Nazizm po rosyjsku. Jak Rosjanie znęcają się nad więźniami

Trafili do niewoli, gdy bronili swojej ojczyzny. Doświadczyli tortur i do końca życia zapamiętają kły wściekłych rosyjskich owczarków.

Publikacja: 23.12.2022 10:00

Henadij Starczenko (z lewej) bronił zakładów Azowstal w Mariupolu. W rosyjskiej niewoli spędził 165

Henadij Starczenko (z lewej) bronił zakładów Azowstal w Mariupolu. W rosyjskiej niewoli spędził 165 dni. Ołeksander Czokow (z prawej) jest ewangelickim duchownym, kapelanem w ukraińskich siłach zbrojnych. Rosjanie przetrzymywali go 43 dni

Foto: Rusłan Szoszyn

Kamieńsk Szachtyński. Niewielkie rosyjskie miasto na południu kraju w obwodzie rostowskim. Tuż obok granica z Ukrainą, po drugiej stronie obwód ługański, niemalże w całości okupowany przez Rosję. Strażnicy więzienni w miejscowej kolonii karnej nie mają litości dla ukraińskich jeńców. Zakutych w kajdanki pędzą korytarzem, zadając ciosy gumowymi pałkami. By ratować głowę, trzeba podstawiać inne części ciała. Większość ciosów przypada na plecy i ręce. Czasem trafiają po nogach.

– Tych, którzy niezbyt szybko biegli, popychano. Jeden ze strażników popchnął mnie tak mocno, że uderzyłem głową prosto w kant metalowych drzwi. Straciłem świadomość. Wokół mnie rozlała się kałuża krwi. Myśli pan, że zawołali lekarza? Nie. Kazali innemu jeńcowi, by wyciągnął mnie na zewnątrz i ten zwykłą wodą umył moją głowę. Ranę zarzucili jakimś bandażem, który następnego dnia gwałtownie i na sucho zerwano. Znów polała się krew. Wycisnęli mi na głowę tubkę zwykłego kleju, smród wskazywał, że był to klej do gumy. Całość zabandażowano – opowiada „Plusowi Minusowi” Henadij Starczenko. Będąc żołnierzem obrony terytorialnej, do połowy maja bronił zakładów Azowstal w Mariupolu. Później 165 dni spędził w rosyjskiej niewoli.

Czytaj więcej

Marek Zaniewski: Przetrwaliśmy stalinizm, przetrwamy Łukaszenkę

Smażcie się w piekle

Pamiątka po spotkaniu z rosyjskim strażnikiem więziennym pozostanie mu do końca życia. Duża blizna, przecinająca głowę na pół. – Na długo zapamiętam sytuację, która przytrafiła mi się w areszcie śledczym w Taganrogu (obwód rostowski – red.). Skazana za jakieś przestępstwo Rosjanka myła tam podłogi. Gdy dowiedziała się, że jesteśmy ukraińskimi jeńcami, powiedziała: „smażcie się w piekle”. Nic nie odpowiedziałem. Za co tak nas nienawidzi? Przecież bronimy swojej ziemi, swojego kraju – opowiada Starczenko. Rosyjscy strażnicy więzienni traktowali go tak, jak kilka tysięcy żołnierzy z zakładów Azowstal, którzy trafili do rosyjskiej niewoli, opóźniając ofensywę Kremla na południu kraju i tym samym umożliwiając ukraińskiej armii przygotowanie się do obrony.

– W zakładach Azowstalu mieliśmy dużo rannych, brakowało leków, ludzie po prostu gnili. To był straszny widok. Codziennie ktoś umierał. Codzienne ostrzały, kurz, dusiliśmy się. Do końca wierzyliśmy, że uda nam się przebić przez siły Rosjan, ale nie mieliśmy już czym walczyć. W połowie maja zaczęliśmy wychodzić na zewnątrz – relacjonuje.

Z Mariupola trafił do obozu jeńców w Ołeniwce, znajduje się w okupowanej części obwodu donieckiego. Początkowo, zgodnie z porozumieniami, wszystkich obrońców Azowstalu (ponad 2400 osób) Rosjanie mieli przetrzymywać wyłącznie w tym miejscu. To tam w nocy z 28 na 29 lipca 53 ukraińskich jeńców spłonęło żywcem. O te zbrodnie Kijów oskarża Moskwę. Henadij znalazł się w gronie tych, których Rosjanie, łamiąc umowę z Kijowem, wysłali już wcześniej do rosyjskich kolonii karnych i więzień śledczych. I może to uratowało mu życie. Co prawda, jak przyznaje, nie wierzył, że kiedykolwiek stamtąd powróci do domu.

Drewniany młot z kolcami

Bili codziennie i wszystkim, co do tego się nadawało. Pokazywano nam, że jesteśmy nikim, jesteśmy dla nich mniej warci od zwierząt. Chcieli zniszczyć w nas ukraińskość, byśmy się poczuli niewolnikami Rosji. Używali paralizatorów i pałek gumowych. Nie takich zwykłych policyjnych, lecz ze wstawionym w środku metalowym prętem. Taka pałka wcale się nie zgina. Po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłem drewniany młot z kolcami, którym też bili jeńców – relacjonuje Henadij. Gdy o tym opowiadał, nagle zaczął się śmiać, nie był to jednak śmiech radości. Położył trzęsącą się rękę na stół i pokazał, że ten drewniany młot był tak długi jak jego przedramię.

Jego pierwszym przystankiem w Rosji był areszt śledczy przy ulicy Lenina w Taganrogu, tuż nad Morzem Azowskim, zaledwie 50 km na wschód od ukraińsko-rosyjskiej granicy. W przepełnionej celi na jednym metalowym łóżku spało dwóch, a czasem trzech ukraińskich jeńców. Nie mieli żadnych informacji z zewnątrz. Krewni Henadija nie wiedzieli, czy w ogóle żyje, a on z kolei nie miał pojęcia, co się dzieje z jego bliskimi. Wiedział jedynie, że jego żonę i pasierba przy pomocy Czerwonego Krzyża ewakuowano z Mariupola w głąb Ukrainy, gdy jeszcze walczył w podziemiach zakładów Azowstal. Henadij ma też dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa. Córka wyjechała do Danii, syn pozostał w Charkowie.

W Taganrogu, jak twierdzi, każdy nowy dzień przeżywał tak, jakby to miał być ostatni dzień w jego życiu. Jak wygląda rozkład dnia w celi? – Jeżeli nie było przesłuchania, to bili dwa razy dziennie. Pewnego dnia jeden chłopak w celi się uśmiechnął. Kazano mu wystawić rękę przez okienko, do którego podawano jedzenie. Następnie strażnik z pięć czy sześć razy uderzył go po ręce pałką. I zapytał: A teraz jest ci śmiesznie? Cała ręka mu spuchła i wiedział, że za chwilę zostaniemy zmuszeni do robienia pompek. Tych, którzy nie radzili sobie, bito – wspomina. – Owszem, wtedy przegraliśmy naszą wojnę, poddaliśmy się. Ale jak można tak traktować jeńców? Wówczas myślałem, że lepiej byłoby zginąć na wojnie. W areszcie rosyjskim była prawdziwa męka. Ciągłe tortury, nie pozwalano spać – dodaje.

Jedzenie nie dawało szans na przeżycie. Podawano dwa dania. Na pierwsze była zepsuta kiszona kapusta z wodą, na drugie ta sama kapusta, ale już bez wody. – Jedynie chleb nas ratował, nawet mała kromka była zbawieniem – przyznaje.

Czytaj więcej

Mychajło Fedorow: Rosjan czeka technologiczna degradacja

Wyrzeknij się ukraińskości

Za kratami Henadij, tak samo jak i inni rodacy, nie wiedział, co się dzieje w jego ojczyźnie. Jak daleko zaszli Rosjanie? Próbowali podsłuchiwać rozmowy strażników, a ci ciągle przeklinali i omawiali jedynie prywatne sprawy. Głównie, jak wspomina, rozmawiali o kobietach i swoich seksualnych fantazjach. Pewnego dnia nagle się spłoszyli, a ich stosunek do jeńców jeszcze bardziej się pogorszył. Z tego uwięzieni Ukraińcy mogli wyciągnąć tylko jeden wniosek – Rosja zaczyna przegrywać. Rosyjscy śledczy podczas przesłuchań przekonywali, że jest zupełnie inaczej. – Przed przesłuchaniami mocno nas bili i ciągle uderzali paralizatorami. Każdego, kto wychodził z celi. W oczekiwaniu na swoją kolej, słyszałem przerażający krzyk bitych przede mną ludzi. Na szczęście nie byłem świadkiem tego, jak kastrują, odcinają palce, czy wycinają nożem tatuaże – wspomina.

Henadij nie widział twarzy strażników więziennych, którzy torturowali jeńców. Ale dobrze zapamiętał twarz przesłuchującego go śledczego. Wiedział o nim wszystko: dane osobowe, stopień wojskowy i nazwiska jego dowódców. – Nie słuchał tego, co mówię, miał już gotowy tekst. Co jakiś czas podpytywał nazwisko i imię ojca. Zapytał mnie, czy chcę zostać w Rosji, zrezygnować z ukraińskiego obywatelstwa i przyjąć rosyjski paszport. Mówił, że Ukraina już jest częścią Rosji. Twierdził, że rosyjska armia kontroluje Chersoń, Donieck, Ługańsk, Odessę i Charków. Rzucił: nie masz już gdzie wracać. Nie wierzyłem mu – relacjonuje. Przyznaje jednak, że wśród ukraińskich jeńców, których spotkał w rosyjskiej niewoli, byli tacy, którzy przyjęli rosyjski paszport. Głownie po to, by połączyć się ze swoimi rodzinami, które pozostały na okupowanych przez Rosjan terenach. Ci, którzy szli na układ z Rosjanami, trafiali do lepszych celi, mieli dostęp do telewizora, książek i nawet dostawali lepsze jedzenie.

Wyspa Węży

Henadij Starczenko nie jest jedynym Ukraińcem, którego poznałem w warszawskiej siedzibie Instytutu Pileckiego. Naszej rozmowie przysłuchiwał się Ołeksander Czokow, duchowny ewangelicki. Pochodzi spod Odessy. Od 2019 r. jest kapelanem ukraińskich sił zbrojnych. W rosyjskiej niewoli spędził 43 dni. Tuż przed naszym spotkaniem, tak samo jak Henadij, opowiedział swoją historię pracownikom Centrum Lemkina, działającym przy Instytucie Pileckiego od początku wojny i dokumentującym rosyjskie zbrodnie nad Dnieprem.

Jak ukraiński kapelan został jeńcem wojennym? Gdy 24 lutego Rosja najechała Ukrainę, Czokow był kapelanem w elitarnej 35. brygadzie piechoty morskiej. To jej żołnierze bronili zaatakowanej pierwszego dnia agresji Wyspy Węży. – Wówczas modliłem się i wspierałem chłopaków. Nie byłem tam, ale mieliśmy kontakt ze sobą. Pamiętam, jak młody chłopak Roman Hribow zapytał mnie: Czy wytrzymamy? Czy wyjdziemy stąd? Przekonywałem, że tak, że wszyscy wrócą do swoich domów. Mówiłem do niego: Roma, wrócisz do domu. Bóg jest z Tobą. Później Bóg go uratował, bo trafił do niewoli i cudem został uwolniony w ramach wymiany jeńców – opowiada kapelan. To Hribow był żołnierzem, który w odpowiedzi na propozycję poddania się rzucił Rosjanom przez radio: „Russkij wojennyj korabl, idi na chuj”. Ta niecenzuralna wypowiedź szeroko rozeszła się po świecie.

Gdy Rosjanie zbombardowali wyspę, w Kijowie na początku myślano, że wszyscy obrońcy zginęli. – 25 lutego otrzymałem ustny rozkaz dowódcy, by udać się na wyspę i pomóc zabrać zwłoki naszych poległych chłopaków. Mówił, że są porozumienia na najwyższym szczeblu między Moskwą i Kijowem, że Rosja daje zielony korytarz, ale stawia warunki: przyjechać mogą wyłącznie cywilni i duchowni. Powiedziano mi, że to potrwa zaledwie dwie doby – wspomina Czokow.

W ten sposób dwóch duchownych ewangelickich, jeden duchowny Prawosławnej Cerkwi Ukrainy (patriarchatu konstantynopolitańskiego), jeden lekarz i 17 cywilnych członków załogi ratowniczego statku Sapfir wyruszyło z Odessy w kierunku Wyspy Węży. Nie zdążyli zacumować, tuż przy wybrzeżu wyspy na pokład weszło kilkudziesięciu żołnierzy rosyjskich jednostek specjalnych. Wokół było wiele okrętów wojskowych, w tym okręt „Moskwa”, zatopiony później przez Ukraińców. – Rosyjski wojskowy oznajmił, że obrońcy Wyspy Wężów żyją i trafili do niewoli. Pokazywał mi ich w swojej komórce, że znajdują się w Sewastopolu. Dobę nas trzymano na statku, odebrano nam telefony. Później powiedzieli nam, że i my idziemy do niewoli – relacjonuje.

Z wszystkich Rosjan, z którymi miał do czynienia później, najlepszy stosunek do nich mieli zatrzymujący ich żołnierze rosyjscy. Jeden z nich nawet pozwolił kapelanowi zadzwonić do żony. Był to ostatni jego kontakt z rodziną w trakcie całego pobytu w rosyjskiej niewoli.

Czytaj więcej

Mychajło Podolak: Integralność terytorialna Ukrainy jest sprawą niepodważalną

Odebrano nam imiona

Stałem wśród blisko 250 ludzi na placu w obozie dla jeńców w Szebiekinie. Wśród nas byli żołnierze obrony terytorialnej, pułku Azow, ale też wielu cywilów, których Rosjanie schwytali na początku wojny. Nagle zaczęło się masowe bicie, karabinami, kastetami. Szczuli psami, a te rzucały się i gryzły ludzi. Myślałem: Boże, co tu się dzieje? Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem – wspomina, jak w marcu wraz z innymi jeńcami samolotem z Krymu został przewieziony do Rosji. Przed tym miał kilkanaście dni przesłuchań w Sewastopolu.

Pobici w Szebiekino zostali zmuszeni do stania na kolanach przez dwie godziny. Następnie wszyscy zostali posegregowani według stopnia i jednostek wojskowych. Kapelan trafił do innych ukraińskich duchownych, schwytanych i uwięzionych przez Rosjan. – Odebrano nam imię. Rosyjski funkcjonariusz powiedział: już nie nazywasz się Ołeksandr Czokow, od dzisiaj jesteś „numerem 27”. Wasyl, prawosławny duchowny, został „numerem 24”. Wówczas nie należeliśmy już do siebie. Mieli nad nami władzę absolutną – mówi kapelan.

Słyszał krzyki torturowanych żołnierzy pułku Azow i chłopaków z obrony terytorialnej. Mówi, że niektórych okaleczono, ale szczegółów nie chce zdradzać. – Modliliśmy się wtedy za nich, prosiliśmy Boga, by to powstrzymał – opowiada.

W namiocie, w obozie dla jeńców w Szebiekinie, ewangelista spędził sześć dni. Ciężarówka dla więźniów przywiozła go wraz z innymi jeńcami do aresztu śledczego nr 2 w miejscowości Stary Oskoł w obwodzie biełgorodzkim. Kapelan trafił do „celi duchownych” pod numerem 48. Znajdowali się pod całodobową obserwacją dwóch zainstalowanych w środku kamer.

– W areszcie w Starym Oskole kazano nam mówić wyłącznie w języku rosyjskim. Wiedzieliśmy, że jesteśmy podsłuchiwani, więc prowadziliśmy rozważania o wartości życia człowieka i o tym, że każdy kiedyś stanie przez sądem Bożym. Gdy wyprowadzali nas z celi, ustawiali w szeregu. Kazano podnosić ręce do góry i opierać o ścianę. Wtedy strażnik przechodził obok i wybiórczo bił pałką. Gdy zastałem mocno pobity, zapytałem strażnika: za co mnie bijesz? Spojrzał na mnie i odpowiedział: gdyby było za co, to bym cię zabił. Taki mieli do nas stosunek – wspomina duchowny.

Podczas jednego ze spacerów na więziennym podwórku jeden ze strażników uderzył go w twarz kolanem. – Nie miałem sił się podnieść. Mówili, że Ukraina to ich ziemia, że to jedna z 15 należących do nich dawnych republik radzieckich i że nas, Ukraińców, tam w ogóle nie powinno być.

Pewnego dnia strażnicy więzienni zażyczyli sobie, by ukraińscy duchowni z celi nr 48 stanęli przy ścianie i zaśpiewali hymn Rosji. Włączyli go przez zamontowane w celi głośniki. Wcześniej duchownym ścięto włosy i brody i przebrano w jednakowe więzienne ubrania. Stanęli przy ścianie, ale nikt nie śpiewał. – Staliśmy, milcząc. Wasyl, prawosławny duchowny, zaczął się głośno modlić. Rosjanie to usłyszeli i gdzieś go zabrali. Później dowiedzieliśmy się, że był w karcerze. Był torturowany i zmuszano go, by przyznał się do współpracy z SBU (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy – red.). Chyba myślą, że w Ukrainie, tak samo jak u nich, wszyscy duchowni pracują dla służb bezpieczeństwa – opowiada Czokow.

Najważniejsze to pozostać człowiekiem

Po drodze na przesłuchanie w areszcie w Starym Oskole strażnicy więzienni starali się wykazać przed ważnymi gośćmi z zewnątrz. Bili zakutych w kajdanki jeńców. – A gdy wchodziłem do pokoju, siedział przede mną funkcjonariusz Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji (FSB). Udawał zatroskanego. Pytał, jaki strażnicy mają do nas stosunek, czy nas biją i czy dobrze karmią – wspomina kapelan. Przesłuchujący go funkcjonariusze ciągle się zmieniali, jeden był dla niego uprzejmy, przekonywał, że jest chrześcijaninem, a na dowód pokazywał swój krzyżyk. Recytował nawet fragmenty Pisma Świętego. Inny zaś powtarzał, że Czokow tak naprawdę nie jest kapelanem, tylko agentem ukraińskich służb. Groził kapłanowi, że w rosyjskim więzieniu spędzi 15 lat.

– Nie proponowali wprost, ale robili wszystko, byśmy zrezygnowali z obywatelstwa ukraińskiego. Mówili, że zostaliśmy porzuceni przez nasz kraj i że nie jesteśmy już nikomu potrzebni. Przekonywali, że nie będzie żadnej wymiany jeńców. Kończyło się przesłuchanie i po drodze do celi strażnicy znów bili – mówi kapelan. – Na długo zapamiętam oczy tych szalonych szczekających owczarków. Jak tylko widziały człowieka w więziennym ubraniu, rzucali się jak na zdobycz. Strażnik celowo popuszczał smycz, a później ciągnął z powrotem. Po to, by pies jeszcze bardziej się nakręcał.

Kapelana uwolniono 9 kwietnia w ramach wymiany jeńców na jednym z mostów w obwodzie zaporoskim. – Po drodze w ciężarówce obok mnie siedział chłopak, który ciągle modlił się i w kółko na głos odmawiał „Ojcze Nasz”. Próbowałem go uspokoić, ale powiedział, że po raz czwarty wiozą go na wymianę. Poprzednie trzy próby się nie powiodły. Mówił też, że trzymano go w jakimś wykopanym w ziemi dole i polewano pomyjami – relacjonuje kapelan.

Czy jest na wojnie miejsce dla Boga? Duchowny nie zdążył odpowiedzieć na to pytanie. Wszedł mu w słowo siedzący obok Starczenko, został wymieniony na tym samym moście w obwodzie zaporoskim, ale dopiero 29 października. – W zakładach Azowstal modliłem się, bo wierzyłem, że jest siła wyższa. Przeżyłem tam, gdzie wielu nie przeżyło. Czy coś czuwa nad nami? Czy przeznaczenie istnieje? Modlitwa była dla mnie ostatnią nadzieją, chwytałem się jej jak koła ratunkowego. Na wojnie nie ma nic ludzkiego, ale najważniejsze pozostać tam człowiekiem – mówi obrońca Mariupola. Po naszej rozmowie wrócił nad Dniepr, stara się podreperować zdrowie i pomaga rodzinom poległych żołnierzy. Duchowny wrócił znów do wojennego piekła, ale prosił by nie zdradzać, gdzie teraz dokładnie się znajduje.

Kamieńsk Szachtyński. Niewielkie rosyjskie miasto na południu kraju w obwodzie rostowskim. Tuż obok granica z Ukrainą, po drugiej stronie obwód ługański, niemalże w całości okupowany przez Rosję. Strażnicy więzienni w miejscowej kolonii karnej nie mają litości dla ukraińskich jeńców. Zakutych w kajdanki pędzą korytarzem, zadając ciosy gumowymi pałkami. By ratować głowę, trzeba podstawiać inne części ciała. Większość ciosów przypada na plecy i ręce. Czasem trafiają po nogach.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi