Sytuacja gospodarcza. Ale nie jest aż tak tragiczna, jak chcemy to widzieć w Polsce. Na razie Łukaszenko nawet nie luzuje represji, które – dodajmy – nie są już niczym uzasadnione. De facto nie ma już bowiem żadnego poważniejszego oporu przeciwko reżimowi wewnątrz kraju. Represje mają charakter wyłącznie prewencyjny.
Przez prawie dwa lata polska dyplomacja nie potrafiła wyciągnąć z więzienia Andrzeja Poczobuta. Czy rząd zrobił wszystko, co było możliwe?
Myślę, że tak. Tyle że Łukaszenko nigdy nie odda nic za darmo. A my nie mamy mu nic do zaoferowania. Reżim chciałby pewnie poluzowania sankcji. I gdyby nie wojna w Ukrainie, to można byłoby te sankcje luzować. Ale jest wojna i nie możemy tego zrobić, więc nie mamy nic dla Łukaszenki. Pamiętam, jak Andrzej Poczobut został zatrzymany w 2010 r. Ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski chciał zabrać głos w tej sprawie, ale poprosiłem go, by tego nie robił. Zgodził się, a ja skontaktowałem się z ministrem Makiejem i poprosiłem go o uwolnienie Poczobuta. Wyszedł na wolność dzięki osobistej decyzji szefa białoruskiej dyplomacji, ale też dzięki temu, że minister Sikorski pozwolił placówce działać. Gdyby publicznie zażądał uwolnienia Poczobuta, ten już wtedy pozostałby w więzieniu. W 2021 r., gdy ponownie został zatrzymany, nie było szans, by to powtórzyć. Inna sprawa, że w mojej ocenie zaraz po wyborach należało stamtąd ewakuować działaczy Związku Polaków na Białorusi (nieuznawanego przez Łukaszenkę – red.). Nie wiem, czemu do tego nie doszło.
Pewnie dlatego, że czołowi działacze chcieli pozostać w kraju.
Na Białorusi jest ok. 1500 więźniów politycznych. Statystycznie, biorąc pod uwagę liczbę obywateli pochodzenia polskiego, takimi więźniami powinno być – w zależności od danych – od 50 do 250 osób. Tymczasem poza Andrzejem Poczobutem za kratami nie ma z Polaków nikogo. Żal mi jest Andrzeja Poczobuta, ale nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że Polacy na Białorusi są szczególnie prześladowani.
Całkowicie zrusyfikowano jedyne dwie polskie szkoły w Grodnie i Wołkowysku. Działaczy ZPB przesłuchiwano i zastraszano, niektórzy musieli uciekać do Polski. To nie są prześladowania?
Oczywiście, stopień przestrzegania praw mniejszości jest dalece niezadowalający, ale zarazem niedobrze się stało, że liderzy mniejszości polskiej, a szczególnie Andrzej Poczobut, z punktu widzenia władz byli jednocześnie liderami mniejszości i opozycjonistami. To zawsze było obarczone nadmiernym ryzykiem. Pytanie, co dalej. Ja stawiałbym przede wszystkim na edukację i naukę polskiego, a nie na prawa polityczne mniejszości, bo obawiam się, że jeżeli Polacy na Białorusi nie będą znać języka polskiego, to będą się raczej rusyfikować, niżeli białorutenizować, a to oznacza, że może nas czekać scenariusz litewski, czyli zderzenie polskiej mniejszości z kiedyś przecież demokratyczną białoruską elitą polityczną. Myślę, że rosyjskie służby obstawiają taki właśnie scenariusz.
W książce idzie pan dalej i stwierdza, że trzeba repatriować Polaków z Białorusi. Czy to nie byłoby zbyt odważne posunięcie?
Nie, bo Polska przeżywa kryzys demograficzny. Wszystkie dane wskazują, że musimy ściągać migrantów. Różnorodność jest wartością, ale spoistość społeczna jest, w mojej ocenie, nie mniejszą wartością. I dlatego stawiałbym na ściąganie Polaków z Białorusi.
A czy to nie jest tak, że masowa repatriacja doprowadziłaby do końca polskości na Kresach?
To i tak już tylko przeszłość, historia. Poza tym nigdy nie słyszałem, by Polacy na Wschodzie byli naszym atutem. Jakoś dziwnie tak się złożyło w polskiej dyplomacji, że zawsze był to tylko ponoć kłopot.
W 2025 r. na Białorusi mają się odbyć kolejne wybory prezydenckie. Czy Aleksander Łukaszenko może formalnie przekazać komuś władzę i rządzić z zaplecza?
Myślę, że dzisiaj nawet on sam jeszcze nie wie, jaki scenariusz realizować. Ważny jest przyszły rok, bo mija wtedy 30 lat jego rządów. Nie wierzę zarazem w dynastię i przekazanie władzy Koli. To nie pasuje do narodu białoruskiego i nawet przy takiej skali represji mogłoby doprowadzić do buntu społecznego. Problem polega też na tym, że Łukaszenko nie ma nikogo, komu mógłby powierzyć władzę. Nie wierzę więc w oddanie komukolwiek władzy. Już prędzej uwierzę w likwidację stanowiska prezydenta Białorusi i przejście Łukaszenki na stanowisko np. przewodniczącego Wszechbiałoruskiego Zjazdu Ludowego albo wzorem Deng Xiaopinga prezesa związku brydżystów i rządy z tylnego fotela, którym towarzyszyć będzie jednak powolne – rozłożone na lata – oddawanie władzy, lecz zachowywanie zarazem czegoś w rodzaju prawa weta. Ale i na to nie postawiłbym ani grosza, bo koniec końców władza to dla Łukaszenki chyba świętość. Myślę, że będzie rządził aż do śmierci.
Witold Jurasz
Dziennikarz i były dyplomata w Moskwie i Mińsku, autor książki „Demon zza miedzy”. W latach 2010–2011 chargé d’affaires RP na Białorusi.