Rusłan Szoszyn: Lodołamaczka. Swiatłana Cichanouska

Jeden z nich zapytał: „Wie pani, jak traktują kobiety w białoruskich więzieniach?”. Mówili też: „Twoje dzieci wylądują w sierocińcu”. Ciągle powtarzali: „dzieci, dzieci, dzieci”. W końcu się poddałam.

Publikacja: 23.09.2022 17:00

Myślę, że inaczej bym się zachowała, gdybym została przygotowana do rozmów z KGB przez ludzi, którzy

Myślę, że inaczej bym się zachowała, gdybym została przygotowana do rozmów z KGB przez ludzi, którzy doświadczyli takich przesłuchań. Gdybym wiedziała, jakie techniki stosują i na co naciskają – mówi Swiatłana Cichanouska. Na zdjęciu w czasie kampanii prezydenckiej jako rywalka Aleksandra Łukaszenki, Brześć, 2 sierpnia 2020 roku. Czyli osiem dni przed wymuszonym wyjazdem z kraju

Foto: Sergei Grits/AP Photo/East News

Dziesiątego sierpnia [2020 r.] areszt przy ulicy Akreścina był już wypełniony po brzegi zatrzymanymi uczestnikami nocnych protestów. To tam następnego dnia po wyborach udała się Swiatłana – szukała aresztowanych znajomych i wciąż nie wiedziała, co się dzieje z szefową jej sztabu Marią Maroz. W sieci pojawiały się już pierwsze dowody masowych pobić i tortur. Kolegom udało się przekonać liderkę opozycji, by nie opuszczała samochodu i nie podchodziła do zgromadzonego tłumu matek, braci i sióstr przebywających w środku aresztantów.

– Po tym, co się działo w nocy, wiedzieliśmy, że może nas spotkać dosłownie wszystko i nie jesteśmy w stanie się obronić. Udałam się więc sama do aresztu, by się czegoś dowiedzieć, ale przez 40 minut strażnicy nie potrafili mi w żaden sposób pomóc. Swiatłana czekała w samochodzie – opowiada Kawalkowa.

Mniej więcej w tym samym czasie przed sądem postawiono Maroz. Na świadków zgłosiła Cichanouską i Kawalkową, ale nie mogła im przekazać informacji, gdzie dokładnie przebywa. Wynajęty w dniu zatrzymania prawnik rozłożył bezradnie ręce i rzucił jedynie:

– Jak nie przyznasz się do winy, trafisz do więzienia.

Nie przyznała się i zakuta w kajdanki w asyście uzbrojonych ludzi wróciła do mińskiego aresztu przy ulicy Akreścina. Niewykluczone, że gdy siedziała w radiowozie, minął ją odjeżdżający spod murów więzienia samochód liderki opozycji. Gdy jednak trafiła na miejsce przeznaczenia, to już nie był ten sam areszt, w którym dwa dni wcześniej spędziła dobę.

– Widok był straszny. Prowadzono mnie korytarzem wypełnionym czarnymi workami z rzeczami aresztowanych ludzi, którzy stali z twarzami odwróconymi do ściany ze związanymi z tyłu rękami. W workach dzwoniły ich komórki. Podłoga była cała we krwi, funkcjonariusze chodzili po niej jak po kałużach. Jeden z nich podszedł i uderzył pałką w nogi chłopaka, który chciał się jedynie wyprostować, bo ścierpły mu ręce i kark. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że Białorusini potrafią tak traktować Białorusinów – mówi Maria Maroz.

Malutka cela, do której trafiła, miała jedynie cztery miejsca do spania, ale było w niej już 18 kobiet. Spotkała w niej przyjaciółkę ze sztabu Cichanouskiej, Olgę Pawłową (w lutym 2021 roku zostanie skazana na trzy lata aresztu domowego). (…)

Nagle stalowe drzwi paskudnie zatrzeszczały i pojawił się w nich cień strażnika.

– Maria Maroz, na zewnątrz! – rozkazał.

