„Atlas”: Fajerwerki sztucznej inteligencji

„Atlas” to kolejny film, który próbuje opowiadać o zagrożeniach ze strony AI.

Publikacja: 05.07.2024 17:00

„Atlas”, reż. Brad Peyton, dystr. Netflix

„Atlas”, reż. Brad Peyton, dystr. Netflix

Foto: Netflix

Hollywood żyje dziś klapą kosztownego widowiska „Furiosa: Saga Mad Max”. Ten film miał być jednym z największych przebojów sezonu letniego. Posiadał mnóstwo atutów, bardzo dobrą obsadę, ciepłe opinie krytyków i bardzo dobre widzów. A jednak nie wzbudził zainteresowania. W czasie premierowego weekendu cieszył się porównywalną popularnością, co znacznie tańsza animacja o kocie Garfieldzie.

Analitycy już wiedzą, co się stało. Dystrybutor nie uwzględnił konkurencji. W ten sam weekend na Netfliksie zadebiutowało widowisko science fiction „Atlas”. W ciągu kilku pierwszych dni po premierze obejrzało je ponad 28 mln widzów. Wielu stanęło przed wyborem – spędzić wieczór w kinie, płacąc fortunę za coraz droższe bilety (w Nowym Jorku nawet 25 dol. za osobę), czy też wybrać darmowe, bo przecież opłacone już wcześniej, kino domowe. Najdziwniejsze, że „Atlas” wcale nie jest udanym filmem. To sprawnie nakręcone kosmiczne widowisko ze sztuczną inteligencją w tle.

Punkt wyjścia przypomina ten z ubiegłorocznego „Twórcy” w reżyserii Garetha Edwardsa. Oto w niedalekiej przyszłości humanoidalne roboty dysponujące sztuczną inteligencją dojdą do oklepanego wniosku, że największym zagrożeniem dla ludzkości jest sama ludzkość. W związku z tym postanowią ją zniszczyć, wywołując krwawą wojnę. I tu właśnie podobieństwa pomiędzy obiema produkcjami się kończą.

Czytaj więcej

„ARK: Survival Ascended”: Ograć gada

W „Atlasie” maszyny szybko zostaną pokonane, a stojący na czele buntu android Harlan (Simu Liu) ucieknie z Ziemi i ukryje się na jednej z niezbadanych planet. Trzy dekady później wciąż knuje, działając poprzez swoich agentów. Jednego z nich uda się złapać, a podczas przesłuchania Atlas Shepherd (Jennifer Lopez) ustali miejsce pobytu wroga. Nas, widzów, czekać będzie wyprawa do galaktyki Andromedy i sporo efektownych walk gigantycznych mechów. Twórcy filmu nie zapominają, że snują opowieść dla masowego widza, stąd też dbają o wizualną stronę widowiska, dynamiczną akcję, humor i fajerwerki.

„Atlas”, podobnie jak „Terminator”, stanowi ostrzeżenie przed sztuczną inteligencją, ale przynosi też otuchę. By pokonać wroga, Atlas będzie zmuszona „zsynchronizować się” z mechem. Początkową nieufność z czasem zastąpi oczywista sympatia. Dowód na to, że nie każde AI musi być od razu wrogie człowiekowi, a odpowiednio wykorzystane może działać na rzecz ludzkości. Szkoda tylko, że przekomarzania bohaterki z maszyną zajmują zbyt dużą część seansu i w pewnym momencie zaczynają dominować nad akcją.

Największym błędem twórców filmu wydaje się jednak wprowadzenie motywacji osobistej bohaterki. Okazuje się, że Harlan był dziełem matki Atlas i spędziła z nim całe dzieciństwo. Jego zdrada szczególnie ją bolała i od tej pory nie potrafiła zaufać sztucznej inteligencji. To przerysowany, naciągany wątek, który dodaje wydarzeniom dramatyzmu, ale pobrzmiewa fałszem. Rozczarowuje również niespójna wizja planety w galaktyce Andromedy, kalka wizji ze starych, tanich produkcji, w których za egzotykę robiły dziwne skałki i parę nietypowych roślin. A z każdym krokiem bohaterów robiło się coraz bardziej ziemsko…

Po filmie w pamięci zostaje właśnie AI, zarówno ta zła, jak i dobra. Nie powinno to dziwić. Hollywood nie tylko chętnie korzysta z tej technologii, ale też ostrzega przed nią. O nią przecież toczyli walkę agenci w „Dead Reckoning”, ostatniej części szpiegowskiej serii „Mission Impossible”, oraz bohaterowie „Gry fortuny” Guya Ritchiego. Trafiła również do horrorów („M3GAN”), melodramatów („Bestia”, „Kochanek idealny”) czy widowisk science fiction („Rebel Moon”). Choć w gruncie rzeczy jest w nich od dawna, bo czym był słynny HAL 9000 z filmu „2001: Odyseja kosmiczna”? Już w 1968 r. Stanley Kubrick portretował sztuczną inteligencję i robił to nie gorzej niż twórcy współczesnych produkcji.

Hollywood żyje dziś klapą kosztownego widowiska „Furiosa: Saga Mad Max”. Ten film miał być jednym z największych przebojów sezonu letniego. Posiadał mnóstwo atutów, bardzo dobrą obsadę, ciepłe opinie krytyków i bardzo dobre widzów. A jednak nie wzbudził zainteresowania. W czasie premierowego weekendu cieszył się porównywalną popularnością, co znacznie tańsza animacja o kocie Garfieldzie.

Analitycy już wiedzą, co się stało. Dystrybutor nie uwzględnił konkurencji. W ten sam weekend na Netfliksie zadebiutowało widowisko science fiction „Atlas”. W ciągu kilku pierwszych dni po premierze obejrzało je ponad 28 mln widzów. Wielu stanęło przed wyborem – spędzić wieczór w kinie, płacąc fortunę za coraz droższe bilety (w Nowym Jorku nawet 25 dol. za osobę), czy też wybrać darmowe, bo przecież opłacone już wcześniej, kino domowe. Najdziwniejsze, że „Atlas” wcale nie jest udanym filmem. To sprawnie nakręcone kosmiczne widowisko ze sztuczną inteligencją w tle.

Plus Minus
Mariusz Cieślik: Bałkan elektryk
Plus Minus
Ta gra nazywa się soccer
Plus Minus
Leksykon zamordysty
Plus Minus
Ateizm – intronizacja ludzkiej pychy
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Plus Minus
Zobacz: to się dzieje naprawdę
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?