Początkowo książka Antoniego Kroha „Anioł śmierci z kilku stron” wydaje się skojarzeniami literackimi na temat umierania. Jest tu trochę świetnych cytatów z polszczyzny potocznej i wysokiej literatury. Ot, spacer po cmentarzu: „Leżą zimne kamienie /stajemy co kawałek /Świeczek pełne kieszenie /dwa pudełka zapałek” – nic tego lepiej nie opisze niż czterowiersz Witolda Dąbrowskiego. Ale Kroh to autor, któremu sprawia trudność sztywna celebra, więc zaraz przeskakuje do ludowej dosadności: „Wio, Bury, do góry – krzyczał zbójnik Bury, gdy go wieszano w Żywcu na rynku”. Tu i tu sprawy ostateczne, tylko inaczej ujęte.

Czytaj więcej

„Twórca”: Wypatroszone głowy

Kroha frapuje folklor obrzędów pogrzebowych, zachwycają figurki (nie wszystkie) Chrystusów frasobliwych, ale i Żydów, rzadziej spotykane. Kwestia wynoszenia sędziwych dziadków na mróz, aby tam wystartowali na łono Abrahama, nie doczekała się rozstrzygnięcia, prawda to czy legenda?

Książki Kroha to erudycja oraz talent pisarski i gawędziarski. W „Aniele śmierci…” czytelnik daje się wciągnąć w te dywagacje nie tylko dlatego, że temat dotyczy każdego. Autor stopniowo rozszerza pole widzenia, mrą u niego nie tylko ludzie, ale też np. dziedzina, którą przez całe życie uprawiał, czyli etnografia. Mrą książki, które ukochał, znikają budynki i miejsca, które znał. Kroh jako człek 80-letni sam jest w przededniu wyprowadzki, o czym powiadamia bez sensacji i kokieterii, a nawet bez emocji – tak jest po prostu i już. Wielka pogoda tej książki, pogodzenie z biegiem spraw to też cecha, która imponuje.