls. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. – Nienawidzę koszykówki! Nie ma pan biletów na hokej? – wypalił policjant, a McIntyre miał wrażenie, że właśnie słyszy głos całego Chicago, zakochanego w tamtym czasie w każdym sporcie, który nie był koszykówką.

Chicago nie było zresztą wyjątkiem. Dominował pogląd, że przepłaconym zawodnikom NBA nie chce się wysilać. Frekwencja więc spadała, kluby przynosiły straty, a w amerykańskiej telewizji nawet nie było transmisji, mecze pokazywano z odtworzenia. Wielu koszykarzy miało problemy z narkotykami – apogeum przypadło na lata 70. Szacowano wówczas, że nawet 70 procent zawodników w lidze zażywa kokainę.

Najgłośniejsza historia związana z narkotykami wydarzyła się w 1986 roku. Z numerem 2 w drafcie Boston Celtics wybrali Lena Biasa. Czarnoskóry 22-latek, gwiazdor Uniwersytetu Maryland, budził ogromne nadzieje i miał być kolejną wielką gwiazdą ligi, do której dwa lata wcześniej dołączył Michael Jordan. 17 czerwca, czyli w noc draftu, Bias był w siódmym niebie, gdy założył zieloną czapeczkę Celtics. Kolejną noc spędził na świętowaniu w towarzystwie kolegów z akademika. W pewnym momencie wciągnął kreskę kokainy i osunął się na ziemię. Ratownicy medyczni przyjechali za późno, o 8.15 lekarz stwierdził zgon. Przyczyną był atak serca. – To najbardziej okrutna wiadomość, jaką kiedykolwiek dostałem – mówił gwiazdor Celtów Larry Bird.

Rozpoczęła się debata, w lidze wprowadzono testy antynarkotykowe. Od tamtego czasu NBA przeszła metamorfozę sportowo-marketingową – pierwsza była przede wszystkim zasługą Jordana, a druga komisarza Davida Sterna. Dzisiaj NBA jest wzorem politycznej poprawności.

Śmierć Bena Wilsona

Wiele osób w lidze ma bolesne doświadczenia związane z bronią. Trenerem amerykańskiej reprezentacji w koszykówce jest Steve Kerr, na co dzień szkoleniowiec Golden State Warriors, a kiedyś koszykarz, członek mistrzowskiej dynastii Chicago Bulls. Przed meczem z Dallas Mavericks w finale Konferencji Zachodniej przed rokiem nie miał jednak zamiaru mówić o koszykówce. Musiał powiedzieć o tym, co parę godzin wcześniej wydarzyło się w Teksasie. Do szkoły podstawowej w Uvalde, niedaleko granicy z Meksykiem, wdarł się napastnik z bronią i zastrzelił 19 uczniów i dwie nauczycielki. Kerr nie umiał oraz nie chciał kryć emocji. Miał łzy w oczach, co chwilę uderzał pięścią w stół. – Kiedy wreszcie coś z tym zrobimy? Jestem wyczerpany. Wyczerpany składaniem ubolewań i kondolencji załamanym rodzinom ofiar. To jest żałosne, mam tego dość – oznajmił i opuścił salę konferencyjną.

Jego emocjonalna reakcja staje się bardziej zrozumiała, jeśli zna się jego historię. Dr Malcolm Kerr, czyli ojciec Steve’a, był rektorem Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie. W 1984 roku został zastrzelony przez dwóch zamachowców, którzy niezauważeni weszli na teren kampusu. Steve miał wtedy 18 lat i był sam (mama i brat mieszkali z ojcem w Libanie, pozostałe rodzeństwo rozjechało się po świecie) w Tucson w Arizonie, gdzie grał dla lokalnej drużyny. „Wybiegł w szoku ze swojego akademika i w histerii wypadł na ulicę. Był wstrząśnięty, zagubiony i desperacko potrzebował pocieszenia w miejscu, gdzie przecież z nikim nawet się jeszcze nie zaprzyjaźnił. Pobiegł do pokoju jednego z kolegów z drużyny, zaczął walić w drzwi, a gdy ten, na wpół śpiący, otworzył mu drzwi, znajdujący się wciąż w histerii Steve zaczął wrzeszczeć z rozpaczy. Razem wyszli na ulicę i w środku nocy usiedli na krawężniku w nowym, mrocznym świecie Kerra” – czytamy w jego biografii.

Od kul, w napadzie na tle rabunkowym, zginął ojciec Michaela Jordana. Między innymi z tego powodu najlepszy koszykarz świata zakończył karierę (jak się potem okazało – przerwał) i zaczął trenować baseball. Wyjaśniał, że kiedyś to było marzenie ojca. Inny znakomity koszykarz Kawhi Leonard miał 16 lat, gdy jego ojciec został zastrzelony przed należącą do niego myjnią samochodową.

Czytaj więcej

Amerykańscy sportowcy protestują przeciwko rasizmowi

Ben Wilson też mógł być gwiazdą NBA. Miał 17 lat, wróżono mu wielką karierę i porównywano do Magica Johnsona. W listopadzie 1984 roku, w przeddzień rozpoczęcia ostatniego sezonu w szkole średniej, na jednej z chicagowskich ulic wdał się w pyskówkę z dwoma innymi nastolatkami, którzy stali na chodniku i blokowali przejście. Jeden z nich miał broń, z której strzelił dwa razy. Wilson zmarł na stole operacyjnym. Zabójca miał zaledwie 16 lat, jego kompan był o rok młodszy. „Zmieniło się na zawsze życie trzech rodzin” – pisał „New York Times”. Po latach, w hołdzie dla Wilsona, numer 25 na koszulce nosił Derrick Rose, inny wybitny gracz szkoły Simeon, a później gwiazdor Chicago Bulls. W Chicago od ubiegłego roku jest ulica upamiętniająca Bena Wilsona. Widok młodego koszykarza ułożonego w koszykarskim dresie w otwartej trumnie nawet dziś, po latach, robi przerażające wrażenie. Wybuchła kolejna debata o dostępności do broni. A jednak nic się nie zmieniło.

Większość Amerykanów broni prawa do posiadania broni jak niepodległości. W 2002 roku reżyser Michael Moore nakręcił film „Zabawy z bronią”, głośny manifest wymierzony w jej amerykańskie umiłowanie. Sytuacja wciąż się nie poprawiła, a nawet uległa pogorszeniu. W kraju, gdzie strzelaniny są najczęstszą przyczyną zgonów dzieci i nastolatków, machanie bronią jest nieodpowiedzialne, zwłaszcza kiedy się jest idolem młodych ludzi. Morant ma czas, żeby się nad tym zastanowić. Do gry wróci pod koniec grudnia.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”.

Kiedy zrobił to po raz pierwszy, można było się łudzić, że mamy do czynienia z wybrykiem. Każdemu mogło się zdarzyć. Kiedy jednak wygłupił się ponownie, nikomu nie było do śmiechu. Ja (pseudonim od drugiego imienia Jamel, na pierwsze ma Temetrius) Morant, 24-latek będący już dziś jednym z najlepszych koszykarzy na świecie, dwukrotnie w ciągu dwóch miesięcy machał bronią, a nagrania jego popisów pojawiały się na Instagramie. Żeby była jasność – nikomu nie groził, nie postawiono mu (sprawę badała policja) żadnych zarzutów. W tej sprawie nie chodzi jednak o to, czy złamał prawo, lecz o to, że Morant jest gwiazdą NBA oraz idolem fanów koszykówki na całym świecie – w tym wielu dzieciaków, które marzą, aby być takim jak on.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi