Armenia dalej od Rosji. Skorzysta Turcja czy Zachód?

Azerbejdżan, Turcja i Zachód toczą bitwę o Armenię z osłabioną i skupioną na innej wojnie Rosją.

Publikacja: 10.02.2023 17:00

Gdy Erywań ostrożnie rozluźnia związki z Rosją, retoryka władz samozwańczej republiki Ormian w Górsk

Gdy Erywań ostrożnie rozluźnia związki z Rosją, retoryka władz samozwańczej republiki Ormian w Górskim Karabachu staje się bardziej prorosyjska. Na zdjęciu wiec w Stepanakercie, na którym domagano się odblokowania korytarza łączącego region z Armenią, 25 grudnia 2022 r.

Foto: Davit GHAHRAMANYAN/AFP

W lutym 2020 r. zdążyłem odwiedzić Azerbejdżan, zanim zamknięto granice, a Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła wybuch pandemii. W tym czasie świat żył sprawą rozprzestrzeniania się tajemniczego wirusa z Wuhanu. W Baku dyskutowano jednak o czymś zupełnie innym.

Każdy z moich rozmówców, zaczynając od kierowcy taksówki, a na urzędnikach w administracji prezydenta Ilhama Alijewa kończąc, zbaczał na temat Górskiego Karabachu. Każdy z nich próbował mnie uświadamiać, że w świetle prawa międzynarodowego ten separatystyczny region jest częścią Azerbejdżanu. Męczyli mnie historiami sprzed kilkuset lat o szczególnym znaczeniu dla ich kraju terenów oderwanych po upadku Związku Radzieckiego. Nawet dwóch młodych Azerów, których poznałem wieczorem w barze, przekrzykując zachodnią muzykę, próbowało wytłumaczyć mi sens trwającego od niemal trzech dekad konfliktu z Armenią. Dziś już nie pamiętam ich imion. Ale jeden z nich zaskoczył mnie wówczas, twierdząc, że Azerowie i Ormianie tak naprawdę nie czują do siebie nienawiści i już dawno by się pogodzili, gdyby do konfliktu nie wtrącali się „inni”. Zaledwie pół roku później wybuchnie druga wojna karabachska, która przerysuje mapę Zakaukazia i rozpocznie się geopolityczna walka, która jeśli nie zakończy, to znacząco osłabi kilkusetletnie panowanie Rosji w regionie.

Czytaj więcej

Rusłan Szoszyn: Lodołamaczka. Swiatłana Cichanouska

Rewanż Azerów

Pierwszą wojnę w Górskim Karabachu (w latach 1992–1994) Azerbejdżan przegrał z popierającą separatystów Armenią. Świat nigdy nie uznał niepodległości Republiki Górskiego Karabachu (nazywanego przez Ormian Arcachem), w świetle prawa międzynarodowego region zawsze pozostawał częścią Azerbejdżanu, bo wcześniej należał do Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Powołana przez Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie „grupa mińska”, pod przewodnictwem USA, Francji i Rosji, przez niemal trzy dekady bezskutecznie debatowała nad rozwiązaniem konfliktu.

Armenia powierzyła swoje bezpieczeństwo Rosji, przystępując do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), zezwoliła Moskwie na posiadanie bazy wojskowej w Giumri i nawet oddała swoją granicę z również wrogą Turcją pod kontrolę rosyjskich pograniczników z Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Azerbejdżan z kolei wzbogacał się na sprzedaży surowców energetycznych, inwestował w armię, zacieśniał współpracę z bliską kulturowo Turcją, która stała się głównym partnerem strategicznym władz w Baku. I najważniejszym importerem broni.

Zubożałe armeńskie wojsko nie miało szans w starciu z azerbejdżańską armią we wrześniu 2020 r. Dobrze uzbrojone i często szkolone w Turcji (według standardów NATO) siły naziemne Baku w powietrzu wspierały tureckie bayraktary. Pojawiały się znikąd i niszczyły wszystko. Władze w Erywaniu rozpaczliwie domagały się od Moskwy, by znajdująca się na terenie ich kraju rosyjska armia broniła sojusznika i wywiązała się z porozumienia ODKB. Wszystko na nic. Zginęło ponad 6,5 tys. ludzi, wojna trwała 44 dni i zakończyła się triumfalnym zwycięstwem Baku oraz odzyskaniem większości utraconych niegdyś terenów. Azerbejdżan potrzebował jeszcze zaledwie kilka dni, by wkroczyć do Stepanakertu (stolica Górskiego Karabachu) i odzyskać całość regionu, ale do gry wkroczył wówczas Władimir Putin, kierując tam 2 tys. swoich żołnierzy w ramach misji pokojowej. W konsekwencji 10 listopada 2020 r. przywódcy Armenii, Rosji i Azerbejdżanu podpisali porozumienie. Na jego mocy Azerowie odzyskali wiele terenów i całkowicie okrążyli resztki separatystycznej republiki. Jedyna droga, która łączy ponad 120-tys. społeczność Ormian w Górskim Karabachu z Armenią, prowadzi poprzez tzw. korytarz laczyński. Od niemal dwóch miesięcy jest nieprzejezdna, a rosyjscy żołnierze, którzy zgodnie z porozumieniami mieli jej pilnować, rozkładają ręce.

