To od „Potopu” wszystko się zaczęło, gdzieś w połowie lat 80. To nie była epoka obfitująca w rozrywki. TVP oglądało się, co prawda, lepiej niż współczesną, ale kanały były ogółem dwa. Słuchało się radiowej Trójki i pirackich kaset. Zostawały książki. To dzięki nim odniosłem pierwszy znaczący sukces, wygrywając olimpiadę polonistyczną. A potem jakoś poszło i właśnie minęły trzy dekady, od kiedy zacząłem pracować w słowie. Wszystko przez nagrodę za pracę o „Potopie”. Tak zatem mam i ja swoje porachunki z Sienkiewiczem. Gdyby nie on, pewnie zostałbym lekarzem.
Czytaj więcej
Etos polskiej inteligencji nigdy nie był tak powszechnie podzielany, ani w takim stopniu nie zanikł, jak widzą to jego dzisiejsi piewcy.
O ile dobrze odtwarzam emocje 13-latka towarzyszące pierwszej lekturze Trylogii, to dzięki Sienkiewiczowi odkryłem potęgę narracji. Był to przecież wybitny, najwybitniejszy może, opowiadacz w historii polskiej literatury. Ale każdy patent narracyjny kiedyś przestaje działać. Obserwuję to we własnym otoczeniu, próbując namówić domowego licealistę do lektury „Potopu”. Po dłuższych negocjacjach stanęło na wspólnym oglądaniu odnowionej wersji filmu Jerzego Hoffmana. A i z tym był poważny problem, jako że znaczną część akcji i dialogów musiałem poprzedzać objaśnieniami. Typowy współczesny nastolatek nie rozumie sienkiewiczowskiego języka ani kontekstu. O kultowych tekstach, w stylu „kończ waść, wstydu oszczędź”, nigdy nie słyszał. Ba, nie wie nawet, że Henryk Sienkiewicz pisał „ku pokrzepieniu serc”. Ale czy to oznacza, że Trylogię i jej autora należy odesłać do lamusa?
Patrząc na ewolucję naszej edukacji, jesteśmy coraz bliżej momentu, kiedy polska szkoła zacznie uczyć, że literatura zaczęła się wraz z Harrym Potterem. Ale wciąż jeszcze możemy się zatrzymać.
Od jakiegoś czasu obserwuję dyskusję, która toczy się wokół Sienkiewicza na łamach „Gazety Wyborczej” i magazynu „Książki”. Nie zawsze jest to debata na poziomie, na jaki zasługiwałby bohater. Zarzuty wobec „W pustyni i w puszczy” stawiano np. z perspektywy, proszę wybaczyć, małego Kazia, który odkrył w tej książce straszliwy rasizm. Mały Kazio najwyraźniej nie rozumie, czym jest prezentyzm, czyli przykładanie do dawnych zjawisk dzisiejszej miary. Otóż pod koniec XIX wieku powszechne było przekonanie, że czarnoskórzy (nie tylko Afrykanie) wymagają cywilizowania, bo stoją na niższym stopniu rozwoju niż my. To dlatego traktowano ich jak dzieci, którym wszystko należy cierpliwie tłumaczyć. U Sienkiewicza nie znajdziemy nic ponad to przekonanie, wyrażane jednakowoż bez pogardy dla ludzi o innym kolorze skóry. A i to było przecież w tamtych czasach częste.