Jest pan pierwszą osobą nad Dnieprem, która podczas wojny ujawniła swoje prezydenckie ambicje. Czy mówienie o wyborach w Ukrainie nie jest przedwczesne?
Wybory nie są moim celem. Traktuje to jako okazję do refleksji, przemyślenia sytuacji, w której się znajdujemy. Delikatnie mówiąc, jesteśmy w stagnacji. By wyjść z tego, musimy szukać sposobów, jak dostarczyć społeczeństwu rzetelnej informacji. Nie mamy zbyt dużego pola manewru w warunkach stanu wojennego i w sytuacji, gdy cała władza w kraju została zmonopolizowana.
Do czego chce pan przekonać Ukraińców?
Wojna ma kilka etapów. Pierwszy trwał od 24 lutego do 2 kwietnia 2022 r. Wygraliśmy ten etap, miażdżąc plany Rosji. Wygraliśmy bitwę pod Kijowem, udało się zjednoczyć naród. Drugi etap wojny trwał do 1 listopada 2023 r., do publikacji artykułu dowódcy ukraińskiej armii gen. Wałerija Załużnego w „The Economist” (pisał m.in. o „pozycyjnej” wojnie i statycznych, wyczerpujących walkach – red.). Podczas tego etapu wojny zremisowaliśmy z Rosjanami. Nie potrafiliśmy wygrać, mimo że mieliśmy ambitne plany. Dlaczego? Bo nasze państwo jest skorumpowane i zdezorganizowane. Gdy Rosjanie przegrali pierwszy etap wojny, rzucili się do inwestowania i rozwijania swojego przemysłu zbrojeniowego, nauczyli się omijać sankcje i wciągnęli do tego konfliktu Chiny, Koreę Północną i Iran. My z kolei nie zrobiliśmy nic poza wymuszeniem pomocy ze strony Zachodu. Nie podjęliśmy też żadnych fundamentalnych decyzji, by zmienić sytuację gospodarczą i rozwijać przemysł zbrojeniowy. Naiwnie zakładaliśmy, że pokonamy kraj, który kilkadziesiąt razy więcej inwestuje w zbrojeniówkę. Zachodnia pomoc nie jest wystarczająca, kompetencje naszych rządzących się wyczerpują, kontrofensywa się nie powiodła.
Sugeruje pan, że nad Dnieprem rozpoczął się trzeci, decydujący etap wojny?
Tak, ale nie jesteśmy do niego przygotowani. Dostawy z Zachodu maleją, bo nikt nie wie, w jakim kierunku idzie Ukraina. W teorii jesteśmy krajem największej wolności, ale w rzeczywistości w Ukrainie naruszane są prawa człowieka, a nawet pojawia się rodzima odmiana putinizmu. Amerykanie zmniejszają nam pomoc i debatują o tym nie dlatego, że nie mają pieniędzy, a dlatego, że nie mają odpowiedzi na pytanie „po co?”. Bo my sami nie wiemy „po co”. Wolności w Ukrainie jest coraz mniej i odczułem to na sobie. Działania i groźby ze strony władz sprawiły, że musiałem opuścić kraj. To o co w takim razie walczymy? Mała dyktatura nigdy nie wygra z dużą dyktaturą.
Czytaj więcej
- Wywoływanie konfliktów między dowódcami wojskowymi, którzy dowodzą na froncie, jest bardzo złą drogą do umocnienia swojej pozycji - powiedział gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych, komentując działania prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. - To, co robi teraz, jeśli chodzi o zamieszanie w Kijowie, na pewno Ukrainie i sprawie Ukrainy nie służy - ocenił w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem.
W listopadzie 2022 roku, będąc doradcą w biurze prezydenta Ukrainy, w rozmowie z „Plusem Minusem” porównywał pan Wołodymyra Zełenskiego do Napoleona. Co zmieniło pana poglądy?
Minął rok i wiele się zmieniło. Rosja podjęła wiele decyzji i postawiła na długą wojnę, a my tych decyzji nie podjęliśmy. Poza tym państwa pożerane przez korupcję i bezprawie, które prześladują ludzi za ich poglądy, nie wygrywają wojen. Napoleon zaczął przekształcać się w maleńkiego Putina.