Gdy w 2004 r. urodził się Mikołaj Łukaszenko, Białorusinom o tym nic nie powiedziano. Po raz pierwszy dyktator pojawił się z małym dzieckiem cztery lata później. Lokalne niezależne media nie miały złudzeń, że jego matką jest była osobista lekarka dyktatora Iryna Abielska. Plotki o ich bliskich relacjach krążyły od dawna. Trudno będzie znaleźć drugie takie dziecko na świecie, które miało okazję poznać osobiście dwóch papieży (Benedykta XVI i Franciszka), ale też Władimira Putina, Baracka Obamę czy Xi Jinpinga.
– Naród wybierze, może być i następca. Tylko wątpię, by to było po mnie. Możliwe, że nieco później […]. Nauczy się wszystkiego. Jeżeli go naród wybierze, możliwe, że mnie już nie będzie na tym świecie. Dlaczego nie? Czy on nie może być prezydentem? – mówił o swoim najmłodszym synu Łukaszenko w rozmowie z litewskimi mediami w 2009 r.
Dzisiaj Mikołaj ma 19 lat i jest studentem Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego. Studiuje biologię i często pokazuje się u boku ojca podczas ważnych imprez państwowych. Zapewne w nieodległej przeszłości pojawi się w kieszonkowym parlamencie i zacznie polityczną karierę. W kraju Łukaszenki nie ma rzeczy niemożliwych.
K jak Krym, który przeraził dyktatora
Łukaszenko nigdy nie był zwolennikiem ukraińskich „majdanów” i jego narracja w sprawie zbliżenia Ukrainy z Zachodem zawsze była zbieżna z tym, co głosiły Kreml i telewizja rosyjska. Ale marzec 2014 r. ewidentnie zaskoczył dyktatora. Patrząc na działania rosyjskich jednostek specjalnych (GRU) na półwyspie krymskim, ale też na zmobilizowane tam tłumy prorosyjskich aktywistów, białoruski dyktator nie mógł się nie obawiać przede wszystkim o utrzymanie swojej władzy i pozycji. Białoruskie społeczeństwo, podobnie jak mieszkańcy Krymu, było zrusyfikowane i w większości lojalne wobec Rosji Putina. Kreml nie miałby problemu z przeprowadzeniem podobnej operacji w Mińsku.
Łukaszenko nie uznał aneksji Krymu i od początku próbował lawirować. Udostępnił nawet Mińsk do rozmów pokojowych, które odbyły się z udziałem kanclerz Niemiec Angeli Merkel, prezydenta Francji François Hollande’a, prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki i gospodarza Kremla Władimira Putina. Rozmowy te zamroziły wielką wojnę (przyjęto tzw. porozumienia mińskie), ale nie przyniosły Ukrainie pokoju. Konflikt tlił się przez kolejne lata.
W Mińsku działy się wówczas „dziwne rzeczy”. Prorosyjski dyktator po raz pierwszy od niepamiętnych lat przemówił po białorusku i nagle zaczął opowiadać się za potrzebą zwiększenia godzin nauki języka białoruskiego w szkołach (przez lata jego rządów został niemalże wypchnięty z rosyjskojęzycznego systemu edukacji). W mińskim metrze pojawiły się napisy w rodzimym języku, a w stolicy pozwolono na otwarcie sklepu, w którym sprzedawano ubrania i gadżety w biało-czerwono-białych barwach i z godłem „Pogoń”, zakazanych i wykorzystywanych od lat przez przeciwników reżimu. Banery reklamowe tego sklepu z hasłami przypominającymi Białorusinom o ich tożsamości narodowej pojawiły się na centralnej alei Niepodległości.
Białoruś zaczęła się otwierać na świat. W 2017 r. zniesiono wizy dla obywateli 74 państw (w tym USA i krajów Unii Europejskiej), mogli oni przebywać na Białorusi do 30 dni. Łukaszenko w ten sposób uchylił bramę dla obywateli państw Zachodu do Rosji, bo wielu z nich, po przybyciu do Mińska, jechało dalej do Moskwy czy Petersburga, bo białorusko-rosyjskiej granicy nikt wtedy nie kontrolował.
Radykalnie zmieniały się też relacje z Polską. W 2016 r. Białoruś odwiedził Mateusz Morawiecki (wówczas wicepremier i minister finansów). Niedługo po nim do Łukaszenki zawitał marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Wyglądało na to, że dyktator z Mińska szuka alternatywy dla relacji z Rosją.
Kulminacją odwilży był ogromny koncert (przeprowadzony 25 marca 2018 r. za zgodą władz) na placu Komuny Paryskiej w Mińsku z okazji 100. rocznicy ogłoszenia niepodległości przez Białoruską Republikę Ludową (BRL, zniszczoną później przez bolszewików). Nigdy wcześniej Łukaszenko nie pozwalał na upamiętnienie BRL, a coroczne marsze swoich przeciwników odbywające się z tej okazji brutalnie tłumił. „Władze w Mińsku wykonały żądania nacjonalistów” – skomentowała rosyjska szowinistyczna agencja EADaily.
P jak Pompeo, który przywiózł ropę do Mińska
Zmiana stosunku Łukaszenki do „nacjonalistów” (prozachodniej opozycji demokratycznej) i próba ocieplenia relacji z Polską miały wiele powodów. Ale najważniejszym był przeprowadzany w Rosji tzw. manewr podatkowy. Moskwa, zwiększając podatki od wydobywających ropę przedsiębiorstw, wywindowała ceny surowca dla Białorusi (Łukaszenko posiada dwie rafinerie: w Mozyrzu i Nowopołocku), która od lat zarabiała na eksporcie paliw do UE (głównie do Polski i państw bałtyckich), ale też Ukrainy.
Nie pomogły osobiste rozmowy białoruskiego dyktatora z Putinem. Oliwy do ognia dolał premier Rosji Dmitrij Miedwiediew, który w 2019 r. zażądał od Łukaszenki wykonania map drogowych dotyczących realizacji umowy, którą ten podpisał jeszcze z Jelcynem, o Państwie Związkowym Białorusi i Rosji. Szef rosyjskiego rządu wprost powiedział, że Białoruś otrzyma wsparcie od Rosji, ale musi wyrazić zgodę na utworzenie ponadpaństwowych organów władzy, wprowadzenie wspólnej waluty i utworzenie jednego centrum emisyjnego (rzecz jasna, z siedzibą w Moskwie).
Łukaszenko się żachnął. Zwłaszcza że w 2019 r. Rosja wpompowała do ropociągu „Przyjaźń” brudną ropę, która omal nie sparaliżowała pracy rafinerii. Wtedy władze w Mińsku głośno zaczęły mówić o „alternatywnych” dostawcach i zapowiedziały sprowadzanie surowca z USA i Arabii Saudyjskiej poprzez Polskę. Podpisano odpowiednie dokumenty z Warszawą, nawet ruszyły prace umożliwiające przesył z Płocka.
W lutym 2020 r. Mińsk odwiedził ówczesny sekretarz stanu USA Mike Pompeo i pierwsze dostawy amerykańskiej ropy popłynęły na Białoruś. To, jak mówił wtedy Pompeo, miało „wzmacniać białoruską suwerenność oraz niepodległość”. Rosyjscy komentatorzy nie kryli zaskoczenia i irytacji. „Amerykańska ropa doprowadzi Łukaszenkę do scenariusza ukraińskiego” – wróżyła wówczas rosyjska gazeta „Wzgliad” (Spojrzenie).
Ks. Aleksander Czokow: Jeszcze nie możemy wybaczyć Rosjanom
My, Ukraińcy, definitywnie opuszczamy dzisiaj postsowiecką strefę. Rezygnujemy z sowieckiego modelu życia i nie chcemy powrotu tyranii. Płacimy za to krwią. Idziemy swoją drogą krzyżową, jak niegdyś Chrystus - mówi Aleksander Czokow, ukraiński kapelan wojskowy.
R jak rewolucja, którą brutalnie spacyfikowano
Do protestów po wyborach prezydenckich na Białorusi dochodziło w 2006 i 2010 r. Kończyły się aresztowaniami wśród kandydatów opozycji, represjami, wyrokami. Ale już kilka miesięcy później kraj wracał do „normalności” pod rządami Łukaszenki i nic nie przypominało, że jeszcze niedawno były „wybory”.
Rok 2020 był inny. Przede wszystkim dlatego, że w kampanii wyborczej pojawił się mocny i zarazem zamożny konkurent – wieloletni prezes Biełgazprombanku (należy do rosyjskiego Gazpromu) Wiktar Babaryka. Jego sztaby wyborcze pojawiły się we wszystkich najważniejszych miastach kraju, zatrudniono setki ludzi, piarowców i menedżerów. Nie namawiał do zjednoczenia się z Rosją. Wręcz przeciwnie.
– Reprezentuję wyłącznie interesy Białorusinów, którzy tak samo jak ja nie chodzili na wybory od 1994 r. Białorusinów, którzy nie wierzyli w to, że można coś zmienić. Białorusinów, którzy mają dosyć braku szacunku, chamstwa i bałaganu, i mają dosyć tych, którzy narazili kraj na ryzyko utraty suwerenności – mówił Babaryka w rozmowie z „Rzeczpospolitą” w czerwcu 2020 r. Był to jedyny wywiad, którego zdążył udzielić polskim mediom. Następnego dnia został aresztowany i na wolność już nie wyszedł.
Łukaszenko w szczere intencje Babaryki nie wierzył. Nie miał wątpliwości, że stoją za nim siły rosyjskie. Najpierw spacyfikował zarządzany przez niego bank, wprowadzono w nim zarząd komisaryczny. Następnie wsadził za kraty swojego przeciwnika. Z wyścigu wyborczego wyeliminował też Wałeryja Cepkałę, swojego byłego wieloletniego współpracownika, który postanowił rzucić mu rękawicę.
Ze wszystkich niezależnych od władz kandydatów do wyborów dopuszczono tylko Swiatłanę Cichanouską, żonę aresztowanego w maju 2020 r. opozycyjnego vlogera Siarhieja Cichanouskiego. On też chciał startować na prezydenta, jeździł po kraju i gromadził zwolenników, widzów jego kanału na YouTubie. Ale był zbyt radykalny, Łukaszenkę nazywał „karaluchem”, zbyt odważnie namawiał do obalenia reżimu. Cichanouska nie miała doświadczenia politycznego, ale poparły ją sztaby wszystkich niedopuszczonych do wyborów kandydatów. W ten sposób, zupełnie przez przypadek, stała się twarzą całego ruchu antyreżimowego – wraz z żoną Cepkały Weroniką oraz bliską współpracownicą Babaryki Maryją Kalesnikawą. Dziennikarze nazywali je wówczas „tercetem wolności”.
Do końca nikt nie wie, czy to z powodu pandemii koronawirusa (reżim lekceważył temat, ignorował statystyki), czy z powodu zwyczajnego zmęczenia dyktaturą Białorusini rozpoczęli masowe protesty w sierpniu 2020 r. tuż po ogłoszeniu wyniku wyborów, gdy Łukaszenko ogłosił swoje szóste „miażdżące zwycięstwo”. Do demonstracji doszło nawet w niewielkich miejscowościach, w których dotychczas nikt nigdy nie protestował. Wszędzie powiewały zdjęte z budynków rządowych w 1995 r. biało-czerwono-białe flagi.
Jak to się skończyło? Brutalną pacyfikacją. Co najmniej kilkanaście osób straciło życie, zostały zabite przez milicję albo „zmarły w niewyjaśnionych okolicznościach”. Tysiące osób trafiły do aresztów, wiele z nich bito i torturowano. Cichanouską już następnego dnia po wyborach wyrzucono na Litwę. Od tamtej pory jest uznawana za przywódczynię wolnej Białorusi i zdążyła już spotkać się ze wszystkimi przywódcami świata zachodniego, z Joe Bidenem na czele.
Jej męża Siarheja skazano na 19 lat łagrów, Wiktara Babarykę – na 14 lat kolonii karnej, jego syna Eduarda – na 8 lat więzienia, a Maryję Kalesnikową – na 11 lat. Weronice Cepkale wraz z mężem i dziećmi udało się uciec za granicę (mieszka w Grecji).
Represje uderzyły też w miejscowych Polaków. Władze spacyfikowały Związek Polaków na Białorusi, którego od lat nie uznawały. Na osiem lat łagrów skazano polskiego dziennikarza i jednego z liderów mniejszości polskiej Andrzeja Poczobuta. Jedyne dwie działające polskie szkoły (w Grodnie i Wołkowysku) całkowicie zrusyfikowano.
Szacuje się, że od tamtej pory kraj na stałe opuściło kilkaset tysięcy Białorusinów. Za kratami zaś pozostaje ponad 1400 więźniów politycznych. Od tamtej pory żadne państwo Zachodu nie uznaje Łukaszenki za prezydenta. Dyktator na własne życzenie został definitywnie skazany na Władimira Putina.
A jak agresja na Ukrainę, w której Łukaszenko pomógł Putinowi
24 lutego 2022 r. był testem dla Białorusi Łukaszenki. W Kijowie do końca wierzono, że dyktator dotrzyma obietnicy i nie pozwoli wykorzystać Rosjanom terytorium swojego kraju do ataku na Ukrainę. Oszukał, pozwolił. Rosjanie przedarli się najpierw do strefy czarnobylskiej i szybko znaleźli się pod Kijowem. To przesądziło o tym, że Łukaszenko został uznany za współuczestnika agresji, mimo że nie wysłał do walki swojego wojska.
Swoim postępowaniem Łukaszenko sprowokował kolejne sankcje Zachodu, wpędzając kraj w jeszcze większą izolację. I poszedł dalej. Rozpoczął agresję hybrydową, śląc nielegalnych imigrantów na pogranicze polsko-białoruskie, rozmieścił na Białorusi rosyjską atomową broń taktyczną. Straszy Białorusinów agresją ze strony państw NATO, a Polskę uznał za najważniejszego wroga. Militaryzuje społeczeństwo, ale na każdym kroku powtarza, że „nie chce wojny”. I najwyraźniej nie chce pogodzić się z myślą, że jego czas już minął.
Aleksander Łukaszenko w Moskwie, 12 kwietnia 2024 r. Od kiedy wsparł Rosję w agresji na Ukrainę, skazał swój kraj na izolację od Zachodu i pozostał mu tylko Władimir Putin
Foto: Contributor/Getty Images