Ale jak można niszczyć miejsca pamięci i zasypywać cmentarze? W Mińsku już nie widzą granic barbarzyństwa?
Tego nie da się zrozumieć. To cyniczne i bardzo podłe. Granice normalności na Białorusi dzisiaj bardzo się skurczyły. Żadne cywilizowane państwo nie pozwoli na niszczenie swojej historii. A Łukaszenko zakopuje ją koparką. To boli nas i boli też Polskę. Ale to niestety nie wychodzi dalej, tematy te nie przebijają się w świat. Bo trwa wojna. Ten brak uwagi pozwala Łukaszence robić dosłownie wszystko, również z więźniami politycznymi. Polska jednak nigdy nie zapomni tego barbarzyństwa. A my to odbudujemy i jeszcze bardziej upamiętnimy poległych na Białorusi Polaków.
Niedawno spadła na panią fala krytyki ze strony poszczególnych przedstawicieli opozycji demokratycznej. Zarzucają pani uprawianie turystyki politycznej, że ciągle podróżuje pani po świecie, a w kraju nic się nie zmienia. Jak na to pani reaguje?
Gdyby ludzie, którzy zarzucają mi uprawianie turystyki politycznej, zaproponowali jakieś wyjście z sytuacji, w której znalazła się Białoruś, przyznałabym im rację. Kiedy opuściłam Białoruś, nie miałam jeszcze uznania międzynarodowego. A już przede mną z kraju wyjechali inni przedstawiciele ruchu demokratycznego, którzy mieli znacznie większe możliwości. Ale tych możliwości nie wykorzystali.
Dlaczego po wypchnięciu z kraju następnego dnia po wyborach prezydenckich nie ogłosiła się pani prezydentem Białorusi? Przecież wszystko wskazywało na pani zwycięstwo.
Wpłynęło na to kilka czynników. Dosyć świeża była jeszcze historia z Juanem Guaidó, który ogłosił się prezydentem Wenezueli na uchodźstwie. Niektóre kraje go poparły, ale do niczego to nie doprowadziło. Gdybym ogłosiła się prezydentem, poszczególne kraje musiałyby mnie uznać albo nie. A przecież utrzymywaliby kontakty jednocześnie z władzami, które są w Mińsku. Różnie to mogłoby wyglądać i było ryzyko, że proces uznania na arenie międzynarodowej będzie zbyt długi. Poza tym kiedy gdzieś jadę, przywódcy państw spotykają się ze mną jak z liderem wolnej Białorusi, a gdybym się ogłosiła prezydentem, takie spotkania miałyby już zupełnie inne znaczenie. W każdym kraju poważnie by się zastanawiano. Pamiętam, że wielu namawiało mnie do tego ruchu. Twierdzili, że tego potrzebują Białorusini. Ja zaś uważam, że stosunek Białorusinów do mnie się nie zmienił niezależnie od tego, czy ogłosiłam się prezydentem. Łukaszenko tak zrobił i nie ma poparcia rodaków. Dla mnie nie ma znaczenia, za kogo mnie uważają – za lidera opozycji czy lidera narodu. Ważne jest to, co robię.
A kim pani się czuje po tych dwóch latach, które wywróciły pani życie do góry nogami?
Czuje się Białorusinką, która robi to, co trzeba robić w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Gdybym ogłosiła się prezydentem i nic nie robiła, też byłoby źle. Teraz już jest za późno, by o tym myśleć. Upłynęło wiele czasu. Wtedy podjęłam taką decyzję. Czy była słuszna? Nie wiem. Nazywają mnie liderem opozycji, ale muszę często tłumaczyć w wielu krajach, że nie jesteśmy opozycją w rozumieniu zachodnim, bo opozycja to ci, którzy przegrywają wybory i są mniejszością. My zaś reprezentujemy głos wolnych Białorusinów.
Rozważała pani powołanie rządu na uchodźstwie?
Możliwe, że nadszedł czas, by uporządkować działanie sił demokratycznych. Powstało wiele inicjatyw i organizacji, trzeba podzielić kierunki działalności i systematyzować cały proces. By każdy ponosił odpowiedzialność za własny obszar. Mamy świetną ekipę ekonomiczną, ale nie mamy np. ludzi od spraw wojskowych. Jeżeli jakaś właściwa osoba czy organizacja zechce przyjąć część pracy, chętnie się podzielimy obowiązkami. I nie chodzi o to, by mnożyć organizacje i podpinać je pod inne, każdy powinien mieć własny zakres działalności. Nie można całej odpowiedzialności za przemiany na Białorusi przekładać na Cichanouską. Każdy powinien dołożyć do tego własną cegiełkę. Ale nie nazywałabym tego rządem na uchodźstwie. Nie będę rozdawała stanowisk ministerialnych i wskazywała ludzi, nie tworzymy dyktatury. A ponadto te wszystkie rozmowy związane z rządem na uchodźstwie czy parlamentem wywołują więcej sporów i konfliktów niż czynów. Moglibyśmy ugrząźć w niekończących się dyskusjach na ten temat.
Šarunas Liekis: Łukaszenkę trzeba było przekupić, a Niemcy nie mają ambicji
Rosyjski przywódca to realista, ma racjonalne podejście. Jak Hitler, psychopata i megalomaniak. Cały czas kalkuluje. Nie myśli w kategoriach zawarcia pokoju dla pokoju. Będzie szedł do przodu, dopóki czegoś nie zdobędzie, nie zwycięży. Jest jak bonzo w więzieniu - mówi Šarunas Liekis, litewski politolog i historyk.
Większość członków Rady I Zjazdu Wszechbiałoruskiego ogłoszonej w marcu 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej po wkroczeniu bolszewików musiała opuścić kraj, do którego nigdy nie wrócili. Od 1997 roku przewodniczącą tej Rady jest mieszkająca w Kanadzie Iwonka Surwiła. Nie chce pani powtórzyć ich losu?
Oczywiście, że nie chcę. Dlatego powinniśmy unikać konfliktów, pracować razem i nie kłócić się o to, kto jest ważniejszy. Nigdy nie pozwoliłam sobie na publiczną krytykę kolegów z opozycji demokratycznej.
Waleryj Cepkało, niedopuszczony do wyborów w 2020 roku kandydat na prezydenta, rozpoczął niedawno dyskusję o środkach, które wydaje UE na działalność opozycji demokratycznej. Sugerował, że jakoby pani biuro zarządza ponad 100 milionami euro.
Ci, którzy poruszają takie tematy, doskonale wiedzą, jak działa Unia Europejska i jak są wydawane jej środki. Wygląda to na atak dezinformacyjny, by dyskredytować naszą działalność. Byśmy przestali rozmawiać o więźniach politycznych, a zaczęli rozmawiać o pieniądzach. A tam, gdzie są pieniądze, zawsze są też kłótnie. Nie da się wziąć od Unii Europejskiej 130 mln euro i gdzieś je schować. To działa zupełnie inaczej. Są odpowiednie sprawozdania finansowe, wszystko jest wyjaśnione i rozłożone po półkach. Ale ludzie, którzy zadają takie pytania i wprowadzają taką narrację, nie szukają odpowiedzi. Ktoś chce nas skłócić i ubrudzić.
Jak mocno pani działalność przeszkadza Łukaszence?
Słyszą mnie na świecie, więc powinnam być głosem swoich rodaków. To nie ja jestem przeszkodą dla reżimu, a uczciwi Białorusini, którzy chcą przemian w swoim kraju. Chcą wyzwolić swoich bliskich z więzień. Jestem jedynie narzędziem, przy pomocy którego wolni Białorusini dążą do tego celu.
A gdyby jutro porzuciła pani działalność i wycofała się z polityki, czy to nie ugasiłoby oporu przeciwko dyktaturze Łukaszenki?
Cichanouską, którą znacie, stworzyli Białorusini. I ich wybór uznaje świat. Gdybym odeszła, musiałby znaleźć się ktoś inny, któremu ludzie powierzyliby te zadania. Ten człowiek musiałby przejść moją drogę od początku. To wydłużyłoby naszą podróż do wolności, a nie mamy już czasu na wewnętrzne spory i przepychanki.
W drugą rocznicę wyborów zorganizowała pani forum Nowej Białorusi, które odbywało się w Wilnie 8–9 sierpnia. Zjechali się tam przedstawiciele najważniejszych demokratycznych sił Białorusi. Czy z tego wyłania się nowa strategia obalenia reżimu?
Musimy usiąść przy stole i porozmawiać ze sobą. Wszystko będzie zależało od tego, czy mamy te same intencje i czy dojdziemy do wspólnej wizji przyszłości. Jedno jest pewne, wspólnie powinniśmy podejmować decyzje co do przyszłości naszego kraju.