Została wyprowadzona z celi po niespełna czterdziestu minutach, a jej chwilowe współlokatorki oblano wiadrem zimnej wody, by więcej już ze sobą nie rozmawiały, nie machały do stojących pod murami aresztu ludzi i nie śmiały się w celi.

Tego samego dnia Swiatłana Cichanouska miała do załatwienia jeszcze kilka ważnych spraw. Chciała wstąpić na pocztę, by wysłać mężowi paczkę do więzienia. Musiała też zaskarżyć wyniki wyborów. A że główny urząd pocztowy znajduje się kilkaset metrów od siedziby CKW, postanowiła w pierwszej kolejności zawitać do Lidii Jarmoszynej. Udała się tam w towarzystwie kierowcy, prawnika Maksima Znaka, Marii Kalesnikowej i Wolhi Kawalkowej.

– Do środka wejdzie tylko kandydatka – rzucił ochroniarz, blokując wejście.

– Nie pójdzie sama – odparła Kawalkowa.

– To proszę spróbować przez tylne drzwi, może tam wpuszczą – doradził mężczyzna.

Przy drugim wejściu dyżurowali już funkcjonariusze służb. Po dłuższej wymianie zdań wpuścili Swiatłanę do środka, ale w towarzystwie wyłącznie prawnika.

– Minęło ponad pół godziny. Zrozumieliśmy, że dzieje się coś niedobrego, że przecież złożenie skargi tyle nie trwa. Zaczęliśmy się martwić. Powiedzieliśmy mężczyznom przy wejściu, że za moment zwołamy dziennikarzy i powiemy, że zatrzymano kandydatkę na prezydenta. Zaczęli się niepokoić. Po chwili zszedł jakiś mężczyzna w cywilu i dał słowo oficera, że Swiatłanie nic złego się nie stanie – opowiada Kawalkowa. Twierdzi, że mniej więcej w tym samym czasie do budynku weszli jacyś ludzie, którzy na wejściu pokazali czerwone legitymacje. – Mieli przy sobie kamerę, ale wtedy nie wiedzieliśmy, po co była im potrzebna – mówi działaczka.

Kilka godzin później Cichanouska się odnalazła – ale tylko w propagandowych mediach. Opublikowano w nich apel liderki opozycji do rodaków.

– Szanowni obywatele Republiki Białorusi. Ja, Swiatłana Cichanouska, dziękuję wam za udział w wyborach przywódcy państwa. Naród Białorusi dokonał wyboru. Z wdzięcznością i ciepłem zwracam się do wszystkich obywateli, którzy wspierali mnie przez ten czas. Białorusini, apeluję do was o rozsądek i poszanowanie prawa, nie chcę krwi i gwałtu. Proszę, nie stawiajcie oporu milicji i nie wychodźcie na ulice, by nie narażać swojego życia, szanujcie siebie i swoich bliskich – mówiła zapłakana, siedząc na ciemnej skórzanej kanapie na tle zasłoniętych rolet. Czytała tekst z kartki.

Czytaj więcej

Swiatłana Cichanauska: Polska nie może spać spokojnie

Zostałam sama z tymi ludźmi

Maksim Znak, prawnik, który wraz z Cichanouską wszedł do siedziby CKW, nie został wpuszczony do gabinetu, do którego wprowadzono wtedy Swiatłanę. Nie wiemy, co usłyszał. We wrześniu 2021 roku skazano go na dziesięć lat łagru za „udział w spisku i próbę obalenia władz państwowych”.

– Gdy wreszcie wyszedł z budynku, był cały blady – wspomina Kawalkowa. – Wydusił z siebie jedynie, że Swiatłana powiedziała, że przeprasza wszystkich, ale musi być razem z dziećmi. Nie był z nią, znajdowali się w innych pokojach.

Co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami Centralnej Komisji Wyborczej? W mediach krążyły plotki, że straszono ją więzieniem i usłyszała groźby związane z przebywającymi wówczas na Litwie dziećmi. Spekulowano też, że służby pokazały jej nagranie, na którym widać, jak w więzieniu torturują jej męża. W chwili, gdy zaczynałem pisać tę książkę, nie dało się tego zweryfikować. O tym, co naprawdę stało się w CKW, opowie mi dopiero sama Cichanouska, gdy we wrześniu 2021 roku spotkamy się w Wilnie.

– Kiedy weszłam do CKW, chciałam jedynie złożyć skargę, ale człowiek, który miał przyjmować dokumenty, powiedział, że muszę osobiście oddać papier Lidii Jarmoszynej. Wtedy oświadczyłam, że Maksim Znak jest moim adwokatem i chcę, by poszedł ze mną. Powiedział, że nie wolno. Odparłam więc, że zostawię pismo u niego i wychodzę. Zrobiło się jakieś zamieszanie, już wtedy zrozumiałam, że coś jest nie tak. Ten człowiek gdzieś poszedł, a kiedy wrócił, pozwolił mi wejść z prawnikiem – zrelacjonuje.

Z jej przekazu wynika, że w gabinecie szefowej CKW oprócz Lidii Jarmoszynej było również dwóch nieznanych Swiatłanie mężczyzn. Jak się później okazało, byli to ci sami oficerowie, którzy kilka dni wcześniej przesłuchiwali szefową jej sztabu – pułkownik [Andrej] Pauliuczenka i generał MSW [Mikałaj] Karpiankou.

– Macie o czym rozmawiać – oznajmiła nagle Jarmoszyna i skierowała się do wyjścia.

– A pan to kim jest? – zapytali mężczyźni towarzyszącego Swiatłanie prawnika.

– Jestem adwokatem – odparł.

– Ma pan upoważnienie do reprezentowania osoby Cichanouskiej?

Maksim Znak nie miał dokumentu przy sobie, a o jego przyniesienie nie mógł poprosić nikogo z zewnątrz, bo przy wejściu odebrano im telefony komórkowe. Musiał pójść po niego osobiście.

– Gdy tylko wyszedł z pokoju, zamknięto za nim drzwi. Pozostałam sama z tymi ludźmi. To nieprawda, że pokazywano mi jakieś nagrania związane z moją rodziną czy uwięzionym mężem. Próbowano mnie przekonywać, że zostałam w to wszystko wrobiona i że moi współpracownicy jakoby chcieli ze mnie zrobić „ofiarę sakralną”. Twierdzili, że zostałam omamiona przez ludzi, za którymi stoi Zachód. Wiedziałam, że to nieprawda, bo znam przecież Marię (Maroz – przyp. aut.), wiem, że to szczerzy ludzie i nikt nimi nie sterował. A oni mieszali ją z błotem, już nawet wszystkiego sobie nie przypomnę, bo byłam w fatalnym stanie psychicznym – opowie mi w Wilnie. – Jak spowodowali, że coś we mnie pękło? Powiedzieli, że wiedzą, gdzie znajdują się moje dzieci, i że zostaną sierotami. Mówili, że jak wyjdę z budynku CKW, to daleko nie zajdę. Że zostanę szybko aresztowana i trafię do więzienia. Jeden z nich zapytał: „Wie pani, jak traktują kobiety w białoruskich więzieniach?”. Mówili też: „Twoje dzieci wylądują w sierocińcu”. Ciągle powtarzali: „dzieci, dzieci, dzieci”. W końcu się poddałam.

Cichanouskiej podano kartkę z gotowym tekstem. Miała go przeczytać przed kamerą.

– Było tam napisane, że „wybory się odbyły” i że „zwyciężył Łukaszenka”. Powiedziałam im, że nie będę mówiła, że „zwyciężył Łukaszenka”. Resztę przeczytałam, to była już trzecia godzina mojego pobytu w CKW. Oświadczyłam im, że nie wyjadę bez Siarhieja. Odparli, że to niemożliwe. Mówili, że może zostanie ułaskawiony, ale przecież wiedziałam, że nigdy nie poprosi o ułaskawienie. Wtedy rzuciłam, że nigdzie się nie ruszam bez Marii Maroz. Zgodzili się, obiecali, że ją przywiozą. Zawieźli mnie do domu, żebym zebrała rzeczy, następnie przyjechała Maria i pojechaliśmy w kierunku granicy.

Tak Swiatłana będzie wspominała swój ostatni dzień na Białorusi.

– Myślę, że inaczej bym się zachowała, gdybym została przygotowana do rozmów z KGB przez ludzi, którzy doświadczyli takich przesłuchań. Gdybym wiedziała, jakie techniki stosują i na co naciskają.

We wrześniu 2021 roku w Wilnie było po niej widać, że powrót do tamtych dramatycznych wydarzeń sprawia jej ból. Nie opowiedziała jednak wszystkiego. Aleksander Łukaszenka wielokrotnie mówił w mediach, że przed wyjazdem Cichanouskiej na Litwę jakoby kazał „wydać” kobiecie z kasy jednego z państwowych przedsiębiorstw 15 tysięcy dolarów na drogę. By miała, jak mówił, z czego się utrzymać.

– Kiedyś o tym opowiem, ale jeszcze nie teraz – ucięła, gdy o to zapytałem.

Czytaj więcej

Mychajło Fedorow: Rosjan czeka technologiczna degradacja

Przestała żyć własnym życiem

Tam, w budynku CKW, mimo wszystko znalazła w sobie odwagę i postawiła funkcjonariuszom warunek. Gdyby tego nie zrobiła, szefowa jej sztabu zapewne zostałaby skazana na wiele lat łagru, podobnie jak setki innych więźniów politycznych na Białorusi. Dlaczego tak mocno zależało jej na uwolnieniu Marii Maroz?

– Gdy mój mąż wyjeżdżał na Litwę z dziećmi i mamą Swiatłany, powiedział jej, że ręczy głową za jej bliskich i zrobi wszystko, by czuli się tam bezpiecznie. Ale powiedział też, że od tego momentu Swiatłana odpowiada za mnie i nasze dzieci na Białorusi. Widocznie dlatego poprosiła, by mnie uwolniono, jest bardzo odpowiedzialną osobą, zawsze dotrzymuje słowa. Odkąd weszła do polityki, przestała już żyć własnym życiem. To jej krzyż i musi go nieść, myśląc nie tylko o swoich bliskich, ale i o tych, którzy jej zaufali, o więźniach politycznych – mówi Maroz.

Strażnicy więzienni wyprowadzili Marię Maroz z celi po południu 10 sierpnia. Za drzwiami aresztu czekał na nią luksusowy mercedes. Stał przy nim dowódca GUBOPiK-u generał Mikałaj Karpiankou. Po tym, co chwilę wcześniej zobaczyła, nie miała wątpliwości, że to początek jej końca, że będzie bita i torturowana. Wiedziała też, kim jest ten człowiek.

– Proszę się nie martwić, wszystko jest dobrze. Przejedziemy się tylko i porozmawiamy – próbował ją uspokoić mężczyzna, którego poznała podczas pierwszego przesłuchania. Otworzył po dżentelmeńsku drzwi i zaprosił ją do auta, którego wnętrze było wykończone wysokiej jakości drewnem.

– Chce pani zobaczyć Swiatłanę? – zapytał nagle. W głowie Marii się zakotłowało. Wiedziała, że nie może ufać temu człowiekowi, zwłaszcza po tym koszmarze, który widziała w więzieniu. Był jednak kulturalny i proponował spotkanie z przyjaciółką, od której kilka dni temu oddzieliły ją mury aresztu. Nie przypuszczała, że generał MSW zamierza zabrać ją na wycieczkę po stolicy, którą w nocy ogarnęły protesty.

– Wszędzie coś wybuchało, biegali zakrwawieni ludzie. Widziałam samochody opancerzone i funkcjonariuszy w wojskowych mundurach. Byłam w szoku, czegoś takiego w Mińsku nigdy nie było. Poczułam się jak na wojnie. Celowo wozili mnie ulicami, pokazując to wszystko – opowiada. – Zrozumiałam wtedy, że Łukaszenka sfałszował wybory i wybrał siłowe rozwiązanie sytuacji. To nie my zaczęliśmy tę wojnę – mówi.

Rozpłakała się. Samochód zatrzymał się przy siedzibie GUBOPiK-u. Kobiecie pozwolono się umyć i skorzystać z toalety, a w tym czasie skserowano jej paszport. Kilkanaście minut później samochód generała Karpiankoua znów z Marią w środku pędził aleją Niepodległości w kierunku bloku, w którym mieszkała Swiatłana.

– Wyjeżdżacie z kraju, razem pojedziecie do Rosji – oznajmił niespodziewanie kierowca, nie odrywając wzroku od szosy.

– Do Rosji na pewno nie pojedziemy – odparła Maroz.

Na miejsce dotarli już po zachodzie słońca, pod blokiem roiło się od samochodów i autobusów milicyjnych. Obserwując zamieszanie na podwórku, można było odnieść wrażenie, że doszło do jakiejś zbrodni albo że trwa akcja antyterrorystyczna.

– Odprowadzę panią do Swiatłany – oznajmił generał, otwierając drzwi samochodu. Gdy wychodzili z windy, na piętrze już czekał na nich pułkownik Andrej Pauliuczenka. Maria kojarzyła go z przesłuchania. Gdy podeszli do mieszkania i drzwi się otworzyły, po raz pierwszy od dnia wyborów zobaczyła Swiatłanę.

– Nie pamiętam, czy płakałyśmy, ale na pewno mocno przytuliłyśmy się do siebie, tak mocno, jakbyśmy były rodziną – wspomina.

Zaprzyjaźniony z dyktatorem pułkownik zachowywał się wobec kobiet bardzo kulturalnie. Z relacji Marii Maroz wynika, że wtedy w mieszkaniu oznajmił, że mają szansę wyjechać na Litwę, gdzie przebywały już dzieci Cichanouskiej oraz mąż Maroz. Wiedział, że obie mają litewskie wizy, więc z przekroczeniem granicy nie będzie problemów.

Czytaj więcej

Kazachstan na nowej drodze

Trzeba wyjeżdżać jak najszybciej

Swiatłana spojrzała na przyjaciółkę. Popatrzyły sobie prosto w oczy, nie mówiąc ani słowa. Cichanouska dawała znać wzrokiem, że nie chce wyjeżdżać z kraju, ale powiedzieć na głos tego nie mogła. Pauliuczenka doskonale to rozumiał i wiedział, w którym momencie się odezwać, by rozwiać wątpliwości i stłamsić opór.

– Jedziecie na Litwę. Albo obie traficie do więzienia – rzucił, nie pozostawiając im wyboru.

– Czy mogę zadzwonić do męża? – zapytała Maria. Oficer pozwolił jej przejść do drugiego pokoju, by zatelefonowała.

– Aleksander od razu nam powiedział, że jeżeli pozwalają na opuszczenie kraju, to trzeba wyjeżdżać jak najszybciej – wspomina Maroz. Na tym stanęło. Zaczęły pakować rzeczy. Maria nie miała dokumentów dzieci, przepadły gdzieś podczas zatrzymania, dla białoruskich służb bezpieczeństwa nie był to jednak problem. Dwuletnia córka Maroz i jej czternastoletni syn byli już wówczas w drodze z Połocka do Kotłówki, zmierzali do przejścia granicznego z Litwą.

Pauliuczenka oznajmił, że muszą wyjechać za granicę volkswagenem Marii. Od kilku dni kobieta nie wiedziała jednak, co się dzieje z jej autem. (…)

Maria na prośbę Pauliuczenki usiadła za kierownicą, pułkownik zajął miejsce obok niej. Gdy samochód ruszył w kierunku litewskiej granicy, Swiatłana położyła się na tylnych fotelach i się rozpłakała.

Jak wyglądała ich trzygodzinna podróż z najwyższej rangi oficerem białoruskiej bezpieki i jednym z najbardziej zaufanych ludzi dyktatora?

– To nie jest zwykły funkcjonariusz, któremu propaganda wyprała mózg. Jest bardzo inteligentny, przytaczał argumenty z dziedziny gospodarki i mówił o sytuacji międzynarodowej. Ma ogromną motywację i święcie wierzy w to, co robi – opowiada Maroz.

Zmęczona i zdruzgotana kobieta, która jednego dnia prosto z aresztu wylądowała w sądzie, następnie znów trafiła do więzienia, a później przez kilka godzin była wożona przez generała MSW ulicami zbuntowanego Mińska, była głodna i niewyspana. Nie wie, jakim cudem po tylu przeżyciach przejechała nocą jeszcze za kierownicą niemal dwieście kilometrów. Z trudem wraca do swojej rozmowy z Pauliuczenką. Przyznaje, że pewnych rzeczy nie pamięta, innych zaś „nie chce pamiętać”.

– Mówiłam mu, że na Białorusi nie ma wolności i że ludziom żyje się kiepsko. Stanowczo zaprzeczał i podawał przykłady państw, gdzie pod względem praw człowieka i dobrobytu sytuacja jest o wiele gorsza – wspomina.

Twierdzi, że Swiatłana niemal całą podróż przepłakała na tylnym siedzeniu, ale w pewnym momencie poprosiła oficera bezpieki, by uwolniono jej męża, chciała zatrzymać samochód i poczekać na niego.

– Niestety, nie ma takiej możliwości – odparł po raz kolejny Pauliuczenka.

Tuż przed granicą zatrzymali się przy stojącym na poboczu samochodzie. Siostra Marii Maroz zdążyła jedynie przekazać jej córkę i syna. Ponieważ Maria musiała prowadzić, zaspana dwuletnia Aliona wylądowała na rękach Swiatłany i mocno się przytuliła. Samochód ruszył dalej, po czym zatrzymał się przy szlabanie. Maria wyszła, by wykupić ubezpieczenie samochodu, niezbędne do wjazdu na teren UE. Gdy wróciła, pułkownika Pauliuczenki już nie było. Szlaban się podniósł, ruszyli i zaledwie kilka minut później minęli prostokątny znak z napisem „Unia Europejska”. Za litewską granicą czekał na nich Aleksander Maroz w towarzystwie ówczesnego szefa dyplomacji Litwy Linasa Linkevičiusa. Nieco ponad godzinę później byli już w wileńskim mieszkaniu, w którym przebywały dzieci Swiatłany wraz z babcią.

Fragment książki Rusłana Szoszyna „Lodołamaczka. Swiatłana Cichanouska”, która ukaże się 28 września nakładem Wydawnictwa Literackiego, Kraków 2022

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Rusłan Szoszyn jest dziennikarzem i publicystą działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”, stałym autorem „Plusa Minusa”. Zajmuje się głównie Białorusią i Ukrainą, pisze też m.in. o Rosji i Kaukazie. Mając 18 lat, opuścił Białoruś w związku z działalnością opozycyjną. Jest absolwentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Pisze doktorat o dyskursie imperialnym we współczesnej rosyjskiej publicystyce i literaturze.

Dziesiątego sierpnia [2020 r.] areszt przy ulicy Akreścina był już wypełniony po brzegi zatrzymanymi uczestnikami nocnych protestów. To tam następnego dnia po wyborach udała się Swiatłana – szukała aresztowanych znajomych i wciąż nie wiedziała, co się dzieje z szefową jej sztabu Marią Maroz. W sieci pojawiały się już pierwsze dowody masowych pobić i tortur. Kolegom udało się przekonać liderkę opozycji, by nie opuszczała samochodu i nie podchodziła do zgromadzonego tłumu matek, braci i sióstr przebywających w środku aresztantów.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi