Po tej frazie zwykle następuje kolejna o ponad trzech dekadach niespotykanej prosperity, wykorzystaniu historycznej szansy itp., itd. Czytali to państwo i słyszeli już dziesiątki razy, więc nie ma potrzeby się powtarzać. Okazuje się, że w sumie to prawda, chociaż lista wyjątków jest stanowczo zbyt długa, żeby przechodzić nad nią do porządku dziennego, tak jak to robią liczni pogrobowcy Leszka Balcerowicza. Ale nie o nim dziś będzie, tylko o wrażeniach. Tak jak u Andrzeja Stasiuka w „Jadąc do Babadag”. Pisarz wybrał to miejsce jako symbol czegoś, co, mówiąc po amerykańsku, znajduje się „w samym środku niczego”. Miał rację. Babadag to doskonały przykład bałkańskiej przeciętności. I tu pojawia się pytanie właściwe: czym jest owa przeciętność?
Czytaj więcej
Niby wszystko wokół się zmienia, ale jedno pozostaje niezmienne: polska polityka to świat na opak. Były minister sprawiedliwości znany jest np. z łamania prawa, a nowa minister edukacji to typowy nieuk.
Tak się składa, że przejechałem ostatnio kilka tysięcy kilometrów po Bałkanach. Zarówno po krajach Unii Europejskiej (Rumunia i Bułgaria), jak i tych do UE aspirujących (Albania). Swoją drogą przypominam sobie, że przed ponad 20 laty w nieistniejącym już „Życiu Warszawy” miałem przyjemność opublikować tekst Andrzeja Stasiuka „Warszawa jak Tirana”. Dziś taki tekst nie mógłby powstać. Dzięki cywilizacyjnemu awansowi, jaki dokonał się w całym naszym kraju, podobieństwa między stolicami Polski i Albanii w zasadzie zniknęły. Bo jeśli mówimy o wrażeniach z podróży po Bałkanach, to tam awans cywilizacyjny dotyczy tylko niektórych obszarów. Geograficznie i ekonomicznie. W takiej np. Rumunii czy Bułgarii wystarczy odjechać kilkanaście kilometrów od czarnomorskiego wybrzeża, by zobaczyć obrazki z Polski sprzed dwóch, a nawet trzech dekad. Bułgarskie wsie, po których przeszedł huragan transformacji, tak jak po naszych PGR-owskich, zatrzymały się w latach 90. Brakuje tylko facetów popijających tanie wina przed sklepami. Zapewne dlatego, że sklepów właściwie nie ma, a wioski są wymarłe. Zdaje się, że wszyscy faceci zdatni do jakiejkolwiek pracy wyemigrowali. Dane statystyczne potwierdzają to, co widać gołym okiem. Bułgaria to kraj, który przeszedł demograficzną hekatombę. Z prawie 9 milionów w roku 1989 zostało tam raptem 6,5 miliona obywateli.
Nawet tamtejsze atrakcje turystyczne w stylu bukareszteńskiego budynku parlamentu czy miliona albańskich bunkrów naznaczone są ludzką krwią. Dyktatury były tam bardziej opresyjne niż nasza i skończyły się bardziej gwałtownie (strzałami na ulicach).
Postkomunistyczną specjalnością Rumunii są z kolei zapuszczone tereny poprzemysłowe. W takiej np. Tardzie (gdzie mieści się nieczynna kopalnia soli, odpowiednik naszej Wieliczki), zanim dojedziemy do centrum, przedzieramy się przez brzydkie i zaniedbane miejsca po nieczynnych fabrykach. Takie same widywaliśmy kiedyś w Polsce, ale dziś zostały zabudowane przez supermarkety, magazyny czy nawet apartamentowce. Tymczasem w Rumunii są całe miasta, gdzie dominują, jak choćby koszmarne pod względem estetycznym Ploesti czy niewiele lepsza Konstanca.