Rene Arocha nie dostał tak wielkich pieniędzy, a jego ucieczka też nie była spektakularna. On po prostu pozostał w Miami, gdzie zatrzymała się kubańska reprezentacja. Najpierw nie wrócił do hotelu, a potem nie pojawił się na lotnisku, aż stało się jasne, że jego koledzy z kadry nie mają na co czekać. Ale należy o nim pamiętać, ponieważ był pierwszym, który opuścił reprezentację Kuby. To był 1991 rok. Kiedy kadra wróciła na wyspę bez Arochy, ten został przedstawiony w kraju jako zdrajca – oto gwiazdor Industriales Havana sprzedał godność za amerykańskie dolary. Na Kubie pozostały jego żona i córka. Z żoną potem się rozstali, córka w końcu do niego dołączyła. Wspominał, w jakim szoku był w Miami, kiedy usłyszał, że ludzie krytykują prezydenta Busha i to wcale nie szeptem. Potem podpisał kontrakt z St. Louis Cardinals, ale wielkiej kariery nie zrobił, przeszkodziły kontuzje. Nie zarobił też fortuny, jaka stała się udziałem wielu z tych, którzy podążyli jego szlakiem.
Jednym z nich był miotacz Aroldis Chapman, który opuścił kadrę, kiedy zatrzymała się w hotelu w Rotterdamie w 2009 roku. Kilka lat później wspominał, co wtedy czuł. Przede wszystkim myślał o najbliższych: rodzicach, siostrach, dziewczynie. Wiedział, że być może już nigdy ich nie zobaczy.
„Dlatego niełatwo było się zdecydować" – mówił dziennikarzom. Do tego dochodził strach, że złapią go strażnicy pilnujący członków reprezentacji, od kiedy dezercja z kadry stała się nowym sportem reprezentantów Kuby. Nie wspominał o tym, co chce zrobić, nawet rodzicom, nie mówił też kolegom z zespołu – i może właśnie dlatego się udało. Przed wyjazdem z Kuby dowiedział się, że został ojcem, ale to go nie powstrzymało. „Nie czułem się najlepiej, że nie mogłem być przy dziecku" – usprawiedliwiał się. Kilka dni po wszystkim zadzwonił do matki dziecka. Ta powiedziała, że nie chce go więcej widzieć, ale w końcu – tak przynajmniej twierdził – udało mu się ją udobruchać. Dzisiaj ma już jednak nową, amerykańską rodzinę. Postarał się o prawo stałego pobytu w Andorze, dokąd natychmiast zjechali skauci MLB. Wkrótce podpisał sześcioletni kontrakt z Cincinnati Reds.
Rok później uciekł Leonys Martin. Najpierw trafił do Meksyku, gdzie był przetrzymywany na farmie w okolicach Monterrey i zmuszony do zawarcia umowy z podejrzaną agencją, której miał oddawać jedną trzecią przyszłych zarobków. Grożono mu odcięciem palców. Sprawa wyszła na jaw, kiedy już podpisał kontrakt z klubem Texas Rangers. W następnym roku Yoenis Cespedes, po 23-godzinnej morskiej podróży, dostał się na Dominikanę. Nagrodą był kontrakt wart 30 milionów dolarów od Oakland Athletics. Dzisiaj ma wielką farmę na Florydzie, gdzie stworzył sobie namiastkę Kuby, tylko bez komunizmu i represji. No i jest z całą rodziną, która uciekała razem z nim.
Również Jose Abreu podkreślał, że musiał zabrać ze sobą najbliższych, nie wyobrażał sobie, żeby było inaczej. Łódź z rodziną Abreu na pokładzie po kilkunastu godzinach dryfowania dobiła do brzegów Haiti. Skryty i nieufny sportowiec nigdy nie chciał o tym opowiadać. „Nie czuję się komfortowo, wracając do tamtych wydarzeń" – mówił. Choć podkreśla, że rodzina jest dla niego wszystkim, to jednak zostawił dwuletniego syna Dariela. Uznał, że dla niego ta podróż będzie zbyt niebezpieczna. Chicago White Sox zaoferowali mu kontrakt opiewający na 68 milionów dolarów, największy w historii klubu. Ale nie żałowali, bo Abreu okazał się odkryciem sezonu. Kupił sobie dom na przedmieściach Miami. „W Chicago jest zbyt zimno. W życiu nie doświadczyłem takiego zimna" – tłumaczył. I dodawał, iż czasami wydaje mu się, że to musi być sen, niemożliwe, by to się działo naprawdę. Bracia Yuli i Lourdes Gourriel dwa lata temu wyszli z hotelu, w którym zatrzymała się kadra na Dominikanie. Ich exodus był jednak o tyle niespodziewany, że uchodzili za bardzo lojalnych wobec reżimu, prasa publikowała ich zdjęcia z Fidelem Castro. W dodatku Yuli miał już wtedy 31 lat (brat był prawie 10 lat młodszy). Zdobył z reprezentacją złoty medal na igrzyskach w Atenach. Również ojciec uciekinierów Lourdes Gourriel Senior był jednym z najbardziej cenionych kubańskich graczy.
Diabeł tkwi w szczegółach
Można by tak wymieniać jeszcze długo, a przecież są jeszcze historie pięściarzy, koszykarzy, siatkarzy, a nawet baletnic, które też uciekały z Kuby. O samych ucieczkach bejsbolistów można by napisać książkę, gdyby nie to, że już taka powstała: „Cuba's Baseball Defectors. The Inside Story", autorstwa Petera C. Bjarkmana. Niektóre z historii są znacznie bardziej fantastyczne, niż te wymienione powyżej, ale słychać też głosy, że zostały podkoloryzowane, by brzmiały bardziej efektownie. Nawet jeżeli istotnie tak było, to nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje, że to nie były łatwe przeprawy, a ich uczestnicy ryzykowali wszystko, z życiem włącznie. W wielu opowieściach przewijają się mafie i kartele narkotykowe z Meksyku, w tym słynny Los Zetas, handlarze ludźmi i tacy agenci sportowi, od których sportowcy powinni się trzymać jak najdalej. Niektórych wzięły już pod lupę FBI i amerykańskie sądy. To ciemna strona bejsbola, a zarazem lukratywny biznes, w którym każdy miał coś do ugrania – zawodnicy (ale akurat ich można usprawiedliwić), przemytnicy i wreszcie także MLB oraz ludzie z nią powiązani. Władze ligi do dziś nie wyjaśniły przekonująco niektórych wątpliwości dotyczących szmuglowania kubańskich zawodników. Skauci nie byli święci, chcieli zdobyć zawodników za wszelką cenę. Dlatego zawarta niedawno umowa jest tak ważna. Nie wszystkim jednak się podoba. Krytycy zwracają uwagę, że diabeł – jak zwykle – tkwi w szczegółach. Zawodników podzielono na tych przed i po ukończeniu 25. roku życia. Ci pierwsi będą musieli dostać pozwolenie na wyjazd, a amerykański klub, który ich zatrudni, zapłaci kubańskiej federacji 25 procent kontraktu. W przypadku pozostałych federacja otrzyma część kwoty kontraktu zawodnika (15–20 procent, zależnie od jego wysokości) – ma to być opłata za wyszkolenia gracza. W ten sposób ucieczki mają przejść do historii – MLB zobowiązuje się zresztą, że uciekinierzy – gdyby się jednak pojawili – zostaną objęci roczną lub dwuletnią kwarantanną.