Nagle pojawił się miliarder

W połowie grudnia ubiegłego roku drogę zablokowali azerbejdżańscy aktywiści podający się za ekologów. Armenia twierdzi, że to prowokacja władz w Baku, które w ten sposób próbują zagłodzić region i zmusić do kapitulacji. Azerowie zaprzeczają i twierdzą, że aktywiści blokują wyłącznie przejazd ciężarówek z bronią. Prezydent Alijew wprost proponuje zaś mieszkającym w Górskim Karabachu Ormianom zakończenie trwającego od trzech dekad sporu i przyjęcie obywatelstwa Azerbejdżanu. Zapewnia, że będą traktowani tak samo, jak pozostali obywatele jego kraju. Tym, którzy nie chcą akceptować władzy Azerów w regionie, proponuje wyprowadzkę do Armenii. 

Władze w Erywaniu na początku domagały się otwarcia drogi przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze. Azerowie w odpowiedzi pozwali Armenię, oskarżając Ormian o dostarczenie tam uzbrojenia i min.

– To nie jest blokada, bo inaczej nie wpuszczano by tam nikogo. Chodziło o to, że w ostatnim czasie rosyjskie siły zaczęły wwozić tam broń. Ale jest też inny powód protestu ekologów. Na terenie Górskiego Karabachu plądrowane są i niszczone nasze kopalnie złota, do których chcemy mieć dostęp. Masowo wycinane są też lasy – mówi „Plusowi Minusowi” Aslan Ismaiłow, znany azerbejdżański prawnik i działacz społeczny. – Władze w Erywaniu rozumieją, że alternatywą pokoju jest wojna, i nie są w stanie jej prowadzić. Myślę, że już były gotowe podpisać porozumienia pokojowe i zakończyć spór, ale w Górskim Karabachu nagle się pojawił rosyjski miliarder Ruben Wardanian, który zakłócił ten proces. Bo porozumienia pokojowe między naszymi krajami kończyłyby wzajemne pretensje terytorialne i Armenia nie potrzebowałaby obecności rosyjskich żołnierzy – twierdzi.

Ismaiłow uważa, że obecnie mieszkańcy Górskiego Karabachu mają najmniej do powiedzenia w toczącym się od lat sporze. – Są narzędziem w rękach Rosji i diaspory ormiańskiej – przekonuje.

Czytaj więcej

Mychajło Fedorow: Rosjan czeka technologiczna degradacja

Zamrażanie problemu

Pięćdziesięcioczteroletni dziś Ruben Wardanian urodził się w Erywaniu, ale po ukończeniu Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego karierę robił w rosyjskiej stolicy. Fortuny dorobił się na powstającym w latach 90. w Rosji rynku inwestycyjnym, był mocno związany ze Sbierbankiem oraz posiadał udziały w kilku dużych spółkach (m.in. w Kamazie). Został jednym z najbogatszych Rosjan, a w 2021 r. „Forbes” szacował jego majątek na ponad 1 mld dolarów.

Na początku listopada ubiegłego roku Wardanian nagle postanowił przeprowadzić się do Górskiego Karabachu i zostać tam premierem. Wówczas rosyjskie media poinformowały, że prezydent Putin poparł jego wniosek w sprawie rezygnacji z obywatelstwa rosyjskiego. Miliarder tłumaczył swoją decyzję „troską o lokalnych mieszkańców”.

Za jego sprawą retoryka samozwańczych władz w Stepanakercie zaczęła się różnić od tej w Erywaniu. Na początku stycznia armeński premier Nikol Paszynian zrezygnował z przeprowadzenia ćwiczeń wojskowych sił ODKB; miały się odbyć w tym roku na terenie Armenii. Domagał się też, by Rosjanie wywiązali się z porozumienia i odblokowali korytarz laczyński. Wyraził „zaniepokojenie” działalnością rosyjskich sił pokojowych. Wardanian zwołał wówczas w Stepanakercie konferencję prasową i stanął w obronie Rosjan. – Współpracujemy we wszystkim. Obwiniając ich, nic nie osiągniemy. Siły pokojowe powinny pozostać tu na dziesiątki lat, moim zdaniem to jedyna droga – oznajmił. Co więcej, opowiedział się za zwiększeniem rosyjskich sił w regionie. Wtórował mu 2 lutego szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow, który stwierdził, że jeżeli Erywań wyrazi zainteresowanie, wojskowa misja ODKB w ciągu zaledwie dwóch dni może zostać rozmieszczona wzdłuż całej granicy azerbejdżańsko-armeńskiej.

– Wówczas Azerbejdżan i Armenia zostałyby uzależnione od Rosji. Zarówno w Baku, jak i w Erywaniu tego nie chcą. Ale Rosja też nie chce zrezygnować ze swoich ambicji imperialnych. Próbuje zamrozić problem karabachski, by mieć wpływ na region i ciągle móc manipulować – mówi Ismaiłow.

Interesy wielkich graczy

Wygląda na to, że rząd w Erywaniu wyciągnął wnioski z bierności Rosji w czasie jesiennej wojny w 2020 r. i zaczął grać dwutorowo. Paszynian w ubiegłym roku czterokrotnie spotykał się z Alijewym w Brukseli przy pośrednictwie unijnej dyplomacji. W październiku 2022 r. przywódcy obu państw spotkali się również w Pradze. Towarzyszyli im wówczas przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel oraz prezydent Francji Emmanuel Macron. 

Wydawać by się mogło, że podpisanie historycznego porozumienia pokojowego między krajami jest już tylko kwestią czasu. Ale wtedy rozpoczęła się wspomniana blokada korytarza laczyńskiego, a w styczniu 2023 r. prezydent Azerbejdżanu poruszył temat innego korytarza – zangezurskiego. Stwierdził, że jego otwarcie jest nieuniknione „niezależnie od tego, czy chce tego Armenia, czy nie”. Na wypowiedzi te zareagował Paszynian, zarzucając władzom w Baku „eskalowanie sytuacji”. – A może o to chodzi Azerbejdżanowi, by takimi prowokacyjnymi oświadczeniami całkowicie uniemożliwić proces pokojowy? – pytał premier Armenii, występując w parlamencie. Zangezur to region na południu Armenii, przez który prowadzi jedyna droga łącząca Azerbejdżan z należącą do niego Nachiczewańską Republiką Autonomiczną. To strategiczna sprawa dla Baku, gdyż Nachiczewan ma niewielką, ale niezwykle ważną granicę z Turcją. Trwające od kilku lat rozmowy pomiędzy krajami w sprawie budowy dróg i połączeń kolejowych utknęły w miejscu. Nie jest wykluczone, że od rozwiązania tej sprawy zależy przyszłość zablokowanego Górskiego Karabachu.

– Azerbejdżan popełnił błąd, zamykając drogę laczyńską, to nie pozwala naszemu premierowi podpisać porozumienia pokojowego, bo nasze społeczeństwo oraz mieszkańcy Górskiego Karabachu nigdy tego nie uznają. Wygląda na to, że Rosja nie chce zawarcia pokoju ormiańsko-azerskiego, i myślę, że nieprzypadkowo pozwoliła Azerom na zamknięcie jedynej drogi. Jest mnóstwo niesiłowych sposobów udrożnienia korytarza laczyńskiego i wyproszenia z drogi jakichś 20 osób – mówi „Plusowi Minusowi” czołowy armeński politolog Stepan Grigorian. – Tlący się konflikt zapewni Rosji obecność w regionie. Ale tu się też krzyżują interesy wielkich graczy, Rosja nie wchodzi w zwarcie z Azerbejdżanem, bo nie chce konfliktu z Turcją. 

– Przyjaźń z Ankarą jest Moskwie z kolei potrzebna do destabilizacji sytuacji w NATO. Chociażby do zablokowania członkostwa Szwecji i Finlandii. To ich sprawy. Powinni jednak nas bronić w świetle zawartych porozumień w ramach ODKB, ale tego nie robią. Zostaliśmy sami ze swoimi problemami. Dlatego w Erywaniu nie chcą rosyjskiej misji pokojowej na całym odcinku naszej granicy z Azerbejdżanem i dlatego zaprosiliśmy misję UE, za co jesteśmy mocno atakowani przez Moskwę – twierdzi.

Czytaj więcej

Swiatłana Cichanauska: Polska nie może spać spokojnie

Czy Rosja straci monopol

Decyzja szefów dyplomacji państw UE zapadła w styczniu. Około stu cywilnych obserwatorów ma zjawić się na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej już w lutym. Do odblokowania korytarza laczyńskiego wezwał wcześniej Parlament Europejski. Angażując Unię Europejską, w Erywaniu próbują się zabezpieczyć przed ewentualną kolejną falą konfliktu. Zwłaszcza że we wrześniu ubiegłego roku doszło do ponownych starć, w trakcie których zginęło 125 osób. Po kilku dniach ogień wstrzymano, a do Erywania z wizytą niespodziewanie udała się ówczesna szefowa Izby Reprezentantów USA Nancy Pelosi. Wówczas po raz pierwszy na granicy obu państw zjawiło się 40 cywilnych obserwatorów UE, ich misja zakończyła się 19 grudnia.

– Zaproszenie obserwatorów UE to słuszna decyzja naszych władz. W ten sposób Rosja traci monopol w Armenii – mówi Grigorian. Przekonuje, że pomiędzy Brukselą a rządem w Erywaniu trwają obecnie rozmowy o zacieśnieniu współpracy. Armenia, nie licząc Gruzji, jest jedyną demokracją w regionie. 

Czy wobec agresji Rosji nad Dnieprem Ormianie mogą liczyć na gruntowne wsparcie Brukseli i Waszyngtonu? – Jest taka polityczna wola na Zachodzie, ale nasi politycy zabezpieczają się i chcą wcześniej wiedzieć, na jaką konkretnie pomoc może liczyć Armenia. Stawianie takich warunków to błąd. Przede wszystkim wynika z niskich kompetencji naszych rządzących. Wielu młodych ludzi objęło stanowiska po znajomości, nie znają się na rzeczy – przekonuje Grigorian.

Po przegranej wojnie z Azerbejdżanem w Armenii już kilkakrotnie dochodziło do protestów, w trakcie których demonstranci domagali się opuszczenia ODKB. Od miesięcy spekulują o tym miejscowe oraz rosyjskie media. – Wiem, że taki temat jest omawiany w rządzie, i nie wykluczam, że decyzja może zapaść w każdej chwili. Namawiam do tego naszych rządzących, bo uważam, że członkostwo w tej organizacji jest dla Armenii niebezpieczne – mówi erywański politolog.

Turecka szansa

Szansę na zwiększenie swojej roli w regionie dostrzega też Turcja. Mimo napięcia wokół korytarza laczyńskiego Ankara nie zrywa rozmów dyplomatycznych z Erywaniem. Ponad 300-kilometrowa granica pomiędzy krajami jest całkowicie zamknięta od 1993 r. i z armeńskiej strony jest pod kontrolą Rosjan. Tymczasem ostatnio przedstawiciele Armenii i Turcji udali się w okolice armeńskiej miejscowości Margaga, by zbadać stan jedynego zamkniętego mostu, który łączy oba kraje na rzece Araks. Gdyby zapadła historyczna decyzja o przywróceniu ruchu między nimi, puszczono by go tą drogą.

– Armenia nawet jutro jest gotowa do otwarcia granicy i nawiązania relacji dyplomatycznych z Turcją – oświadczył ostatnio wiceprzewodniczący armeńskiego parlamentu Ruben Rubinian, który jednocześnie zajmuje się normalizacją relacji z Ankarą. W ciągu ostatnich dwóch lat w stosunkach pomiędzy nienawidzącymi się dotychczas krajami (m.in. z powodu ludobójstwa Ormian w imperium osmańskim) nastąpiła wyraźna zmiana. Wznowiono połączenia lotnicze, zarówno pasażerskie, jak i transportowe. 

Zawarcie porozumienia z Azerbejdżanem i nawiązanie relacji z Turcją byłoby szansą dla znacznie mniej rozwiniętej gospodarki Armenii. – Zgoda, to by się nam opłacało. Problem polega na tym, że żyjemy w nieprzewidywalnym regionie. Jednego dnia możemy zawrzeć porozumienie pokojowe, a już następnego może wybuchnąć wojna – zastrzega Grigorian.

Nie jest stabilna także wewnętrzna sytuacja w Armenii. Po przegranej wojnie premier Paszynian musiał podać się do dymisji. W obawie przed przewrotem wojskowym rozpisał w 2021 r. przedterminowe wybory. Wygrał je, ale jednocześnie do polityki hucznie powrócił pochodzący ze Stepanakertu Robert Koczarian. Był już prezydentem Armenii w latach 1998–2008 i de facto odsunął od władzy swojego poprzednika Lewona Ter-Petrosjana, który próbował się porozumieć ze społecznością międzynarodową w sprawie Górskiego Karabachu. Koczarian sprzeciwiał się dogadaniu się z Azerbejdżanem, gdyż w latach 1994–1997 był prezydentem separatystycznego regionu. Z odtajnionych niedawno dokumentów Departamentu Stanu USA wynika, że Koczarian, walcząc o władzę z Petrosjanem, pogrzebał możliwość porozumienia, nie dał się wówczas przekonać nawet mocno popierającej Ormian Francji. To przesądziło o losie Górskiego Karabachu na kolejne dekady.

Dzisiaj jego partia Alians Armenia jest drugą siłą w parlamencie. Koczarian twierdzi, że opuszczenie ODKB byłoby „głupotą”, i opowiada się za trwałym sojuszem militarnym z Rosją. Ma też potężnego sojusznika w Stepanakercie – znanego nam już miliardera Rubena Wardaniana. W Erywaniu przyznają, że w obecnej sytuacji każda decyzja dotycząca porozumienia z Azerbejdżanem, którą podejmie Paszynian, może wywołać poważne turbulencje w kraju. – Rządzący zdają sobie z tego sprawę. Wydarzyć się może dosłownie wszystko – mówi Grigorian.

Czytaj więcej

Donbas. Życie na cmentarzu

Krok w przód, dwa w tył

Nawet gdyby Armenii udało się w najbliższym czasie przy pośrednictwie Zachodu znaleźć wspólny język i przełamać impas w relacjach z Azerbejdżanem (i Turcją), pozbyć się wpływów Moskwy nie będzie łatwo. Przez lata Erywań uzależniał swoją gospodarkę od Rosji, np. sektor energetyczny powierzył korporacjom rosyjskim. Dość powiedzieć, że firma Gazprom Armenia jest jednym z największych pracodawców w kraju. Nawet koleją zarządza spółka w 100 procentach należąca do rosyjskich kolei państwowych. Rosja też jest najważniejszym partnerem handlowym Armenii, w 2021 r. wymiana handlowa między oboma krajami wyniosła 2,6 mld dolarów (więcej niż wymiana Armenii z UE, która sięgnęła 1,6 mld dolarów).

– Rosjanie de facto przejęli gospodarkę Armenii i przez to wpływają na sytuację w Erywaniu. Paszynian obawia się, że zostanie obalony, dlatego robi krok do przodu, a następnie dwa do tyłu. I pewnie chciałby się z nami dogadać, ale nie może – twierdzi azerbejdżański prawnik Aslan Ismaiłow.

W lutym 2020 r. zdążyłem odwiedzić Azerbejdżan, zanim zamknięto granice, a Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła wybuch pandemii. W tym czasie świat żył sprawą rozprzestrzeniania się tajemniczego wirusa z Wuhanu. W Baku dyskutowano jednak o czymś zupełnie innym.

Każdy z moich rozmówców, zaczynając od kierowcy taksówki, a na urzędnikach w administracji prezydenta Ilhama Alijewa kończąc, zbaczał na temat Górskiego Karabachu. Każdy z nich próbował mnie uświadamiać, że w świetle prawa międzynarodowego ten separatystyczny region jest częścią Azerbejdżanu. Męczyli mnie historiami sprzed kilkuset lat o szczególnym znaczeniu dla ich kraju terenów oderwanych po upadku Związku Radzieckiego. Nawet dwóch młodych Azerów, których poznałem wieczorem w barze, przekrzykując zachodnią muzykę, próbowało wytłumaczyć mi sens trwającego od niemal trzech dekad konfliktu z Armenią. Dziś już nie pamiętam ich imion. Ale jeden z nich zaskoczył mnie wówczas, twierdząc, że Azerowie i Ormianie tak naprawdę nie czują do siebie nienawiści i już dawno by się pogodzili, gdyby do konfliktu nie wtrącali się „inni”. Zaledwie pół roku później wybuchnie druga wojna karabachska, która przerysuje mapę Zakaukazia i rozpocznie się geopolityczna walka, która jeśli nie zakończy, to znacząco osłabi kilkusetletnie panowanie Rosji w regionie.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi