Mariusz Cieślik: Choćby „Potop”

Każdy Polak w pewnym wieku ma swoje porachunki z Sienkiewiczem. Ale lepszy Henryk niż Harry (Potter).

Publikacja: 31.05.2024 17:00

Mariusz Cieślik: Choćby „Potop”

Foto: Adobe Stock

To od „Potopu” wszystko się zaczęło, gdzieś w połowie lat 80. To nie była epoka obfitująca w rozrywki. TVP oglądało się, co prawda, lepiej niż współczesną, ale kanały były ogółem dwa. Słuchało się radiowej Trójki i pirackich kaset. Zostawały książki. To dzięki nim odniosłem pierwszy znaczący sukces, wygrywając olimpiadę polonistyczną. A potem jakoś poszło i właśnie minęły trzy dekady, od kiedy zacząłem pracować w słowie. Wszystko przez nagrodę za pracę o „Potopie”. Tak zatem mam i ja swoje porachunki z Sienkiewiczem. Gdyby nie on, pewnie zostałbym lekarzem.

Czytaj więcej

Bajka o inteligenckim etosie

O ile dobrze odtwarzam emocje 13-latka towarzyszące pierwszej lekturze Trylogii, to dzięki Sienkiewiczowi odkryłem potęgę narracji. Był to przecież wybitny, najwybitniejszy może, opowiadacz w historii polskiej literatury. Ale każdy patent narracyjny kiedyś przestaje działać. Obserwuję to we własnym otoczeniu, próbując namówić domowego licealistę do lektury „Potopu”. Po dłuższych negocjacjach stanęło na wspólnym oglądaniu odnowionej wersji filmu Jerzego Hoffmana. A i z tym był poważny problem, jako że znaczną część akcji i dialogów musiałem poprzedzać objaśnieniami. Typowy współczesny nastolatek nie rozumie sienkiewiczowskiego języka ani kontekstu. O kultowych tekstach, w stylu „kończ waść, wstydu oszczędź”, nigdy nie słyszał. Ba, nie wie nawet, że Henryk Sienkiewicz pisał „ku pokrzepieniu serc”. Ale czy to oznacza, że Trylogię i jej autora należy odesłać do lamusa?

Patrząc na ewolucję naszej edukacji, jesteśmy coraz bliżej momentu, kiedy polska szkoła zacznie uczyć, że literatura zaczęła się wraz z Harrym Potterem. Ale wciąż jeszcze możemy się zatrzymać.

Od jakiegoś czasu obserwuję dyskusję, która toczy się wokół Sienkiewicza na łamach „Gazety Wyborczej” i magazynu „Książki”. Nie zawsze jest to debata na poziomie, na jaki zasługiwałby bohater. Zarzuty wobec „W pustyni i w puszczy” stawiano np. z perspektywy, proszę wybaczyć, małego Kazia, który odkrył w tej książce straszliwy rasizm. Mały Kazio najwyraźniej nie rozumie, czym jest prezentyzm, czyli przykładanie do dawnych zjawisk dzisiejszej miary. Otóż pod koniec XIX wieku powszechne było przekonanie, że czarnoskórzy (nie tylko Afrykanie) wymagają cywilizowania, bo stoją na niższym stopniu rozwoju niż my. To dlatego traktowano ich jak dzieci, którym wszystko należy cierpliwie tłumaczyć. U Sienkiewicza nie znajdziemy nic ponad to przekonanie, wyrażane jednakowoż bez pogardy dla ludzi o innym kolorze skóry. A i to było przecież w tamtych czasach częste.

Atak na „Listy z Ameryki” przypuścił z kolei, jakoś przed rokiem, poeta Jacek Podsiadło. Nie dość, że Sienkiewicz jest rasistą, to jeszcze zmyśla i kłamie. No tak. Pytanie, od kiedy pisarz musi mówić w swoich książkach samą prawdę? W literaturze chodzi przecież o to, żeby przekonująco zmyślać. Ciekawe wypowiedzi przyniosła niedawna ankieta wśród pisarzy. Większość zapytanych (np. Elżbietę Cherezińską i Łukasza Orbitowskiego) łączą z autorem Trylogii więzi raczej skomplikowane, ale jego książki jakoś wpłynęły na ich twórczość. Pojawił się też nowy tekst Jacka Podsiadły. Tym razem podejmujący kwestię lektur, w tym „Potopu”. Który to jest, zdaniem autora artykułu, nie do strawienia dla współczesnego licealisty. Zwłaszcza w całości. Ach, gdyby tak nauczyciele potrafili uczniom wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi – wzdycha Podsiadło. A jeśli nie potrafią, to po co dzieci katować. Otóż właśnie należy katować. Najpierw nauczycieli, a potem uczniów, żeby zdobyli niezbędną wiedzę.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: W tajnej służbie Władimira Putina

Abstrahując już od samej historii literatury, to przecież nie sposób zrozumieć postaw Polaków w okresie zaborów bez lektury Sienkiewicza. Dam przykład z Zachodu, na który tak lubią się powoływać zwolennicy tezy o straszliwej opresywności polskiej szkoły. Charles Dickens, który jest równie niezrozumiały dla współczesnych młodych Brytyjczyków jak u nas Sienkiewicz, cały czas jest w programach szkolnych i nikt nie myśli go stamtąd usuwać. To dlatego co pokolenie powstają nowe adaptacje jego prozy. Dlaczego inaczej miałoby być z autorem Trylogii?

Patrząc na ewolucję naszej edukacji, jesteśmy coraz bliżej momentu, kiedy polska szkoła zacznie uczyć, że literatura zaczęła się wraz z Harrym Potterem. Ale wciąż jeszcze możemy się zatrzymać.

To od „Potopu” wszystko się zaczęło, gdzieś w połowie lat 80. To nie była epoka obfitująca w rozrywki. TVP oglądało się, co prawda, lepiej niż współczesną, ale kanały były ogółem dwa. Słuchało się radiowej Trójki i pirackich kaset. Zostawały książki. To dzięki nim odniosłem pierwszy znaczący sukces, wygrywając olimpiadę polonistyczną. A potem jakoś poszło i właśnie minęły trzy dekady, od kiedy zacząłem pracować w słowie. Wszystko przez nagrodę za pracę o „Potopie”. Tak zatem mam i ja swoje porachunki z Sienkiewiczem. Gdyby nie on, pewnie zostałbym lekarzem.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku