Zanim zdał na wydział filmowy w Katowicach, na Jagiellonce studiował politologię. Wtedy jeszcze trochę na przekór sobie. Wychował się w inteligenckim domu. Matka – nauczycielka, ojciec – pracownik Instytutu Chemii, który po transformacji założył własną, dobrze prosperującą firmę. W domu było mnóstwo książek, ale Pawła fascynowało kino. W siódmej klasie szkoły podstawowej napisał w wypracowaniu, że chce zostać reżyserem. Mieszkał w Kędzierzynie. To nie był czas internetu, a w miejscowym kinie grano trzy, cztery filmy miesięcznie. Jeździł regularnie do Katowic, przywoził stamtąd kasety VHS. O polityce nie miał pojęcia. Urodzony w 1983 roku, należał do pokolenia, które wchodząc w dojrzałe życie, nie musiało się nią interesować. To był ten krótki moment historii, gdy przestała się ona wdzierać w życie ludzi, gdy nawet Krzysztof Kieślowski uznał, że może zamknąć okno wychodzące na ulicę. Ale Pawłowi tej wiedzy zaczęło brakować. Zaczął czytać gazety, oglądać w wiadomości telewizji. Finał olimpiady wiedzy o społeczeństwie zapewnił mu indeks i stąd wzięła się ta politologia, gdy po maturze nie czuł się na siłach, by zdawać do szkoły filmowej.
Ale wrócił do kina. Na studiach w Katowicach nakręcił kilka ciekawych, pełnych wrażliwości etiud. O ludziach, którzy stracili chęć do życia („Tylko dla obłąkanych”), o chłopaku, który musi zająć się chorym na alzheimera ojcem („Zaćmienie”), wreszcie jakby prequel „Tylko dla obłąkanych” – o zapadaniu w depresję („Magma”).
W jego fabularnym debiucie czuło się echa tych filmów. „Atak paniki” był fascynującą, „altmanowską” opowieścią o ludziach, którzy nie wytrzymują ciśnienia rzeczywistości. Dziewczyna zarabiająca na życie udawaniem orgazmów w czasie wideorozmów. Pisarka poczytnych kryminałów, która kiedyś postawiła na karierę, a teraz tęskni za uczuciem. Kelner żyjący w wirtualnym świecie i poniewierana przez niego matka, która swoją miłość przelewa na zwierzęta. Szykująca się do porodu panna młoda na własnym przyjęciu weselnym. Małżeństwo wracające samolotem z zagranicznych wakacji. Dzieciaki palące jointy. Ich losy mniej lub bardziej się zazębiały, ale wszystkich dopadało przerażenie. To były skondensowane dramaty dzisiejszego czasu: zagubienie i samotność młodych, rozpad rodziny, załamanie się zasad moralnych, presja społeczeństwa narzucającego swoje wyobrażenie sukcesu, ucieczka w wirtualny świat, agresja, hipokryzja, ale też tęsknota za bliskością, za czymś, co się zgubiło po drodze.
Nadzieja na zmianę
Skąd ten lęk? Był rok 2017 i już było wiadomo, że następnemu polskiemu pokoleniu historia nie pozwoliła żyć w „nieciekawych czasach”. Że wciągnęła je w swój kocioł. Chodzili więc na manifestacje. Przed Sejmem, przed sądami.
− Czułem tam pewien rodzaj wspólnoty. To w większości byli ludzie, którzy rozumieją i doceniają to, co daje liberalna demokracja, oparta na rządach prawa. Mieli na tyle wyobraźni, żeby wiedzieć, czym kończy się deptanie najwyższych aktów prawnych i politycznego obyczaju. Tych ludzi było naprawdę dużo. I wierzę, że będzie ich więcej. Że wcześniej czy później wygramy – powiedział mi wtedy.
Ale w naszej rozmowie pojawił się lęk.
− Filozofia, która stoi za obecną władzą, przekonanie, że nie ma zasad, których nie można złamać, straszna, wykluczająca, agresywna narracja, sianie nieufności i nienawiści – to wszystko może się skończyć katastrofą – mówił mi wtedy Paweł Maślona.
Niestety, miał rację. Teraz po sześciu latach pokazuje mądry mocny film – właśnie o agresji, pogardzie, nienawiści, głębokich społecznych podziałach. I ten film o Polsce z czasów Kościuszki brzmi przerażająco współcześnie.
A kropkę nad „i” wciąż dopisują mu ostatnie wydarzenia. Wojna w Ukrainie. Coraz bardziej agresywna kampania wyborcza. A wreszcie rozpalona przez rząd eskalacja nienawiści, jaka towarzyszy od kilku tygodni wybitnej reżyserce Agnieszce Holland. Do niej też odniósł się Paweł Maślona, gdy wzruszony odbierał gdyńskie Złote Lwy:
– Jest jedna interpretacja chrześcijaństwa, która jest mi bardzo bliska. W tej interpretacji, kiedy Jezus umiera na krzyżu, to umiera Bóg i cały sens Dobrej Nowiny polega na tym, że Bóg będzie tam, gdzie będzie miłość między ludźmi. W tym, co dzieje się ostatnio, nie widzę miłości. Nie ma Boga w pogardzie i nienawiści. Mam nadzieję, że to się niebawem zmieni…