Mariusz Cieślik: W tajnej służbie Władimira Putina

W sytuacji, kiedy po Europie krążą tysiące rosyjskich szpiegów, przerzucanie się oskarżeniami o agenturalność musi dziwić. Polskim politykom przydałaby się uważna lektura Johna le Carrégo.

Publikacja: 17.05.2024 17:00

Tomasz Szmydt

Tomasz Szmydt

Foto: PAP/Rafał Guz

Najsłynniejsze zdjęcie Kima Philby’ego trafiło na znaczek państwa znanego w czasach mojej młodości jako Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Rzecz działa się w roku 1990, tuż przed upadkiem Sowietów. I dwa lata po śmierci Philby’ego, który przeżył 76 lat. Całkiem nieźle jak na zdemaskowanego agenta. Żeby nie było wątpliwości, kim był, na znaczku umieszczono napis „sowiecki razwiednik”, czyli „radziecki funkcjonariusz służb bezpieczeństwa”.

Historia Philby’ego nie jest w Polsce powszechnie znana. Nie stała się częścią naszej popkultury, tak jak to w Wielkiej Brytanii, gdzie o sprawie „piątki z Cambridge” powstały filmy i seriale. Philby agentem został jeszcze w trakcie studiów na słynnej angielskiej uczelni w latach 30. XX wieku, podobnie jak czwórka jego kolegów z socjalistycznego kółka. Szkody, jakie spowodowali, pracując długie lata na wysokich stanowiskach w brytyjskim wywiadzie, były trudne do oszacowania. Zapewne mieli na sumieniu tysiące zdekonspirowanych i setki wydanych na śmierć agentów.

Philby działał na rzecz Sowietów najdłużej spośród „piątki”, aż do roku 1963. Wtedy, w filmowym stylu, zbiegł z Libanu na pokładzie sowieckiego statku. W Moskwie był witany z honorami i dożył tam w spokoju roku 1988, romansując z żonami innych brytyjskich zdrajców. Swoją drogą nie można wykluczyć, że miał pewien wpływ i na naszą historię. Istnieją poszlaki wskazujące na jego udział w katastrofie gibraltarskiej, w której w roku 1943 zginął premier Władysław Sikorski.

Nie ma natomiast wątpliwości, że Philby miał wpływ na historię literatury XX wieku. To dzięki jego zdradzie narodził się pisarz John le Carré. David John Moore Cornwell, bo tak się naprawdę nazywał, na początku lat 60. jako oficer wywiadu (pod przykrywką dyplomaty) przebywał w Niemczech. To Philby zdemaskował go jako funkcjonariusza MI6.

Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że historia zdrajcy Philby’ego stała się obsesją Johna le Carrégo. Poświęcił jej najlepszy w swoim dorobku cykl o losach George’a Smileya. 

Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że historia zdrajcy Philby’ego stała się obsesją Johna le Carrégo. Poświęcił jej najlepszy w swoim dorobku cykl o losach George’a Smileya. Oficera wywiadu, któremu dał swoje emocje i część swojej biografii (wspaniałym odtwórcą tej roli okazał się, po latach, Gary Oldman w „Szpiegu”). Z książek le Carrégo da się, naturalnie, zrobić doskonałe filmy sensacyjne. I wiele razy takowe realizowano. Ale ich istotą jest coś zupełnie innego: pytania. O granicę między dobre i złem. O to, czy słuszny cel usprawiedliwia każde środki. O sens poświęcenia dla kraju. To moralitety ubrane w szaty powieści szpiegowskiej.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Rozdarta sosna Jarosława Kaczyńskiego

Tak się chyba nieprzypadkowo złożyło, że przez ostatnie tygodnie w wolnym czasie czytałem powieści Johna le Carrégo. Dlatego ani nie zaskoczyła mnie historia sędziego Szmydta, ani nie mam szczególnych problemów, by wyobrazić sobie jego dalsze, bardzo ponure losy. Oczywiście, nie sposób porównać tego, co robił współczesny białoruski (czyli rosyjski) agent – jeśli Szmydt nim był – w polskich sądach i ministerstwach z sytuacjami z czasów zimnej wojny opisywanymi przez Johna le Carrégo. Mechanizmy są jednak podobne.

Tym bardziej dziwi przerzucanie się, z sejmowej trybuny czy w debacie publicznej, oskarżeniami o agenturalność przez polskich polityków z obu stron konfliktu. Płatnych zdrajców, pachołków Rosji doprawdy w Europie nie brakuje. Kilka lat temu sami Rosjanie ujawnili, że mają w krajach Unii Europejskiej bodaj 6 tys. agentów. Niemiecki tygodnik „Der Spiegel” przed rokiem oszacował ich liczbę na kilkanaście tysięcy. Możemy się spodziewać, w nieodległej przyszłości, historii jeszcze barwniejszych niż ta sędziego Szmydta. Takich, jakie opisał John le Carré. Choć patrząc na nieudolność polskich służb i dezynwolturę polityków, przewidywałbym, że raczej będą to historie, w których będziemy przez Rosjan ogrywani.

Najsłynniejsze zdjęcie Kima Philby’ego trafiło na znaczek państwa znanego w czasach mojej młodości jako Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Rzecz działa się w roku 1990, tuż przed upadkiem Sowietów. I dwa lata po śmierci Philby’ego, który przeżył 76 lat. Całkiem nieźle jak na zdemaskowanego agenta. Żeby nie było wątpliwości, kim był, na znaczku umieszczono napis „sowiecki razwiednik”, czyli „radziecki funkcjonariusz służb bezpieczeństwa”.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi