Bunt uświęca. Kto nie szanuje Wandei, requetes, cristeros, ten nie ma serca po lewej stronie”. Z kilkuset błyskotliwych aforyzmów zebranych w książce Marcina Giełzaka pt. „Wieczna lewica” ten zatrzymał mnie przy sobie najdłużej. Odczułem po jego przeczytaniu ulgę dokładnie tego samego rodzaju, co po odnalezieniu maleńkiego klocka lego, bez którego nie ma mowy o pójściu naprzód w budowie „Gwiazdy śmierci” czy innej, monstrualnej konstrukcji, do tworzenia których zostaję od czasu do czasu zaprzęgnięty przez mojego syna.
Czytaj więcej
Miarą kryzysu i zboczenia przez szkoły z właściwego kursu jest upadek edukacji muzycznej – tej dziedziny, która jeszcze w Grecji była początkiem, propedeutyką wszystkich pozostałych nauk. Harmonizowała rozwój człowieka, uczulała na fałsz. To pierwsze, nieubrane jeszcze w słowa kłamstwo.
I skoro już jesteśmy przy bon motach, to żaden nie oddaje lepiej ducha współczesnej prawicy niż tytuł – kultowej w pewnych kręgach – książki Jacka Bartyzela „Umierać, ale powoli”. Bo chociaż profesor z Torunia opisywał w niej losy monarchistycznych i katolickich kontrrewolucji w XIX i XX wieku, to być może jeszcze trafniej fraza ta opisuje losy „rozsądnego” konserwatyzmu: europejskiej chadecji, kapitulanckiej prawicy. Tyle że piszący swe pamiętniki zza grobu kontrrewolucjoniści mieli przynajmniej na tyle dumy i miłości do swej idei, że dawali się pogrzebać wraz z nią. Chadeków et consortes interesuje z kolei wyłącznie ich własny los, nagie przetrwanie. Nie ma takiej prawdy, której nie byliby się w stanie wyrzec w zamian za odłożenie w czasie wykonania wyroku. Są jak bankrutujący arystokraci, który wyprzedają ostatnie rodowe dobra w zamian za przedłużenie iluzji, dożycie swych dni w pozorach zbytku. Kupują czas kosztem idei. Przypominają piłkarza, który zdjęty z boiska podczas przegrywanego wysoko meczu, człapie powoli w kierunku ławki, pozdrawia kibiców, wiąże po drodze but, dziękuje sędziemu – robi wszystko, byle zostać choć parę sekund dłużej na placu gry. Bo skoro porażka i tak jest pewna, to co za różnica? Umierają wolniej, ale nic po nich nie zostanie. Ich świat skończy się tak czy inaczej – tyle że cienkim piskiem.
Tyle że piszący swe pamiętniki zza grobu kontrrewolucjoniści mieli przynajmniej na tyle dumy i miłości do swej idei, że dawali się pogrzebać wraz z nią. Chadeków et consortes interesuje z kolei wyłącznie ich własny los, nagie przetrwanie.
Ale po co w ogóle tyle rozmawiać o umieraniu, skoro jeszcze żyjemy? Dlaczego zamiast marsza żałobnego nie miałaby zabrzmieć w naszych uszach jakaś myśl nowa, blaski promiennymi? Czemu to niby, koledzy prawicowcy, nie mielibyśmy się zbuntować? Jeśli Giełzak ma rację – a jestem co do tego przekonany – i bunt faktycznie uświęca, to czy cokolwiek innego niż zdobycie świętości powinno nas na tym świecie interesować, wypełnić czas, jaki pozostał nam do śmierci? Nasze serce jest dzisiaj po lewej stronie bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Po stronie szuanów z Wandei i karlistowskich milicji, po stronie buntu w imię najbardziej wywrotowej, rewolucyjnej idei: porządku.