Innego PiS-u nie będzie. Jarosław Kaczyński wraca do korzeni

Innego Prawa i Sprawiedliwości nie będzie. Jarosław Kaczyński wskazał kierunek, w jakim ma zmierzać jego partia. Będzie ostrzej i bardziej jednoznacznie. Ze szkodą dla prawicowego myślenia.

Publikacja: 17.11.2023 10:00

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński

Foto: East News

Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Święto Niepodległości 2023 powinno zostać naprawdę uważnie przeanalizowane. W jego trakcie nie tylko zapowiedział kierunek, w jakim zmierzać będzie polityka Prawa i Sprawiedliwości w najbliższych latach, lecz także określił stosowny model prawicowości. Ponadto pokazał, ku czemu prowadzi konsekwentny schemat polityki historycznej i narracji o polskości, jaki od lat jest budowany przez tę partię. Przedstawił konkretną wizję polityki, którą będzie realizował PiS w nadchodzących latach.

Budzi to obawę o polityczną i społeczną wiarygodność polskiej prawicy, posiadającej wciąż oblicze Jarosława Kaczyńskiego. Najistotniejsze pytanie jest takie: dokąd miałaby zmierzać Polska pod rządami tak zdefiniowanego PiS?

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Kościół musi uznać istnienie osób transpłciowych

Teren zamieszkały przez Polaków

Jarosław Kaczyński wprost zarysował narrację, którą jego partia będzie grała przez najbliższe miesiące, a może nawet lata. W największym skrócie można ją przybliżyć następująco. Polacy dali się wprowadzić w błąd, a Niemcy za pomocą niezrozumiałych dla zwykłych ludzi machinacji obsadzili rząd (ten przyszły, który powstanie wtedy, gdy Mateusz Morawiecki poniesie klęskę w budowaniu „koalicji polskich spraw”) swoimi poplecznikami. Ich celem jest „praktycznie przekształcić Polskę w teren zamieszkały przez Polaków, ale zarządzany z zewnątrz”.

Jak ma się to dokonać? Za sprawą planowanych zmian fundamentalnych w traktatach Unii Europejskiej, przez co zostanie ona podzielona między Niemcy a Francję, a te będą „trzymać za twarz” inne państwa. „Nasza część Europy przypadła Niemcom”, z perspektywy których „niepodległość Polski jest tylko incydentem”. „Po tym traktacie Polska nie będzie już w żadnym razie państwem suwerennym i niepodległym i w ogóle nie będzie państwem – przestrzegał Kaczyński i dodawał, by absolutnie nie wierzyć w to, że Niemcy nam odpuszczą, że będą chcieli niezależnej i silnej Polski. To wszystko bzdury, bo dobrzy Niemcy nie istnieją, co wprost stwierdził prezes PiS. „Mamy w Polsce bajkę o dobrych Niemczech. Wielu Polaków w tę bajkę wierzy” – podkreślał, dokładając jeszcze, że w istocie wszyscy niemieccy politycy są antypolscy.

To dlatego PiS musi stanąć do nowej walki, o wolność i niepodległość, będącej, w niemal apokaliptycznym duchu, walką ostatnią. „Jak się walczy o niepodległość ojczyzny, to każda cena jest do zapłacenia. I w wymiarze szerszym i w wymiarze osobistym. Cierpieć i nawet umierać za ojczyznę to rzecz piękna. Musimy to mieć w sercu po to, aby zwyciężać” – mówił prezes PiS.

Złośliwe pytanie o to, kto chce pozbawiać życia i skazywać na cierpienie polityków PiS, wobec tej narracji nie miałoby sensu, tak jak na porażkę skazane jest polemizowanie z historiozoficzną wizją Jarosława Kaczyńskiego. Ideologia ma to do siebie, że podobnie jak teorie spiskowe jest całkowicie niewywrotna, argumenty przeciwko niej tylko ją wzmacniają, gdyż próby dekonstruowania tej opowieści odbierane są jako atak, a atak potwierdza prawdziwość narracji. Ujawnienie niecnych planów musi wywołać odpowiedź tych, którzy stoją za zmianami, czyli wiadomo, że będą oni atakować (choćby przez poddawanie krytyce) analizy prezesa. Oni, ci drudzy, chcący odebrać nam niepodległość, nie mogą przecież się do tego przyznać, zatem mają obowiązek ośmieszania tych, którzy myślą inaczej. Inaczej mówiąc: im bardziej PiS jest krytykowany, tym bardziej ma rację.

Polska jako miejsce szczególne

Opowieść, jaką zaproponował Jarosław Kaczyński, ma jednak z perspektywy jego roli w partii jeszcze jedną zaletę. Bycie w opozycji to nie jest czas, gdy trzeba utrzymywać szeroką partię, dopieszczać polityków, których w innej sytuacji chciałoby się pozbyć. Kiedy nie ma się władzy, można oczyścić szeregi partii ze wszystkich, którzy nie są wystarczająco lojalni, wyrażają wątpliwości, spowalniają marsz. Teraz to czyszczenie będzie mogło dokonać się już nie w imię budowy partii, zachowania zwierzchnictwa nad nią, ale ze względu na wartości najwyższe: niepodległość, suwerenność, wolność. Każdy, kto zostanie uznany w partii za przeszkodę, jednocześnie stanie się świadomym wrogiem niepodległej Polski albo przynajmniej za pożytecznego idiotę Niemiec. To oznacza ostateczne zamknięcie jakiejkolwiek dyskusji na temat polityki europejskiej i praworządności.

Trudno też o lepsze ideowe uzasadnienie przejścia do totalnej, agresywnej opozycji. Jeśli idzie o kwestie fundamentalne, to trudno sobie wyobrazić, by ze „zdrajcami ojczyzny” można było współpracować. Ich działania, w tym choćby głosowanie przeciwko politykom PiS, będą odtąd postrzegane już nie tylko jako personalna zemsta, lecz także jako próba pozbawienia przyszłej opozycji możliwości obrony Polski. Ustępujący z rozmaitych stanowisk politycy partii Kaczyńskiego będą zaś mogli uchodzić za tych, którzy nie tyle „odrywani są od koryta”, ile „cierpią”, i to w jakże piękny sposób, dla ojczyzny. Styl opowiadania ma swoje znaczenie w polityce i pozwala osiągnąć rozliczne cele.

Kaczyński mógł też uznać, że proponując taką, a nie inną narrację niezwykle sprawnie wpisał się w pielęgnowaną od pokoleń polską mitologię. Konserwatyści, realiści – od stańczyków aż do Adolfa i Aleksandra Bocheńskich – nieodmiennie kpili z polskiego cierpiętnictwa i kultu przegranej. Jednak martyrologia zawsze przemawiała do Polaków. Moralne zwycięstwa, za które płaciliśmy ogromną cenę, walka o niepodległość, gdzie zawsze chodziło o najwyższą stawkę, przez co traciliśmy nawet to, co mieliśmy – to wszystko zaliczymy do naszej starej tradycji. Publicyści historyczni są doskonale wyszkoleni w wyjaśnianiu, dlaczego pewnych spraw nie dało się załatwić, czemu musieliśmy iść na całość i dlaczego klęska była w istocie sukcesem, choć jedynie moralnym.

Do takiej narracji historycznej często nawiązywał PiS. Kult powstań (które zasadniczo pogarszały, a nie poprawiały polską sytuację), przedstawianie ojczyzny jako wiecznej ofiary knowań innych, nigdy własnych błędów, przekonywanie, że od przetrwania państwa i narodu ważniejsze jest posiadanie racji moralnej – dzięki takim elementom swej narracji PiS doskonale wpisuje się w patriotyczne emocje znaczącej części wyborców prawicy. Kaczyński z jednej strony je kształtuje, a z drugiej wprawnie odczytuje i skutecznie nimi gra.

Istotny dla tej strategii jest również fakt, że Kaczyński, jak wielu innych zachodnich zwolenników polityki suwerenności lub prawicowych populistów, kształtując taki dyskurs, odwołuje się do prawdziwego i zrozumiałego lęku wyborców przed błyskawicznymi zmianami zachodzącymi w przestrzeni politycznej. Rewolucja komunikacyjna, masowa migracja, zmiany demograficzne, błyskawicznie przekształcająca się sytuacja społeczna, a także obyczajowa, która przewraca do góry nogami dotychczasowe status quo. To wszystko nie tylko wywołuje tęsknotę za tym, co było, lecz także podsyca potrzebę znalezienia winnych, a przynajmniej odpowiedzialnych za zmiany.

Jeśli Polska jest miejscem szczególnym (a to także jest stałym elementem narracji Prawa i Sprawiedliwości), gdzie zachowało się to, co najlepsze i prawdziwe w Europie, ponieważ opiera się pewnym procesom, bo jest ojczyzną Jana Pawła II i krajem katolickim, to kiedy jakieś zmiany u nas zachodzą, to odpowiedzialni za nie muszą być jacyś inni, obcy. Unia Europejska, z silnym nurtem lewicowo-liberalnym obecnym w jej elitach, jest tu znakomitym kozłem ofiarnym. Obrona niepodległości przed jej zakusami świetnie miksuje się z koniecznością obrony polskiej tożsamości, której zagraża zarówno Wspólnota, jak i migranci. A także, oczywiście, przeciwnicy polityczni, w istocie będący „partią niemiecką”.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Symboliczny koniec czasu potęgi Kościoła

Tam, gdzie narracja zastępuje debatę

Uczciwie trzeba też powiedzieć, że tym, co wzmacnia narrację PiS i Jarosława Kaczyńskiego, są leżące u jej fundamentów fakty, choć zmanipulowane. Debata nad zmianą unijnych traktatów rzeczywiście się rozpoczęła, i rzeczywiście jej istotnym elementem jest odejście od zasady jednomyślności. Faktem jest także to, że Wspólnota zmierza w kierunku nieco większej centralizacji, a myśl liberalno-lewicowa coraz mocniej odciska na niej swoje piętno. Tak po prostu jest i nie da się od tego uciec.

Problemem nie są jednak same fakty, a dodawana do nich przez Kaczyńskiego interpretacja. Tak się bowiem składa, że przyjęcie nowych członków do UE (w tym Ukrainy) oznacza konieczność budowania bardziej sprawnych mechanizmów decyzyjnych, podobnie jak mierzenie się z niektórymi globalnymi wyzwaniami, np. z kwestiami migracyjnymi, których nie da się ani załatwić, ani zorganizować jedynie na poziomie krajowym. Jeśli nasz kontynent ma zachować choć część swojego znaczenia militarnego czy geopolitycznego, to musi zacząć tworzyć jakąś formę wspólnej polityki zagranicznej i militarnej. Inaczej będzie stopniowo tracić na znaczeniu. Politycy unijni są tego świadomi, tak jak przekonani są o tym, że Unia Europejska powoli staje się instytucją, którą coraz trudniej jest zarządzać.

Czy to oznacza, że debata, która się rozpoczęła, ma jedynie pragmatyczne przyczyny? To także nie jest prawda. Oczywiście, pod propozycjami konkretnych rozwiązań wciąż jeszcze często sprzecznych i wykluczających się, kryją się też pewne założenia ideowe. Nurt progresywny chętnie ograniczyłby suwerenność państw, nie tyle, by stworzyć skuteczny model działania, ile po to, by uzyskać narzędzia konieczne do wprowadzania zmiany kulturowej, a niekiedy wręcz jej wymuszania.

Lewica nie jest jednak jedyną siłą w polityce europejskiej, która ma takie pokusy. Partie chadeckie czy ludowe, ale także część partii liberalnych, chętnie wykorzystałyby nowe zapisy unijnych traktatów do omijania czy dyscyplinowania krajów rządzonych przez formacje populistyczne, w tym również do budowania bardziej spójnej polityki zagranicznej. Obecne są w tej debacie, oczywiście, interesy rozmaitych państw, również Francji i Niemiec. To skomplikowany splot rozmaitych intencji, przyczyn, powodów oraz partykularnych interesów. Sprowadzanie ich do ataku Niemiec na Polskę, żeby odebrać nam niepodległość, jest zarówno nieuczciwe, jak i nieadekwatne. A przede wszystkim utrudnia nam wpływanie na proces kształtowania się nowego unijnego prawa.

Uproszczona narracja polityczna może nie byłaby problemem, gdyby nie to, że PiS zamierza zgodnie z nią rozliczać polityków przyszłej koalicji rządzącej prowadzących rozmowy we Wspólnocie. Każde ustępstwo, nawet to przemyślane i opłacalne z perspektywy Polski, nie będzie oceniane z perspektywy politycznej, ale moralnej. Jeśli spór przestaje dotyczyć konkretnych zapisów czy strategii politycznych, a zaczyna dotykać kwestii życia i śmierci, to nie ma mowy o jakiejkolwiek debacie. Wszystko, co nie jest zgodne z narracją kreśloną przez Jarosława Kaczyńskiego, jest zdradą polskiej niepodległości. A każdy, kto analizuje rzeczywistość, podejmuje dyskusje, dąży do porozumienia, a nie jedynie protestuje, jest w istocie reprezentantem opcji niemieckiej.

To jeszcze bardziej rozbuja polską debatę, uniemożliwiając przy tym prowadzenie spokojnych i istotnych negocjacji z partnerami w UE. Poza tym wzmocni jeszcze antyunijne tendencje w polskiej prawicy.

Dwa kompleksy

Nie sposób też zapomnieć, że gra na emocjach potrafi wymknąć się spod kontroli. David Cameron, skądinąd właśnie wracający do wielkiej brytyjskiej polityki, zorganizował referendum w sprawie brexitu, które miał wygrać, co wzmocniłoby jego pozycję w Partii Konserwatywnej. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy. I trudno nie zadać pytania, czy przekaz PiS również nie wyrwie się spod kontroli prezesa. Wzmacnianie nastrojów antyunijnych, posługiwanie się emocjonalnym szantażem może mieć dramatyczne skutki nie tylko dla debaty publicznej, lecz także dla przyszłości Polski. W końcu idee mają swoje konsekwencje.

Dlatego też trzeba zapytać PiS i jego zwolenników, jeśli nie Unia Europejska, to co? Wojna w Ukrainie jasno pokazuje, że Polska nie ma szczególnego geopolitycznego wyboru. Natomiast kryzys ekonomiczny, jaki dotknął Wielką Brytanię po brexicie, uświadamia boleśnie, że o wiele słabsza polska gospodarka zostałaby uderzona o wiele mocniej taką decyzją. Polska i Polacy nie mają w tej chwili wielkiego wyboru – na razie to Unia gwarantuje nam stabilność. Wiara w to, że możemy poradzić sobie bez niej lub na jej marginesie, jest nie tylko polityczną naiwnością, ale wręcz, by posłużyć się terminologią Aleksandra Bocheńskiego, groźną głupotą.

Bocheński w „Dziejach głupoty w Polsce” wskazuje, że źródła najważniejszych błędów polskiej polityki tkwiły w dwóch kompleksach: „nieuzasadnionej wyższości z jednej strony, (...) nieuzasadnionej obawy z drugiej”. „Kompleks nieuzasadnionej wyższości przeszkadzał nam powiedzieć sobie w okresie od roku 1775 do 1918; jesteśmy narodem małym i słabym w stosunku do sąsiadów dużych i silnych. (...) prowadził nas do powstań, bo wydawało się Polakom, po pierwsze, że potrafią pokonać i wyrzucić z kraju rozbiorców, a po drugie, że to wyrzucenie wystarczy, aby nadal utrzymać istnienie niepodległego państwa (…) Kompleks niższości polegał na tym, iż sądziliśmy, iż bez własnego, niepodległego państwa lub beznadziejnych prób jego odbudowania z bronią w ręku przestaniemy być narodem” – przekonywał Bocheński.

I te same dwa kompleksy wyraźnie odbijają się w myśleniu Prawa i Sprawiedliwości, a przynajmniej jego lidera. Z nieuzasadnioną wyższością prawica spod znaku PiS przyjmuje, że jesteśmy zdolni nie tylko do samodzielnego gospodarczego funkcjonowania, ale i możemy być niezależnym graczem geopolitycznym. NATO, choć jest potężnym poręczycielem bezpieczeństwa, nie zastąpi jednak gwarancji politycznych zapewnianych przez Unię Europejską. Wspólnota zaś będzie tym silniejsza, im bardziej będzie zwarta w pewnych kwestiach.

Kompleks wyższości prawicy ujawnia się także w przekonaniu, że wszystkie problemy dotykające Polskę (a są to często te same bolączki, które dotykają świat zachodni) możemy rozwiązać samodzielnie, bez oglądania się na innych. Natomiast kompleks niższości uwidacznia się w przeświadczeniu, że jakiekolwiek ograniczenie suwerenności oznacza koniec silnej polskiej tożsamości. A to zwyczajnie jest nieprawdą, choćby przez to, że suwerennościowe myślenie ideowej, już międzywojennej prawicy, np. Carla Schmitta, zostało zweryfikowane przez zmieniającą się rzeczywistość międzynarodowej polityki. Nie zapominajmy też o tym, że z części naszej suwerenności zrezygnowaliśmy przez sam fakt wstąpienia do Unii Europejskiej.

Zawalczyć o duszę prawicy

Dwa kompleksy, które kształtują narrację polityczną Prawa i Sprawiedliwości, są więc groźne nie tylko dlatego, że mogą ostatecznie wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej, lecz także dlatego, że utrudniają walkę o nasze interesy. Polityka jest z jednej strony przestrzenią sporu, a z drugiej kompromisu. Jeśli w interesie jakiegoś państwa jest pozostawać wewnątrz pewnego układu strategicznego, to jest tak nawet wtedy, gdy układ ten pod jakimiś względami zmienia się na gorsze. A rolą polityków nie jest wtedy grać na opuszczenie układu, lecz zabiegać o to, by zachowując korzyści z przynależenia do niego, maksymalnie ograniczyć niekorzystne dla siebie zmiany i wzmacniać swoją pozycję. To jednak wymaga odróżniania rzeczy istotnych od tych mniej ważnych, esencjalnych od przypadłościowych. Nie da się jednak tego robić, gdy przekonuje się opinie publiczną i liderów opinii, że jedyna walka, jaka tu się toczy, to ta na śmierć i życie. W takiej debacie nie ma miejsca na kompromis, na ustępstwa, na ważenie racji.

Jeśli prawica ma pozostać siłą realistyczną, otwartą na zmianę, a jednocześnie pilnującą interesów państwowych i narodowych Polski, to musi zrezygnować z zapędów rewolucyjnych i kontrrewolucyjnych oraz z insurekcyjnego stylu uprawiania polityki. Jeśli czegoś może nas nauczyć Roman Dmowski, to tego, że należy odrzucić wezwania do powstań oraz cierpliwie budować polityczne i gospodarcze znaczenie Polski.

Tego nie zrobi się, zrywając umowy czy zapowiadając wetowanie wszystkiego. Trzeba do tego potęgi intelektualnej i naukowej, o czym PiS mógł tylko pomarzyć. Trzeba wzmacniać gospodarkę, budować klasę średnią, a także prowadzić politykę międzynarodową w ten sposób, by Polskę traktowano jako partnera świadomego swojej wartości i znającego swą siłę. Takiego, z którym można zawierać porozumienia, bo racjonalnie spogląda na politykę. Racjonalnie, to znaczy ze świadomością, że wybiera spośród tego, co możliwe, kierując się rozumem, a nie emocjami. Tak długo, jak PiS nie będzie tego w stanie zrobić, tak długo będzie realnym zagrożeniem dla polskiej racji stanu.

Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Święto Niepodległości 2023 powinno zostać naprawdę uważnie przeanalizowane. W jego trakcie nie tylko zapowiedział kierunek, w jakim zmierzać będzie polityka Prawa i Sprawiedliwości w najbliższych latach, lecz także określił stosowny model prawicowości. Ponadto pokazał, ku czemu prowadzi konsekwentny schemat polityki historycznej i narracji o polskości, jaki od lat jest budowany przez tę partię. Przedstawił konkretną wizję polityki, którą będzie realizował PiS w nadchodzących latach.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Pikit”: Ile oczek, tyle stworów
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Bałkan elektryk
Plus Minus
Ta gra nazywa się soccer
Plus Minus
Leksykon zamordysty
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Plus Minus
Ateizm – intronizacja ludzkiej pychy
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?