Swiatłana Cichanauska: Polska nie może spać spokojnie

Jak Moskwie będzie potrzebne wprowadzenie białoruskich sił na terytorium Ukrainy, Łukaszenko to zrobi. Dlatego nieustannie apelujemy do białoruskich żołnierzy, by tego nie czynili, bo ich zadaniem jest bronić państwa, a nie jednego człowieka - mówi Swiatłana Cichanauska, liderka Wolnej Białorusi.

Publikacja: 12.08.2022 10:00

Swiatłana Cichanauska: Polska nie może spać spokojnie

Foto: Biuro Swiatłany Cichanouskiej

Plus Minus: Po wybuchu wojny w Ukrainie Zachód zapomniał o Białorusi?

Przez dwa lata udało się nam zrobić tak dużo na arenie międzynarodowej, że nie da się łatwo wyrzucić Białorusi z agendy. W wielu stolicach świata musieliśmy pokazywać granice pomiędzy Rosją a Białorusią, pomiędzy reżimem a Białorusinami. I to się nam udało. Co prawda dyktator wie, że może robić w kraju wszystko, co tylko zechce, a uwaga świata i tak będzie zwrócona w kierunku Ukrainy. Dopóki Łukaszenko będzie rządził, Polska, Litwa czy Ukraina nie mogą czuć się bezpiecznie.

Łukaszenko udostępnił Rosjanom teren do agresji, ale wciąż swoich wojsk na wojnę nie wysłał. Wie pani dlaczego?

Nie sądzę, by samodzielnie podejmował takie decyzje. Musi demonstrować lojalność wobec Kremla, od którego się uzależnił. Nie ma innych sojuszników. Myślę więc, że jak Moskwie będzie potrzebne wprowadzenie białoruskich sił na terytorium Ukrainy, Łukaszenko to zrobi. Dlatego nieustannie apelujemy do białoruskich żołnierzy, by tego nie czynili, bo ich zadaniem jest bronić państwa, a nie jednego człowieka. Gdyby jednak przekroczyli ukraińską granicę, to doprowadziłoby do całkowitej izolacji Białorusi.

Myśli pani, że Łukaszenko już nie podejmuje samodzielnych decyzji we własnym kraju? Białorusią całkowicie zarządza Putin?

Myślę, że Kreml kontroluje działania Łukaszenki. Samodzielnie dyktator podejmuje decyzje chyba jedynie w sprawie represji. Nie wiem, czyją ostatecznie decyzją było uziemienie pasażerskiego samolotu Ryanair w maju 2021 roku (z opozycjonistą Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie – red.), ale kryzys migracyjny na granicy na pewno nie był tylko pomysłem Łukaszenki. Celem było sprowokowanie podziałów w UE, by skłócić Wspólnotę przed rozpoczęciem wojny w Ukrainie. Ale kraje jeszcze bardziej się zjednoczyły.

Czytaj więcej

Mychajło Fedorow: Rosjan czeka technologiczna degradacja

Doradca ukraińskiego prezydenta Ołeksij Arestowycz w rozmowie z „Plusem Minusem” powiedział, że mimo wszystko Łukaszenko zachował komunikację z Kijowem, ale też prowadzi rozmowy z Zachodem.

Nic mi o tym nie wiadomo. Nie sądzę, by takie rozmowy, jeżeli mają miejsce, trwały na jakimś wysokim poziomie. Ukraina z Białorusią miała bardzo bliskie relacje i pewnie jakieś kontakty zostały zachowane. W sytuacji, w której znajduje się Ukraina, jest to zrozumiałe. Wygląda na to, że Kijów zerwałby relacje z Białorusią tylko w przypadku, gdyby białoruska armia wkroczyłaby do Ukrainy. O rozmowach z Zachodem nic nie słyszałam. Reżim ma swoich przedstawicieli w różnych międzynarodowych instytucjach, w tym w ONZ. Dążymy to tego, by tych ludzi, reprezentujących dyktatora, zastępować przedstawicielami opozycji demokratycznej. Tak się stało w przypadku Rady Europy, gdzie interesy naszego kraju będą reprezentować opozycjoniści i przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego. Zależy nam na tym, by jakiekolwiek rozmowy z Łukaszenką nie były prowadzone ponad głowami Białorusinów. Ale tego, co się dzieje w kuluarach, nikt nie jest w stanie sprawdzić.

A czy Łukaszenko zdradziłby Putina, gdyby Zachód zaproponował mu nietykalność i zniesienie sankcji?

Dla Łukaszenki ważne jest to, by nie pozostać nieudacznikiem i wyjść zwycięsko z sytuacji, w której się znajduje. Ucieczka gdzieś do trzeciego kraju w jego przypadku raczej nie wchodzi grę.

Ale po wybuchu wojny wobec Białorusi wprowadzono znacznie lżejsze sankcje gospodarcze niż wobec Rosji. Czy to znaczy, że Zachód daje reżimowi w Mińsku szansę?

Myślę, że to głównie przez to, że nie wysłał swoich wojsk do Ukrainy. Dlatego pozostają tam zachodnie firmy – np. McDonald’s. Wewnątrz reżimu również rozumieją ryzyka. Wszystko jednak zależy od stopnia zależności Łukaszenki od Putina. Jak na razie Łukaszenko jest traktowany na Zachodzie jako niepełnowartościowy uczestnik konfliktu zbrojnego.

Czy od wyborów prezydenckich 9 sierpnia 2020 roku ludzie Łukaszenki próbowali skontaktować się z pani biurem w Wilnie, rozpocząć jakiekolwiek rozmowy?

Nie. Rozumiemy, że bezpośrednich kontaktów z ich strony nie będzie. Dlatego prosimy różne kraje lub organizacje międzynarodowe o pomoc, by mediowały. To nie jest tak, że jutro siądziemy do stołu na rozmowy z przedstawicielami reżimu, najpierw trzeba zacząć od zakulisowych negocjacji. A takich spotkań jak na razie brak. To nie powinny być rozmowy pomiędzy reżimem a Zachodem, tylko Zachód powinien pośredniczyć w negocjacjach pomiędzy opozycją demokratyczną a dyktatorem. Szukaliśmy takiej możliwości i wiem, że przedstawiciele OBWE próbowali się kontaktować z Mińskiem. Jak na razie do takich rokowań nie doszło.

A czy to nie oznacza, że białoruska opozycja demokratyczna Białorusi utknęła w ślepym zaułku?

Na razie w Mińsku nie chcą rozmów, ale to nie oznacza, że nie będą chcieli rozmawiać jutro. Wygląda na to, że nie ma szybkiego wyjścia z sytuacji, ale reżimowi też nie jest łatwo. W pewnym momencie mogą zmienić zdanie i my powinniśmy być do takich rozmów przygotowani. Musimy zachować jedność i nie możemy dać się podzielić, by mieć mocną pozycję, gdy rokowania się zaczną. Nalegamy na uwolnienie wszystkich więźniów politycznych, ale niestety za kraty trafia coraz więcej ludzi. Liczba więźniów politycznych rośnie. Widocznie Łukaszenko uważa, że to wzmacnia jego pozycję, więc bierze zakładników. Wiem, że Zachód podejmował próby uwolnienia z więzień ciężko chorych ludzi, ale nawet to się nie udało.

Pomiędzy Zachodem a Białorusią jest żelazna kurtyna. Mińsk wrogo traktuje NATO i UE. A czy próbowała pani podejść od strony postradzieckich krajów, takich jak np. Kazachstan czy Armenia? Państwa te lawirują pomiędzy Rosją a Zachodem, ale jednocześnie mają bardzo ciepłe relacje z Mińskiem.

Próbowaliśmy się tam rozejrzeć, bo rozumiemy, że trzeba wykorzystywać wszystkie opcje, przeciągnąć na naszą stronę jak najwięcej krajów. Mieliśmy nieformalne, niejawne kontakty z przedstawicielami wielu postradzieckich państw. Jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że lawirują pomiędzy Zachodem a Rosją. Mają obawy, bo każdy z tych krajów ma sporo do stracenia. W każdym z nich są też frakcje prorosyjskie, wewnętrzne konflikty, sprzeczki. Działamy w tym kierunku, ale nie jest łatwo.

Ostatnio często można usłyszeć opinię, że w sposób demokratyczny nie da się zmienić sytuacji na Białorusi. Wielu ludzi szansy na zdobycie wolności upatruje w Białorusinach walczących po stronie Ukrainy, w pułku Konstantego Kalinowskiego oraz pułku Pahonia. Pojawiają się głosy, że Białorusini powinni stworzyć własną wyzwoleńczą armię za granicą. Co pani o tym myśli?

Takie opinie można było usłyszeć już dawno, ale od niedawna takie poglądy mają coraz więcej zwolenników. Pojawiają się ludzie, którzy mają pewne wizje. W kwestiach wojskowych niewiele mogę pomóc, nie mam takiego doświadczenia. Jeżeli ktoś wie, jak tworzyć armię, niech tworzy. Ale rozprawić się w sposób siłowy z reżimem to nie wszystko. Przecież jest jeszcze Kreml. Więc trzeba byłoby poczekać na to, aż osłabnie Rosja.

Czytaj więcej

Kazachstan na nowej drodze

Prawdziwa armia jednak kosztuje miliardy dolarów. Poza tym czy znalazłby się kraj, który chciałby wziąć odpowiedzialność za to i rozmieścić na swoim terenie cudzą armię? Armię, która mogłaby w każdej chwili ruszyć na Mińsk?

Wątpię w to, że jakikolwiek kraj weźmie na swoje barki taki ciężar. Bo każde państwo dba w pierwszej kolejności o własne bezpieczeństwo. Nie mam wizji co do tego tematu.

Minęły dwa lata, odkąd została pani wypchnięta z własnego kraju. Od tamtej pory odwiedziła pani wiele stolic demokratycznych i spotykała się z wieloma przywódcami wolnego świata. Jak mogłaby pani podsumować swoją działalność na emigracji?

Celem tych podróży było wytłumaczenie światu tego, co tak naprawdę dzieje się na Białorusi. Pozyskaliśmy sojuszników w wielu krajach świata, nawet w Japonii i Australii. Na nowo otworzyliśmy Białoruś dla świata. Głównego celu wewnątrz kraju jeszcze nie osiągnęliśmy, ale przez te dwa lata nie pozwoliliśmy reżimowi przewrócić karty historii. Reżim zachowuje się tak, jak gdyby Białorusini wciąż protestowali na ulicach miast. Powołaliśmy Centrum sytuacyjno-analityczne, wokół którego zjednoczyły się byli funkcjonariusze służb mundurowych z BYPOL (zrzesza byłych policjantów i prokuratorów – red.) i innych organizacji. Mamy też plan „Pieramoha” (Zwycięstwo), do którego dołączyło już ponad 200 tys. ludzi gotowych do działań w odpowiednim momencie. Łukaszenko wciąż nie jest uznawany za prezydenta i mam nadzieję, że tak już pozostanie i nie będzie akceptacji w tej kwestii. Powstała też ogromna międzynarodowa koalicja na rzecz wolnej demokratycznej Białorusi, do której dołączyły państwa UE, USA, Kanada, Norwegia i inne kraje.

Które kraje najbardziej rozumieją problemy Białorusinów?

Najbardziej nas rozumieją nasi sąsiedzi. Mam na myśli Polskę, Litwę i Łotwę. Ale też Estonia nas mocno wspiera. Nasze wyjazdy do innych krajów również nie pozostają bez znaczenia. Włochy są daleko, ale gdyby doszło do głosowania w sprawie Białorusi w jakiejś organizacji międzynarodowej, w Rzymie już wiedzieliby, jaką decyzję podjąć.

Ukraińcy mówią, że Polska odgrywa dzisiaj kluczową rolę dla Kijowa w trakcie trwającej od ponad pięciu miesięcy wojny. A dla Białorusi?

Warszawa okazuje ogromne wsparcie, pomaga Białorusinom, którzy uciekli przed reżimem do Polski. Chyba już z sześć razy rozmawiałam z prezydentem Polski Andrzejem Dudą, to bardzo dużo dla nas znaczy. Na terenie Polski powstało mnóstwo prodemokratycznych białoruskich organizacji i to dzięki polskiemu wsparciu. Rząd premiera Morawieckiego wspiera wiele białoruskich inicjatyw, a szef dyplomacji Zbigniew Rau mówi też w imieniu wolnych Białorusinów w Brukseli i OBWE. Wiele inicjatyw dotyczących Białorusi na arenie międzynarodowej wychodziło właśnie z Polski i Litwy.

A czy to nie jest tak, że reżim Łukaszenki mści się za to dzisiaj na mieszkających na Białorusi Polakach? Prześladując i pozbawiając wolności liderów mniejszości polskiej Andrzeja Poczobuta i Andżelikę Borys?

Andżelika Borys i Andrzej Poczobut bez wątpienia są zakładnikami reżimu. Łukaszenko się mści, zamykając polskie szkoły, prześladując Polaków i niszcząc polskie miejsca pamięci. Dzisiaj reżim chce niszczyć na Białorusi wszystko, co nas łączy z Polską. Ostatnio na pięć lat łagrów została skazana Iryna Słaunikawa, dziennikarka Telewizji Polskiej, od lat związana z Biełsatem. Wyroki na dziennikarzach tej stacji (Kaciaryna Andrejewa, Daria Czulcowa – red.) również są zemstą reżimu za to, że Polska wspiera wolne media.

Ale jak można niszczyć miejsca pamięci i zasypywać cmentarze? W Mińsku już nie widzą granic barbarzyństwa?

Tego nie da się zrozumieć. To cyniczne i bardzo podłe. Granice normalności na Białorusi dzisiaj bardzo się skurczyły. Żadne cywilizowane państwo nie pozwoli na niszczenie swojej historii. A Łukaszenko zakopuje ją koparką. To boli nas i boli też Polskę. Ale to niestety nie wychodzi dalej, tematy te nie przebijają się w świat. Bo trwa wojna. Ten brak uwagi pozwala Łukaszence robić dosłownie wszystko, również z więźniami politycznymi. Polska jednak nigdy nie zapomni tego barbarzyństwa. A my to odbudujemy i jeszcze bardziej upamiętnimy poległych na Białorusi Polaków.

Niedawno spadła na panią fala krytyki ze strony poszczególnych przedstawicieli opozycji demokratycznej. Zarzucają pani uprawianie turystyki politycznej, że ciągle podróżuje pani po świecie, a w kraju nic się nie zmienia. Jak na to pani reaguje?

Gdyby ludzie, którzy zarzucają mi uprawianie turystyki politycznej, zaproponowali jakieś wyjście z sytuacji, w której znalazła się Białoruś, przyznałabym im rację. Kiedy opuściłam Białoruś, nie miałam jeszcze uznania międzynarodowego. A już przede mną z kraju wyjechali inni przedstawiciele ruchu demokratycznego, którzy mieli znacznie większe możliwości. Ale tych możliwości nie wykorzystali.

Dlaczego po wypchnięciu z kraju następnego dnia po wyborach prezydenckich nie ogłosiła się pani prezydentem Białorusi? Przecież wszystko wskazywało na pani zwycięstwo.

Wpłynęło na to kilka czynników. Dosyć świeża była jeszcze historia z Juanem Guaidó, który ogłosił się prezydentem Wenezueli na uchodźstwie. Niektóre kraje go poparły, ale do niczego to nie doprowadziło. Gdybym ogłosiła się prezydentem, poszczególne kraje musiałyby mnie uznać albo nie. A przecież utrzymywaliby kontakty jednocześnie z władzami, które są w Mińsku. Różnie to mogłoby wyglądać i było ryzyko, że proces uznania na arenie międzynarodowej będzie zbyt długi. Poza tym kiedy gdzieś jadę, przywódcy państw spotykają się ze mną jak z liderem wolnej Białorusi, a gdybym się ogłosiła prezydentem, takie spotkania miałyby już zupełnie inne znaczenie. W każdym kraju poważnie by się zastanawiano. Pamiętam, że wielu namawiało mnie do tego ruchu. Twierdzili, że tego potrzebują Białorusini. Ja zaś uważam, że stosunek Białorusinów do mnie się nie zmienił niezależnie od tego, czy ogłosiłam się prezydentem. Łukaszenko tak zrobił i nie ma poparcia rodaków. Dla mnie nie ma znaczenia, za kogo mnie uważają – za lidera opozycji czy lidera narodu. Ważne jest to, co robię.

A kim pani się czuje po tych dwóch latach, które wywróciły pani życie do góry nogami?

Czuje się Białorusinką, która robi to, co trzeba robić w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Gdybym ogłosiła się prezydentem i nic nie robiła, też byłoby źle. Teraz już jest za późno, by o tym myśleć. Upłynęło wiele czasu. Wtedy podjęłam taką decyzję. Czy była słuszna? Nie wiem. Nazywają mnie liderem opozycji, ale muszę często tłumaczyć w wielu krajach, że nie jesteśmy opozycją w rozumieniu zachodnim, bo opozycja to ci, którzy przegrywają wybory i są mniejszością. My zaś reprezentujemy głos wolnych Białorusinów.

Rozważała pani powołanie rządu na uchodźstwie?

Możliwe, że nadszedł czas, by uporządkować działanie sił demokratycznych. Powstało wiele inicjatyw i organizacji, trzeba podzielić kierunki działalności i systematyzować cały proces. By każdy ponosił odpowiedzialność za własny obszar. Mamy świetną ekipę ekonomiczną, ale nie mamy np. ludzi od spraw wojskowych. Jeżeli jakaś właściwa osoba czy organizacja zechce przyjąć część pracy, chętnie się podzielimy obowiązkami. I nie chodzi o to, by mnożyć organizacje i podpinać je pod inne, każdy powinien mieć własny zakres działalności. Nie można całej odpowiedzialności za przemiany na Białorusi przekładać na Cichanouską. Każdy powinien dołożyć do tego własną cegiełkę. Ale nie nazywałabym tego rządem na uchodźstwie. Nie będę rozdawała stanowisk ministerialnych i wskazywała ludzi, nie tworzymy dyktatury. A ponadto te wszystkie rozmowy związane z rządem na uchodźstwie czy parlamentem wywołują więcej sporów i konfliktów niż czynów. Moglibyśmy ugrząźć w niekończących się dyskusjach na ten temat.

Czytaj więcej

Šarunas Liekis: Łukaszenkę trzeba było przekupić, a Niemcy nie mają ambicji

Większość członków Rady I Zjazdu Wszechbiałoruskiego ogłoszonej w marcu 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej po wkroczeniu bolszewików musiała opuścić kraj, do którego nigdy nie wrócili. Od 1997 roku przewodniczącą tej Rady jest mieszkająca w Kanadzie Iwonka Surwiła. Nie chce pani powtórzyć ich losu?

Oczywiście, że nie chcę. Dlatego powinniśmy unikać konfliktów, pracować razem i nie kłócić się o to, kto jest ważniejszy. Nigdy nie pozwoliłam sobie na publiczną krytykę kolegów z opozycji demokratycznej.

Waleryj Cepkało, niedopuszczony do wyborów w 2020 roku kandydat na prezydenta, rozpoczął niedawno dyskusję o środkach, które wydaje UE na działalność opozycji demokratycznej. Sugerował, że jakoby pani biuro zarządza ponad 100 milionami euro.

Ci, którzy poruszają takie tematy, doskonale wiedzą, jak działa Unia Europejska i jak są wydawane jej środki. Wygląda to na atak dezinformacyjny, by dyskredytować naszą działalność. Byśmy przestali rozmawiać o więźniach politycznych, a zaczęli rozmawiać o pieniądzach. A tam, gdzie są pieniądze, zawsze są też kłótnie. Nie da się wziąć od Unii Europejskiej 130 mln euro i gdzieś je schować. To działa zupełnie inaczej. Są odpowiednie sprawozdania finansowe, wszystko jest wyjaśnione i rozłożone po półkach. Ale ludzie, którzy zadają takie pytania i wprowadzają taką narrację, nie szukają odpowiedzi. Ktoś chce nas skłócić i ubrudzić.

Jak mocno pani działalność przeszkadza Łukaszence?

Słyszą mnie na świecie, więc powinnam być głosem swoich rodaków. To nie ja jestem przeszkodą dla reżimu, a uczciwi Białorusini, którzy chcą przemian w swoim kraju. Chcą wyzwolić swoich bliskich z więzień. Jestem jedynie narzędziem, przy pomocy którego wolni Białorusini dążą do tego celu.

A gdyby jutro porzuciła pani działalność i wycofała się z polityki, czy to nie ugasiłoby oporu przeciwko dyktaturze Łukaszenki?

Cichanouską, którą znacie, stworzyli Białorusini. I ich wybór uznaje świat. Gdybym odeszła, musiałby znaleźć się ktoś inny, któremu ludzie powierzyliby te zadania. Ten człowiek musiałby przejść moją drogę od początku. To wydłużyłoby naszą podróż do wolności, a nie mamy już czasu na wewnętrzne spory i przepychanki.

W drugą rocznicę wyborów zorganizowała pani forum Nowej Białorusi, które odbywało się w Wilnie 8–9 sierpnia. Zjechali się tam przedstawiciele najważniejszych demokratycznych sił Białorusi. Czy z tego wyłania się nowa strategia obalenia reżimu?

Musimy usiąść przy stole i porozmawiać ze sobą. Wszystko będzie zależało od tego, czy mamy te same intencje i czy dojdziemy do wspólnej wizji przyszłości. Jedno jest pewne, wspólnie powinniśmy podejmować decyzje co do przyszłości naszego kraju.

Plus Minus: Po wybuchu wojny w Ukrainie Zachód zapomniał o Białorusi?

Przez dwa lata udało się nam zrobić tak dużo na arenie międzynarodowej, że nie da się łatwo wyrzucić Białorusi z agendy. W wielu stolicach świata musieliśmy pokazywać granice pomiędzy Rosją a Białorusią, pomiędzy reżimem a Białorusinami. I to się nam udało. Co prawda dyktator wie, że może robić w kraju wszystko, co tylko zechce, a uwaga świata i tak będzie zwrócona w kierunku Ukrainy. Dopóki Łukaszenko będzie rządził, Polska, Litwa czy Ukraina nie mogą czuć się bezpiecznie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi