USA – Kuba. Historyczny przełom bejsbolowy

Kubańscy bejsboliści nie będą już musieli uciekać z wyspy, aby grać i zarabiać miliony w Stanach Zjednoczonych. Żeby zrozumieć wagę tego wydarzenia, trzeba wiedzieć, co przechodzili do tej pory.

Publikacja: 04.01.2019 18:00

Rok 1964 – bejsbolista Fidel Castro

Rok 1964 – bejsbolista Fidel Castro

Foto: Getty Images

Ogłoszona pod koniec grudnia, parafowana przez MLB (Major League Baseball, amerykańska liga bejsbolowa, najlepsza na świecie), MLBPA (związek zawodników MLB) i Kubańską Federację Bejsbolową umowa przewiduje, że gracze z Kuby będą mogli legalnie przyjeżdżać do USA i podpisywać kontrakty z zawodowymi klubami. To przełom. Dotąd Kubańczycy uciekali z ojczyzny i żeby negocjować wielkie stawki, które amerykańskie kluby były skłonne im płacić, musieli występować jako rezydenci innego kraju.

Dlatego ucieczka sportowców wiodła często na przykład przez Meksyk albo Haiti, ale że to się wreszcie zmieni, od jakiegoś czasu można było oczekiwać – odwilż w stosunkach amerykańsko-kubańskich nastąpiła w 2014 roku, jeszcze za prezydentury Baracka Obamy, a władze ligi dostały wolną rękę w kwestii negocjowania porozumienia sportowego. Donald Trump nie jest jednak tak skory do negocjacji jak jego poprzednik, w tym przypadku też może jeszcze zablokować przyjęte rozwiązanie i niektórzy przedstawiciele jego administracji zdają się sugerować, że tak się stanie. Ale na razie ustalono, że kubańscy zawodnicy będą mogli legalnie grać w MLB i podpisywać wielkie kontrakty, nie tracąc obywatelstwa ani prawa pobytu na Kubie. Będą też mogli bez przeszkód wrócić do kraju. Do tej pory była to podróż w jedną stronę.

Rodzina jest wszystkim

Motywacje zawodników, którzy zamienili Kubę na Amerykę, były podobne – wolność i pieniądze. Uciekinierzy różnie rozkładali akcenty, a może po prostu niektórzy byli lepszymi dyplomatami? Yasiel Puig na pytanie, dlaczego wybrał bejsbol, odpowiadał swego czasu: „Bo wiedziałem, że będę grał w MLB, a to da mi pieniądze". – Zawsze to wiedziałeś? – dopytywała dziennikarka. „Tak, od kiedy zacząłem grać, czyli w wieku dziewięciu lat" – potwierdzał Puig nieco znudzony, siedząc w fotelu swojej luksusowej rezydencji w Los Angeles. Brzmiał jak rozpuszczony gwiazdor, ale jeśli się weźmie pod uwagę, że na Kubie grał za kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt dolarów miesięcznie, podczas gdy w Stanach z miejsca został multimilionerem – to chyba można mu wybaczyć.

Inny uciekinier Rene Arocha przekonywał, że przede wszystkim pragnął wolności. „Oczywiście chciałem grać w bejsbol w najlepszej lidze świata, ale po pierwsze chciałem być wolny" – wspominał.

Puig dostał 42 miliony dolarów od Los Angeles Dodgers (ostatnio przeniósł się do Cincinnati Reds). Jego ucieczkę opisywaliśmy na tych łamach szczegółowo przed paru laty. Było w niej wszystko: wyczerpująca, wielodniowa wędrówka, by dotrzeć na miejsce, gdzie mieli czekać przemytnicy (ostatecznie wcale nie czekali), ucieczka przed strażą przybrzeżną, potem rywalizacja gangów o utalentowanego bejsbolistę, grożenie mu śmiercią. Słowem – gotowy materiał na film, do którego się zresztą przymierzano.

Rene Arocha nie dostał tak wielkich pieniędzy, a jego ucieczka też nie była spektakularna. On po prostu pozostał w Miami, gdzie zatrzymała się kubańska reprezentacja. Najpierw nie wrócił do hotelu, a potem nie pojawił się na lotnisku, aż stało się jasne, że jego koledzy z kadry nie mają na co czekać. Ale należy o nim pamiętać, ponieważ był pierwszym, który opuścił reprezentację Kuby. To był 1991 rok. Kiedy kadra wróciła na wyspę bez Arochy, ten został przedstawiony w kraju jako zdrajca – oto gwiazdor Industriales Havana sprzedał godność za amerykańskie dolary. Na Kubie pozostały jego żona i córka. Z żoną potem się rozstali, córka w końcu do niego dołączyła. Wspominał, w jakim szoku był w Miami, kiedy usłyszał, że ludzie krytykują prezydenta Busha i to wcale nie szeptem. Potem podpisał kontrakt z St. Louis Cardinals, ale wielkiej kariery nie zrobił, przeszkodziły kontuzje. Nie zarobił też fortuny, jaka stała się udziałem wielu z tych, którzy podążyli jego szlakiem.

Jednym z nich był miotacz Aroldis Chapman, który opuścił kadrę, kiedy zatrzymała się w hotelu w Rotterdamie w 2009 roku. Kilka lat później wspominał, co wtedy czuł. Przede wszystkim myślał o najbliższych: rodzicach, siostrach, dziewczynie. Wiedział, że być może już nigdy ich nie zobaczy.

„Dlatego niełatwo było się zdecydować" – mówił dziennikarzom. Do tego dochodził strach, że złapią go strażnicy pilnujący członków reprezentacji, od kiedy dezercja z kadry stała się nowym sportem reprezentantów Kuby. Nie wspominał o tym, co chce zrobić, nawet rodzicom, nie mówił też kolegom z zespołu – i może właśnie dlatego się udało. Przed wyjazdem z Kuby dowiedział się, że został ojcem, ale to go nie powstrzymało. „Nie czułem się najlepiej, że nie mogłem być przy dziecku" – usprawiedliwiał się. Kilka dni po wszystkim zadzwonił do matki dziecka. Ta powiedziała, że nie chce go więcej widzieć, ale w końcu – tak przynajmniej twierdził – udało mu się ją udobruchać. Dzisiaj ma już jednak nową, amerykańską rodzinę. Postarał się o prawo stałego pobytu w Andorze, dokąd natychmiast zjechali skauci MLB. Wkrótce podpisał sześcioletni kontrakt z Cincinnati Reds.

Rok później uciekł Leonys Martin. Najpierw trafił do Meksyku, gdzie był przetrzymywany na farmie w okolicach Monterrey i zmuszony do zawarcia umowy z podejrzaną agencją, której miał oddawać jedną trzecią przyszłych zarobków. Grożono mu odcięciem palców. Sprawa wyszła na jaw, kiedy już podpisał kontrakt z klubem Texas Rangers. W następnym roku Yoenis Cespedes, po 23-godzinnej morskiej podróży, dostał się na Dominikanę. Nagrodą był kontrakt wart 30 milionów dolarów od Oakland Athletics. Dzisiaj ma wielką farmę na Florydzie, gdzie stworzył sobie namiastkę Kuby, tylko bez komunizmu i represji. No i jest z całą rodziną, która uciekała razem z nim.

Również Jose Abreu podkreślał, że musiał zabrać ze sobą najbliższych, nie wyobrażał sobie, żeby było inaczej. Łódź z rodziną Abreu na pokładzie po kilkunastu godzinach dryfowania dobiła do brzegów Haiti. Skryty i nieufny sportowiec nigdy nie chciał o tym opowiadać. „Nie czuję się komfortowo, wracając do tamtych wydarzeń" – mówił. Choć podkreśla, że rodzina jest dla niego wszystkim, to jednak zostawił dwuletniego syna Dariela. Uznał, że dla niego ta podróż będzie zbyt niebezpieczna. Chicago White Sox zaoferowali mu kontrakt opiewający na 68 milionów dolarów, największy w historii klubu. Ale nie żałowali, bo Abreu okazał się odkryciem sezonu. Kupił sobie dom na przedmieściach Miami. „W Chicago jest zbyt zimno. W życiu nie doświadczyłem takiego zimna" – tłumaczył. I dodawał, iż czasami wydaje mu się, że to musi być sen, niemożliwe, by to się działo naprawdę. Bracia Yuli i Lourdes Gourriel dwa lata temu wyszli z hotelu, w którym zatrzymała się kadra na Dominikanie. Ich exodus był jednak o tyle niespodziewany, że uchodzili za bardzo lojalnych wobec reżimu, prasa publikowała ich zdjęcia z Fidelem Castro. W dodatku Yuli miał już wtedy 31 lat (brat był prawie 10 lat młodszy). Zdobył z reprezentacją złoty medal na igrzyskach w Atenach. Również ojciec uciekinierów Lourdes Gourriel Senior był jednym z najbardziej cenionych kubańskich graczy.

Diabeł tkwi w szczegółach

Można by tak wymieniać jeszcze długo, a przecież są jeszcze historie pięściarzy, koszykarzy, siatkarzy, a nawet baletnic, które też uciekały z Kuby. O samych ucieczkach bejsbolistów można by napisać książkę, gdyby nie to, że już taka powstała: „Cuba's Baseball Defectors. The Inside Story", autorstwa Petera C. Bjarkmana. Niektóre z historii są znacznie bardziej fantastyczne, niż te wymienione powyżej, ale słychać też głosy, że zostały podkoloryzowane, by brzmiały bardziej efektownie. Nawet jeżeli istotnie tak było, to nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje, że to nie były łatwe przeprawy, a ich uczestnicy ryzykowali wszystko, z życiem włącznie. W wielu opowieściach przewijają się mafie i kartele narkotykowe z Meksyku, w tym słynny Los Zetas, handlarze ludźmi i tacy agenci sportowi, od których sportowcy powinni się trzymać jak najdalej. Niektórych wzięły już pod lupę FBI i amerykańskie sądy. To ciemna strona bejsbola, a zarazem lukratywny biznes, w którym każdy miał coś do ugrania – zawodnicy (ale akurat ich można usprawiedliwić), przemytnicy i wreszcie także MLB oraz ludzie z nią powiązani. Władze ligi do dziś nie wyjaśniły przekonująco niektórych wątpliwości dotyczących szmuglowania kubańskich zawodników. Skauci nie byli święci, chcieli zdobyć zawodników za wszelką cenę. Dlatego zawarta niedawno umowa jest tak ważna. Nie wszystkim jednak się podoba. Krytycy zwracają uwagę, że diabeł – jak zwykle – tkwi w szczegółach. Zawodników podzielono na tych przed i po ukończeniu 25. roku życia. Ci pierwsi będą musieli dostać pozwolenie na wyjazd, a amerykański klub, który ich zatrudni, zapłaci kubańskiej federacji 25 procent kontraktu. W przypadku pozostałych federacja otrzyma część kwoty kontraktu zawodnika (15–20 procent, zależnie od jego wysokości) – ma to być opłata za wyszkolenia gracza. W ten sposób ucieczki mają przejść do historii – MLB zobowiązuje się zresztą, że uciekinierzy – gdyby się jednak pojawili – zostaną objęci roczną lub dwuletnią kwarantanną.

Pieniądze bardzo się przydadzą, bo kubańska federacja nie opływa w dostatki – czas zatrzymał się na Kubie, również jeżeli chodzi o infrastrukturę sportową. Tylko czy na pewno zostaną zainwestowane w bejsbol? – pytają sceptycy. Głośno protestują niektórzy republikanie. Senator Marco Rubio, który rywalizował z Donaldem Trumpem o prezydencką nominację i kongresmen Mario Diaz-Balart przekonują, że MLB, firmując umowę, zgadza się tym samym na wyzysk kubańskich graczy przez reżim. Dodatkowym tego symbolem ma być fakt, że wiceprezesem Kubańskiej Federacji Bejsbolowej jest Antonio Castro Soto – syn Fidela. Ich zdaniem kubańscy bejsboliści – jak wszyscy wolni ludzie – powinni negocjować umowy na własnych warunkach. Dlatego apelują do prezydenta, by nie zgadzał się na porozumienie. Co zrobi prezydent Trump? Jak zwykle trudno przewidzieć.

A osiągnięcie kompromisu nie było łatwe. Nieco ponad trzy lata temu, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, Kubę odwiedzili bejsboliści z MLB, wśród nich Yasiel Puig i Jose Abreu. Kilka miesięcy później na wyspie pojawili się zawodnicy amerykańskiego klubu Tampa Bay Rays, aby rozegrać pokazowy mecz z reprezentacją gospodarzy. Na trybunach Estadio Latinoamericano w Hawanie zasiedli obok siebie Raul Castro i Barack Obama z małżonką. A poza tym komplet kibiców reagujących entuzjastycznie na zagrania obu zespołów. Ale nawet wtedy do przełomu było daleko, wspomniany Peter Bjarkman mówił, że mecz, choć ważny, ma raczej symboliczne znaczenie i jest jeszcze dużo do zrobienia. Szkoda, że nie dożył zawarcia umowy – zmarł w październiku.

Zespół z Tampy nie był pierwszym z MLB, który odwiedził Kubę. Kilkanaście lat wcześniej, w 1999 roku, pojawili się tam zawodnicy Baltimore Orioles. Właściciel klubu Peter Angelos zabiegał o to od lat i postawił na swoim, choć ten pomysł miał wielu przeciwników. Bejsboliści z Baltimore zagrali na stadionie w Hawanie w obecności Fidela Castro. Obok niego siedzieli Peter Angelos i ówczesny komisarz ligi Bud Selig. Angelos twierdził potem, że Castro był miłym rozmówcą, skłonnym do porozumienia. Pięć tygodni później doszło do rewizyty, kubańska reprezentacja pojawiła się w Stanach, z tym że prezydenta Clintona na stadionie nie było. Kubańczycy mieli spędzić noc w Baltimore, ale ostatecznie wracali zaraz po meczu. Podobno dlatego, że władze obawiały się ucieczek zawodników. Wygrali Kubańczycy, rewanżując się za porażkę u siebie. Świetnie grał Jose Contreras, który wtedy nie uciekł, ale uczynił to parę lat później. Nie wszyscy byli zachwyceni tą bejsbolową dyplomacją, protestowały jastrzębie w Białym Domu i kubańska społeczność w Miami, czyli Małej Hawanie, argumentując, że takie działania służą przede wszystkim reżimowi Castro i de facto go legitymizują.

Teraz, po podpisaniu historycznej umowy, Kubańczycy z MLB są rozchwytywani przez amerykańskie media. „Jestem niezmiernie szczęśliwy" – powiedział Yasiel Puig. „Słowa nie mogą wyrazić w pełni mojej radości" – to z kolei Jose Abreu, który dodał, że różne podejrzane typy związane z jego ucieczką prześladują go po dziś dzień. Również komisarz MLB Rob Manfred nie ukrywa radości i podkreśla, że liga od lat starała się przeciąć niebezpieczny proceder (nie wszyscy wierzą w te zapewnienia). Manfred wyraził nadzieję, że kolejni kubańscy bejsboliści będą mogli realizować marzenia, nie przechodząc przez to, co ich poprzednicy. Senator Patrick Leahy z Partii Demokratycznej stwierdził, że bejsbol zawsze był pomostem łączącym oba narody, co akurat nie jest odkryciem Ameryki.

Symbol oporu

Bejsbol na Kubę przywiózł najprawdopodobniej Nemesio Guillo, który wrócił na wyspę po studiach na uniwersytecie w Alabamie. Były lata 60. XIX wieku. Mniej więcej w tym samym czasie przy Matanzas Bay zacumował amerykański statek, a marynarze zaprosili Kubańczyków do wspólnej gry. Osiem lat później odbył się pierwszy mecz kubańskich drużyn: Hawana Base Ball Club rywalizowała z Matanzas Base Ball Club (wygrał zespół z Hawany). Pierwsi wielcy gracze to Esteban Bellan i Emilio Sabourin, uznawani – wspólnie z Guillo – za ojców założycieli kubańskiego bejsbola. Gra szybko zyskiwała na popularności, a szczególne zasługi położył tu – wbrew swoim intencjom – hiszpański zarządca wyspy Francisco de Lersundi, który zakazał bejsbola, uznając go za antyhiszpański. Odtąd gra nie była już tylko rozrywką, ale symbolem oporu przeciwko hiszpańskiemu uciskowi. Im bardziej Hiszpanie naciskali, by Kubańczycy zajmowali się walkami byków, tym bardziej Kubańczycy zajmowali się bejsbolem. Sabourin zorganizował ligę, a pieniądze przeznaczał dla Jose Marti, przywódcy kubańskiego ruchu niepodległościowego. W końcu Sabourin został uwięziony przez Hiszpanów i zmarł w więzieniu.

Kiedy Amerykanie pojawili się na wyspie w miejsce Hiszpanów, zaczęli tam wysyłać swoje drużyny, które rywalizowały z gospodarzami. Wśród przyjezdnych byli tak znakomici bejsboliści, jak Ty Cobb czy Christy Mathewson, ale miejscowi też mieli się kim chwalić. Najlepszy w ich szeregach był wtedy Jose Mendez, czarnoskóry zawodnik, nazywany Black Diamond. Inny świetny gracz Martin Dihigo zyskał przydomek Czarny Babe Ruth (Ruth jest uważany za najlepszego bejsbolistę w historii). Dihigo, który rozpoczął karierę w latach 20. XX wieku, występował w kilku ligach, a cztery wpisały go do swojej galerii sław – amerykańska, kubańska, meksykańska i dominikańska. Kiedy był już po czterdziestce grał w Meksyku. Pewnego dnia w restauracji w Mexico City spotkał młodego uśmiechniętego człowieka – to był Ernesto Che Guevara. Podobno Dihigo dał mu nawet jakieś skromne pieniądze na wyprawę „Granmy" (statek, którym na Kubę przypłynęli w 1956 roku Fidel i Che). Potem wrócił na Kubę, by uczyć bejsbola w Matanzas.

Liga kubańska powstała w 1878 roku, czyli już dwa lata po tym, gdy w Stanach narodziła się National League. Kiedy w USA czarnoskórzy zawodnicy nie byli tolerowani, a ich udział w meczach był nie do pomyślenia, na Kubie mogli rywalizować bez żadnych przeszkód. W latach 40. szef Brooklyn Dodgers Branch Rickey zastanawiał się nad zakontraktowaniem czarnoskórego zawodnika i rozważał zatrudnienie Kubańczyka Silvio Garcii. Kiedy się spotkali, zapytał go, co by zrobił, gdyby biały dał mu w twarz na boisku. „Zabiłbym go" – miał odpowiedzieć Garcia i pewnie to zdecydowało, że nie trafił do MLB, a historię napisał Jackie Robinson, który długo i dzielnie znosił upokorzenia na amerykańskich boiskach. Najlepszym z Kubańczyków grających wkrótce potem w USA był chyba „Minnie" Minoso, który reprezentował między innymi Cleveland Indians i Chicago White Sox.

Bejsbol był ważny za Jose Marti, politycznego idola Fidela Castro, i tak samo było za rządów El Comendante. Rządowa gazeta „Granma" opiewała bejsbolowe wyczyny przywódcy narodu z czasów gry na uniwersytecie (sukcesy miał odnosić także w koszykówce). „Granma" jest oczywiście mało wiarygodna, ale jeden z biografów Fidela Volker Skierka, były korespondent „Suddeutsche Zeitung" na Kubie, też podaje, że Castro miał w młodości ofertę od New York Giants.

Czy więc historia mogła się potoczyć zupełnie inaczej? Znawcy tematu raczej traktują te rewelacje w kategoriach legendy. Fidel nie zrobił więc bejsbolowej kariery, tylko komunistyczną rewolucję i zakazał zawodowego sportu, opowiadał o triumfie bejsbolu wolnych ludzi nad bejsbolem niewolników. A zawodnicy mówili o miłości do ojczyzny, która oznacza więcej niż dolary.

Bejsbol był na Kubie, tak samo jak w Stanach, sportem wyjątkowym, a nawet czymś więcej. Dziennikarz „The Atlantic" pisał przed laty, że największym zagrożeniem dla pieszych na wyspie jest piłka bejsbolowa, która może spaść na człowieka dosłownie z każdego miejsca, o czym – jak dodawał – przekonał się osobiście i ledwo uszedł cało. Dzieciaki grają na ulicach i placach, a ich ojcowie i dziadkowie toczą niekończące się dyskusje, nie tylko na stadionach.

Wierny Industriales

Nie ma wątpliwości, że Kubańczycy należą do najbardziej utalentowanych bejsbolistów świata. Obecnie w MLB jest zatrudnionych 27 zawodników urodzonych na Kubie. Wielu innych gra w pomniejszych ligach amerykańskich. Każdego roku z karaibskiej wyspy uciekają ich setki, do MLB trafiają tylko najlepsi. Ale nie wszyscy tego pragną. Na przykład Carlos Tabares zdecydował się zostać w ojczyźnie, chociaż też miał oferty ze Stanów Zjednoczonych – tak przynajmniej twierdzi i nawet podaje sumy: Cincinnati Reds mieli mu oferować 5 milionów dolarów, a Chicago Cubs – 8 milionów. Ale on ponad miliony dolarów przedkłada – jak to ładnie ujął – uwielbienie, jakim darzą go miliony Kubańczyków. Miał 16 lat, kiedy nie zakwalifikował się do juniorskiej reprezentacji narodowej, dostał tylko na pocieszenie koszulkę z numerem 56. Wrócił do domu z płaczem i powiedział rodzicom, że już nigdy nie będzie grał w bejsbol. Ale ci szybko przekonali go, że nie może się tak szybko zrażać i że to wcale nie powinien być koniec, tylko początek. Dał się przekonać i postanowił, że zrobi z tego 56 wielki numer.

I tak się stało. Dziś na Kubie faktycznie go kochają, Industriales z Hawany to najpopularniejszy zespół, a on jest jego kapitanem. Mówi się, że połowa narodu kocha Industriales, a druga połowa nienawidzi, czyli coś jak New York Yankees w Stanach Zjednoczonych. „Całe życie w Industriales" – podkreśla z dumą Tabares. Zawsze, kiedy do klubu trafia nowy zawodnik, tłumaczy mu, co to znaczy reprezentować te barwy i być częścią wspaniałej historii. O grze w USA mówi bez ogródek: „Stajesz się towarem, już nie jesteś panem swojego życia, możesz zostać wymieniony do innej drużyny, nawet jeżeli nie chcesz". Pytany o najważniejszy laur Tabares wyciąga złoty medal z igrzysk olimpijskich w Atenach w 2004 roku i opowiada o nim z nabożeństwem. „Tylko ten nie traci koloru" – mówi i na potwierdzenie swoich słów pokazuje medale z innych imprez, niby też złote, ale jakby wyblakłe. Bejsbol był obecny na igrzyskach pięciokrotnie, od Barcelony (1992) poczynając, na Pekinie (2008) kończąc. Kubańczycy przywieźli z olimpiad trzy złota i dwa srebra, co oznacza, że są najbardziej utytułowaną olimpijską drużyną. W Pekinie w finale przegrali z Koreą Południową 2:3. Bejsbol wraca na igrzyska w Tokio. Nie mogło być inaczej, bo Japończycy kochają ten sport. Zagra sześć drużyn. Reprezentacja Kuby przez lata rządziła w międzynarodowych rozgrywkach wszelkiego rodzaju. Gwiazdami ligi kubańskiej (Cuban National Series) i reprezentacji byli między innymi Omar Linares, Orestes Kindelan, Pedro Luis Lazo, a także Victor Mesa – złoty medalista z igrzysk w Barcelonie. Jego dwaj synowie – Victor Victor Mesa (22-latek) i Victor Mesa Jr. (17-latek) niedawno uciekli do Stanów i podpisali kontrakt z Miami Merlins. Teraz jest szansa, że kolejni zawodnicy już nie będą musieli uciekać, by dotrzeć do bejsbolowej ziemi obiecanej.

Jose Abreu spotkał się ze swoim synkiem. Udało się już trzy lata temu, kiedy przyjechał na Kubę w ramach wizyty zawodników z MLB. – Nie byłem w stanie nic powiedzieć, po prostu się rozpłakałem – wspominał. Kilka miesięcy później Dariel, wtedy już pięciolatek, oglądał tatę na stadionie w Miami. Potem wracał na Kubę, bo tam chodzi do szkoły. Teraz będą mogli spotykać się regularnie.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Ogłoszona pod koniec grudnia, parafowana przez MLB (Major League Baseball, amerykańska liga bejsbolowa, najlepsza na świecie), MLBPA (związek zawodników MLB) i Kubańską Federację Bejsbolową umowa przewiduje, że gracze z Kuby będą mogli legalnie przyjeżdżać do USA i podpisywać kontrakty z zawodowymi klubami. To przełom. Dotąd Kubańczycy uciekali z ojczyzny i żeby negocjować wielkie stawki, które amerykańskie kluby były skłonne im płacić, musieli występować jako rezydenci innego kraju.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni