Jan Maciejewski: Oto głowa zdrajcy

Nie osuwali się na dno, tam, gdzie ostatecznie skończyli – jedni za granicą, inni na ulicy, jeszcze inni na salonach, racjonalizując sobie swoje skur… filozoficznymi wywodami o determinizmie dziejów. Na tym etapie byli już wypruci, bezradni jak zeżarty syfilisem libertyn. Tu jeszcze fruną wysoko, z poczuciem, że przemawia przez nich coś większego od historii, od człowieka, od Polski.

Publikacja: 05.07.2024 17:00

Jan Maciejewski: Oto głowa zdrajcy

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Nie chodziło o pieniądze. Mogły być co najwyżej dodatkiem, jak filiżanka kawy podczas spotkania. Pretekst, coś, czym można się zająć, kiedy zapada niezręczna cisza. A poza tym – brali wtedy wszyscy i wszędzie. To było w dobrym tonie. Wyjść z rozmowy bez łapówki było trochę jak wejść na nią w domowym stroju: okazać brak szacunku rozmówcy i samemu sobie. I wszyscy byli też równie niemoralni. Opisy zdrad, hipokryzji, podwójnego życia, seksualnego rozwielmożnienia mogą robić wrażenie tylko bez dodania kontekstu epoki. Wzywanie obcych potęg na pomoc, załatwianie własnych spraw cudzymi rękoma – też nic szczególnie oryginalnego. Podobnie jak stawianie wyżej interesów własnych i własnej rodziny od obowiązków względem ojczyzny.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Kundlizm i debartosiakizacja

Wśród litanii grzechów i win, jakie doprowadziły do bezprecedensowej klęski rozbiorów, nie ma takich, które w XVIII wieku nie byłyby spowszedniały. Zwykłe grzeszki, słabostki, żadne tam wołające do nieba o pomstę zbrodnie. Przynajmniej na tle tego, co się wówczas w Europie wyrabiało. Tylko że innym jakoś uchodziło na sucho. Przechodzili choroby XVIII wieku jak zwykłe przeziębienie. Wycierali nos, szli wcześniej spać, płukali gardło i następnego dnia, w XIX stuleciu, obudzili się jak nowo narodzeni. U nas z kolei wysoka gorączka, zapalenie płuc, suchoty, reanimacja konfederacjami i powstaniami, które tylko pogorszyły stan pacjenta. Powolna agonia, śmierć.

Przyglądam się często twarzom tamtych zdrajców: Ponińskiemu, Szczęsnemu-Potockiemu, Branickiemu, Kossakowskiemu, każdej z tych szuj po kolei. Byli zwykli, nie mają na czole znamienia Kaina ani kaprawych oczu Judasza. Ani lepsi, ani gorsi od podobnych im arystokratów z Zachodu. Chcieli dobrze żyć, to jeszcze nie zbrodnia. Do pewnego momentu wydawało im się może nawet, że służą dobrej sprawie – to tylko głupota. Ale w pewnym momencie (trudno konkretnie go wskazać, to jak z postępami choroby) zawładnęła nimi jakaś nadludzka siła. Zaczęli działać jak w transie, jak natchnieni, w twórczym szale zdrady. Nie osuwali się na dno, tam, gdzie ostatecznie skończyli – jedni za granicą, inni na ulicy, jeszcze inni na salonach, racjonalizując sobie swoje skur… filozoficznymi wywodami o determinizmie dziejów. Na tym etapie byli już wypruci, bezradni jak zeżarty syfilisem libertyn. Tu jeszcze fruną wysoko, z poczuciem, że przemawia przez nich coś większego od człowieka, od Polski, od historii.

To nie była zwykła zdrada, zdrada powszednia, jakich wiele wcześniej i później. To była orgia zdrady, zapamiętanie się w niej do utraty tchu. Jakby przekraczając zasady i reguły, dotarli do jakiejś ciemnej tajemnicy. 

To nie była zwykła zdrada, zdrada powszednia, jakich wiele wcześniej i później. To była orgia zdrady, zapamiętanie się w niej do utraty tchu. Jakby przekraczając zasady i reguły, dotarli do jakiejś ciemnej tajemnicy. Takiej, której nie może posiąść żaden człowiek; przeciwnie – to ona wchodzi w posiadanie swojego odkrywcy. Wchodzi w niego jak wirus w swojego nosiciela. Tajemnica ta potrzebowała ich jak dżin kogoś, kto wreszcie otworzy tę cholerną butelkę.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Pazur i skarb

Targowiczanie nie dokonali zdrady – nie byli jej sprawcami, nie oni ją stworzyli. Oni tylko wypuścili zdradę z butelki. Zatruwali się nią, jak ulatniającym się powoli gazem, dlatego byli jak oczadzeni. I dlatego chmura zdrady, toksyczny obłok zaprzaństwa, unosi się od tamtej chwili nad Polską. A po czym poznać tych, którzy się jej nawdychali, którym wpadła w serce jak odłamek zaczarowanego lustra z baśni o Królowej Śniegu?

Szybują wyżej od przeciętnego człowieka. Przemawia przez nich zawsze coś „ponad”, ponadnarodowego, ponadludzkiego, jakiś bezmiar zobowiązań, który normalnemu, twardo stąpającemu po ziemi człowiekowi nie przyjdzie nigdy do głowy. I nie sądzę, żeby zmyślali; tak, jak Poniński et consortes mówili zupełnie szczerze. Tylko wbrew temu, co się im wydaje, nie zostali wtajemniczeni, ale raczej „stajemniczeni”. Jakaś moc weszła w ich posiadanie. We wszystkich wielkich, uniwersalnych, wydobywających się z ograniczeń narodowego zaścianka hasłach jest jakaś kosmiczna ciemność, nieludzki mrok. Szybują za wysoko; tam, gdzie nie ma już czym oddychać. Kojarzy mi się z nimi zawsze zdanie Ferdynanda Goetla. Że być Polakiem, nie jest wcale tak wielką sprawą, jak się nam wydaje. Ale jeśli przestaje się nim być, to nie jest się już człowiekiem.

Nie chodziło o pieniądze. Mogły być co najwyżej dodatkiem, jak filiżanka kawy podczas spotkania. Pretekst, coś, czym można się zająć, kiedy zapada niezręczna cisza. A poza tym – brali wtedy wszyscy i wszędzie. To było w dobrym tonie. Wyjść z rozmowy bez łapówki było trochę jak wejść na nią w domowym stroju: okazać brak szacunku rozmówcy i samemu sobie. I wszyscy byli też równie niemoralni. Opisy zdrad, hipokryzji, podwójnego życia, seksualnego rozwielmożnienia mogą robić wrażenie tylko bez dodania kontekstu epoki. Wzywanie obcych potęg na pomoc, załatwianie własnych spraw cudzymi rękoma – też nic szczególnie oryginalnego. Podobnie jak stawianie wyżej interesów własnych i własnej rodziny od obowiązków względem ojczyzny.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
„Pikit”: Ile oczek, tyle stworów
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Bałkan elektryk
Plus Minus
Ta gra nazywa się soccer
Plus Minus
Leksykon zamordysty
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Plus Minus
Ateizm – intronizacja ludzkiej pychy
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?