W lutym 2020 r. zdążyłem odwiedzić Azerbejdżan, zanim zamknięto granice, a Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła wybuch pandemii. W tym czasie świat żył sprawą rozprzestrzeniania się tajemniczego wirusa z Wuhanu. W Baku dyskutowano jednak o czymś zupełnie innym.
Każdy z moich rozmówców, zaczynając od kierowcy taksówki, a na urzędnikach w administracji prezydenta Ilhama Alijewa kończąc, zbaczał na temat Górskiego Karabachu. Każdy z nich próbował mnie uświadamiać, że w świetle prawa międzynarodowego ten separatystyczny region jest częścią Azerbejdżanu. Męczyli mnie historiami sprzed kilkuset lat o szczególnym znaczeniu dla ich kraju terenów oderwanych po upadku Związku Radzieckiego. Nawet dwóch młodych Azerów, których poznałem wieczorem w barze, przekrzykując zachodnią muzykę, próbowało wytłumaczyć mi sens trwającego od niemal trzech dekad konfliktu z Armenią. Dziś już nie pamiętam ich imion. Ale jeden z nich zaskoczył mnie wówczas, twierdząc, że Azerowie i Ormianie tak naprawdę nie czują do siebie nienawiści i już dawno by się pogodzili, gdyby do konfliktu nie wtrącali się „inni”. Zaledwie pół roku później wybuchnie druga wojna karabachska, która przerysuje mapę Zakaukazia i rozpocznie się geopolityczna walka, która jeśli nie zakończy, to znacząco osłabi kilkusetletnie panowanie Rosji w regionie.
Czytaj więcej
Jeden z nich zapytał: „Wie pani, jak traktują kobiety w białoruskich więzieniach?”. Mówili też: „Twoje dzieci wylądują w sierocińcu”. Ciągle powtarzali: „dzieci, dzieci, dzieci”. W końcu się poddałam.
Rewanż Azerów
Pierwszą wojnę w Górskim Karabachu (w latach 1992–1994) Azerbejdżan przegrał z popierającą separatystów Armenią. Świat nigdy nie uznał niepodległości Republiki Górskiego Karabachu (nazywanego przez Ormian Arcachem), w świetle prawa międzynarodowego region zawsze pozostawał częścią Azerbejdżanu, bo wcześniej należał do Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Powołana przez Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie „grupa mińska”, pod przewodnictwem USA, Francji i Rosji, przez niemal trzy dekady bezskutecznie debatowała nad rozwiązaniem konfliktu.
Armenia powierzyła swoje bezpieczeństwo Rosji, przystępując do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), zezwoliła Moskwie na posiadanie bazy wojskowej w Giumri i nawet oddała swoją granicę z również wrogą Turcją pod kontrolę rosyjskich pograniczników z Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Azerbejdżan z kolei wzbogacał się na sprzedaży surowców energetycznych, inwestował w armię, zacieśniał współpracę z bliską kulturowo Turcją, która stała się głównym partnerem strategicznym władz w Baku. I najważniejszym importerem broni.