Andrzej Poczobut. Ofiara dla większej sprawy

Minęły już trzy lata, odkąd białoruski reżim zamknął za kratami Andrzeja Poczobuta. Dziennikarz i jeden z liderów mniejszości polskiej na Białorusi nie chciał ani prosić Aleksandra Łukaszenki o łaskę, ani odzyskać wolności w zamian za opuszczenie kraju. – Pokazuje, że problem jest szerszy, że w łagrze siedzi nie tylko on, ale cały naród – mówi opozycjonista Paweł Łatuszka.

Publikacja: 29.03.2024 10:00

Demonstracja w obronie Andrzeja Poczobuta, Białystok, 22 grudnia 2023 r. To był 1002. dzień od jego

Demonstracja w obronie Andrzeja Poczobuta, Białystok, 22 grudnia 2023 r. To był 1002. dzień od jego uwięzienia

Foto: Michał Kość/Forum

Przed pomnikiem Ewakuacji Bojowników Getta Warszawskiego natknąłem się niedawno na grupę nastolatków. Ich polszczyzna zdradzała, że przyjechali z daleka. Litwa? Białoruś? – Grodno – dumnie odpowiedziała opiekunka grupy. Od razu zaprosiłem ich do mieszczącej się tuż obok redakcji „Rzeczpospolitej”. Dzieciaki po raz pierwszy zobaczyły, jak powstaje gazeta, jak pracują redaktorzy i wydawcy serwisów internetowych oraz wydania papierowego. Tego nie mieli w swoich planach, lada moment czekała ich wizyta w pobliskim Muzeum Powstania Warszawskiego. Na pożegnanie każdy dostał świeżą poranną gazetę.

– Kto chciałby zostać dziennikarzem? – zapytała nauczycielka. – Ja chciałbym – nie czekając na resztę oznajmił jeden z chłopców. Jak się nazywasz? – zapytałem. – Jarek Poczobut – odpowiedział. Zamurowało mnie, nie mogłem wydusić z siebie słowa. Chłopak, którego listów nie przepuszczają do uwięzionego przez dyktaturę ojca-dziennikarza, chce wykonywać ten sam, co on, zawód.

Syna Andrzeja Poczobuta właściwie nie znałem. Owszem, widziałem go kiedyś w Grodnie, ale był jeszcze wtedy kilkulatkiem. W grudniu 2012 r. wraz z Arturem Borzęckim z „Interwencji” Polsatu udaliśmy się na Białoruś, by opowiedzieć o prześladowaniu mieszkających tam Polaków. Zrobiliśmy kilkudziesięciominutowy reportaż „Zakazana wolność na Białorusi”. W ambasadzie Łukaszenki w Warszawie myślano, że jedziemy nagrywać program o wspólnej historii, odwiedzać zabytki, bo taki zamiar członkowie ekipy podali w swoich ankietach wizowych.

Czytaj więcej

Witold Jurasz: Politykę wschodnią oddano dyletantom

Jak reżim Łukaszenki zastraszał Poczobuta. Andrzej nie uległ i raz już wygrał 

Wtedy w Grodnie po raz pierwszy poznałem Andrzeja Poczobuta. Od razu zgodził się oprowadzić nas po mieście, a nawet zaprosił do swojego mieszkania, zapoznał z żoną Oksaną. Był tam i mały Jarek (Poczobutowie mają też starszą córkę Janę).

Andrzej opowiadał o kilku miesiącach spędzonych w areszcie i stawianych mu przez reżim zarzutach dotyczących „zniesławienia prezydenta”. Relacjonował, jak „nieznani sprawcy” rozklejali w okolicy jego zdjęcia z napisem „ostrożnie, pedofil”, próbując w ten sposób zdyskredytować go w oczach sąsiadów. Nie wyglądał jednak na człowieka wystraszonego. Przeciwnie. Zabrał naszą ekipę na ulicę Dzierżyńskiego do Domu Polskiego, czyli odebranej właśnie Związkowi Polaków na Białorusi (ZPB) jego głównej siedziby. Stojąc tuż obok popiersia Mickiewicza, opowiadał przed kamerą, że Polacy w Grodnie nigdy nie ulegną dyktatorowi, będą się domagać sprawiedliwości i walczyć o przetrwanie polskości. Przekonywał, że prorządowy Związek Polaków, któremu Aleksander Łukaszenko przekazał kilkanaście odebranych ZPB Domów Polskich (wybudowanych za pieniądze polskiego podatnika), to fikcja i projekt czysto komercyjny.

Mówił prawdę, bo gdy udaliśmy się do ówczesnego prezesa Łukaszenkowskiego związku Mieczysława Łysego, nie był w stanie nawet wyrecytować hymnu polskiego. Tłumaczył się, że „w pierwszej kolejności jest obywatelem Białorusi”. Poczobut opowiadał, jak ludzie reżimu zarabiają na wynajmowanych sklepom powierzchniach Domów Polskich, w których niegdyś tętniło życie polskiej mniejszości, nauczano języka ojczystego.

Andrzej mówił wprost, nie przebierając w słowach, nie szczędził władzom epitetów. Jak na człowieka, który niedawno wyszedł z aresztu i został skazany przez reżimowy sąd na trzy lata pozbawienia wolności w zawieszeniu, zachowywał się bardzo odważnie. I każdy, kto miał okazję poznać go osobiście, wie, że jest dobrym, inteligentnym i bardzo gościnnym człowiekiem. Ale zarazem stanowczym i bezkompromisowym, zwłaszcza jeżeli chodzi o prawdę.

Wówczas, kilkanaście lat temu, wygrał z reżimem. Na wolność wyszedł po interwencji polskiej dyplomacji, której udało się wpłynąć na ówczesnego szefa białoruskiego MSZ Uładzimira Makieja (zmarł w listopadzie 2022 r.). W 2021 r., gdy wraz z innymi liderami mniejszości polskiej Poczobut trafił za kraty, również podjęto wiele dyplomatycznych zabiegów. Część zakładników Łukaszenki udało się uwolnić.

Polacy wśród więźniów politycznych na Białorusi. „Nie możemy dopuścić, by w łagrach Łukaszenki stracili wiarę w Polskę”

Po sfałszowanych wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 r. na Białorusi rozpoczęły się bezprecedensowe represje. Za kraty można było już trafić nawet z powodu zamieszczonego w sieciach społecznościowych antyrządowego komentarza. Tysiące aktywnych i wykształconych ludzi zdecydowały się wówczas na ucieczkę z kraju. Wiosną 2021 r. trudno było już znaleźć osobę na Białorusi, która chciałaby w jakikolwiek sposób wypowiadać się w zagranicznych mediach, zwłaszcza polskich. Ale Andrzej Poczobut i szefowa ZPB Andżelika Borys postanowili nie milczeć, głośno opowiadali o represjach, wielokrotnie goszcząc m.in. na łamach „Rzeczpospolitej”. Nie uciekali z Białorusi.

Andżelikę Borys służby reżimu zatrzymały 23 marca 2021 r., do mieszkania Poczobuta z rewizją zjawiono się dwa dni później. Represje uderzyły wówczas również w innych liderów mniejszości polskiej w Brześciu, Wołkowysku i Lidze, za kratami znalazły się Anna Paniszewa, Maria Tiszkowska i Irena Bernacka. Na podstawie fałszywych zarzutów wszystkich oskarżono o „podżeganie do nienawiści”, groziło im nawet kilkanaście lat łagrów.

– Na początku maja przebywałam w areszcie w Mińsku (Waładarka), przetrzymywano tam wówczas też inne dziewczyny oraz Andrzeja Poczobuta. Każdego z osobna zaprowadzono do Komitetu Śledczego w Mińsku, po drodze po raz pierwszy zobaczyłam zielone drzewa, bo za murami więzienia nie da się zobaczyć wiosny. Wtedy do Komitetu Śledczego przyszedł polski dyplomata. Zapytał, czy chciałabym się znaleźć w bezpiecznym miejscu. Zgodziłam się – wspomina w rozmowie z „Plusem Minusem” Anna Paniszewa. – Tylko raz zobaczyłam Andrzeja Poczobuta, gdy mijaliśmy się na podwórku więziennym. Był prowadzony przez konwojentów. Powiedział do mnie: „dzień dobry, pani Aniu”. Zdążyłam jedynie odpowiedzieć „dzień dobry”. Nie było możliwości rozmawiać – opowiada. Przekonuje, że do samego końca nie wiedziała, co ją czeka po wyjściu z aresztu.

– Przed opuszczeniem więzienia musiałam podpisać papier, że mam się stawić w komisariacie milicji w Brześciu. Poprosiłam o zwrot moich pieniędzy, bo nie miałam za co wrócić do domu. Ale powiedzieli, że mnie zawiozą. Wówczas zaczęłam podejrzewać, że nie jadę jednak do Brześcia. Towarzyszyło mi pięciu albo sześciu konwojentów w kominiarkach z bronią palną. Przewożono tak jak przewożą najgorszych przestępców. Ale gdy minęliśmy Lidę i pojechaliśmy w kierunku przejścia granicznego Bruzgi, domyśliłam się, że jedziemy do Polski. Ucieszyłam się, nie chciałam wracać do więzienia – opowiada Paniszewa.

Wraz z Tiszkowską i Biernacką 25 maja 2021 r. znalazła się w Polsce. Otrzymała polskie obywatelstwo i nawet startuje w wyborach do Rady Warszawy z listy Prawa i Sprawiedliwości. Twierdzi, że wśród więźniów politycznych na Białorusi jest wielu Polaków.

– Nie chodzi o jedną, dwie czy nawet trzy osoby. Skala jest znacznie większa. Państwo polskie musi się pochylić nad programem pomocy i relokacji Polaków do Polski, uznanych przez Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiosna” za więźniów politycznych – przekonuje.

Przypomina o sprawie obywatela polskiego Ramana Hałuzy, który niedawno stanął przed sądem reżimowym i jest oskarżany o zdradę państwa. Jego nazwisko widnieje na sporządzanej przez „Wiosnę” liście więźniów politycznych. Białoruscy obrońcy praw człowieka wskazują, że Hałuza został aresztowany jeszcze w lipcu 2022 r. po powrocie z Polski (mieszkał tu przez dziewięć lat, studiował i otrzymał obywatelstwo).

– Nie możemy dopuścić to tego, by nasi rodacy w łagrach Łukaszenki stracili zdrowie albo wiarę w Polskę – mówi.

Zdrowie szefowej ZPB po roku spędzonym w więzieniu znacząco się pogorszyło, wyszła na wolność w kwietniu 2022 r., dopiero wtedy, gdy jej mama zwróciła się do dyktatora z prośbą o ułaskawienie. Łukaszenko tak tłumaczył swoją decyzję w rządowych mediach: – Wszyscy byli przeciwko. Powiedziałem: „I co z tego, państwo wywróci? Nie. Trzeba uwolnić”. Mama przyjechała. Powiedziałem: „Oddajcie ją mamie”. Wszystko według prawa.

Przez dłuższy czas Andżelika Borys nie pojawiała się publicznie i nawet zniknęła z mediów społecznościowych. W kwietniu 2023 r. udzieliła wywiadu „Rzeczpospolitej” i przyznała, że w czasie pobytu w więzieniu nie zgodziła się na opuszczenie kraju. – Tak, otrzymałam wówczas taką propozycję, ale odmówiłam [...] Nie chciałam porzucić swoich przyjaciół – tłumaczyła. Przekonywała, że Poczobut wówczas również „stanowczo odmówił wyjazdu”.

Od tamtej pory Borys nie udziela się w mediach, ale co jakiś czas przyjeżdża do Polski. W styczniu tego roku pojawiła się w Senacie. Stojąc obok marszałek Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, mówiła o potrzebie „zachowania polskiej kultury na Białorusi” i przypominała, że mieszka tam około 300 tys. Polaków.

Dzisiaj w Grodnie Borys nadal uczy dzieci języka polskiego, oprowadza młodzież po ważnych dla Polaków miejscach. Poczobuta zaś w lutym 2023 r. reżimowy sąd skazał na osiem lat łagru. Jego zdjęcie stojącego z podniesionym czołem w klatce w sali sądowej i patrzącego prosto w oczy konwojenta obiegło wówczas cały wolny świat.

Czytaj więcej

Łukaszenko i Prigożyn. Co wagnerowcy w Mińsku oznaczają dla Białorusi

Rozmawiamy z Łukaszenką przez państwa trzecie, pomagał Watykan. Aleksander Kwaśniewski: Nie mam wielkich nadziei

Uwolnienie Polaków w 2021 r. nie było tylko gestem dobrej woli reżimu. Wówczas rzeczniczka dyktatora Natalia Ejsmont zdradziła, że do Mińska dzwonił w tej sprawie były prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew, z którym Łukaszenko zna się od ponad trzech dekad i któremu nie mógł odmówić. Z naszych informacji wynika, że wówczas w rozmowach ze stroną kazachską udział brał również prezydent Aleksander Kwaśniewski. W rozmowie z „Plusem Minusem” były prezydent RP potwierdził to, nie zdradzając szczegółów.

Czy dzisiaj jest szansa na uwolnienie Andrzeja Poczobuta? – Sytuacja geopolityczna jest bardzo zła i nie sposób wyciągać optymistycznych wniosków. Trzeba jednak pamiętać, że w polityce różne rzeczy się dzieją i czasami trzeba wykorzystywać takie niewielkie momenty nazywane „oknami możliwości”. Nie wiem, kiedy coś takiego może się wydarzyć. Po pierwsze, trzeba głośno żądać uwolnienia Poczobuta, tak jak robią to dziennikarze i politycy w Polsce, ale też uruchamiać w tej sprawie opinię międzynarodową. Po drugie, trzeba szukać takich możliwości, gdy niewielkie okienko się otworzy. Być może wtedy coś się uda zrobić – mówi „Plusowi Minusowi” Kwaśniewski. – Patrząc na to, jak wszystko się komplikuje, nie mam wielkich nadziei. Dzisiaj Łukaszenko jest w rękach Putina i jego poziom elastyczności, którą czasami miał, jest już bliski zera. A bez jego decyzji nic nie da się zrobić – twierdzi były prezydent RP.

Jeszcze za rządów PiS w MSZ przekonywano, że ciągle podejmowane są działania na rzecz uwolnienia Poczobuta. Swojego zaangażowania w tę sprawę nie ukrywał też prezydent Andrzej Duda. Ze względów oczywistych szczegółów nigdy nie zdradzano, by nie zaszkodzić działaniom dyplomatów i innych uczestniczących w tym osób. Tymczasem 25 marca minęły już trzy lata, odkąd Poczobut siedzi za kratami.

Jak sprawić, by dziennikarz i jeden z liderów mniejszości polskiej wyszedł na wolność? Zapytaliśmy o to rzecznika MSZ Pawła Wrońskiego, który jeszcze do niedawna był redakcyjnym kolegą Poczobuta (ten pracował dla „Gazety Wyborczej”).

– MSZ podejmuje szerokie działania, również poprzez państwa trzecie, które utrzymują stosunki z Łukaszenką. Nie mogę powiedzieć, o które dokładnie państwa chodzi, ale rozmowy prowadzone są z kilkoma bardzo poważnymi krajami. Były też próby interwencji poprzez Kościół, poprzez nuncjusza apostolskiego – mówi „Plusowi Minusowi” Wroński. Szczegółów nie zdradza. Jednocześnie dodaje, że szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski postuluje zaostrzenie sankcji UE wobec Białorusi.

Kościół ma długą historię relacji z reżimem Łukaszenki i w zasadzie pozostaje dzisiaj jedyną niepodporządkowaną dyktatorowi instytucją w kraju. Nieoficjalnie duchowni katoliccy przyznają, że walczą o przetrwanie i zdają sobie sprawę z tego, że muszą ważyć każde słowo. W tyle głowy mają też to, że w kraju dominuje moskiewski patriarchat i tylko czeka na ich potknięcie. A katolików i tak nie jest wielu, to zaledwie 12–15 proc. Białorusinów.

W ostatnich latach w Kościele na Białorusi zmienił się zwierzchnik. Abp Tadeusz Kondrusiewicz przeszedł na emeryturę po tym, gdy w sierpniu 2020 r. potępił przemoc wobec protestujących przeciw sfałszowaniu wyborów i modlił się pod murami aresztu. Przez to nie był wpuszczany do kraju po powrocie z pielgrzymki z Polski. Łukaszenko zgodził się na jego powrót dopiero po osobistej interwencji papieża Franciszka, ale postawił warunki. Od tamtej pory Kościół zamilkł, mimo że za kratami obecnie przebywa kilku księży (w tym ks. Henryk Okołotowicz).

To wszystko nie oznacza, że Watykan nie prowadzi rozmów z władzami w Mińsku. W przeszłości Stolica Apostolska kilkakrotnie była jedynym miejscem w Europie, do którego zapraszano Łukaszenkę i w pewnym sensie wyprowadzano go z izolacji. I dyktator o tym pamięta. Dlatego dla katolickiego duchowieństwa zawsze będzie trzymał otwarte drzwi.

Łukaszence zależy, by wysłać Andrzeja Poczobuta do Polski. On nie chce. „Jest u siebie”

Znany konsultant polityczny Witalij Szklarow urodził się na Białorusi, ale od wielu lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. W swojej karierze doradzał m.in. sztabom wyborczym Angeli Merkel i Berniego Sandersa. Latem 2020 r., gdy w kraju trwało już przygotowanie do wyborów prezydenckich, postanowił odwiedzić na Białorusi mamę. Został aresztowany i oskarżony o udzielanie pomocy opozycji, a w szczególności Siarhejowi Cichanouskiemu (skazanemu później na 18 lat łagru mężowi Swiatłany Cichanouskiej, która wówczas wystartowała w wyborach zamiast męża). Szklarow zaprzeczał i pewnie też zostałby skazany na więzienie, gdyby w październiku 2020 r. do Łukaszenki nie zadzwonił ówczesny sekretarz stanu USA Mike Pompeo. Nie bez znaczenia zapewne był też fakt, że Szklarow ma obywatelstwo Stanów Zjednoczonych, a jego żona jest amerykańską dyplomatką (w momencie jego uwięzienia pracowała w ambasadzie USA w Kijowie).

Swoją obywatelkę z łagru Łukaszenki uratowała też Szwajcaria. Natalia Hersche, podobnie jak Szklarow, odwiedzała bliskich latem 2020 r. Znalazła się w wirze protestów, podczas jednego z nich zerwała kominiarkę funkcjonariuszowi OMON. Została za to skazana na dwa i pół roku łagru. W lutym 2022 r. w więziennym ubraniu w towarzystwie szwajcarskich dyplomatów prosto z celi przywieziono ją na lotnisko w Mińsku. W sprawę angażował się ówczesny prezydent Szwajcarii Ignazio Cassis. Ceną za uwolnienie więźniarki prawdopodobnie było to, że szwajcarska ambasador złożyła na ręce Łukaszenki listy uwierzytelniające, mimo że od 2020 r. Zachód nie uznaje go za prezydenta. Wielu ambasadorów europejskich po zakończeniu kadencji z tego powodu wróciło do swoich stolic, a do Mińska wysłano na ich miejsce dyplomatów niższej rangi – chargé d’affaires (tak zrobiła m.in. Polska).

Jest jeden kraj w UE, który ma dobre relacje z Mińskiem. Szef węgierskiego MSZ Péter Szijjártó kilkakrotnie odwiedzał Białoruś, a nawet spotkał się z Łukaszenką w październiku ubiegłego roku. W warunkach de facto zamrożonych relacji pomiędzy Warszawą a Mińskiem Budapeszt też mógłby być potencjalnym pośrednikiem w kontaktach z białoruskim dyktatorem.

– Podstawowym problemem jest to, że Andrzej Poczobut nie chce opuszczać swojego kraju, bo uważa, że jest u siebie. I – z tego, co mi wiadomo – zdania nie zmienia. A Łukaszence z kolei zależy na tym, by wysłać go do Polski – mówi „Plusowi Minusowi” dobrze poinformowany rozmówca w Warszawie.

Jeszcze w 2021 r. pojawiało się wiele informacji o tym, że do Poczobuta w więzieniu kilkakrotnie przychodził wysłannik Łukaszenki z propozycją napisania prośby o ułaskawienie do „prezydenta Białorusi”. Dotychczas zrobiło to już kilku więźniów politycznych. Andrzej miał stanowczo odmówić.

Czytaj więcej

Ks. Aleksander Czokow: Jeszcze nie możemy wybaczyć Rosjanom

Wzywają Polskę do blokady pociągów towarowych na granicy z Białorusią. „Łukaszenko poniósłby ogromne straty”

Poczobuta skierowano do Nowopołocka, do najgorszego zakładu karnego na Białorusi, placówki o zaostrzonym rygorze. Swoje wyroki odsiadują tam przeważnie recydywiści i kryminaliści. Od ponad miesiąca rodzina nie otrzymuje od niego listów i nie wie, co się z nim dzieje. Wiadomo jedynie, że wcześniej kilkakrotnie był przetrzymywany w karcerze, pozbawiano go leków (a ma problemy z sercem). Więźniowie w łagrach Łukaszenki nie mają żadnych praw, zwłaszcza polityczni, którym administracja kolonii karnej przyczepia żółte plakietki.

– Rozmawiałem z osobami, które spędziły w Łukaszenkowskich łagrach przynajmniej dwa–trzy lata. Mówią, że „polityczni” są torturowani i bici. Doświadczył tego mój przyjaciel dziennikarz Dzianis Iwaszyn (skazany na 13 lat więzienia – red.), który został brutalnie pobity przez administrację więzienną, a w papierach medycznych wpisano, że upadł w pociągu. Kilku więźniom strażnicy więzienni złamali ręce tylko za to, że ci mieli odwagę podać rękę Siarhejowi Cichanouskiemu – mówi „Plusowi Minusowi” Aleś Zarembiuk, prezes Białoruskiego Domu w Warszawie, który pomaga byłym więźniom politycznym. – Więźniowie nie przekazują takich informacji rodzinie, bo mogą zostać zamordowani za kratami, tak jak Witold Aszurak, którego zabito w więzieniu dwa lata temu. Polityczni często trafiają do izolatki, pozbawia się ich kontaktów z rodziną, snu, nie pozwala czytać, rozmawiać z innymi więźniami – twierdzi.

To dlatego dłuższy brak kontaktu z więźniem politycznym, tak jak w przypadku Andrzeja Poczobuta czy Mikoły Statkiewicza (rodzina nie otrzymuje od niego listów od ponad roku), budzi wielki niepokój. – Tych najbardziej odważnych i twardych liderów chcą złamać, zniszczyć, pozbawić zdrowia – alarmuje Zarembiuk.

Białoruscy opozycjoniści w ostatnim czasie przeprowadzili w Warszawie kilka protestów, m.in. przed kancelarią premiera, siedzibą Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Biurem Parlamentu Europejskiego w Polsce. Czego się domagają? Chcą, by polskie władze podjęły decyzję o zablokowaniu przewozu towarów koleją przez granicę z Białorusią, co nie tylko uderzyłoby w gospodarki białoruską i rosyjską (poprzez Białoruś Rosja omija część sankcji nałożonych na nią po inwazji na Ukrainę), ale i zakłóciłoby tranzyt towarów przez białoruskie terytorium pomiędzy Europą a Chinami i państwami Azji Centralnej.

– Część towarów z Chin przyjeżdża do Europy wyłącznie drogą kolejową poprzez Białoruś. Drugi taki szlak biegnie przez Turcję, ale jest bardziej skomplikowany. Wówczas Polska i cała UE mogłaby postawić dyktatorowi ultimatum i domagać się uwolnienia Poczobuta i innych więźniów politycznych. Łukaszenko poniósłby ogromne straty, bo zarabia na tranzycie i wykorzystuje wracające z Europy do Chin pociągi. Poza tym presja ze strony Pekinu i innych zainteresowanych państw też byłaby duża. Ich nie obchodzą prawa człowieka, ale umieją liczyć pieniądze. Chodzi o gospodarkę – mówi „Plusowi Minusowi” Dzmitry Bałkuniec, przebywający w Polsce białoruski opozycjonista. Zwraca też uwagę na pewną hipokryzję, gdyż pasażerski ruch kolejowy został wstrzymany już dawno temu, ale nie towarowy. Apel do polskiego rządu w tej sprawie poparło ostatnio 26 noblistów, w tym również białoruska pisarka Swiatłana Aleksijewicz, ukraińska obrończyni praw człowieka Ołeksandra Matwijczuk i redaktor zamkniętej w Rosji opozycyjnej „Nowej Gazety” Dmitrij Muratow.

– Pomysł nie jest nowy, mówi się o tym od 2020 r., odkąd Łukaszenko rozpoczął bezprecedensowe represje. Dotychczas nie było woli politycznej w tej sprawie ani w Polsce, ani w innych państwach UE. Teraz w Warszawie zmienił się rząd i mamy nadzieję, że podejście się zmieni. Spotykaliśmy się w tej sprawie z polskim MSZ, wiedzą o naszym apelu – twierdzi Bałkuniec. Przekonuje, że wprowadzone dotychczas sankcje nie są skuteczne i w żaden sposób „nie zmuszają Łukaszenki do ustępstw”.

Paweł Łatuszka: Andrzej Poczobut już jest bohaterem dla Polaków i Białorusinów

Paweł Łatuszka niegdyś był ministrem kultury na Białorusi, ale też ambasadorem w Polsce i we Francji. Gdy wybuchły protesty, stał na czele najstarszego białoruskiego teatru im. Janki Kupały w Mińsku. Był jednym z nielicznych urzędników, którzy potępili dyktatora. Z tego powodu musiał uciekać do Polski. Zna Łukaszenkę osobiście, wielokrotnie z nim rozmawiał. – To człowiek, który nigdy nic nie robi pod presją. Chyba że presja będzie tak mocna, że stworzy dla niego osobiste ryzyko. Zablokowanie handlowego połączenia kolejowego takie ryzyko by stworzyło, bo zaczęłyby na niego naciskać państwa trzecie. Jeżeli nic się nie zrobi, więźniowie polityczni długo będą siedzieć za kratami – mówi „Plusowi Minusowi” Łatuszka, który obecnie jest zastępcą Swiatłany Cichanouskiej w Zjednoczonym Gabinecie Przejściowym (rządzie na uchodźstwie).

Zablokowanie tranzytu towarów z Chin do UE poprzez Białoruś mogłoby skutkować zaostrzeniem relacji pomiędzy nie tylko Warszawą, ale całą Unią Europejską z Pekinem. A to oznacza, że podjęcie takiej decyzji nie będzie proste. Czy w jakiś inny sposób da się zmusić Łukaszenkę do uwolnienia Poczobuta i innych więźniów politycznych? – Nie da się wykluczyć, że dyskretne rozmowy z nim w tej sprawie mogą trwać. Myślę jednak, że może wysunąć tak duże żądania, że będą uderzały w interes państwa polskiego albo wymuszały jakieś działania Polski w UE. Jest też inna opcja. Można skorzystać z pośredników w postaci byłych wpływowych polityków europejskich albo poprosić o pomoc świat arabski, bo w jednym z tych państw Łukaszenko przechowuje swoje pieniądze – twierdzi Łatuszka.

W marcu ubiegłego roku dyktator podczas jednego z wystąpień zaproponował „wymianę” Poczobuta na Łatuszkę i innych przebywających w Polsce białoruskich opozycjonistów. – Do wieczora załatwimy sprawę – ironizował. Łatuszka w odpowiedzi zadeklarował, że wróci na Białoruś, ale pod warunkiem, że dyktator uwolni wszystkich więźniów politycznych. W Mińsku nikt tego nie skomentował.

– Łukaszenko proponuje więźniom politycznym zwrócenie się do niego z prośbą o ułaskawienie. Ale wygląda na to, że Andrzej Poczobut nie chce pisać do Łukaszenki, uznawać go za prezydenta i przyznawać się do czynów, których nie popełniał. W ten sposób sygnalizuje również nam, że przebywając tam, ofiaruje się dla większej sprawy. Pokazuje, że problem jest szerszy, że w łagrze siedzi nie tylko on, ale cały naród Białorusi. Poczobut już jest bohaterem dla Polaków i Białorusinów – mówi Łatuszka.

Czytaj więcej

Nazizm po rosyjsku. Jak Rosjanie znęcają się nad więźniami

Andrzej Poczobut i Andżelika Borys podtrzymują na duchu. „Nadzieja na przetrwanie polskości”

Zakazany przez Łukaszenkę Związek Polaków na Białorusi przeniósł swoją działalność do podziemia. Każdy, kto publicznie przyzna się do członkostwa w tej organizacji, w świetle prawa może trafić za kraty. Wielu naszych rozmówców po tamtej stronie żelaznej kurtyny przyznaje, że zarówno Andrzej Poczobut, jak i Andżelika Borys swoją postawą podtrzymują ich na duchu. Bo działalność polskiej mniejszości nie ustaje. Sprzątane są groby polskich żołnierzy, obchodzi się święta narodowe, uczy młodzież języka ojczystego. Tylko nie robi się tego publicznie.

– To, że Andżelika i Andrzej pozostają na terenie Białorusi, daje ludziom nadzieję na przetrwanie naszej organizacji, przetrwanie polskości w tych bardzo ciężkich warunkach. Także postawa Andrzeja w więzieniu ma dla nas bardzo duże znaczenie. Jeżeli on, będąc za kratami, miał tyle odwagi, to my też nie mieliśmy prawa się poddawać. Aczkolwiek przyjmiemy każdą jego decyzję, bo zależy nam przede wszystkim na tym, by jak najszybciej został uwolniony. Musimy ratować Andrzeja, chodzi o życie człowieka – mówi „Plusowi Minusowi” Marek Zaniewski, przebywający w Polsce wiceprezes Związku Polaków na Białorusi. – Najważniejszym osiągnięciem jest to, że w 2024 r. polskość na Białorusi wciąż trwa – dodaje.

Przed pomnikiem Ewakuacji Bojowników Getta Warszawskiego natknąłem się niedawno na grupę nastolatków. Ich polszczyzna zdradzała, że przyjechali z daleka. Litwa? Białoruś? – Grodno – dumnie odpowiedziała opiekunka grupy. Od razu zaprosiłem ich do mieszczącej się tuż obok redakcji „Rzeczpospolitej”. Dzieciaki po raz pierwszy zobaczyły, jak powstaje gazeta, jak pracują redaktorzy i wydawcy serwisów internetowych oraz wydania papierowego. Tego nie mieli w swoich planach, lada moment czekała ich wizyta w pobliskim Muzeum Powstania Warszawskiego. Na pożegnanie każdy dostał świeżą poranną gazetę.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku